O Irit Amiel rozmawiają Anita Jarzyna, Agnieszka Piśkiewicz-Bornstein i Marta Tomczok[1]
Anita Jarzyna: Znamienne, że spotykamy się 5 maja, w dniu dziewięćdziesiątych trzecich urodzin Irit Amiel i trzy lata po jej śmierci (16 lutego 2021), jako zespół autorek finalizujących powoli pracę nad edycją prozy oraz ineditów znalezionych w archiwum pisarki. Każda z nas, a przede wszystkim z Was, ma swoje indywidualne badawcze czy pisarskie doświadczenia z tą literaturą, patrzy na nią z innego miejsca, nie tylko geograficznego. Marta Tomczok napisała monografię życia i twórczości Irit Amiel[2], a Agnieszka Piśkiewicz-Bornstein, która przez ostatnie dziesięć lat życia Amiel była jej asystentką literacką, efektem tej współpracy uczyniła wywiad-rzekę „Ostatnie fastrygi”[3]. I dlatego to mnie w naszej rozmowie przypada rola zadającej pytania.
Chciałabym, abyśmy zaczęły od próby odpowiedzi na pytanie, do czego jest nam potrzebne dzisiejsze spotkanie. Co chcemy sobie poukładać, na czym nam zależy? Może, jak ja, też wracacie myślami do licznych rozmów i dyskusji, w których brałyśmy udział trzy lata temu – w pierwsze urodziny Irit bez niej.
Agnieszka Piśkiewicz-Bornstein: Ciekawe jest to, że dzisiejsza data jest szczególna nie tylko ze względu na urodziny Irit, ale też dlatego, że dziś przypada Dzień Pamięci o Szoa, który w Izraelu jest świętem ruchomym. W dodatku jest to też pierwszy Dzień Pamięci po 7 października, kiedy wciąż ponad sto osób pozostaje zakładnikami Hamasu, wśród nich ocalały z Zagłady.
A wracając do twojego pytania, Irit często powtarzała słowa: „Kto będzie pamiętał pamiętających” – i to jest jedna z motywacji naszego spotkania.
Marta Tomczok: Przypominając sobie i nasze rozmowy z ostatnich kilkunastu miesięcy, i te spotkania sprzed trzech lat, dodałabym, że tak jak wtedy, i teraz uważamy, że pamięć Irit nie jest dostatecznie rozwijana. Myślę, że wszystkie trzy nie jesteśmy zakładniczkami rocznic, przecież nie dlatego spotkałyśmy się dziś, bo wypadało. Chyba spontanicznie uznałyśmy, że niewiele się dzieje wokół tej twórczości, nie pojawiają się próby spojrzenia na nią w nowy sposób. Zapamiętałyśmy spotkania sprzed paru lat, które były mniej spontanicznie, a bardziej wywołane wydarzeniami, było ich więcej, zapowiadały może jakąś intensywność. Myślę, że dobrze byłoby, byśmy w miarę możliwości spontanicznie, a nie okolicznościowo je powtarzały i inicjowały przy różnych okazjach. Literatura Irit nigdy nie zyskała przebicia równego sile, która w niej tkwi. Bez ustanku powinniśmy pomagać się jej przebijać.
AJ: Spotkania trzy lata temu wiele zapowiadały, z czego niewiele ostatecznie się zrealizowało. Spotykamy się 5 maja, zupełnie przypadkiem, nie ze względu na datę – po prostu miałyśmy dziś czas we trzy i nie chciałyśmy tego odkładać.
MT: To jest zresztą bardzo ważna motywacja.
AJ: Tak, i jest w niej wiele z ducha literatury, którą się zajmujemy.
MT: Ale też z potrzeby pielęgnowania wartości koleżeństwa, siostrzeństwa, bycia razem. Pamiętania, że powinno się coś razem robić, także razem pamiętać.
AJ: Czytać i pisać razem. Co staramy się robić.
APB: Przypomniałabym jeszcze, że wtedy, trzy lata temu mówiłyśmy już o archiwum, planowałyśmy w porozumieniu z dziećmi Irit Amiel zaglądać do niego, ale oczywiście nie wiedziałyśmy jeszcze, co możemy w nim znaleźć, jak dużo będzie tego materiału i jak ważny się okaże. Najpierw trafiałam na różne drobne znaleziska, ale bardzo znamienne, jak serwetka z zapiskami z kawiarni, kiedy Irit była na koncercie swojego wnuka. Z jednej strony miała listę zakupów, a z drugiej, jak to ona, notowała coś, może zalążek opowiadania.
