Od momentu, w którym opuściłam Scenę Kameralną Narodowego Starego Teatru w Krakowie, nie mogę przestać myśleć o tym, czy jego najnowsza produkcja – korzystająca z nowoczesnej, hipsterskiej formy „Ziemia jest płaska” – nie opowiada o czymś, co zostało w teatrze już wiele razy opowiedziane. Charakter tego spektaklu przypomina popularny radiowy hit albo kolejny odcinek kryminalnego serialu, w którym morderca zostanie schwytany, a sprawiedliwość wymierzona. Wyobrażam już sobie wszystkie możliwe recenzje, podnoszące kwestię narodowości reżysera Juliana Hetzela i stawiające pytania, czy trzeba było zaprosić pochodzącego z Niemiec i pracującego w Holandii reżysera, by opowiedział Polkom i Polakom o Polsce. Dodatkowo, wbrew swoim nawykom, czuję przemożną potrzebę szybkiego sformułowania jednoznacznej oceny tego, co zobaczyłam na scenie. Zamiast myśleć o rzetelnej analizie i opisie, gotowa byłabym zastanawiać się, ile gwiazdek przyznać temu przedstawieniu.
Spektakl Hetzela wciągnął mnie w mechanizm maszyny antropologicznej. Za pomocą tego pojęcia Giorgio Agamben opisał proces pozwalający określić człowiekowi swoją podmiotowość i tożsamość oraz nadawać wartość życiu poprzez odróżnienie od życia zwierzęcego, biologicznego i nieobdarzonego tożsamością. Twórcy spektaklu sugerują nawiązania do tej dialektycznej praktyki w pierwszej sekwencji przedstawienia.
Po scenie, jak na wybiegu ogrodu zoologicznego, hasają aktorzy w niezwykle realistycznych kostiumach upodabniających ich do szympansów bonobo. Scena powoli się rozświetla. Czarne futra kontrastują z białą podłogą. Teren wybiegu wyznacza granica sceny obrotowej, która nieustannie się kręci, niczym ziemski glob. Szympansy zaczepiają się wzajemnie, zabierają sobie jedzenie, walczą, kopulują, a jeden, który nie znajdzie partnera/partnerki, symuluje stosunek z liściem palmowym. Panuje klimat podobny jak w epizodzie otwierającym film „2001: Odyseja kosmiczna” Stanleya Kubricka. To skojarzenie dodatkowo uzasadnia obecność białego neonu w kształcie okręgu wiszącego nad sceną, który wprowadza futurystyczną estetykę.
Zachowaniom szympansów towarzyszą ich własne rozważania o świecie (pojawiające się jako tekst na ekranach). Przerywa je wejście opiekunki zwierząt (Urszula Kiebzak), której towarzyszy oprowadzany przez nią mężczyzna. Kobieta opowiada o pokojowej naturze szympansów, wspomina o ich podobieństwach z ludźmi, mówi o matriarchacie organizującym ich grupy, o ich seksualnej otwartości i czerpaniu przyjemności ze współżycia. Jej słuchacz – zainteresowany, zaintrygowany, a może nawet zafascynowany – odnosi się do tych informacji z wyższością typową dla gatunku ludzkiego wobec bardziej „prymitywnych” istot, rzucając krótko: „Bystrzaki!”.
Ironiczny ton przebija się jednak już chwilę wcześniej, kiedy podczas sceny przekazywania sobie przez bonobo orzeszka na ekranie pojawia się napis „Bądź rzeką”, interpretujący treść ich komunikatu. Czy to sugestia, że zwierzęta rozumieją metafory? A może jedynie powtarzają wyprane z sensów frazesy?
W spektaklu bonobo służą pokazaniu wyobrażonej i uzurpowanej ludzkiej wyższości nad zwierzętami, która przejawia się w narracji o ochronie ginącej natury (jak mówi przewodniczka: widzimy stado sierot, które mogłoby nie poradzić sobie z przetrwaniem na wolności). Jednak na przykład wtedy, kiedy kobieta z rozbawieniem opowiada o tym, jak małpy „kopulują i figlują”, a ich świat wypełniają „miłość, seks i brak wojen”, konstruuje także wizję lepszej rzeczywistości. Jej opowieść brzmi pięknie. A może jednak naiwnie?
