Nr 8/2025 Na moment

Muzyka dla życia albo echa entropii

Hanna Kubaszewska
Muzyka Wydarzenia

„W świecie, w którym politycy realizują swój plan śmierci, wybieramy życie. Gramy muzykę dla życia” – tymi słowami Gabriel Saloman z amerykańskiego duetu Yellow Swans otworzył niedzielny koncert grupy w haskim Paardzie. Hasło „muzyka dla życia” samo w sobie jest pojemne i plastyczne – niekoniecznie kojarzy się z konkretnym brzmieniem. W przypadku autora tego określenia „muzyka dla życia” to współtworzone z Petem Swansonem psychodeliczne, noisowe kompozycje na gitary, taśmy i syntezatory, pełne gęstych dronów o industrialnym brzmieniu. Podczas ich słuchania weszłam w dziwny stan otumanienia, pomieszany z niespodziewanym w tych okolicznościach (zarówno koncertowych, jak i stanu naszej teraźniejszości) poczuciem spokoju. Na godzinę zapomniałam o chaosie świata zewnętrznego. To duży przywilej – móc się od tego odłączyć. Sam chaos, oczywiście, nie znika – nawet tam, w ciasnym tłumie wypełniającym klub, docierały do nas jego echa.

Festiwal Rewire od lat przyciąga głównie pasjonatów muzyki awangardowej i eksperymentalnej, choć oferuje różnorodny program, bogaty przekrój muzycznych i wizualnych doświadczeń. Każdej edycji towarzyszy program kontekstowy, wokół którego koncentrują się planowane występy. W tym roku celem kuratorek było stworzenie przestrzeni do kolektywnej refleksji nad tym, co znaczy „słuchać siebie nawzajem” w czasach naznaczonych przemocą polityczną, społeczną polaryzacją i kryzysem klimatycznym. Poprzez doświadczenie różnych form artystycznej ekspresji uczestnicy podejmowali kolektywne próby innego sposobu uczestnictwa w otaczającej ich rzeczywistości.

Przez cały festiwal osoby artystyczne na różne sposoby przedstawiały swoje pomysły na tę „rekalibrację”. Zaczął Alvin Curran, amerykański kompozytor i pisarz, ikona muzyki eksperymentalnej oraz gwiazda tegorocznej edycji – to właśnie jego legendarny performance „Maritime Rites” zainaugurował festiwal. Czterdziestu muzyków rozmieszczonych na piętnastu łódkach krążyło powoli po jeziorze Hofvijer w samym centrum Hagi, tworząc tym samym efemeryczny krajobraz soniczny. W zależności od miejsca w którym się stało, odbierało się zupełnie inny zestaw dźwięków. Curran sięgnął po elementy bliskiego środowiska: wodę, architekturę miasta i przypadkowe dźwięki otoczenia. W tej sytuacji dany moment rzeczywistości decydował o brzmieniu kompozycji – środowisko stało się współkompozytorem doświadczenia słuchających.

Twórczość Currana ciekawie współgrała z odbywającym się równolegle do muzycznej części festiwalu programem Proximity Music, organizowanym przez Rewire oraz platformę iii – artystyczne środowisko skupiające twórców interdyscyplinarnych. W tegorocznej edycji zaprezentowano siedem wystaw, wszystkie odnoszące się do tematu „Echoes of Entropy” [Echa entropii]. Entropia została ujęta na dwa sposoby: z jednej strony jako odniesienie do drugiego prawa termodynamiki, zgodnie z którym entropia stanowi miarę rozregulowania układu (im wyższa, tym większe rozproszenie energii, a co za tym idzie – większy nieład); z drugiej – jako sposób na przekształcenie pojęcia niepewności w siłę twórczą i katalizator zmian. Nieprzewidywalność nie musi być czymś przerażającym, a w braku kontroli można odkryć potencjał nowych form ekspresji. Yannik Güldner, kurator Proximity Music, powiedział mi, że impulsem dla podjęcia tegorocznej tematyki była troska o doświadczenie uczestnictwa: chodziło mu przede wszystkim o zapewnienie odbiorcom większej przestrzeni do tego, co chcą poczuć – nie narzucając im kontekstów i nie projektując afektów, reakcji czy stylu odbioru. Całość nasycono także ideą opiekuńczą i wytchnieniową – każda z ekspozycji miała umożliwić „złapanie oddechu”, odcięcie od intensywnych bodźców dostarczanych przez resztę festiwalu.

