Nr 2/2024 Na teraz

Pamiątka z urodzin

Bogna Goślińska
Film

Gdy miałam sześć lat, w dusznej połowie sierpnia rodzice urządzili mi na działce przyjęcie urodzinowe. Pamiętam poczucie wyobcowania związane z brakiem innych dzieci, hamak pleciony ze sznurka, na który kładziono mi gruby pled i tort czekoladowy. Kiedy moje znużenie osiągnęło już maksimum w dziecięcej skali, zasnęłam na stojąco z głową na krześle. A że lata później podobne urodziny organizowano również innym dzieciom w rodzinie, dzień ten wracał do mnie wielokrotnie. Jednak poczucie wyobcowania zapadło w pamięć mocniej niż otrzymane wtedy prezenty.

Podczas seansu „Totemu” Lili Avilés dziecięce osamotnienie wybija się na pierwszy plan. Siedmioletnia Sol snuje się po ogromnym domu swojego dziadka. Doświadcza rozdzierającego wyalienowania. Tymczasem wokół niej dużo się dzieje – wieczorem ma odbyć się przyjęcie urodzinowe, więc rodzina uwija się jak w ukropie, przypalając tort, myjąc włosy i popędzając się nawzajem. Jednak ani wrzawa, ani harmider nie są w stanie zamaskować grobowej atmosfery, która wyziera zza urodzinowych dekoracji – solenizant to chory tata Sol, a mrocznym afterparty hucznej fety prawdopodobnie będzie pogrzeb. Jego córka zapamięta ten dzień wyjątkowo wyraźnie. Nie samą imprezę, ale poprzedzające ją błahostki: rozmowę z papugą w garażu, czytanie przyszłości z nasion tamaryndowca czy pytanie Siri o to, kiedy skończy się świat. Z niepozornych szczegółów powoli wyłania się obraz dziecięcych lęków, nadziei i fascynacji życiem. W niecodziennych warunkach nawet zwykły oddech nabiera ciężaru spiżu.

rozmowie z Piotrem Czerkawskim Avilés przyznała, że osadzenie akcji w tak konkretnych okolicznościach jak urodziny miało kluczowe znaczenie dla fabuły. Dla Sol ten dzień jest dziwnym zmarszczeniem czasu, kiedy różne porządki temporalne mieszają się ze sobą. Wychylona ku przyszłości choroba ojca zachłannie anektuje teraźniejszość i podmywa wspomnienia. Zresztą – w tym momencie dziewczynce wydaje się, że żadnego jutra nie będzie. Czas akcji jest więc rozbity. Osadzona w bieżączkach fabuła toczy się powoli, a po seansie czuć, że minęło więcej niż skromne półtorej godziny – od ekranowych wydarzeń dzielą nas miesiące lub nawet lata. Tak jakby za krawędzią kadru ukrywała się bliźniaczka Sol – starsza i bardziej świadoma minionych wypadków. Może to kwestia melancholijnego spojrzenia młodej aktorki Naímy Sentíes, przypominającego wzrok wieszczki ukrytej w ciele siedmiolatki. Albo tego, że Avilés z dystansu czasowego przenosi na ekran historię z własnego życia. Oglądając „Totem”, trudno pozbyć się wrażenia pewnej dali – film odsłania coraz to głębiej położone warstwy znaczeniowe, ale jednocześnie stawia opór widzowi.

Fascynacja pamięcią w „Totemie” przypomina starsze o zaledwie rok „Aftersun” Charlotte Wells. Tam do dorosłej protagonistki, jak w zapętleniu, wracają wspomnienia wyjazdu z tatą. Nie są to letnie pocztówki – ojciec ukrywa przed córką apatię i zmęczenie, a dziewczynka nie jest w stanie przejrzeć jego kłamstwa. Obraz cierpiącego Caluma staje się wyraźny dla Sophie dopiero z dystansu czasowego oraz po własnym doświadczeniu macierzyństwa. W obu tytułach wydarzenie z dzieciństwa służy za punkt wyjścia oraz powrotu. Dla Avilés i Wells relacja z ojcem staje się miejscem pierwotnej straty, wspomnieniem, które już zawsze będzie pracować w pamięci bohaterek. Reżyserki dzieli zaledwie pięć lat różnicy wieku, łączy – filmowe życiopisanie. Wells jako nastolatka sama straciła tatę, Avilés – partnera, ojca swojej małej córki. Żadna z nich jednak w filmach nie portretuje wyłącznie odchodzenia bliskich. Strata splata się w ciasnym uścisku z trwaniem, smutek równoważą uśmiechy, a pustce towarzyszą gesty czułości. Do tego obie twórczynie wnikają w mechanizmy tworzenia się wspomnień, sięgając po mniej powszednie momenty z życia swoich bohaterek.

