Nr 8/2021 Na teraz

Odsłuchy maja

Mateusz Witkowski
Muzyka Cykl

„Idą zmiany” – mawiała moja ciocia, przez kilkadziesiąt lat pracy w banku absolutnie przekonana, że już niebawem zostanie bezrobotna. W najnowszych „Odsłuchach” parę interesujących metamorfoz dokonanych przez Rycerzyki, Iceage, Zdechłego Osę, Sharon Van Etten i Angel Olsen. Tylko Kult od dobrych dwóch dekad pozostaje niezmiennie nieciekawy.

Rycerzyki
Żar (singiel)
Thin Man Records

Oto jest: nowy singiel najlepszego z nieznanych polskich zespołów. Chciałoby się powiedzieć: wreszcie.

Tak, w powyższym wstępie padają dosyć mocne słowa. Nie ma w nim jednak cienia przesady. Śledzę dokonania krakowskiego zespołu od dobrych dziesięciu lat i – choć dalej należy mówić o zjawisku niszowym – raduję się, obserwując ich rozwój. Tym razem Rycerzyki wróciły w uszczuplonym składzie, opakowani w więcej syntetycznych dźwięków. I wyszło to im na dobre. W „Żarze” jest i beztroska melodyjność rodem z „Dyskoteki Pana Jacka”, i całe bogactwo rodzimej wokalistyki żeńskiej. Możemy powoływać się na Ewę Bem z „I co z tego masz?” lub wspomnieć o obowiązkowej w tym przypadku Annie Jurksztowicz. Wciąż jest to jednak przede wszystkim Gosia Zielińska, jeden z najciekawszych głosów na rodzimej scenie. No i ta kompozycja! Niby mamy do czynienia z tradycyjnym zwrotkowo-refrenowym podziałem, piosenką z czołówki nieistniejącej dobranocki, a jednak całość została rozmyślnie rozciągnięta, jakby krakowianie chcieli pobawić się trochę z odbiorczymi przyzwyczajeniami.

Żarzy się to i cieszy. Czekam z niecierpliwością na longplay.

 

Iceage
Seek Shelter
Mexican Summer LLC

Iceage nie zasługują jeszcze na miano świętych. Na pewno jednak pożegnali się już ze swoimi demonami.

Pamiętam ich koncert podczas Off Festivalu w 2012 roku. Niby nic specjalnego: kolejny zespół silnie przywiązany do punkowej/postpunkowej spuścizny. A jednak można było odnieść wrażenie, że ściany namiotu spływają potem, a z nosów niechybnie poleje się krew. Do tego ten pusty, zimny wzrok Rønnenfelta! O tym, że Iceage zmierzają powoli w stronę światła, dowodziły albumy „Plowing Into the Field of Love” i „Beyondless”. Tam jednak również towarzyszyła im Cave’owska ciemność i brudny punk-blues à la The Stooges. Na „Seek Shelter” słyszymy jednak inny zespół: chętnie wspomagający się partiami chóru, zanurzony w amerykańskość oglądaną oczami Springsteena („Gold City”), rozważający relację między świętością i blasfemią. Choć hałasu tu nie brakuje (np. singlowe „High & Hurt”), po nihilistach podczytujących przed snem Schopenhauera nie ma już śladu. Dawne Iceage uważało, że przed koszmarem egzystencji nie ma ratunku – teraz przynajmniej szukają schronienia.

Szkoda tylko, że przy całym swoim potencjale na „Seek Shelter” brak naprawdę mocnych strzałów w rodzaju „Catch” z „Beyondless”. Na pewno jednak Duńczycy są na dobrej drodze, by dokonać wielkich rzeczy.

 

Zdechły Osa
Sprzedalem dupe
Warner Music Poland

Wrocławski raper (?) zrobił naprawdę sporo, aby na dobre utknąć w muzycznej niszy. Nic z tego.

