Zakończone właśnie w Krakowie III Igrzyska Europejskie były spełnieniem marzeń władz zarówno lokalnych, jak i państwowych. Droga do zorganizowania wielkiej imprezy sportowej była dla włodarzy stolicy Małopolski niełatwa. Miasto zostało pominięte podczas Euro 2012, a pierwsza prawdziwa próba, czyli zgłoszenie kandydatury Krakowa na gospodarza Zimowych Igrzysk Olimpijskich 2022, skończyła się dla nich fiaskiem, dla obywateli zaś uzyskaniem sprawczości – w związku z silnymi protestami mieszkańców oraz utworzeniem popularnego ruchu „Kraków przeciw Igrzyskom” do wydarzenia nie doszło.
Kraków nie musiał jednak długo czekać: wkrótce potem ogłoszono, że miasto będzie gościć tysiące pielgrzymów jako gospodarz Światowych Dni Młodzieży w lipcu 2016 roku. Chaos organizacyjny oraz zadeptane Błonia nie przysłoniły sukcesu, jakim w rezultacie okazały się ŚDM. Zorganizowanie wydarzenia tej skali było rozgrzewką, swoistym testem oraz udowodnieniem lokalnym malkontentom, że „Kraków potrafi” i wcale nie jest to jego ostatnie słowo.
W czerwcu 2019 roku Stowarzyszenie Europejskich Komitetów Olimpijskich (EOC) ogłosiło długo wyczekiwaną nowinę – Kraków wespół z Małopolską (jak się zresztą później okazało, również z częścią Śląska i Podkarpacia) został gospodarzem Igrzysk Europejskich w 2023 roku. Początkowy entuzjazm ostudził jednak wybuch pandemii COVID-19 i szybko o nim zapomniano. Ta niemal dwuletnia przerwa wcale nie pomogła w organizacji wydarzenia – nie wznieciła zainteresowania imprezą wśród mieszkańców ani nie wpłynęła na poprawę jakości jej przygotowań. Pomocna nie była również miernie zorganizowana promocja Igrzysk, ponieważ większość osób w Krakowie nie potrafiła odpowiedzieć na pytania: kiedy, gdzie i po co odbędą się zawody. Zaledwie jedno stoisko z wolontariuszami zostało zorganizowane jakiś czas temu na placu Szczepańskim, a na placu Jeziorańskiego podróżni zmierzający na dworzec Kraków Główny mieli okazję spoglądać na zegar odliczający czas do rozpoczęcia wydarzenia. W dalszej drodze mogli także wsiąść do pociągu Kolei Małopolskich obrandowanego hasłem imprezy – „We Are Unity” („Jesteśmy jednością”). Nie było jednak jasne, gdzie będą odbywać się rozgrywki poszczególnych dyscyplin ani jak impreza wpłynie na życie codzienne mieszkańców.
Idealnym przykładem pobieżnych przygotowań była modernizacja głównej areny Igrzysk, czyli Stadionu Miejskiego im. Henryka Reymana, który jedynie odświeżono, zakładając nową elewację, zamiast go, jak planowano, przebudować. Nie pokuszono się o wymianę lub choćby wyczyszczenie krzesełek na trybunach czy nawet o uprzątnięcie stadionu z takich rewelacji, jak klubowe wlepki – a dobrze wiemy, jakie niosą za sobą treści (niezależnie od popieranej drużyny, nie mówią one na pewno o „byciu unity”). Obiekt ten przewidziano jako miejsce przeprowadzenia ceremonii otwarcia i zamknięcia Igrzysk. I właśnie na tej pierwszej chciałbym się skupić…
Ceremonie otwierające i zamykające jakiekolwiek – czy to zimowe, czy letnie – igrzyska uznawane są za wizytówkę kraju oraz miasta, które jest organizatorem tak prestiżowej imprezy. To właśnie wtedy obiekt o iście sportowym charakterze zamienia się w gigantyczną scenę. Przez parę godzin widzowie obecni na miejscu oraz oglądający przekaz telewizyjny na całym świecie przeprowadzani są przez historię, tradycję oraz kulturę danego państwa. W nawiązaniu do antycznej tradycji igrzysk w tego typu pokazach podkreślane są pokojowe wartości, składane są przysięgi, sportowcy z różnych zakątków globu uczestniczą w defiladzie, a na koniec – zwykle w bardzo efektowny sposób – zapalany jest znicz, który płonie aż do zakończenia zawodów. Wydarzenia te zwykle zapierają dech w piersiach, mają wysoki poziom artystyczny, a przygotowywane są na długo przed oficjalnym rozpoczęciem. Podczas tych widowisk wolontariuszom, aktorom i tancerzom towarzyszą zarówno lokalne, jak i światowe gwiazdy muzyki. Jest to „top of the top” tego, czym może się pochwalić dane państwo – w końcu ogląda to praktycznie cały świat. Oczywiście ceremonie nie zawsze wyglądały w ten sposób. Wszystko się zmieniło dzięki nowym rozwiązaniom technologicznym, które w połączeniu ze zmianą pory wydarzenia z dziennej na wieczorną wpłynęły na to, co i jak zostanie zaprezentowane.
