Nr 11/2023 Na teraz

Odsłuchy wiosny

Mateusz Witkowski
Cykl Muzyka

Chwilę mnie tu nie było (za co przepraszam!), czas nadrobić zaległości. W najnowszych „Odsłuchach” znajdziecie dość różnorodny zestaw nagrań z kwietnia i maja. Zapraszam wraz z DOROTĄ, Blur, Roxie Węgiel, Metallicą, Milesem Kanem i Jessie Ware.

DOROTA
Wolne
SBM A

O RETY, CZY TO JEST W OGÓLE RAP? A MOŻE ONA SOBIE PO PROSTU ROBI JAJA?

Na szczęście nie będziemy się zajmować tym tematem – wystarczy, że od dawna rozpala głowy licznych komentujących (zauważyliście pewną tendencję związaną z ich płcią?). Pamiętajmy, że rapuje już co drugi youtuber i youtuberka, nie ma co sakralizować tematu, a sama kwestia klasyfikacji gatunkowej jest naprawdę marginalna (opornym i ortodoksyjnym polecam kategorię „spoken word”). Masłowska jako wykonawczyni okrzepła, nabrała pewności, dopracowała swój – niby beznamiętny – styl. Jej nawijka dobrze przylega do ascetycznych bitów (wśród autorów między innymi Białaś, Auer czy Lanek). O wartościach literackich nie ma nawet co wspominać: co drugi wers zrobiony jest ze złota („to miasto jest jak coś tam” z „Miłości”). Mam z „Wolnymi” inny problem: cała ta wyliczanka narodowych rekwizytów, wszystkie te hot dogi z BP oraz lewicujące fantazje na temat dresiarstwa z czasem stają się nieco nużące i trudno je odróżnić od dowcipnego felietonu autorki z „Dwutygodnika”. Najciekawiej robi się, gdy DOROTA (bo przecież nie Dorota Masłowska) odpina liny asekuracyjne, odsłania się i wali słuchacza prosto w łeb – weźmy choćby takie „rozjebali po całym pokoju tak jak ryż i kazali siebie sprzątać” z „Wiosna to wojna”. I na taką, możliwie jak najbardziej konfesyjną płytę DOROTY czekam.

Niemniej: komentariat niech dalej zastanawia się, czy Masłowska naprawdę robi hip-hop – a ja w międzyczasie zaznaczę, że to jedna z najciekawszych zawodniczek w kraju. A co tam: z raperek.

Blur
The Narcissist (singiel)
Parlophone Records

„The Narcissist” to Blur w wydaniu refleksyjnym i niespiesznym. Czyli co, „nie muszę z nikim walczyć, bo nie mam o co”?

O skłonności Brytyjczyków do poszukiwań i metamorfoz można by się długo rozpisywać, a i tak nie dotarlibyśmy pewnie do sedna. Z całą sympatią dla sowizdrzalstwa i zmysłu melodycznego braci Gallagher: kwartet Albarn-Coxon-James-Rowntree pod względem artystycznym stosunkowo szybko zaczął uprawiać nieco inny sport niż Oasis. Mając w pamięci antyprzebojowe „The Magic Whip” z 2015 roku, możemy być „The Narcissist” nieco zaskoczeni. To stosunkowo prosty (całość opiera się w zasadzie na dwóch akordach), motoryczny, a przy tym zupełnie pozbawiony pośpiechu numer. Zarazem pod względem lirycznym stanowi podsumowanie wielu lat kariery zespołu, pełnej kompozytorskich wzlotów i kwasowych tripów („the acid” zaśpiewane w stylu „call and response” wypada naprawdę urokliwie). A więc: cztery syte koty medytują nad swoją przeszłością, bo nie muszą już niczego udowadniać?

Niekoniecznie. Może chodzi o nerw gitarowych slide’ów, a może o narastającą dynamikę utworu, która zmierza do (nigdy nie następującej) kulminacji? Album „The Ballad of Darren”, którego zapowiedź stanowi „The Narcissist”, ukaże się już w lipcu – coś mi mówi, że wcale nie musimy być tacy pewni co do jego zawartości.

Miles Kane
Baggio (singiel)
Modern Sky

Macie czasem tak, że bardzo chcielibyście, by dana piosenka się Wam podobała?