Sielankowy nastrój zostaje przerwany, kiedy zwierzęta opuszczają wybieg, a po chwili pojawiają się na nim ludzie w pstrokatych, patchworkowych kostiumach przypominających stroje piłkarskie, na których wyeksponowane zostały loga wielkich koncernów (kostiumy: Lila Dziedzic). Transowa muzyka Franka Wienka wprowadza ciała aktorek i aktorów w rytmiczny ruch. Scena wciąż się kręci. Natalia Kaja Chmielewska, Stanisław Linowski, Filip Perkowski oraz Małgorzata Walenda formują grupę i zaczynają wspólnie maszerować. Obrotowy mechanizm sceny sprawia jednak, że mimo stawianych kroków pozostają wciąż w tym samym miejscu. Kiedy ktoś przyspiesza – odrywa się od grupy. Po chwili, gdy się zatrzyma – znów pochłaniany jest przez stado. Głos z offu mówi, że społeczność istniała na długo przed tym, zanim wyłoniła się z niej jednostka (na ekranie pojawia się wówczas słowo „MY”). Ta scena znakomicie obrazuje, że nawet najwięksi indywidualiści zostaną kiedyś pochłonięci przez grupę, a ich sukces – wykorzystany dla dobra wspólnego.
Nad obracającą się sceną wisi telewizor, który również się obraca. Wyświetlane są na nim słowa przeciwstawne („tak/nie”, „miłość/wstręt”, „normal/dewiant”, „prawy/lewy”), społecznie uznawane za antonimy („hetero/gej”) oraz takie, których połączenia ujawniają tkwiącą w naszej kulturze przemoc („matko/jebca”, „ścierwo/jad”). Głos tłumaczy, że wspólnoty i jednostki od zawsze konstytuowały się w opozycji do „obcego zanieczyszczającego” ich wyobrażoną tożsamość. Ten wykład, zestawiony z maszerującym jak żołnierze piłkarzami, wydaje się banalny. Wrażenie to staje się szczególnie dotkliwe, kiedy aktorzy wyciągają białe płótna i korzystając z nich, tworzą symboliczne obrazy. Przybierają charakterystyczne pozy bojowników o wolność, Jezusa wiszącego na krzyżu, islamskich kobiet w burkach. W końcu nałożą materiał na drzewce i będą wymachiwać białymi, sugerującymi poddanie się flagami z entuzjazmem przypominającym uczestnictwo w paradzie równości.
Kolejne sceny wypełnia szereg podobnych, symbolicznych obrazów, gestów i dźwięków. W pewnym momencie aktorzy wcielają się w prezenterów telewizyjnych stacji informacyjnych z całego świata. Potem w popowy zespół, którego piosenki brzmią jak manifesty wyższości jednych rzeczy nad innymi (nawiązujące do tekstu Kazika Staszewskiego „Mój ból jest większy niż twój”). Powołują tak czarno-białą wizję „doskonałego/popapranego” świata, który tworzony jest za pośrednictwem „dobrych/złych wiadomości”. Kręcąca się obrotówka oraz monumentalna, choć prosta scenografia Hetzela wywołują wrażenie przytłoczenia, które koresponduje z prezentowaną wizją świata. Twórcy spektaklu zasysają widzów niczym maszyna medialna, oddając tak charakter naszej egzystencji – pełnej afektów, a jednocześnie wypranej ze zrozumienia dla realnego, czującego człowieka.
