Nr 6/2024 Na teraz

Muzyka do puszczania

Łukasz Muniowski
Muzyka

Szanowni Państwo, będziemy dziś rozmawiać o seksie przez duże „s” (czytane: ass), dlatego też uprasza się o pozostawienie pruderii za drzwiami. Artystka, której twórczości poświęcony jest ten tekst – Kim Petras – z ochotą opowiada o swoich erotycznych fantazjach przy akompaniamencie tanecznych bitów. Na nowej płycie, „Slut Pop Miami”, robi to w sposób wyuzdany, wulgarny i obsceniczny, co mogłoby szokować, gdyby nie było posunięte do przesady. Sam tytuł albumu przywodzi na myśl gorące noce (Miami), pot spływający po tańczących ciałach (Pop), przygodny seks (Slut) – i istotnie, gdyby nie wsłuchiwać się w teksty, pobieżnie zinterpretowany krążek artystki mógłby być tłem do intensywnego letniego romansu.

Płyta w całości wyprodukowana przez założyciela Amigo Records, Dr. Luke’a, brzmi, jak powinno brzmieć Miami (a przynajmniej tak, jak wyobraża sobie współczesne brzmienie Miami ktoś, kto zna Florydę głównie z filmów Harmony’ego Korrine’a czy gry GTA: Vice City). Do tego drugiego medium nawiązują zresztą materiały promujące „Slut Pop Miami”, zanurzone w różowo-pomarańczowych barwach i wykorzystujące identyczną typografię. Europejskość „Problématique” (2023) i eklektyczność „Feed the Beast” (2023), dwóch wcześniejszych płyt Petras, ustępują w tym przypadku prostocie automatów perkusyjnych i syntetycznych basów. Jest ascetycznie, momentami wręcz do bólu kwadratowo, ale taki był zamysł i zrealizowano go doskonale. Melodie są przyjemne i wpadające w ucho, ale dyskografia Dr. Luke’a przepełniona jest earwormami, więc nie ma zaskoczenia: takie „Get Fucked” czy „Gag On It” można sobie nucić pod prysznicem czy w samochodzie, aczkolwiek nie polecałbym robić tego w miejscach publicznych.

Nie chodzi mi przy tym o padające w tekstach odważne wyzwania – w końcu kim jestem, żeby robić komuś uwagi z powodu tego, jak decyduje wyrażać siebie? Uważam też, że seksu, jak i innych aspektów życia, nie należy traktować z przesadną powagą. Przeszkadza mi natomiast, kiedy w piosenkach mających w zamyśle stanowić tło do seksu (lub do seksu prowadzić) padają kiczowate zwroty „sucky suck”, „licky licky” czy „doggy doggy”, a całe utwory oparte są na prymitywnym dostrzeżeniu podobieństwie penisa do banana („Banana Boat”) czy cygara („Cubana”). Wyobraźmy sobie taką sytuację – dość prawdopodobną, niemal stereotypową: jesteśmy w klubie, jest fajnie, tańczymy, dobrze się bawimy i nagle wokalistka pyta nas z głośników: „Jesteście gotowi?” Muzyka brzmi dalej przez dwie sekundy i zostajemy pozostawieni z tym pytaniem. Gotowi? Ale na co? Zanim zdążymy sobie wyobrazić, o jakie wspaniałości chodzi, wokalistka dopytuje: „Gotowi na rimjob”? Czy chodzi o odpowiednie przygotowanie stref intymnych, czy wprowadzenie się w konkretny stan psychiczny? Będąc w tańczącym tłumie, zacząłbym się zastanawiać, czy adekwatną reakcją jest krzyk, czy wyrzucenie rąk w powietrze. W tym przypadku nazwanie konkretnej czynności po imieniu odziera ją z romantyzmu.