Co cztery lata organizatorzy igrzysk starają się przebić poprzedników, zachwycając widzów monumentalnymi realizacjami. Prym w dziedzinie ich reżyserii wiedzie Dimitris Papaioannou – grecki reżyser teatralny oraz choreograf, który wykonał tytaniczną pracę podczas Letnich Igrzysk Olimpijskich w Atenach w 2004 roku, oddając swojemu krajowi hołd najbardziej poetycką i wizualnie wysmakowaną prezentacją, jaka do tej pory powstała. Największym zaskoczeniem dla widzów było wtedy wielkie jezioro wypełniające środek stadionu, symbolizujące okalające z każdej strony Grecję morze. To wokół niego reżyser zainscenizował „pochód” greckiej historii sztuki od czasów starożytnych po współczesność. Bogata i dopracowana technicznie realizacja nosiła tytuł „Birthplace”, odnosząc się tym do Hellady, czyli miejsca narodzin kultury europejskiej.
Papaioannou został również reżyserem ceremonii otwarcia pierwszych Igrzysk Europejskich, odbywających się w 2015 roku w Baku. Jego spektakl oparty był na przedstawieniu czterech żywiołów wplecionych w historię Azerbejdżanu. Tak jak ponad dziesięć lat wcześniej, tak i tutaj na planie olbrzymiego koła nastąpił przejazd platform – tym razem ze scenami z ilustrowanego XII-wiecznego rękopisu „Khamsa” autorstwa Nezamiego Gandżawi. Główny nacisk położono na monumentalizm połączony z uniwersalnym poetyckim przekazem.
Nie mniej bogato prezentowała się ceremonia londyńska z 2012 roku, której realizacją zajął się reżyser filmowy i teatralny Danny Boyle, pokazując różnorodność brytyjskiej kultury w widowisku „Isles of Wonder”. Widzowie mogli zobaczyć Szekspira w kontekście rewolucji przemysłowej, na stadion skoczyła z helikoptera królowa Elżbieta w towarzystwie Jamesa Bonda, a część muzyczna miała line-up nie gorszy niż topowe festiwale muzyczne. Oczywiście mówimy tu o spektaklach z budżetem liczonym w setkach milionów euro, w krajach dominujących na kulturalnej mapie Europy i świata (warto pamiętać, że Grecja była wtedy jeszcze przed kryzysem ekonomicznym). Jak zatem wyglądało to na gruncie lokalnym, w warunkach krakowskich?
