W dość już bogatej dyskografii Zaumne, muzycznego projektu pochodzącego z Poznania Mateusza Olszewskiego, jest coś imponująco spójnego – mimo że mowa o nagraniach, które nie należą nawet do jednego gatunku. Olszewski, który na swojej stronie internetowej przedstawia się jako „polski artysta dźwiękowy, badacz ludzkich nastrojów, atmosfer, kultury internetowej i jej zawartości dźwiękowej”, nagrywał pod szyldem Zaumne zarówno dudniące w tempie 4/4 dub techno, jak i eteryczny ambient. Wiele razy eksplorował przestrzenie rozpięte pomiędzy tymi dwoma punktami. Spinającą całość estetyczną klamrę na pewno stanowi charakterystyczne dla muzyki Zaumne wykorzystanie szeptów w stylu ASMR – ale najistotniejszy stały element to wyrażany na różne sposoby charakterystyczny nastrój. To spokój subtelnie przechodzący w niepokój – choć często przejście jest niepotrzebne, gdyż obydwa te stany są splecione i nakładają się na siebie. To, który z nich przeważa nad drugim, często jest zależne nie od nastroju utworu, ale słuchacza.
Ów nastrój decyduje o niepowtarzalności projektu. Już wczesne wydawnictwa Zaumne utrzymane w konwencji outsiderskiego techno, takie jak „Przeżycia” z 2016 i „Emo Dub” z 2018 roku, zdradzały w tej kwestii spory potencjał, ale to na zeszłorocznym albumie „Parfum” udało się autorowi znaleźć jak dotąd najlepszą muzyczną formułę do rozsiewania specyficznej aury. Choć w oczywisty sposób mniej mroczna i bardziej melodyjna niż wcześniejsza „Dreams of Teeth Falling Out”, była to faktycznie płyta równie niepokojąca. Olszewski połączył na niej najładniejsze w swojej karierze melodie z wyszeptanymi fragmentami „Kwiatów zła” Charles’a Baudelaire’a i nawiedzonymi dźwiękowymi pejzażami, osiągając przy tym intrygująco dekadencki efekt.
W większości pozbawione komponentu rytmicznego, leniwie rozwijające się utwory z „Parfum”, takie jak „Voyageur” czy „Éther”, mogły wydawać się relaksujące lub przerażające – prawdopodobnie są i takie, i takie. Wyjątkowo pasowało to do albumu złożonego ze sprzeczności i opierającego na tym swoją konstrukcję – muzyka jest oszczędna (tak naprawdę niewiele się dzieje w tym samym momencie), ale gdy na pierwszy plan wysuwają się falujące faktury i gustowna akustyczna instrumentacja, robi wrażenie bujnej. To rodzaj ambientu, który lubi pozostawać niemal statyczny, ale zarazem jest to niemal dream pop – stąd wywoływane przez Zaumne skojarzenia z artystami takimi jak HTRK, Seefeel czy Slowdive w swoich bardziej abstrakcyjnych momentach. Utwory na „Parfum” trwały średnio cztery minuty, bliskie były piosenkowemu formatowi, nieprzegadane, lecz mimo to miały w sobie coś z dźwiękowych instalacji, które mogłyby wyczerpywać swoją intensywnością.
Wobec nastroju wyjątkowo adekwatny był tytuł tamtego albumu, bo muzyka Zaumne jawiła się na nim jak ciężkie perfumy czy intensywnie pachnące kadzidło. Emocjonalnie i fakturowo stanowiła niemal przeciwstawny biegun dla klarownego, neutralnego ambientu w stylu „Music for Airports” Briana Eno. Zamiast uwypuklać właściwości otoczenia czy uspokajać, raczej uwodziła sobą, przytłaczała, wypełniała całe pomieszczenie. Można się zastanawiać, czy to jest erotyczne, czy już kontemplacyjne. I niczym w znanym memie odpowiedź brzmi: tak.
Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że najnowszy album, „Only Good Dreams for Me”, debiut Olszewskiego w słowackim labelu Warm Winters Ltd., jest estetyczną kontynuacją poprzednika. To krótkie wydawnictwo – 9 utworów łącznie trwa trochę ponad 29 minut – można by wręcz uznać za swego rodzaju suplement, ale absolutnie nie chciałbym go z tego powodu deprecjonować. To wszak bardzo udane rozszerzenie jednej z najlepszych płyt – polskich czy niepolskich – jakie słyszałem w ostatnich latach.