Oddech jako temat i kontekst przewijał się przez całe Rewire. Myślałam o nim zwłaszcza podczas koncertu Antoniny Nowackiej, która, sama grając na cytrze, wystąpiła w akompaniamencie flecistki Anne La Berge oraz harfistki Doriene Marselje, zachwycając mnie swoim syrenim, lśniącym głosem. Eteryczne wokalizy przechodziły w bezdech, wywołując refleksje o cielesnym wysiłku wkładanym w wydobycie każdego tonu, o limicie ludzkiego dźwięku, o wcale nie takiej wyraźnej granicy pomiędzy wydobywaniem śpiewnego dźwięku a braniem oddechu. Podobnie flet, prowadzony przez La Berge, balansował na granicy brzmienia i ciszy.

Nowacka to artystka uczestnicząca w programie SHAPE+ – platformie finansowanej przez Unię Europejską i Pro Helvetię, mającej na celu promowanie innowacyjnej muzyki i interdyscyplinarnej sztuki. Z tej samej inicjatywy wywodzi się Lukas De Clerck, który specjalizuje się w grze na aulosach – dawnych grecko-rzymskich instrumentach z podwójnymi stroikami. Czy ich słuchanie było przyjemnym doznaniem? To kwestia dyskusyjna – momentami brzmiało to jak wściekła kosiarka. A jednak – mimo tej sonicznej surowości – koncert zatrzymywał uwagę (ze mną zostanie na dłużej). Słuchając De Clercka, ponownie zwróciłam uwagę na konieczność operowania oddechem: godzinne żonglowanie powietrzem przy użyciu techniki oddechu cyrkulacyjnego budziło autentyczny podziw.

Lutherse Kerk (fot. Alicia Karsonopoero)

Fachowość muzyków zwracała uwagę na większości koncertów – także w czasie one man show Colina Stetsona. Artysta dowiedział się ponoć na chwilę przed wyjściem na scenę, że czasowo ograniczono jego set (do czterdziestu pięciu minut). Zareagował na to niezwykle profesjonalnie: ograniczając się głównie do materiału z ostatniej płyty, wypełnił największą scenę festiwalu – Amare Concertzaal – mrocznymi i melancholijnymi kompozycjami.

Rewire to też koncerty ominięte (w moim przypadku: Arooj Aftab) albo odkryte za późno (u mnie: Good Sad Happy Bad). W dużym stopniu festiwale to żale, że nie da się nagiąć czasu ani opanować umiejętności bilokacji. To jednak także niepowtarzalna okazja, by doświadczyć przemiany na co dzień spokojnej Hagi w pole miejskiej gry muzycznej – gdzie z jednego punktu do drugiego przemieszcza się rowerem, a punkty zdobywa się między innymi za zajęcie dobrego miejsca w kolejce, zjedzenie czegoś innego niż frytki z Piet Patat na obiad albo za takie ułożenie grafiku, by wydarzenia się na siebie nie nakładały. Start i meta zawsze wypadają w Grey Space in the Middle (przestrzeni artystycznej połączonej z barem), a bonusowe punkty można dostać za szybkie odnalezienie swojego roweru zaparkowanego w morzu innych. Trzeba się więc nieźle nagimnastykować, żeby zobaczyć jak najwięcej i nie dać się przy tym pokonać festiwalowemu FOMO.

Każdy festiwal to odbiorcze afekty. Choć dominują zachwyty (i tym razem było ich dużo), to pojawiają się także rozczarowania. Miałam duże nadzieje na występ Nali Sinephro – kompozytorki i producentki belgijsko-karaibskiego pochodzenia, wschodzącej gwiazdy spiritual jazzu, której płyta „Endlessness” znalazła się w zestawieniu stu najlepszych albumów 2024 roku według Somewhere Soul. Niestety, odbiorcze wrażenia popsuły odczuwane problemy z aranżem i nagłośnieniem – zbyt dominujące brzmienie basu spowodowało, że saksofon zupełnie zniknął, a w efekcie niuanse doskonałych w swej prostocie kompozycji Sinephro nie wybrzmiały w pełni. Być może była to też kwestia źle dobranej przestrzeni – koncert tego typu zyskałby na bardziej kameralnej atmosferze.