Właściwie do samego końca nie było wiadomo, jak będzie wyglądać widowisko na Stadionie Reymana. Nieznane było także nazwisko osoby odpowiedzialnej za reżyserię. Znamy jednak oczekiwania organizatorów zawarte w opisie przedmiotu zamówienia, które powinny być uwzględnione przy realizacji wydarzenia. Na ceremonie otwarcia i zamknięcia rozpisano bowiem przetarg. Czas trwania przewidziano na dwie lub dwie i pół godziny, podkreślono także, że niektóre z elementów części artystycznej powinny znaleźć swoje miejsce na trybunach, by angażować publiczność. Miała to być również okazja do prezentacji naszego kraju oraz znanych polskich postaci czy sportowców w pozytywnym świetle na tle ich największych osiągnięć. Podkreślono konieczność przedstawienia bogatej polskiej kultury oraz naszych ambicji, a także zaznaczenie tego, jak ważnym miejscem na mapie Polski i Europy jest Kraków. Grupą docelową wydarzenia mieli być widzowie zza granicy, a znicz miał zostać zapalony w sposób intrygujący, z wykorzystaniem nowoczesnej technologii. Niezbyt to wygórowane wymagania, będące raczej standardem przy tego typu imprezach.
Przetarg wygrała Fundacja Instytut Promocji Kultury Polskiej, która ,,specjalizuje się w organizowaniu mszy i oratoriów”. Wśród ich realizacji znalazły się takie wydarzenia, jak „Requiem Katyńskie” czy uroczysty koncert „Totus Tuus”, zrealizowany w ramach obchodów 100. rocznicy urodzin Jana Pawła II. Fundacja zaproponowała zorganizowanie ceremonii otwarcia i zamknięcia za 23 miliony złotych. Ich przetargowy konkurent, firma Fremantlemedia Polska z Warszawy, odpowiedzialna za szereg popularnych programów wyprodukowanych między innymi dla stacji TVN, wyceniła organizację na kwotę dwukrotnie wyższą. Już ten fakt mógł nasuwać pewne przemyślenia co do spodziewanej jakości realizacji.
Za reżyserię widowiska organizowanego przez Instytut odpowiedzialna była Halina Przebinda – reżyserka i producentka programów oraz widowisk artystycznych emitowanych na antenach TVP. W jej rozbudowanym portfolio znalazły się takie realizacje koncertowe, jak: „Nie lękajcie się iść pod prąd”, „Niezłomnym honor”, „Wsłuchiwać się w Papieża”, „Tak zaczynała się wojna” czy „Santo Subito – Prorok naszych czasów”. Ta koncertowa specjalizacja widoczna była podczas krakowskiego wydarzenia – ceremonia otwarcia przybrała w znacznej mierze formę koncertu i to muzyka miała stać się jej głównym atutem. Wśród gwiazd, które miały być główną atrakcją wydarzenia, znaleźli się między innymi Roxie Węgiel, Tribbs czy Kalush Orchestra, a więc osoby znane z Konkursu Piosenki Eurowizji i Eurowizji Junior. Dopełnienie stanowili: Golec uOrkiestra, Zakopower, Daria ze Śląska, Kamil Bednarek, Muniek i Przyjaciele czy Krzysztof Cugowski. Widząc tę zapowiedź, można było przeżyć zaskoczenie, jednak przecież nie powinno się oceniać książki po okładce, prawda?
Głównym grzechem tych Igrzysk był chaos organizacyjny wymieszany z powierzchownością wykonania, o których wspomniałem na początku. W dniu otwarcia, późnym popołudniem, gdy przechodziłem obok wieży ratuszowej na Rynku Głównym, przywitał mnie widok robotników stawiających w pośpiechu rusztowania pod trybuny na rozgrywki teqballu. Nie wyglądało to dobrze, ale przecież dziś oczy wszystkich miały być zwrócone na ceremonię otwarcia.
I te oczy mogły zobaczyć zdecydowanie więcej, niż należało pokazać. Przy Stadionie Wisły (czyli Stadionie Miejskim im. H. Reymana) dało się zauważyć niefortunnie ulokowane pawilony dla wolontariuszy, aktorów i tancerzy oraz zespołu technicznego. Ustawiono je od strony Błoń, skąd schodziło się najwięcej widzów, ponieważ jest tu umiejscowiony przystanek tramwajowy oraz park Jordana. Organizatorzy nie zapewnili prywatności osobom przygotowującym się do ceremonii, dzięki czemu mogłem zobaczyć charakteryzację, ostatnie próby do układów tanecznych czy też osoby, które prasowały sobie spodnie, przy okazji się przebierając. Podobnie było z garderobą dla artystów, która pozwalała obserwować wnętrze przez wielką szybę od strony ulicy.
