Gdyby nie najnowsza powieść (premiera „Anéantir” [„Unicestwienie”] miała miejsce we Francji 7 stycznia, a w Polsce jej wydanie zapowiadane jest na jesień), „Interwencje 2020” byłyby tylko przykrym zwieńczeniem Houellebecqowskiego dorobku. Kwaśnym oddechem starego prowokatora, który od „Uległości”, a zatem od przeszło pięciu lat, jedynie przeżuwa te same myśli i nie do końca wie, co z nich jeszcze ulepić. Skoro wydanie dzieł zebranych[1] ostatecznie legitymizuje kanoniczność pisarza, to publikacja – po raz trzeci! – zbioru tych samych esejów i komentarzy tę społeczno-literacką pozycję czyni irytująco niewzruszoną. Na 38 tekstów jedynie 15 nie pojawiło się w pierwszym i/lub drugim tomie „Interwencji”[2]. Nie dziwią więc podobnie brzmiące komentarze francuskich krytyków literackich. „Problem, jaki współczesnemu społeczeństwu sprawia Houellebecq, polega na tym, że mamy do czynienia ze świętą krową, z kimś, kogo rola jest nie do podważenia. Za każdym razem, kiedy coś mówi, wypada przybrać minę pełną powagi, ponieważ to Houellebecq… Zastanawiam się, czy potomni wykażą się wobec niego taką samą pobłażliwością” – mówił na antenie radia France Inter Jean-Claude Raspiengeas. Wtórowała mu krytyczka Olivia de Lamberterie: „Uważam, że Houellebecq to bardzo dobry pisarz, ale tu naprawdę mamy do czynienia z komercyjnym przekrętem…”.
Co zatem zrobić z prawie czterystustronicowym zbiorem rozważań nie pierwszej świeżości? I czy da się zrobić cokolwiek?
Kiedy dzisiaj czytamy o „Houellebecqu-prowokatorze” i „najbardziej kontrowersyjnym pisarzu XXI wieku”, podskórnie czujemy, że etykiety te tracą smak, a ich znaczenie moc. „Interwencje 2020” przypominają jednak o czasach, gdy Houellebecq igrał z „piekielną siłą kreacji”, jaka wrze w literaturze, nie cofając się przed konsekwencjami. Niech ten trzeci tom będzie pretekstem do krótkiej podróży w czasie, której motto dostarcza sam bohater tekstu: „Każdy pisarz staje czasem przed koniecznością manipulowania niebezpiecznymi siłami. Piekielna moc kreacji, którą posiadła literatura, nie jest za darmo. Zawsze trzeba ponieść jakiś koszt” [3].
Krytycy śledzący artystyczną drogę Houellebecqa dostrzegają niezwykłą spójność jego spojrzenia i powolne dojrzewanie do coraz precyzyjniejszych form. Od lat 70. podejmował poetyckie próby, później zaczął również publikować eseje i felietony w czasopismach kulturalno-literackich. Pierwsze powieści były przedłużeniem wątków, które od początku wyznaczały rytm jego twórczej aktywności: cicha alienacja jednostki, unicestwiające pragnienia, krytyka reguł zachodniego, liberalnego świata. Do pewnego momentu literatura Houellebecqa „godziła się na wszystko, przystosowywała do wszystkiego, grzebała w odpadach, wylizywała rany nieszczęścia” (s. 33) w sposób, który wprawiał w osłupienie. Była wierną towarzyszką nieznośnej codzienności i „człowieka supermarketowego” (s. 26). Myśli nabierały ciężaru, filozofia współczesnego antimoderne przybierała nowe kształty, słowa wysycały się obrazami, układając w narrację zuchwałą, bezwzględną, dotkliwą.