AJ: Zanim przejdziemy do archiwum, chciałabym wrócić do innego wątku. Zastanawiam się, czy w Waszych obserwacjach rysuje się różnica między tym, jak funkcjonowała Irit pod koniec życia, kiedy była już uznaną pisarką – w jego ostatniej dekadzie w dodatku intensywnie korzystała z mediów społecznościowych, miała kontakt ze swoimi czytelniczkami i czytelnikami, na swoich prawach zafunkcjonowała w życiu literackim – a jej pozycją po śmierci. Czy macie poczucie, że wtedy jej obecność w świadomości literatury Zagłady była bardziej wyrazista niż teraz?
MT: Nie widzę dużej różnicy, a jeślibym ją dostrzegała, to na niekorzyść ostatnich lat. Tu musiałabym się powołać na przypadek mojej książki, która nie zafunkcjonowała chyba w środowisku historycznoliterackim, tak, jak mogłaby zafunkcjonować, i to raczej nie dlatego, że była przykładem nieudanej monografii, ale dlatego, że to już nie był czas dla literatury Zagłady tak bardzo ożywczy, jak kilkanaście lat temu, i historia literatury polskiej nie czekała na takie książki. Literatura Zagłady radzi sobie bez Irit. Jej literatura w ogóle jest słabo obecna w Polsce. Zdaję sobie sprawę, że jest to dość markotna diagnoza, ale nie ma co udawać, że jest inaczej.
AJ: A jak to wygląda z perspektywy Izraela, jak lokowała się i lokuje dziś Irit na tle literatury Zagłady?
APB: Podobnie. Dobrym przykładem jest niepamięć o Irit w Dniu Pamięci o Szoa. Po śmierci Irit jej syn – Oni Amiel – zaczął starać się o publikację tekstu o Irit właśnie w tym dniu w którymś z dzienników – zwykle pojawiają się w nich bloki artykułów okolicznościowych, poświęconych także ocalałym. I żadna z gazet, ani lewicowych, ani prawicowych, nie była zainteresowana gotowym tekstem o żyjącej w Izraelu wybitnej pisarce, która przeżyła Zagładę. Irit sama mówiła, że w Izraelu się śpi na książkach o Szoa, bo każdy może powiedzieć, że miał/ma w rodzinie kogoś, kto przeżył Zagładę. Dlatego ten temat nie rezonuje. Z kolei młodzi ludzie są nim zmęczeni, nie chcą już o tym czytać – chcą po prostu żyć.
AJ: Co zresztą bywa tematem literatury izraelskiej trzeciego pokolenia.
MT: Dlatego chyba coraz lepszą formą kontaktu międzypokoleniowego za pośrednictwem literatury jest głośne czytanie. Taką formę praktykuję czasami na zajęciach z grupami studenckimi i na warsztatach w szkołach. To nieźle działa. I tak warto byłoby Irit prezentować. Wiem, że taką ofertę miewają różne literackie festiwale.
AJ: Zwłaszcza, że niedługie opowiadania Irit mogłyby się w tej formule dobrze sprawdzić. Wobec tego, o czym mówicie, może czas nie tyle pomyśleć o Amiel poza kontekstem Zagłady, ile przestać sprowadzać jej twórczość wyłącznie do tematu Zagłady.
MT: Przede wszystkim Irit powinna mieć swoje zdecydowanie zasłużone miejsce jako pisarka. Zagłada – zwłaszcza w tej chwili, ze względu na sytuację polityczną – ma różne koneksje. Może, z jednej strony, całkiem słusznie prowokować do pytań o to, czyja jest, z drugiej zaś podlega różnym formom ideologizacji. Dlatego warto pomyśleć o Irit po prostu jak o polskiej pisarce.