Dokładnie o 20:30 ceremonia otwarcia rozpoczęła się od wideo puszczonego na telebimie. Mogliśmy zobaczyć, ustawione jak koła olimpijskie, tańczące Krakowianki, strzelające przy tym z korali do gołębi, które z wrażenia musiały uciec na spływ Dunajcem i na hale z owcami, przelatując pod góralem rzucającym ciupagą. Hasło, w jakim zamknąć można założenie organizatorów, brzmiało chyba: jest etno, jest sexy. Po skromnym i krótkim pokazie fajerwerków pojawili się na małej scenie gospodarze wieczoru: etatowy w takich przypadkach Tomasz Kammel i Agata Konarska. Śledzę ceremonie otwarć od dawna, ale po raz pierwszy spotkałem się z motywem gospodarzy wieczoru – zwykle na imprezach tej rangi sceny następują po sobie, a ewentualne anonsy i komentarze są nagrane wcześniej przez profesjonalnych lektorów, aby zapewnić wysoką jakość przekazu. Wydaje się jednak, że organizatorzy pomylili arenę Igrzysk z Operą Leśną czy sceną w Opolu, bo niestety na tym poziomie przygotowane były wypowiedzi prowadzących. Dużym zaskoczeniem było też odegranie hymnu w pełnej wersji czterech zwrotek, towarzyszące wprowadzeniu polskiej flagi, co wymusiło na publiczności 10-minutowe stanie na baczność – przypominało to bardziej uroczystość państwową niż otwarcie międzynarodowej imprezy, na której tego typu elementy ogrywa się szybko i sprawnie.
Dopiero po tych oficjalnych rozpoczęciach nastąpiła właściwa część artystyczna. Na początek została przedstawiona historia Krakowa i kraju. Przebinda puściła tu oko do greckiego reżysera, ponieważ – tak jak w Atenach – postawiono na prezentację historii na platformach. W Atenach okalały one jednak cały stadion, prezentując bogatą kulturę kraju. W Krakowie było ich siedem, widocznych tylko w telewizji oraz z jednej z trybun, a swoją estetyką przypominających ,,Koronę Królów”. Niestety jakość strojów i gry aktorskiej widocznej na telebimach tak sprawnie odwróciła moją uwagę od treści, że nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego historia Krakowa kończy się na Józefie Piłsudskim i innych „ojcach niepodległości” (spragnionych tej informacji uprzedzam: papież się pojawił, ale później, nie zaś jako spodziewane zwieńczenie sekcji o historii Krakowa i polskiej niepodległości). Jak doskonale wiemy, PRL nie jest częścią naszej historii, dlatego po tym krótkim pokazie pojawiły się gwiazdy muzyczne. Nie zabrakło sopockich czy opolskich chwytów na rozbudzenie publiki – „kochani, jak się bawicie?”. Odpowiadam: bardzo źle. Wszystkie występy odbywały się na małej scenie, a organizatorzy nie przewidzieli na ten czas żadnych atrakcji na płycie stadionu. Ta impreza mogłaby się odbyć w każdym innym miejscu Krakowa, na przykład na Rynku Głównym. Może wtedy byłoby ciekawiej?
Następnym punktem programu była prezentacja rzeki Wisły – a skoro ona, to przecież i Chopin. Na fortepianie zagrał Leszek Możdżer, który jest oryginalną postacią i bardzo dobrym jazzowym muzykiem, chociaż zaskakujące, że nie pomyślano o zwycięzcy Konkursu Chopinowskiego – Rafale Blechaczu. Na środku stadionu Wisła w postaci – dosłownie – garstki tancerzy miała poprowadzić nas przez Polskę i jej sławnych obywateli, których wizerunki wyświetlano na telebimie. Wśród nich oprócz Fryderyka Chopina znalazły się takie postaci, jak Maria Skłodowska-Curie, Wisława Szymborska, Mikołaj Kopernik oraz Jan Paweł II, który pojawił się pośród planet, czyli chyba w niebie. Przygotowane układy taneczne nie były precyzyjne, co nie powinno być zaskakujące, jako że próby do tego wydarzenia zaczęły się zaledwie trzy dni wcześniej. Kostiumy (tiule i duże kapelusze) nawiązywały do strojów tancerek z ceremonii otwarcia mistrzostw w piłce nożnej Euro 2012 w reżyserii Marco Balicha.