Pomyślałem, że może przesadzam i – szukając punktu odniesienia – wróciłem do dwóch płyt: zeszłorocznej „EROTIK ERA” Mery Spolsky i „Impeach My Bush” Peaches z 2006 roku. Mery również w jednej z piosenek porównuje penisa do banana, a na płycie znajdują się tak przełączalne kawałki, jak „POLSKIE CHŁOPAKY” czy „SMUTASY I KUTASY”, ale już takie „DISKO IN MY PUSSY”, pomimo linijek w stylu „disko in wadżajna / dyskoteka fajna”, jest w równej mierze utworem tanecznym, jak i zajęciem zdecydowanego stanowiska wobec polityki, jaką chciał prowadzić w stosunku do kobiet poprzedni rząd. Peaches z kolei jest królową przemycania społecznych i politycznych postulatów w przesyconych erotyką tekstach – co zbliża ją niemal do wariantu kampu (choć pozbawionego świadomie politycznego ładunku). Zachowuje przy tym taneczność utworów. Przy takiej tekściarce jak ona większość wykonawców brzmi jak „Dupa Lipa”, tym bardziej brzmi tak skłonna do przerysowywania Kim Petras; ale przy Mery Spolsky Petras na „Slut Pop Miami” tekstowo wygląda jak Fagata, której ograniczona – objętościowo i nie tylko – twórczość obfituje w rymy typu: suko/dupo, gacie/tacie czy zakochała/cała.

Ktoś może powiedzieć, że „Slut Pop Miami” jest albumem do tańczenia, nie do myślenia. Sama Petras powiedziała, że uwielbia pop za eskapizm, jaki oferuje, pozwalając osobie słuchającej na trzy i pół minuty zapomnieć o problemach. Rzeczywiście, puszczany przy kopaniu w ogródku podczas najcieplejszego lutego w historii nowy album Kim Petras sprawdził się doskonale; jednakże muszę Państwu z niemałym wstydem wyznać, że zwykle w takich sytuacjach towarzyszą mi składanki typu „Mixtape do Układania Glazury” czy „Mixtape Do Klekotania Golfem 2 Na Dziurawej Drodze w Piotrkówce”, więc poprzeczka nie była zawieszona wysoko. I może rzeczywiście chodzi o to, żeby nie stawiać tej płycie wysokich wymagań.

Czy jednak tego chcemy od współczesnego popu? Nie chodzi o brak ambicji czy porzucenie naiwności, która przecież jest główną składową tego gatunku, ale przymykanie oka na niedociągnięcia i niedoskonałości, stojące na przeszkodzie wspomnianemu wyżej eskapizmowi. Podczas ucieczki od rzeczywistości chcę czuć pełnię przyjemności, a nie zażenowania, na co dzień muszę ignorować tyle rzeczy, żeby po prostu dotrwać do wieczora, że przechodzenie do porządku dziennego nad teatralnie przesadnymi odgłosami fellatio (które nie były zabawne na płytach hip-hopowych i nie są zabawne tu) w „Gag On It” czy infantylną wyliczanką zupełnie niezwiązanych i nierymujących się ze sobą rzeczy, jakie lubi Petras w „Cockblocker”, okazuje się ponad moje siły.

Artystka jest na tej płycie po prostu do bólu stereotypowa, zbytnio polegająca na skrótach myślowych – stawia bowiem wprost na ikoniczność Britney Spears, sushi jako symbol statusu, wyzwolenie obyczajowe akcentowane przez różne pozycje seksualne i liczbę partnerów. Zdaję sobie sprawę z tego, co zapowiada tytuł płyty – ale można o puszczaniu się opowiadać z klasą, można to robić krytycznie albo w nawiązaniu do (licznych przecież) tradycji (pop)kultury. Ostatecznie wystarczyłoby robić to, nie nudząc słuchaczy. Jest bowiem duża różnica między „puszczam się, bo chcę” i „bo mam świadomość, dlaczego to robię”, a „puszczam się, bo nie mam pomysłu na siebie”.

Kim Petras, „Slut Pop Miami”
Amigo Records
2024