Nr 19/2023 Na dłużej

Możesz to przeczytać, możesz też się ruszyć: somatyczny quasi-score

Bartosz Dołotko
Teatr

Dedykuję ten tekst niedoborowi żelaza i hipotetycznej, lecz wystarczająco perswazyjnej limfie.

Montaż usytuowania ciał

W tym tekście fiksuję się na ciele, dlatego już na etapie myślenia-o-tekście zatrzymuje mnie w blokach podstawowy paradoks, który zaprząta mi głowę nie od dzisiaj: napięcie pomiędzy materią a literą, a dokładniej – praktyka tekstualnej dokumentacji ciała w ruchu. Jej adekwatność i wystarczalność wydają mi się co najmniej ograniczone, z kolei sam proces translacji ciała w tekst – w ogólnym rozrachunku – redukcjonistyczny i hegemoniczny[1]. Logocentryzm mnie mierzi, lecz skoro publikacja wymaga tekstu, pozostaje mi chyba jedynie wypracowanie metody, która nieuchronnie zahaczając o mielizny wyżej wspomnianego paradoksu, zapewni względnie swobodny i niezakłócony turbulencjami przepływ od jednego kanału do drugiego.

Przewrotnie dochodzę do wniosku, że najlepszym – przynajmniej w zakresie mojego horyzontu myślowego – sposobem pracy będzie zmaksymalizowanie skupienia na ciele, możliwe dzięki tekstowemu zarysowaniu materialności tego, co dzieje się w moim teraz – pisaniu – i twoim teraz – lekturze[2]. Dlatego zanim przejdę do skomentowania tegorocznej edycji Sopot Non-Fiction, której pokazy – przygotowywane przez grupy twórcze przez tydzień trwania rezydencji, prezentowane w formie warsztatowej – przedstawię ci przez pryzmat ciała jako transmitera emocji, polityczności i pamięci, skupię się przez chwilę na nas. Potraktuj tę część jako swoisty score lub próbę usytuowania zarówno mojej, jak i twojej perspektywy. Zakotwiczenia abstrakcyjnej, arbitralnie jednostronnej[3] wymiany, w skale konkretu.

Zacznę od ciebie.

Odpowiedz sobie:

W jakiej pozycji siedzisz, czytając ten tekst? Krzywo? Możliwe, nawet bardzo możliwe. Czy za kilka lat, łapiąc się za krzyż, przeklniesz ten moment i swoją nierozwagę? Czy będziesz o nim pamiętać? I czy rzeczywiście ma on znaczenie dla twojego kośćca? A może zwracasz uwagę na nieobciążanie kręgosłupa i świadomie robisz, co w twojej mocy, żeby być prostx jak struna?

Jest ci wygodnie? Noga na nodze? Po turecku? Na boku? Na brzuchu, plecach, rękach, głowie? Na muszli klozetowej?

Jesteś wyspanx? Nuży cię to, co czytasz (mam nadzieję, że nie)? A może jesteś pobudzonx (mam nadzieję, że tak)?

Co robisz swoimi rękoma? Są nieruchome? Spokojne? Może coś skubią? Może ładują jedzenie albo picie do twoich ust? Jeśli tak, to co czuje twój język? Gorąc, podniecenie, chłód, spokój? Gorycz, pikantność, cierpkość, słodycz? Kofeinę, alkohol, nikotynę, cząsteczki chleba? Witaminy, żelazo, potas, magnez, węglowodany?

Gdzie znajduje się twoje ciało? Jesteś w domu? Pod zbyt ciepłą kołdrą, w wannie z za szybko stygnącą wodą, na fotelu, który mógłby być odrobinę wygodniejszy? Może jesteś w ruchu i czytasz ten tekst w drodze? Może wędrujesz gdzieś pieszo i zaraz potkniesz się o krawężnik – wpadniesz pod samochód albo śmigający ulicą rower, bo jesteś wpatrzonx w telefon? Albo siedzisz na zajęciach i próbujesz zrekompensować sobie rozczarowująco nudny wykład? Jesteś w komunikacji miejskiej i kołysanie pojazdu wprawia cię w błogostan? A może jesteś w komunikacji miejskiej i amalgamat wrzasków, tłoku, włączonych na głośniku rozmów i kwaśnego potu prowokuje twoją wściekłość?

Jest ci ciepło? Może za gorąco, bo tegoroczna jesień przeciąga ostatnie impulsy dogorywającego lata? A może marzniesz w przesadnie klimatyzowanym pomieszczeniu? Zalewa cię pot czy wystukujesz wartki rytm zębami?

A jak ma się twoja fizjologia? Coś cię kłuje, uwiera, swędzi, a może coś spina? Może musisz wstać i się ruszyć albo przeciwnie: położyć plackiem na łóżku, podłodze, dywanie, trawie? Może musisz błyskawicznie skorzystać z toalety? Albo niekoniecznie – po prostu chcesz?

Jak się czujesz?

Teraz kolej na mnie.

Czytasz właśnie tekst ciała:

Które jeszcze przed pierwszymi pokazami festiwalu Sopot Non-Fiction, w deszczowym dniu jego rozpoczęcia, wybrało się przegrzaną kolejką do przemoczonego deszczem Wrzeszcza, gdzie szybko i sprawnie zostało naznaczone kolczykiem. Przez kolejne godziny nieprzerwanie wirowały mu w głowie myśli o stanie rany, dlatego zezując na swój nos, monitorowało go pod kątem obecności krwi lub limfy.

