Nr 4/2022 Na teraz

Na koniec świata w imię miłości

Dominika Gracz-Moskwa
Komiks

Nie da się ukryć, że mainstreamowo pojmowane SF to gatunek o dość ociosanej charakterystyce. Wielkie statki, tajemnicze planety, intergalaktyczne konflikty i bitwy, które decydują o losach wszechświata. Na tym tle „Załoga Promienia” Tillie Walden jest z pewnością wyróżniającym się tytułem. Będący raczej science fantasy niż science fiction komiks dryfuje zdecydowanie w stronę nastroju znanego z filmów Studia Ghibli czy prozy Ursuli K. Le Guin aniżeli klimatu „Gwiezdnych wojen”. Wszystko wygląda tu trochę inaczej – kosmos pełen jest tajemniczych ruin i fantastycznych, baśniowych wręcz stworzeń; bohaterki skupione są na relacjach z innymi osobami i własnych emocjach, a nie na próbie ratowania świata; a mężczyźni… cóż, nie ma ich tu wcale. Jedynym znaczącym „męskim” bohaterem, jakiego tu spotkamy – i to tylko z racji specyfiki języka polskiego, która zmusza nas do przypisywania każdemu pojęciu rodzaju – jest czas. Niech to właśnie on poprowadzi nas przez rozważania o „Załodze Promienia”.

Czas od początku dzielony jest tu na dwoje, a łącznik stanowi główna bohaterka, Mia. Dołączyła właśnie do załogi statku „Promień”, która zajmuje się odbudową ruin starych światów. Podróżując od planety do planety, grupa stara się przywrócić świetność starym budowlom stanowiącym świadectwa przeszłości. Ale Mia jest także uczennicą. Wystarczy cofnąć się o kilka lat, by poznać nieco inną wersję naszej bohaterki: zdecydowanie bardziej rozgadaną i zadziorną, zafascynowaną szkolnym sportem, luksem. To właśnie w szkole Mia poznaje Grace – spotkanie to zaważy na losach ich obu.

W pierwszej części komiksu bywamy więc trochę tu, trochę tam. Raz Mia wraz z załogą statku – Almą, Charlottą, Ell i Jules – odwiedza kolejne lokacje i stare, zniszczone budynki; innym razem wraz z Grace przeżywa nastoletnie przygody; ich codzienność wypełniona jest szkolnymi aktywnościami, wspólnym wpadaniem w tarapaty czy zabawą na balu. Znajdziemy tu wszystkie elementy standardowego szkolnego romansu: pierwszą fascynację, powolne odkrywanie siebie nawzajem, wspólne radości, niepotrzebne nieporozumienia, tajemnicę skrytą gdzieś głęboko, która prędzej czy później musi wyjść na jaw i mocno namieszać, i w końcu pożegnanie – nieudane, nie takie, na jakie obie bohaterki zasługują, gdy czas nieubłaganie gna i nie czeka na tych, którzy pojawiają się zbyt późno.

Pierwsza połowa historii mija nam dość spokojnie – Walden skupia się na budowaniu relacji między postaciami, obudowywaniu głównej historii kontekstem i pewnym emocjonalnym ciężarem przeszłości. Wokół osi relacji Mia–Grace zaczynają powoli zarysowywać się także wątki innych osób. Swoje ważne fabularnie momenty będą one miały w części drugiej, w której pojawia się ostateczny cel i punkt kulminacyjny opowieści: odnalezienie Grace, która opuściła szkołę w pośpiechu, zostawiając zdewastowaną Mię bez właściwego pożegnania. W tej części poruszane są także kolejne kwestie dotyczące czasu: ucieczka przed przeszłością i konsekwencjami swoich decyzji (historia Ell); nieustanny brak czasu na bycie tu i teraz, na bycie ze sobą (relacja Almy i Charlotty); nasze dawne dzieje, do których w pewien sposób tęsknimy, ale do których nie można wrócić, nie ponosząc niewyobrażalnej straty (przeszłość Almy); czas jako wielka niewiadoma, pełen trudności i tęsknoty za starym życiem, ale przede wszystkim wielkiej nadziei (Grace opuszczająca Schody dla Mii, bohaterki rozpoczynające zupełnie nowy rozdział wspólnego życia). Wszystko to Walden opakowuje w jeszcze jeden ważny kontekst – „Załoga Promienia” jest bowiem opowieścią o bardzo konkretnym i ważnym czasie w życiu każdego człowieka: wchodzeniu w dorosłość. I to właśnie coming-of-age story, mimo całego kosmicznego anturażu, jest właściwym określeniem gatunkowym dla tego komiksu.