Przyszło mi to na myśl, kiedy przypominałam sobie niedawno „Krajobraz niewzruszony” Kornela Filipowicza, autora znakomitych opowiadań. Są to wybitne opowiadania o wojnie i Zagładzie – ale nie za temat Filipowicza cenimy, lecz za formę. Irit Amiel była jedną z najwybitniejszych pisarek języka polskiego. To, że jej opowiadania dotyczyły Zagłady, ma ogromne znaczenie, ale najważniejsze jest to, że są to znakomite narracje; o tym przede wszystkim pamiętajmy. Gdy mówimy o Filipowiczu czy Borowskim, to mówimy, że są po prostu wybitnymi pisarzami, nie używamy wobec nich epitetów, przydawek czy liczebników. Nauczmy się tak też mówić o Irit.
APB: Choć Irit mówiła o sobie, że jest pisarką jednego tematu…
MT: Ale nie była pisarką jednego tematu! Podobnie jak wiele innych pisarek poruszających temat Zagłady. Myślę, że Irit pisała znakomite opowiadania o pokrzywdzonych ludziach, o toksycznych relacjach, o ludziach wypalonych, którym przytrafiły się złe rzeczy w przeszłości. Te opowiadania wciąż działają właśnie dlatego, że są napisane energicznie, żywo, są bardzo ludzkie. Myślę, że ich antropocentryzm jest niesamowitą zaletą tej literatury. Amiel jest społeczną pisarką – taką była też kobietą. Uczy nas, że można się fatalnie czuć z ludźmi, ale jednocześnie chcieć z nimi cały czas być. Jest to autorka niezwykle wrażliwa na depresyjność, schyłek, wypalenie, podążanie ku śmierci, determinację losu. Tego się oczywiście nie da odkleić od historii, bo w niej jest ta determinanta. Ale potrafiła o tym pisać jak nikt inny i tak powinniśmy zacząć patrzeć na Irit – jak na znakomitą pisarkę.
AJ: Poszukajmy zatem innych kategorii opisu.
MT: To właściwy czas. Zwłaszcza że dziś można spodziewać się prób politycznego manipulowania literaturą Irit, krytyki zainteresowania jej twórczością i osobą, ustawiania jej i Zagłady w różnych bieżących kontekstach. A przecież Irit nie ma nic wspólnego z tym, co się aktualnie dzieje, zmarła wcześniej. Powinniśmy robić wszystko, żeby te konteksty jej twórczości nie rozharatały. Oczywiście, Zagłada w jej twórczość będzie na swój sposób pracowała współcześnie, ale czas już, żeby też inne wymiary jej tekstów przemówiły. Minęło przecież prawie osiemdziesiąt lat od końca wojny. W takim historycznym podporządkowaniu literatura Irit będzie tylko tracić. Przyjdą kolejne pokolenia, które – jak powiedziała Agnieszka – będą mówiły: „Mało albo nic już nas to nie obchodzi”. Dlatego warto w takich pisarzach i pisarkach jak Amiel zobaczyć coś więcej, bo oni naprawdę więcej wnosili niż samo pamiętanie.
APB: Zwłaszcza że Irit stroniła od polityki, nie chciała o niej rozmawiać. Wróciłabym do kwestii życia w społeczności: w „Ostatnich fastrygach” Amiel wprost nazywa siebie mizantropką, która jednocześnie bardzo potrzebuje ludzi; mówi, że gdyby nie zamykała furtki, to ludzie cały czas by do niej przychodzili. Lubiła więc trochę od nich odpocząć, wyznaczać granicę, ale jednocześnie chłonęła spotkania, rozmowy, bardzo się nimi cieszyła.
MT: Wydaje mi się, że takim ważnym, scalającym tematem jej twórczość jest klęska klasy średniej. Nie wiem, jak nazwać ją w odniesieniu do społeczności Izraela. Bohaterowie Amiel są jednak zazwyczaj zamożni albo średnio zamożni i jakoś wydrążeni. Można by to przełożyć na sytuację Amerykanek z lat 50. i 60. – osób co do zasady bardzo szczęśliwych, mających pozornie wszystko, ale też zamkniętych w domach, w których się kotłowało, rodziła się ich depresja, powstawały ogromne rodzinne dramaty.
AJ: To zjawisko opisane zostało w „Mistyce kobiecości” Betty Friedan. Z tych rozpoznań zaczął się wyłaniać feminizm drugiej fali.