Nie mogło zabraknąć też sekcji opowiadającej o wielkich polskich sportowcach. Wśród nich znalazły się zarysy sylwetek i dokonań takich gwiazd polskiego sportu, jak: Halina Konopacka, Robert Lewandowski, Justyna Kowalczyk-Tekieli, Irena Szewińska, Iga Świątek, Adam Małysz, Robert Kubica, Anita Włodarczyk czy Robert Korzeniowski. Pokazom na ekranach towarzyszyli aktorzy, którzy mieli odgrywać sportowców, jednak nie sposób było ich zobaczyć, ponieważ prezentowali się na scenie skutecznie oddalonej od wszystkich widzów. Defiladzie blisko 7000 sportowców towarzyszyła natomiast ,,Pieśń pokoju”, którą wykonał śpiewak operowy Adam Lampert z akompaniamentem Orkiestry Narodowej Filharmonii Lwowskiej. Choć był to piękny gest, skierowany do sportowców i widzów z Ukrainy, pieśń sprawiała wrażenie depresyjnego popisu z gatunku opera seria albo ckliwej piosnki z filmów Disneya.
Nie wiem, co przyświecało reżyserce oraz organizatorom, ale nie była to z pewnością promocja Krakowa i Małopolski ani artystyczne przetworzenie mitów polskiej historii. Był za to sprawdzony przez Halinę Przebindę format rzewnego koncertu, który rozciągnięto i wypchano obowiązkowymi częściami, wymaganymi przez protokół.
Była to trzecia edycja zapoczątkowanych w 2015 roku Igrzysk Europejskich. Po raz pierwszy jednak igrzyska odbywały się w państwie będącym członkiem Unii Europejskiej. Azerbejdżan (2015) oraz Białoruś (2019) to kraje, które z olimpijskimi hasłami – pokojem i równością – oraz demokracją mają niewiele wspólnego. Reżimy, zarówno kiedyś, jak i teraz, korzystają z nieskończonego potencjału, jaki daje propaganda. Kraków miał więc okazję do zaprezentowania innej jakości, a przede wszystkim nasycenia treści innym kontekstem – jednak z powodu braku czasu, złego zarządzania i wątpliwego gustu zaprzepaszczono tę szansę. Ceremonia otwarcia, zamiast stać się powodem do dumy i świętowania, była idealnym przykładem pokazu technologicznego oraz mentalnego konserwatyzmu. Zaprezentowaliśmy się jako kraj fetyszyzujący przeszłość bez dystansu i refleksji; kraj traktujący historię nie jako proces, tylko jako wydmuszkowe figurki na planszy; kraj stawiający nie na źródła i dziedzictwo kultury ludowej, ale na jej kapitalizację w postaci tandetnego produktu; kraj lubujący się w festynowej rozrywce, a wreszcie jako kraj niemający własnej propozycji estetyczno-narracyjnej, podpatrujący ewentualne ciekawe rozwiązania na Zachodzie (i potem prezentujący je w formie „stadionowej” podróbki). Krótko mówiąc: ceremonia otwarcia Igrzysk Europejskich posłużyła jako artystyczny utrwalacz najgorszych stereotypów na nasz temat.
Być może dlatego najbardziej naznaczony symbolicznie był moment, w którym sportowcy, zanim zapalili krakowski znicz, musieli pokonać absurdalną liczbę schodów – czy miał on nawiązywać do tego, że polski naród wciąż mozolnie i powoli wspina się, aby wejść na przyzwoity poziom?