Polski czytelnik zapoznał się z tłumaczeniem „Cząstek elementarnych”, drugiej powieści Houellebecqa, dopiero w 2004 roku. Nie mógł zatem odczuć na własnej skórze wibracji po skandalu, który towarzyszył francuskiej premierze sześć lat wcześniej. Pisarza usunięto z redakcji popularnego, skrajnie lewicowego kwartalnika „Perpendiculaire” ze względu na propagowanie w powieści „skandalicznych poglądów na temat eugeniki, Hitlera, który nie miałby być gorszy od Napoleona; za zbliżenie do integrystów”. Medialnej nagonki nie poparł Flammarion – wydawca zarówno „Perpendiculaire”, jak i „Cząstek…” – więc zadecydował o zamknięciu czasopisma. Polemika, lub raczej kłótnia, redakcji z Houellebekiem nie była wcale jedyną tamtego roku. Intelektualne i medialne poruszenie wokół „Cząstek…” wyniosło we Francji pisarza do rangi celebryty, a za granicą ustawiło w szeregu „najbardziej kontrowersyjnych, współczesnych pisarzy”. Kiedy zatem wydano w listopadzie 1998 roku „Interwencje” (z kultowym już esejem „Jacques Prévert to dupek”), publikacja tylko dolała oliwy do ognia.
Francuska recepcja prozy Houellebecqa pamięta przynajmniej jeszcze cztery ważne momenty, kiedy to media gwałtownie rozbrzmiały podekscytowanymi głosami krytyków (przy okazji wydania „Platformy”, „Możliwości wyspy”, „Mapy i terytorium” oraz „Uległości”). Ostatecznie jednak polemiczny rozmach Houellebecqowskiej twórczości – prozatorskiej i publicystycznej – stracił na sile. „Interwencje 2020”, poszerzone przecież o nowe, społeczno-polityczne komentarze, nie odbiły się większym echem. Może Houellebecqa zawiódł zmysł obserwacji. A może sami czytelnicy stracili czujność (i czułość) wobec świata.
Odsuńmy na chwilę myśl, że publikacja „Interwencji 2020” była jedynie marketingowym zagraniem wydawcy przed styczniową premierą „Anéantir”. Zapomnijmy na moment, że teksty wyszły spod pióra Houellebecqa – pisarza, który z modelowego prowokatora staje się powoli literatem-nudziarzem.
Ich lektura potrafi sprawić przyjemność; tę wygodną, spokojną, wprawiającą w dobry nastrój, którą Roland Barthes przeciwstawiał czasem rozkoszy – gwałtownej, dezorientującej, naruszającej „stałość gustów, wartości, wspomnień”[4], doprowadzającej do kryzysu naszych związków z językiem. Kiedy czytelnik-fetyszysta sięga po „Interwencje 2020” (ale i w ogóle po książki Houellebecqa), kreśli je ołówkiem, łowiąc myśli cyniczne i zgrabne („poprzez swoje klony zapewnię sobie pewną formę przetrwania – nie do końca wystarczającą, ale lepszą od tej, jaką dają dzieci” [s. 155]), błyskotliwe skojarzenia („u niego [św. Pawła] znalazłem to, co w »Rester vivant« i w »Poszerzeniu pola walki« można uznać za punk” [s. 270]), uderzające frazy („I pomyślałem o sztuce jako łuskaniu, o strzępach ciała, które pozostają przyklejone do obierek” [s. 50]).
Przyjemność prawdopodobnie czerpał także i sam autor w trakcie pisania. Jest w tych esejach coś, co sprawia, że widzimy, jak wygodnie mości się w zdaniach, zanurza we wspomnieniach i zwinnie łączy wątki.
W 2001 roku na łamach „Dekady Literackiej” Michał Paweł Markowski swoją refleksję na temat Francji zakończył słowami:
Otóż to Barthes właśnie nie wstydził się powiedzieć dwóch rzeczy, które codziennie przed lustrem powinni powtarzać sobie polscy literaturoznawcy: że pisanie sprawia im przyjemność i że literatura jest ich osobistą sprawą […]. Tak, tego Francuzom należy zdecydowanie zazdrościć[5].
Houellebecq (jak zwykle) wychodzi więc obronną ręką nawet z dość rozczarowującej, przewidywalnej publikacji. Jeśli od Francuzów powinniśmy uczyć się czerpania przyjemności z pisania, to od Houellebecqa dodatkowo przyjęcia tej ostentacyjnej, a przez to w sumie czarującej pewności: jestem dobry w tym, co robię, a przestanę, kiedy najdzie mnie ochota.