MT: W literaturze Irit występuje pokrewna obserwacja, że w ludziach tak dobrze sytuowanych tworzy się głębokie poczucie pustki; wydaje mi się, że ona raz to wyraźniej akcentuje, a innym razem nie nazywa tego zbyt mocno, zostawiając duży margines interpretacji. Przez nas, historyczki literatury, był on do tej pory wyzyskiwany dosyć jednoznacznie, bo zawód i fach zmuszał nas do tego, by przede wszystkim wyjaśnić historię, pytać o doświadczenia. Ale myślę, że następne pokolenia mogą korzystać z tej literatury już inaczej, patrząc na pustkę bogactwa, spopielenie egzystencji, jakie pojawia się u ludzi, którzy bardzo dostatnio żyją, a zarazem brakuje im czegoś istotnego.
AJ: Pomyślałam w związku z tym o swoiście mądrościowym wymiarze tej literatury – choć jest to twórczość pozbawiona dydaktyzmu. Obok depresji, mroku znajdziemy w jej narracjach dużo afirmacji, zgody na świat, radości (może nie prostej). W „Ostatnich fastrygach” Irit mówi, że jest z natury „pozbieraczką”. To też dyspozycja bardziej uniwersalna, nie trzeba jej sklejać z Zagładą. Wreszcie można mówić o terapeutycznym wymiarze jej pisarstwa.
MT: Jeszcze jedna rzecz. Myślę, że to, iż niedostatecznie doceniliśmy „Ostatnie fastrygi”, wynika ze specyfiki kultury polskiej, która wciąż niedostatecznie wyczulona jest na senioralność kobiet. Jeśli przeczytać tę książkę jako zapis rozmowy ze starą kobietą, która rozwija przed czytelniczką różne możliwości afirmowania życia, to można w niej znaleźć niezwykle inspirujące wątki. Bo oprócz wojny są trudy życia na pustyni w świecie sabrów, budowania niełatwej, choć pełnej miłości relacji, o której Irit za dużo nie chciała mówić, ale przecież otocznie jej męża na pewno ją, jako Żydówkę ze Wschodu, różnie przyjmowało. Potem była choroba Alzhaimera męża, różne przygody z dziećmi, rozdwojenie między Polską, gdzie może zrobić karierę, a Izraelem, gdzie jest niema literacko. Właściwie dla kobiet, które są w późnym wieku – często będących wdowami, niewiedzących, co zrobić z czasem emerytury – Amiel, która staje się na tym etapie życia bardzo aktywna, może być znakomitym modelem. Zwłaszcza dziś, kiedy popularyzuje się edukację przez całe życie, rozwój seniorów, mamy sporo Uniwersytetów Trzeciego Wieku, ta książka mogłaby odegrać ważną rolę.
APB: Masz rację, nie bójmy się epitetu „stara kobieta”. Irit wprost o tym mówiła. Pamiętam, jak kiedyś tłumaczyła swojej córce, na czym polega bycie starym – że już nigdy nie pójdziesz z nikim do łóżka.
MT: A ile miała wtedy lat?
APB: Była po osiemdziesiątce. Jednocześnie apetyt na życie miała właściwie do końca.
MT: I o tym też nie bała się mówić. To już nie jest literatura Zagłady. Zagłada tli się w tle, ale mowa jest o czym innym, równie ważnym. Wydaje mi się, że twórczość Irit jest też literaturą o różnych momentach w życiu kobiet. I jeśli ktoś czyta literaturę jak potencjalny scenariusz na życie, autoterapię – a jest to bliska mi formuła – to naprawdę dużo znajdzie w tych książkach dla siebie.
APB: Irit zawsze też powtarzała, że jest przekonana, iż niezależnie, jak potoczyłoby się jej życie, i tak by pisała. Gdyby nie wojna, Zagłada, pewnie zostałaby w Polsce, prawdopodobnie miałaby lepsze wykształcenie, być może osiągnęłaby więcej. Zagłada właściwie nie była jej potrzebna, by pisać.
MT: To szalenie ważna uwaga. Skądinąd prawdziwie uważamy, że dzięki Zagładzie narodziło się wielu pisarzy i pisarek. To prawda, bo narodziło się zwłaszcza wielu diarystów, autorek wspomnień. Zagłada zmuszała ludzi – jak pisała Nałkowska – żeby świadczyć. Ale nie zapominajmy, że często bywało odwrotnie, że to właśnie ci, którzy umieli już pisać, opowiadali o Zagładzie. Niemniej chyba czas się uwolnić od stereotypu i inaczej zobaczyć pisarzy, którzy byliby pisarzami mimo to. Spójrzmy na nich inaczej, skoro ten temat przechodzi teraz w kulturze przez moment przygasania – choć zawsze będzie się żarzyć, będzie zdolny wywołać pożary. Ale i na tym dogasaniu Irit nie powinna ucierpieć – bo jest pisarką wielu innych spraw.