Trudno stawiać „Załodze Promienia” zarzut, że nie jest to typowa fabuła science fiction – bo przecież wcale nie musi nią być. Albo wręcz nie powinna – każda historia nieskrojona pod znany schemat jest tym bardziej warta naszej uwagi. Nie istnieje zresztą jeden przepis na przygody w kosmosie, który u Walden okazuje się dość ciekawą przestrzenią. Z pewnością warto zwrócić uwagę na oryginalny w ramach gatunku worldbuilding. Wszystko jest tu inne – statki kosmiczne wyglądają jak ogromne ryby; zamiast klasycznych stacji pełnych stali i kabli mamy tu starożytne sanktuaria wyglądające jak budynki dryfujące w przestrzeni. Szkołę, do której uczęszczają Mia i Grace, cechuje zarówno piękno klasycznej architektury – kojarzone zresztą z wyobrażeniem elitarnej placówki z internatem – jak i prostota nowoczesnych, futurystycznych konstrukcji: duże przeszklenia czy wysokie sufity w połączeniu z oszczędnymi tłami dającymi wrażenie przestrzenności. Niezwykle ciekawe jest ukształtowanie odwiedzanych przez postaci planet, zwłaszcza tajemniczych Schodów, niedostępnych dla większości ludzi, z niepowtarzalną fauną i florą. Wszystkie te miejsca poznajemy dzięki działaniom i rozmowom bohaterek. Brak tu, na szczęście, nachalnej ekspozycji i tłumaczenia, co jest czym – następuje to tylko wtedy, gdy jest niezbędne. Jednocześnie czytelnik może po lekturze poczuć pewien celowo wywołany głód – Walden pozostawia bowiem sporo miejsca na domysły odbiorców. Każdy może więc zdecydować, czy jest to powód do niezadowolenia, czy też świetna możliwość do snucia własnych historii.

 

kadry z komiksu | materiały wydawcy - Kultury Gniewu

 

Nie wyjaśniono w komiksie jeszcze jednej kwestii: gdzie są mężczyźni. Uważam, że jest to pomysł niezwykle prosty, ale też zaskakująco odświeżający – co mówi chyba więcej o naszym przyzwyczajeniu do nadpisywania tworzonych na nowo rzeczywistości nad utartymi schematami i rozwiązaniami naszego świata niż o samym świecie przedstawionym „Załogi Promienia”. Jak przyznaje autorka, SF nie należy do jej ulubionych gatunków, ponieważ zdecydowana większość historii tego typu tworzona jest przez mężczyzn i koncentruje się na męskich bohaterach. Walden, jako homoseksualna kobieta, chciała opowiedzieć historię zbudowaną wokół jej tożsamości – tożsamości kobiety i osoby queerowej. W miarę powstawania komiksu, kiedy na kolejnych kartach zaczęły pojawiać się same kobiety i jedna osoba niebinarna, Ell, autorka zadała sobie pytanie, dlaczego właściwie miałaby uzupełniać tło opowieści o postaci męskie? I zdecydowała się po prostu pominąć mężczyzn. Pojawia się jeden, pozaludzki – kot – i w zasadzie tyle. Walden przemilcza tę nieobecność i nie tworzy wokół niej żadnej opowieści – nie jest to wątek fabularny ani elment świata przedstawionego. Nie musi – to jej, autorki, świat.