Nieprzypadkowo zwracam uwagę na kwestię przestrzeni, bo Rewire odznacza się ciekawym przekrojem: od kościołów, przez ciemne kluby, aż po olbrzymie koncertowe aule. A wszystkie one oddalone od siebie w dystansie krótkiego spaceru. Każda z tych lokacji determinuje inne doświadczenia. Najczęściej odwiedzałam Lutherse Kerk – kościół z XVIII wieku o ciepło brzmiących organach i olbrzymich oknach. To tutaj doświadczyłam między innymi transowego, gitarowego noise ambientu w wykonaniu austriackiego muzyka Fennesza albo koncertu norweskiej artystki Anji Lauvdal, grającej na pianinie i syntezatorach, podczas którego przez okna wpadały promienie słońca, rzucając magiczne snopy światła, uwydatnione przez dym wypełniający kościół. Czasem zatrzymywałam się w Lutherse Kerk na chwilę, będąc w biegu do innej lokacji – na Elori Saxl zdążyłam tylko wcisnąć na moment głowę przez kotarę, pędząc dalej do Grote Kerk na Kali Malone. Saxl grała w błękicie i żal mi było zostawiać tamtą przestrzeń. W ten sposób organizatorzy wskazują, jak wiele form może przybrać jedno wnętrze – jak zmienia się w zależności od pory dnia, światła i wypełniających je dźwięków.

Festiwal zakończyłam także w Lutherse Kerk – tym razem spowitym cieniem i czerwienią, dopełnionej gęstymi aranżacjami Eiko Ishibashi na fortepian, flet, wokal i syntezatory. Precyzyjny w formie, a jednocześnie zawieszony w onirycznej aurze set Ishibashi stanowił dla mnie idealne domknięcie wydarzeń. Ciche, eteryczne zakończenie osadziło mnie w stanie czujnego wyciszenia – takiego, w którym dźwięki nie znikają, lecz nieodwracalnie redefiniują przestrzeń wokół. W trackie koncertu dało się jednak odczuć kolektywne zmęczenie i przebodźcowanie zebranej publiczności, która przez ostatnie kilka dni żyła muzyką (i której chyba nie pomagały już oddechy łapane w obrębie wytchnieniowo zaplanowanych wystaw).

Właściwie dopiero teraz wracam do siebie z tego zawieszonego w czasie limbo, gdzie moją jedyną obawą było to, czy uda mi się wejść na oblegany koncert. Festiwal to intrygująco angażujący koncept – zwłaszcza tak rozszczepiony (przestrzennie, organizacyjnie, czasowo, rodzajowo) jak Rewire. Choć może zamiast wskazywać na „rozszczepienie”, należałoby powiedzieć o obciążającym wydarzenie rygorze: krótkie sety nie dają wystarczającej okazji na pełne zanurzenie się w muzyce; nie ma tu czasu na bisy, zawsze ktoś wychodzi w połowie, by zdążyć na kolejny koncert. Trudno jest utrzymać publiczność w stu procentach zaangażowaną – co zresztą bezpośrednio potwierdzali artyści. Mimo to przyświecająca organizatorom idea wypróbowania innych form uczestnictwa w rzeczywistości zyskała konkretną realizację. Przez cały festiwal zauważałam (i doceniałam) brak wyciągniętych telefonów dokumentujących koncerty – czyli zjawiska, które jest już nieodłączną częścią ludzkiego doświadczania otaczającego świata. Na miarę możliwości publiczność starała się być obecna, starała się słuchać (a może także, zgodnie z myślą kuratorek, słuchać siebie). Dzięki temu – pomimo rozproszenia energii – mogła spróbować wspólnie zmierzyć się z entropią. Być może właśnie w tym doświadczeniu odbiorczym, w którym następuje rezygnacja z pośrednictwa smartfonu na rzecz wspólnego słuchania, ujawniło się, na czym polega „muzyka dla życia”.

Rewire Festival
3-6.04.2025
Haga, Holandia