Choć sam zainteresowany nie podpisałby się zapewne pod tymi słowami, muszę to podkreślić: Osa jest zwycięzcą. Oczywiście wiemy, w co tu się gra: oto duża wytwórnia kontraktuje zbuntowanego artystę, który będzie teraz pełnił funkcję listka figowego, a zarazem – takie są prawa hype’u – zapewni odpowiednią sprzedaż. Wieść gminna niesie, że Warner dał twórcy wolną rękę w zakresie zawartości płyty: dostajemy więc rzecz surową, nieobarczoną artystycznym kompromisem, a przy tym przyzwoicie wyprodukowaną. Choć niektórzy recenzenci podeprą się zapewne analogią do debiutu CKOD, Osa nie jest studentem udającym chuligana. Nie jest też intelektualistą odgrywającym dresiarski cosplay. Jest penerem świadomym, a skoro tak: wobec penerstwa zdystansowanym – dostrzegającym karykaturalność ulicznych wzorców, ale i nuworyszowsko-nowoszkolnej napinki. W całym tym ślizganiu się po jungle’owych i drum’n’bassowych bitach, przyprawionych niekiedy punkowymi riffami („Spytaj policjanta” to najbardziej jaskrawy z przykładów), jest coś z ducha wczesnych lat polskiego hip-hopu, czyli czasów, gdy środowiska rockowe, rapowe i klubowe razem tworzyły coś na kształt kultury alternatywnej, a pewne wzorce nie zdążyły się jeszcze spetryfikować. Szkoda tylko, że „Sprzedalem dupe” cierpi na deficyt naprawdę mocnych wersów (pewien wyjątek stanowią „Syreny” czy follow-up „1-9-9-7, ten rok to kłopoty” z „Jak ty oka nie masz”). Mimo to choć nie chcę używać słów, takich jak „Prawda” i „Autentyzm”, jest w nagraniach wrocławianina coś naprawdę świeżego, ożywczego i najzwyczajniej w świecie szczerego.

Zdechły Osa podkreśla w „West Coast”, że „nie jest raperem”, a od artystów w rodzaju Żabsona „dzielą go lata świetlne”. Zaryzykowałbym jednak, że raperem jest bardziej niż ktokolwiek inny.

 

Sharon Van Etten & Angel Olsen
Like I Used To (singiel)
JagJaguwar

Sharon Van Etten & Angel Olsen łączą siły i nagrywają wspólny singiel. Czy coś mogłoby pójść nie tak?

Oczywiście, masa rzeczy. Wszak muzyka rozrywkowa wymyka się czasem matematycznym prawidłom, a dwa plusy nie zawszą muszą dać nam dodatni wynik. Na szczęście dwie z najzdolniejszych singer-songwriterek młodo-średniego pokolenia dobrze wiedzą, jak wykorzystać swoje artystyczne atuty. Nie ukrywam, że lubię, gdy dany utwór zwodzi mnie na manowce i krok po kroku odsłania swoje prawdziwe oblicze wbrew początkowym skojarzeniom. Weźmy choćby wstęp z „Like I Used To”: przeciągnięty synth sąsiadujący z partią basu musi przywodzić na myśl „Heroes” wiadomego artysty. Przy tym pachnie sewentisową estradą i momentami popowej chwały (kojarzycie taki czteroosobowy zespół ze Szwecji?).

Tymczasem Olsen i Van Etten teoretycznie nie rezygnują z wypracowanych konwencji – country’ująca zwrotka to zapewne zasługa pierwszej z nich, a przejmujący, obszerny refren zdaje się dziełem drugiej z twórczyń. Całość brzmi jednak dość zaskakująco: panie w doskonały sposób żonglują emocjami, przekładając słodycz (te kaskady klawiszy po refrenie!) dramatyzmem, kameralność patosem. Nie wyzbywając się swoich przyzwyczajeń, tworzą osobne dziełko, którego po prostu potrzebowaliśmy.

I jak po takiej zapowiedzi nie mieć nadziei na długogrający materiał?

 

Kult
Ostatnia płyta
SP Records

Tak, wiem, to taka przewrotna gra słów: „na waszej ostatniej płycie słyszymy […]”. Ale może jednak?