Otwierający „Only Good Dreams for Me” track „Lucid” od pierwszych sekund zabiera słuchacza w tę specyficzną krainę niesamowitości i odrealnienia, do której portalem było całe „Parfum”. Ale dzieje się to bez jednoznacznego powtarzania konkretnych patentów. Repetycyjna figura pianina brzmi niczym wyjątkowo melancholijny budzik (nie zegar), za nią podąża jakiś dziwny dźwiękowy fantom-echo, a za chwilę dołączają unoszące się niczym para wodna głosy i klawiszowe faktury, chociaż trudno mieć absolutną pewność, gdzie zaczyna się jedno, a kończy drugie i czy na pewno to dwie różne rzeczy. Z poprzednim albumem artysty kojarzy mi się także „Sleepwalking” – do tego stopnia, że uciekłem się do uważnego ponownego przesłuchania „Parfum”, żeby znaleźć konkretny fragment, który został przywołany w utworze na najnowszym albumie. Fakt, że go nie znalazłem, stanowi, może paradoksalnie, nie tyle zaprzeczenie mojego wrażenia słuchowego, ile jego najlepsze potwierdzenie: to dowód na charakterystyczność stylu Zaumne opartego na wykorzystaniu melodii i atmosfery. Loopy mijają się tu jak duchy – niełatwo powiedzieć, co pierwotnie wydało te dźwięki, co jest zagrane na instrumencie, co stanowi nagranie terenowe… Czy śpiew jest śpiewem, a smyczki to smyczki? Czy da się ostatecznie stwierdzić, co to jest to takie metaliczne coś?
Głosy, które z całą pewnością są ludzkie, pojawiają się na „Only Good Dreams for Me” stosunkowo rzadko – dzieje się tak w „Love2”, w którym mówiona narracja Natalii Panzer przeplata się z melancholijną wokalizą, i w „Angel Security”. W tym drugim utworze ludzki głos przybiera formę początkowej dziwnej obietnicy oraz następnie rozgrywających się na dalszym planie fragmentów rozmowy – wciąż jednak prześwituje tu jakaś „piosenkowość” i „popowość”. Niemal piosenką jest zwłaszcza „Airport City”, które może się kojarzyć z najbardziej ambientowymi momentami w katalogu Sade.
Wbrew temu, co napisałem wcześniej, „Only Good Dreams for Me” ma jednak pewien odrębny charakter. Ujawnia się on wraz z kolejnymi odsłuchami, ale jego trop stanowi już sam tytuł zapowiadający wprowadzenie w jednoznacznie błogi nastrój. W tym kontekście utwory takie jak „Airport City” czy „The Open Window” to próbki Zaumne w wersji niepodszytej niepokojem, chyba po prostu „przyjemnej”, trochę kontynuującej łagodny nastrój „Prairie” (z gościnnym udziałem saksofonisty Patricka Shiroishi) z „Parfum”.
Zarówno w tej recenzji, jak i w materiałach promocyjnych do poprzedniego albumu Zaumne padało hasło „dream pop” – to zaś nasuwa dobry punkt odniesienia dla przejścia pomiędzy „Parfum” a „Only Good Dreams for Me”. Byliby nim Cocteau Twins, którzy stopniowo rezygnowali z rozmaitych „ostrych krawędzi” w swojej muzyce – dla mniej przychylnego ucha zlewała się ona w nieróżną całość, ale wyczuleni fani w subtelnych różnicach odkrywali cudowną specyfikę poszczególnych albumów. Dwie najnowsze płyty Olszewskiego, a także wydany niedawno singiel „Śnieżycowy Jar” czy „In the Soil” nagrane w duecie z Hermeneią (z kompilacji „ALWAYS+Forever”) sugerują, że wypracował – czy może, zważywszy na niejasny charakter muzyki, wypreparował – natychmiast rozpoznawalny, własny typ onirycznej muzyki: trudnej do uchwycenia, ale sprawiającej wielką przyjemność tym, którzy jej potrzebują.