AJ: W tym miejscu chyba powinnyśmy wprost powiedzieć też o tym, o co już zahaczałyśmy. Sytuacja po 7 października 2023 roku może stać się powodem, dla którego Amiel będzie kontestowana. Niesłusznie. Przecież ona dotykała problemu konfliktu palestyńsko-izraelskiego, był to dla niej ważny temat. Tytułowy „podwójny krajobraz” jej drugiego zbioru opowiadań można czytać w tym kluczu. Irit była patriotką izraelską, nie można jej tego odmówić – ale, być może dzięki temu, dostrzegała wielowymiarowość tego konfliktu. Wydaje mi się, że ten temat także jest ważny w jej twórczości i zasługuje na wnikliwe odczytanie.
MT: Kiedy zastanawiamy się nad tym, dlaczego Irit jest mało obecna w polskiej kulturze, to powinniśmy jeszcze przeanalizować, kto z pisarzy polsko-żydowskich jest w niej bardzo obecny, może czasem i nadobecny. Powiem tu o autorze, którym swego czasu sama się zajmowałam dość intensywnie, więc sądzę, że mam prawo do krytycznych uwag. Chodzi o Leo Lipskiego i przypadek nadzwyczaj intensywnej recepcji jego twórczości. Krytycy i badacze – głównie mężczyźni – drobiazgowo, obsesyjnie niemal rozkładają jego frazy, czasem udane, czasem zupełnie nie, znajdując w nich ujście dla rozmaitych teorii. Obraz polskiej literatury Zagłady złożony tylko z takich postaci staje się przesadnie modernistyczny, patologiczny, sadomasochistyczny i bardzo melancholijny, co nie ma nic wspólnego z życiem, rzeczywistością, a jest raczej eskapizmem. Literatura Irit ma się do tego modelu nijak. Nie rozumiem tych dysproporcji.
AJ: A Irit jest w zasadzie wcieloną herstorią, która teraz stała się mainstreamowym pojęciem. Z tym, co mówisz o Lipskim jako autorze paradygmatycznym dla modelu zainteresowania literaturą Zagłady, wiązałabym też problem z recepcją poezji Irit. Kiedy ostatnio znowu ją czytałam, pomyślałam, jak bardzo nie pasuje do wyobrażenia o poezji Zagłady, jaki ukształtowaliśmy, opierając się na Paulu Celanie i pokrewnych mu wzniosłych, melancholijnych poetykach.
MT: Wydaje mi się, że literatura Zagłady daje możliwości rozwoju dysfunkcjonalnościom i dysproporcjom w kulturze. W tym obrazie nie mieści się też Krystiana Robb-Narbutt. Jej wiersze nie robią większej kariery, a jest w jej literaturze świadectwo wieloletniego fizycznego cierpienia, walki z migreną, umierania na raka.
Okazuje się, że jeżeli literatura nie pracuje na mocnych modernistycznych tonach i nie znajdzie się grono męskich kapłanów, to znika w tym kraju. Jakkolwiek obrazoburczo by to brzmiało, myślę, że czas wprost nazwać te mechanizmy. Irit w dodatku jest referencjalna, nie interesują jej filozoficzne teorie. Jest u niej rzeczywistość, której trzeba poszukać. I to zaczyna być problemem dla kultury polskiej, która bardzo lubi symbole (choć nie zawsze je poprawnie lokalizuje).
APB: Irit o tego rodzaju dociekaniach mówiła: „A teraz będzie pieprzenie w bambus”. Tak skomentowała kiedyś prelekcje kilkorga badaczy o jej twórczości.
MT: Myślę, że tu rysuje się jeszcze jeden klucz do słabej obecności Irit: nie złożyła swojego archiwum w żadnej polskiej instytucji. Po jej śmierci dokumenty, które skwapliwie gromadziła, syn oddał do Yad Vaschem. A to jest niewybaczalny grzech. Nie była to twórczość wotywna, nie „klamkowała”, nie wchodziła w układy, bywała wręcz konfliktowa.