Niby wszystko jest jak należy (przynajmniej z mojej, w tym przypadku wybitnie subiektywnej, perspektywy): gitarowe brytyjskie granie, retroakcenty i retrospekcje z czasów dzieciństwa, subtelna „włoskość” aranżu, no i przede wszystkim on – wielki Roberto Baggio, postać imponująca i dramatyczna zarazem. Nad całością czuwa natomiast Miles Kane, który (choć nigdy nie przekonywała mnie twórczość The Rascals czy jego solowe nagrania) dowiódł już nie raz kompozytorskiego talentu, realizowanego głównie w duecie z Alexem Turnerem. Naprawdę nie chcę pisać o nim jako o „tym gorszym z The Last Shadow Puppets”, niewykluczone jednak, że obecność przyjaciela ma na Kane’a zbawienny wpływ. Rozmarzony „Baggio”, pełen tremolowatych partii gitary solowej, brzmi bowiem co najwyżej jak szkic, wprawka przed sesją nagraniową wspomnianej formacji. A jeśli dodamy do tego stronę B w postaci „Troubled Son” – zachowawczym, drugoligowym indie – szybko stwierdzimy, że mamy do czynienia z singlem, ekhm, niedoskonałym.

Il Divin Codino, jak brzmi przydomek Baggio, zasługiwał na coś więcej. (Dlaczego nie strzelił tego karnego w 1994?).

Jessie Ware
That! Feels Good!
EMI

Jessie Ware po raz kolejny odzyskuje dla świata disco. Rzecz w tym, że granica między odzyskiwaniem a rabunkiem jest bardzo, ale to bardzo cienka.

Jakiś czas temu zachwycałem się na łamach CzK.pl „What’s Your Pleasure?”, które (chcąc nie chcąc) stało się jednym z soundtracków czasów pandemii. O ile jednak na swoim czwartym albumie Ware twórczo reinterpretowała konwencję, tym razem trzyma się jej kurczowo. „That! Feels Good!” to album świetnie wyprodukowany, zaaranżowany i wyśpiewany – owszem, przy tym jednak wypełniony disco-funkiem w stanie czystym, niepoddanym żadnej twórczej obróbce. Chyba że za takową uznamy french touchowe podejście do disco z „Freak Me Now”. Niby chodzi o to samo, o co mogło chodzić CHIC, Sister Sledge czy Donnie Summer – o groove, o uwodzicielski czar melodii, o emancypację, o odrzucenie pruderii, o aprobatę wobec własnej cielesności i seksualności. To wszystko na płycie Ware jest bez wątpienia obecne, a jednak czujemy się tutaj jak w muzeum rozrywkowej.

Zależnie od naszego stosunku wobec wszechogarniających macek retromanii: świetna lub zachowawcza płyta.

Roxie Węgiel
13+5
Unity Records

Uspokajam wszystkich, którzy boją się, że sztuczna inteligencja zastąpi kompozytorów. W pewnym sensie mamy to już za sobą.

Przejeżdżanie się po młodej i niewątpliwie zdolnej wokalistce naprawdę nie jest moją intencją. Zresztą, większość materiału została tu napisana przez kilkoro mężczyzn. Tak przynajmniej wynika z danych ZAiKS-u, do którego (o ile mi wiadomo) nie mogą się na razie zapisywać roboty. Gdyby mogły, mielibyśmy prawo podejrzewać, że nazwiska są fikcyjne i zostały wymyślone po to, by zastąpić mało atrakcyjne numery seryjne. „13+5” – o ile dobrze rozumuję: pierwsza dorosła płyta Węgiel – to rzecz okropnie generyczna, będąca nieco przypadkowym, a przy tym przewidywalnym zlepkiem sprawdzonych konwencji. Mamy tu sporo radiowego popu z elektronicznym zacięciem, nieco R&B, ale i orientalnych elementów. Po spokojniejszych zwrotkach następują „four on the floor” refreny i tak to się kręci. W trakcie odsłuchu można momentami odnieść wrażenie, że pewna znana platforma streamingowa zapętla nam utwory wbrew naszej woli – ale nie, tracklista płynie sobie naprzód, nie bacząc na nieodróżnialność kolejnych kompozycji. Nie oczekuję od głównonurtowego popu olśnień i eksperymentów, ale pierwiastka ludzkiego – owszem, tak. Tymczasem relacja emocjonalna Węgiel i wykonywanego materiału pozostaje dla mnie niejasna. Nawet sprawdzony wielokrotnie, dobrze znany z historii muzyki popularnej manewr „good girl gone bad” wydaje się niedopieczony: dlaczego „k**wa” z „Jak na filmach” jest nieocenzurowana, a „wypie***lać” z „Gen Z” pozostaje niedopowiedziane?

W sumie ciekawe, co by się stało, gdybyśmy poprosili prawdziwą (sic!) sztuczną inteligencję o wygenerowanie kolejnej płyty Roxie Węgiel. Może dostalibyśmy coś interesującego?

Metallica
72 Seasons
Blackened Recordings Inc.