Choć realizatorzy „Ziemia jest płaska” rezygnują z opowiadania historii na rzecz prowokowania doświadczeń odbiorczych, dwie pierwsze części ich przedstawienia nawiązują do wpływu mediów na rzeczywistość, ukazując symulację, która bywa źródłem wiedzy o świecie. Taki sens zdaje się mieć połączenie obserwacji bonobo z paranaukową narracją o naturze tych zwierząt, a także formatowanie maszerujących ciał przez tendencyjny wykład o maszynie antropologicznej, która wytwarza tożsamość jednostki i społeczności poprzez wykluczenie Innego. Przejmowanie narracji przez symulację jest znakiem współczesnego zagubienia w postprawdzie, dobitnie akcentowanego przez cztery równoległe głosy prezenterów telewizyjnych, reprezentujące skrajnie różniące się od siebie poglądy (od lewicowych po ksenofobiczne). Tworzony przez nie męczący szum informacyjny tłumaczy częstą praktykę rezygnacji wielu osób z dążenia do zdobywania rzetelnej wiedzy o świecie.
Czy tworząc sztukę, można uniknąć reprodukowania mechanizmów, które konstytuują rzeczywistość, opierających się na schematycznych, nierzetelnych wzorcach? Zadaję sobie to pytanie nie pierwszy raz – blisko dwanaście lat temu widziałam przedstawienie, które również dotykało tematu szumu medialnego jako narzędzia sprawowania władzy. Grany do dzisiaj „Smolarek” grupy Pomarańcze w Uchu na Skarpie bez Kartki (premiera: 21.09.2008, Stacja Muzyczna Rampa w Goleniowie) był artystyczną odpowiedzią na politykę historyczną prowadzoną w Polsce za pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości, medialny spektakl wokół Euro 2012 oraz przepowiednie nadchodzącego końca świata. Podczas „Ziemia jest płaska” na narodowej scenie nie mogłam pozbyć się wrażenia, że oglądam to samo przedstawienie – może bogatsze, bardziej spektakularne i wycyzelowane, ale oparte na podobnych motywach (z piłkarskim na czele).
Trzecia część spektaklu Hetzela ma charakter konfrontacji rzeczywistości z dziecięcymi wyobrażeniami o możliwości naprawiania świata poprzez empatyczny dialog i komunikację uwzględniającą różnorodne poglądy i odmienne sposoby bycia. Na scenę ponownie wkracza opiekunka zwierząt, tym razem jako osoba naruszająca istniejący kanon wiedzy. Proponuje ćwiczenie na wyobraźnię. Sugerując, że to nie obrotowa scena się porusza, tylko wszystko wokół niej, podważa podstawy naszej wiedzy o świecie. To naruszenie nie jest szczególnie spektakularne, ale podążenie za retoryczną sugestią wzmocnioną przekazem „nic nie wiecie”, zasiewa wątpliwość. A takie – nawet najmniejsze – ziarno może rozrastać się do wielkich rozmiarów.
Wprowadzona niepewność wywołuje w piłkarzach-prezenterach falę agresji. Kierują ją przeciwko wywołującej ten efekt postaci, jak i przeciwko widzom, mierząc w nich z kamery jak z pistoletu. Teatralny trik zamienia aktorkę w lalkę, która zostaje rozszarpana przez innych aktorów. Groteskowa akcja przypominająca filmy Quentina Tarantino przywołuje skojarzenia ze zwierzęcym instynktem przetrwania, a przy okazji – bachiczne rytuały. Teatralna krew pachnie słodko jak sok malinowy. Performerzy bez opamiętania szarpią teatralne ciało, odrywają kończyny i wgryzają się w mięso. W końcu – markują wymioty. Część widowni siedzi w cichym napięciu, kilka osób nerwowo się śmieje. I ta scena opatrzona jest odautorskim komentarzem, który świadczy, że twórcy spektaklu świadomie podejmują się konstruowania teatralnych realiów. Właśnie o tym opowiada „Ziemia jest płaska” – o łatwości, z jaką ufamy fikcji symulującej realny świat.
Przedstawienie kończy przepiękny, medytacyjny obraz spacerującego po księżycu szympansa. Oto, gdzie doprowadził nas postęp – chociaż potrafimy wysłać małpę w kosmos, wielu ludzi nadal uważa, że Ziemia jest płaska. Czy istnieje remedium na tę dysproporcję wiedzy? A może czasami lepiej – po prostu – czegoś nie wiedzieć?