AJ: Choć mimo wszystko została swego czasu dostrzeżona, była dwa razy nominowana do nagrody Nike. W związku z charakterem jej obecności w polskiej kulturze warto jeszcze przywołać to, o czym mówiła w „Ostatnich fastrygach” – mam na myśli jej ostre, bezkompromisowe uwagi o polskim antysemityzmie. Irit nie owijała w bawełnę, nie łagodziła, raczej surowo oceniała.
MT: Bałyśmy się – mówię to jako reprezentantka Wydawnictwa Uniwersytetu Śląskiego, w którym książka się ukazała – że to może jej zaszkodzić, ale ostatecznie przeszło bez echa. Nakład Ostatnich fastryg szybko się wyczerpał, co było dla nas miłą niespodzianką i dużym wydawniczym sukcesem. Przypadek Ostatnich fastryg wpłynął na decyzję, by wydać prozę Irit Amiel w kolejnym wydawnictwie akademickim, czyli w Wydawnictwie Uniwersytetu Łódzkiego. Oba wydawnictwa mają mocną pozycję na rynku, publikują książki dostępne w szerokiej dystrybucji i w otwartym dostępie, mają więc szansę dotrzeć do naprawdę wielu czytelników. Nie są to przy tym wydawnictwa efemeryczne, a dzięki stabilności akademickiego gruntu oferują możliwość publikacji z aparatem krytycznym i ciekawymi, kulturowymi kontekstami. Irit Amiel powtarzała w Ostatnich fastrygach, że choć nie chodziła do freblówki, profesorzy przychodzą do niej. Wydania akademickie tej literatury mają nie tylko zwiększyć jej odbiór, ale także przyczynić się do tego, by był on bardziej świadomy.
AJ: Chciałabym, abyśmy porozmawiały o naszej edycji. Znamy już całe archiwum, kończymy opracowywanie tekstów literackich. Czy jest coś, co Was w tych materiałach zdziwiło, zaskoczyło?
APB: Mnie zastanowiło, jak wiele zostało w archiwum świetnych, domkniętych tekstów. Irit niedługo przed śmiercią powiedziała swoim dzieciom i mi, że gdy umrze, możemy zrobić z jej tekstami, co chcemy. Może miała świadomość, że zostawia nam wartościowy zbiór.
MT: I w moim odczuciu te teksty potwierdzają klasę jej literatury; umacniają w przekonaniu, że była pisarką od zawsze. Próby literackie pojawiły się przecież w jej życiu bardzo wcześnie. Miała potrzebę odnotowywania i ważnych wydarzeń ze swojego życia, i wydarzeń dziejowych, w których uczestniczyła. Nasza edycja do pewnego stopnia komplikuje myślenie o późnym debiucie Irit, zwyczajowo już zaliczanej do grupy pisarzy Zagłady, których twórczość eksplodowała w późnym wieku. Było jednak inaczej. Tyle że okoliczności – najpierw wojna, a potem warunki układania sobie życia w Izraelu, obcym kraju – sprawiły, że literatura musiała poczekać, nie nadążała za życiem. Więc dla mnie zaskoczeniem, ale i powodem do radości były pierwsze opowiadania z lat 40.
Poza tym widać w archiwum Amiel, że nie była narcyzką, nie miała nabożnego stosunku do tego, co napisała, do pojedynczych kartek, bywała roztargniona. Notowała dużo, w wielu wersjach. Ale miała na szczęście wielu dobrych przyjaciół, którzy po jej śmierci te kartki znaleźli i próbują zebrać w całość.
APB: Zaskoczyła mnie też liczba zapisków, zeszytów, czasem tylko pozaczynanych. Irit mówiła, że pisze, jak „ją złapie” – i tę metodę wyraźnie widać w zbiorach po niej. Zapisywała w najróżniejszych okolicznościach, na czym bądź, na kopertach z adresami, na świstkach.
MT: To jest zupełnie inny proces niż ten właściwy dla współczesnych, urynkowionych pisarzy. Tu był jakiś instynkt.