mat. prasowe Gutek Film

Siła rażenia „Totemu” płynie z formalnego stonowania, połączenia tematu ciężkiego kalibru z dramaturgicznym wyciszeniem. Brak tu traumatyzowania widzek i widzów za pomocą retrospekcji czy doprowadzania do łez drżącą muzyką skrzypiec. Dlatego film Avilés wypada o wiele autentyczniej niż niedawne „Kiedy stopi się lód” (2023) Veerli Baetens. Tam bolesną i szarą teraźniejszość zaciemnia wstrząsające wydarzenie z dziecięcych lat. Poprzez liczne retrospekcje zostajemy doprowadzeni do samego źródła traumy, która nawet po latach napędza działania dorosłej protagonistki. Jednak w palecie debiutantki zabrakło kolorów do odmalowania półcieni – dzieciństwo jest tam stanem ekspozycji na przemoc, a dorosłość przeciągniętą sesją u terapeutki. U Baetens wszystkie elementy fabuły są obliczone na efekt i odkrywane stopniowo, aby kulminacyjny moment wybrzmiał z odpowiednią mocą. Skutkiem precyzyjnie wykalkulowanego scenariusza jest poczucie sztuczności filmowego świata, trauma okazuje się tak dramatyczna, że aż tekturowa. Zupełnie inaczej jest w „Totemie”, w którym wobec trudnych wydarzeń Avilés przyjmuje strategię obserwacji i destylowania sensów z subtelności. Tam, gdzie belgijska reżyserka odkrywała wszystkie karty, Avilés pracuje na niedopowiedzeniach, zostawiając nam przestrzeń potrzebną na oddech. „Totem” nie czyha na nasze emocje – są one raczej wynikiem intensywności filmowego doświadczenia.

„Aftersun”, „Totem” i „Kiedy stopi się lód” łączy faworyzacja dziecięcych postaci. W ostatnich latach wielu twórców pokazało, jak odświeżające może być takie podejście. Przyjęcie perspektywy niedorosłego bohatera przekalibrowuje narrację. Pozwala pomyśleć o dorastaniu nie jako linearnym rozwoju, ale nieregularnym wzroście, na który składają się liczne opóźnienia, mylenie dróg i zbaczanie z utartej ścieżki. Zupełnie jak w „Pięciu diabłach” (2022), w których Léa Mysius obdarza swoją bohaterkę zmysłową nadwrażliwością pozwalającą doświadczać rzeczywistości na alternatywnych zasadach. Czy też w „Złych baśniach” (2020) i „Silent Twins” (2022), w których dzieci testują strategie oporu wobec systemowych opresji – groźbę przemocy albo odmowę używania języka. Z kolei „Mała mama” (2022) jest wyrazem poszukiwań alternatywnych sposobów porozumienia z rodzicami, a „Plac zabaw” (2021) – takiej pozycji kamery, która uprzywilejowuje młodych bohaterów.

„Totem” dodaje do tego zestawu przedrozumową percepcję rzeczywistości: przenikanie się świata ludzi z roślinami, zwierzętami i duchami. Dla Sol nie istnieją podziały ani kategoryzacje, a porządek oznacza to, co znane. Mitologia jest częścią jej codzienności – czy to w formie totemicznych relacji z innymi istotami, czy odwołań do kultury prekolumbijskiej. Wspomnienie taty to tylko jeden okruch wielowiekowej sagi, której korzenie są równie stare, co babciny rytuał wypalania choroby z ucha.

Uruchomić pamięć mogą dowolne doświadczenia zmysłowe: dźwięk, zapach, smak. Dla mnie to słodycz tortu urodzinowego czy odciśnięty na łydce splot sznurka od hamaka. Dla Sol – harmider rodzinnej krzątaniny lub drażniąca woń spalonego ciasta. Jej podróże wstecz odbywają się w formie cyrkularnych powrotów. Każda wędrówka w przeszłość staje się dla niej rewizją przeszłości i teraźniejszości – ale nie zapętleniem w krzywdzie. Bo opowieść o stracie to tylko część „Totemu”. Choroba nie jest w stanie zatrzymać kwitnienia roślin, dorastania dzieci czy mozolnej podróży ślimaka po ścianie. Tak jak czułość, śmiech i uściski nie są w stanie zatrzymać odchodzącego.

 

„Totem”
reż. Lila Avilés
premiera: 12.01.2024