Wszystko, o czym pisałam do tej pory, nie było zarzutem wobec komiksu – „Załoga Promienia” nie jest jednak opowieścią pozbawioną wad. Przede wszystkim problematyczny jest sam podział historii, a dokładniej sposób, w jaki charakter pierwszej części determinuje całość. Odbiera to bowiem części drugiej poczucie napięcia i niepewności, potrzebne tego typu fabule. „Załoga Promienia” to przede wszystkim dość oczywista i prosta historia młodzieńczej miłości, która kończy się z góry przewidywalnym happy endem – nikt tu nie ginie, nikt też nie ponosi nieodwracalnych konsekwencji, ponieważ te mijają szybko albo okazują się mniej znaczące, niż zapowiadano. I to się czuje – nie tylko do momentu połączenia się dwóch linii czasowych, ale także dalej, kiedy przechodzimy do planowania i przebiegu „misji”, której celem jest dotarcie Mii do Grace. Cała załoga zamierza zaryzykować życie dla niewspółmiernego powodu. Nie dość bowiem, że sama podróż i pobyt na tajemniczych Schodach (planety, z której pochodzi Grace) są niebezpieczne, to jeszcze dla jednej z postaci oznaczają one wyrok śmierci (przeszłość Ell).

Tam więc, gdzie powinniśmy poczuć chociażby niezwykły ciężar decyzji, na próżno go szukać. Postaci ochoczo przystają na pomysł podróży do Schodów, sama akcja jest dość chaotyczna i urwana, a jakiekolwiek niebezpieczeństwo ani przez moment nie zdaje się być ostateczne i prawdziwe. Uchwycone w niewolę bohaterki szybko się z niej wydostają, zadane im rany mogą wydawać się poważne tylko przez chwilę, a ostatecznie wszyscy szczęśliwie wracają na statek. I choć zapewniają się wzajemnie, że bardzo się bały i martwiły, osobiście miałam problem, aby martwić się i bać wraz z nimi. To po prostu nie jest ten typ historii. Określony na początku charakter i ciężar – szkolnego romansu, którego motorem było poczucie utraty czegoś ważnego i chęć odzyskania tegoż; historii wypełnionej młodymi, pełnymi werwy bohaterkami, które zawsze wychodzą cało z tarapatów – nie pozwala na pojawienie się u odbiorcy napięcia i niepewności co do ich losów w końcowej części komiksu.

Skoro mowa o wadach, muszę też wspomnieć o samych projektach graficznych postaci. Walden rysuje je niestety bardzo podobnie – zwłaszcza twarze. Właściwie każda jest niemal taka sama, co w połączeniu z niezwykle uproszczoną kreską (nos i usta to krótkie kreski, oczy to jedynie kreska górnej powieki i kropka oraz kreska zarysowująca brew) sprawia, że w niektórych scenach trudno stwierdzić, z kim mamy do czynienia. Owszem, fryzury czy stroje wyróżniają bohaterki, ale nie zawsze widać je w kadrze, a i zestaw ubrań czasem nie ułatwia rozpoznania (vide szkolne mundurki). Nie pomaga także wykorzystanie w wielu miejscach dość ciemnej kolorystyki, zwłaszcza barwy ciemnoniebieskiej.

Walden dekonstruuje więc ideę wielkiej przygody w kosmosie, choć czyni to nie-do-końca. Mimo wszelkich fabularnych uproszczeń i powtórzeń, „Załoga Promienia” jest z pewnością odświeżającą propozycją nie tylko w ramach komiksowego podejścia do gatunku SF, ale i na naszym komiksowym rynku. I w sumie może to wystarczy? Określenia „tkliwa”, „naiwna” i „przyjemna” nie muszą stanowić w tym przypadku ostrza krytyki – możemy je uznać za powód, by po „Załogę Promienia” sięgnąć. Kto nam zabroni przygody bez konsekwencji?

 

Tillie Walden, „Załoga Promienia”
tłumaczenie: Marceli Szpak
Kultura Gniewu
Warszawa 2022