AJ: Trzeba dodać, że my przygotowujemy edycję tekstów literackich, a w zbiorach po Irit zostało jeszcze sporo zapisków intymnych, listów, które póki co się nie ukażą.
APB: Warto wspomnieć do tego, że inedita literackie napisane są głównie po polsku. Po hebrajsku jest zaledwie kilka tekstów, ale rodzina większości z nich nie chce publikować. Zresztą wprawki warsztatowe powstawały też po polsku.
AJ: Irit często też przepisywała ważne dla siebie cytaty.
APB: Tak, jest cały zeszyt wierszy różnych poetów, swego rodzaju prywatna antologia.
MT: Nad charakterem tej praktyki można by się zresztą zastanowić, czy była to dla niej czynność terapeutyczna, uspokajająca.
AJ: Może też chodziło o walor mnemotechniczny, obcowania z polszczyzną. A poza wszystkim Irit należała do pokolenia ręcznego pisma, sprzed kserokopii i zdjęć cyfrowych. Właśnie tu nasuwa mi się pytanie o to, do czego Irit potrzebowała literatury, nie tyle swojej – bo dzięki książce Marty wiemy, że potrzebowała jej do życia – lecz cudzej.
MT: W przypadku Irit szalenie ważne jest opowiadanie nie tylko pojmowane jako gatunek. Opowiadanie właściwie przerasta u niej literaturę, stało sposobem, techniką przemyśliwania siebie i innych, która z czasem zaczęła układać się w tekst. Jest w tych tekstach dużo korytarzy, zaułków, w których Irit ukrywała swoje przeżycia i przeżycia innych. To ogromna wartość, jaką dawała jej literatura. Myślę, że taka literatura się w niej rodziła, jeszcze zanim zaczęła pisać. Ona sobie wiele rzeczy wyobrażała, opowiadała w takich formach, które stwarzały dystans, pozwalały zobaczyć siebie jako inną (jak u Rimbauda i Ricoeura); kiedy to odkryła dla siebie, stała się pisarką.
APB: Czytanie, tak samo jak pisanie, potrzebne jej było do życia. Przychodzi mi na myśl kilkuletnia Irenka z kokardą na głowie, która recytuje Tuwima, a parę lat później pisze opowiadania i pokazuje je tylko tacie. Kiedy ucieka z Polski, trafia do obozów dla dipisów i w Niemczech czyta z koleżankami wybrakowane książki, podając sobie pojedyncze kartki; w tym samym czasie pojawiają się pierwsze poważne próby pisania. Kiedy zamieszkała w Izraelu, w listach do wujka z Polski prosiła o książki w języku polskim, jakiekolwiek. Wreszcie pod koniec życia – w liście do zmarłego męża, na pierwszą rocznicę śmierci – pisała: „na twojej połowie łóżka leżą książki, śpię teraz z książkami”. Widać tu zmysłowe obcowanie z literaturą.
AJ: Macie jeden najważniejszy dla siebie tekst Irit?
APB: Gdy uczyłam się hebrajskiego, zostaliśmy poproszeni o przyniesienie krótkiego tekstu po hebrajsku i opowiedzenie czegoś o nim. Wybrałam wtedy wiersz Irit „Współczesny mit”, wciąż najważniejszy dla mnie. Podobnie istotne stały się dla mnie niektóre teksty z jej archiwum, jak wiersz „Przedmioty”. A potem oczywiście były „Ostatnie fastrygi”, które pisałyśmy wspólnie – one są ważne także ze względu na cały proces powstawania tej książki, jej zaplecze.
MT: Długo najważniejsza była dla mnie „Kartka z pamiętnika” (z „Osmalonych”). A teraz myślę, że to autobiografia Irit „Życie – tytuł tymczasowy”, jej przedostatnia książka. To jednorazowy przypadek zapisu swojego życia w drugiej osobie, paradoksalnie w bardzo naturalny sposób. Gdybym była psycholożką literatury, to bym bez ustanku badała, jak ona do tego doszła i co tym rozwiązywała dla siebie.
APB: Nie satysfakcjonuje cię odpowiedź Irit, która mówiła, że zawsze rozmawiała ze sobą, ponieważ była jedynaczką?
MT: Wiem to – a także, że chodziła na terapię, że pisała autobiografię w czasie choroby męża. Ale ta książka jest jednak czymś więcej.
Poznań – Tel Awiw – Katowice