Które było uparcie senne, najpewniej przez (zbyt) syte babcine posiłki, (zbyt) późne godziny snu i (zbyt) stresogenną postkolczykową regenerację, która poza aktywowaniem niewidzialnych na co dzień pokładów immunologicznej energii uniemożliwiła mu – zgodnie z instrukcjami przekonującego i uroczego piercera – picie mocnej kawy (oraz alkoholu, z nikotyną to zupełnie inna bajka) przez dwie doby po dokonanej ingerencji.

Które nie wytrzymało dwóch dób i usprawiedliwiając się pobłażliwymi pytaniami „co się może stać? umrę?”, sięgnęło raz, drugi, trzeci… po kawę i/lub po wino.

Które było tak senne, że podczas jednego z pokazów zapikowało w odmęty nieprzystającej krytykowi drzemki, która przyniosła bezwładne opadnięcie ciężkiej od myśli głowy, skutkujące urazem biczowym karku i pobudką.

Któremu było dojmująco gorąco i dlatego musiało się dosuszać tanim papierem toaletowym w niedomykającej się (?!) kabinie toaletowej.

Które było rozproszone prywatnymi, emocjonalnymi trzęsawkami.

Które siedziało na przydzielonym mu miejscu na widowni, podczas gdy umysł wędrował kilkaset kilometrów dalej.

Które nie mogło się zabrać do pisania tego tekstu, dlatego znajdowało sobie coraz to kolejne preteksty do innych aktywności: pranie, prasowanie, spacer, gotowanie, odkurzanie.

Które za dużo je, za dużo pije i zbyt szybko oczyszcza konto bankowe, gdy już musi ruszyć dupę i coś napisać.

Które, gdyby pisanie było regulowane przepisami BHP, najpewniej zostałoby pozbawione środków do życia i ubezwłasnowolnione.

Ten tekst powstawał, a teraz istnieje, w konstelacji pomniejszych momentów naznaczonych dotykalnością; w sieci różnorakich teraźniejszości, które nawiązują ze sobą inter-czasowy kontakt – w teraźniejszości oglądania przeze mnie, pisania przeze mnie i czytania przez ciebie (was). W aktualności naszego bycia. W każdym z ogniw tych poplątanych łańcuchów obecne jest ciało i materia (dotknij swojego urządzenia i pozwól mu się rozgrzać), a ciała moje i osób występujących podczas Sopot Non-Fiction, złapane w migawce danego „tu i teraz”, zostały przeze mnie zdezintegrowane i zamienione w cyber-literki. Te ciała musisz sobie teraz wyobrazić jako ciała-w-ruchu, ciała-obecne.

Piszę o trzech festiwalowych pokazach, wybranych spośród sześciu tegorocznych rezydencji: „Rodzice odchodzą” (reż. Bartłomiej Kalinowski, dram. Zuzanna Bojda, wykonanie Zofia Bąk), „Osobach kurewskich” (reż. Szymon Adamczak, Wojtek Rodak, Aleksandra Kluczyk) i „Ciele” (reż. Wera Makowskx, choreo. i wykonanie Magdalena Kawecka)[4]. To one w tamtym czasie w najwyższym stopniu zestroiły się z moim organizmem, pobudziły połowicznie uświadomione odruchy i zmusiły mnie do współodczuwania, a równocześnie, w każdym z nich, kategoria ciała – czy szerzej: cielesności – manifestuje się w nieco innej inkarnacji.

„Rodzice odchodzą” operuje narzędziami spekulacji, zwracając uwagę na ciało jako nośnik (potencjalnej) żałoby oraz na perspektywę nie tyle nieobecności, ile skończenia-się-współobecności wyobrażenia martwych rodziców. „Osoby kurewskie” angażują cielesną współobecność i widzialność marginalizowanej grupy zawodowej (i tożsamościowej) poprzez działanie artywistyczne. Z kolei „Ciało”, nomen omen, skupia się na demonstracji ciała jako przedmiotu estetyczno-motorycznej dyscypliny szkolenia, którego celem jest zadowalający performans[5], a równocześnie – ograniczonego nieubłaganym upływem czasu.

Piszę o trzech festiwalowych pokazach, wybranych spośród sześciu tegorocznych rezydencji, lecz nie robię tego z krytyczną rezolutnością. Robię to, opierając się na przerzedzonej pamięci obrazów, wytłumionych urywkach odnotowanych dźwięków, tlących się resztkach myśli i ulotnych, lecz częściowo zmagazynowanych w ciele reakcjach i afektach. Wychodzę bowiem z założenia, że – w szczególności w przypadku teatru tak mocno skoncentrowanego na cielesności ­– istotne jest to, co teatr (i pisanie) mi (nam) robi, a nie to, co pokazuje[6].

Czytasz właśnie tekst ciała, które zdecydowało się opuścić warsztat na rzecz laboratorium somatycznego quasi-score’u.

Zabijam moich rodziców, a potem jest mi przykro, choć niekoniecznie

Zasób krytyczny, czyli co powinno znaleźć się w tekście:

Na scenie znajduje się Zofia Bąk, która ogrywa materiał oparty na jej własnych doświadczeniach, myślach i przewidywaniach, można więc powiedzieć, że gra samą siebie. Scena jest niemal pusta (znajduje się na niej kilka rekwizytów, m.in. dwie lalki), w tle zaś znajduje się ekran, na którym, na samym początku pokazu, zostaje wyświetlony film z udziałem Bąk i jej rodziny przeglądającej stare fotografie. Aktorka na różne sposoby – tekstowe i choreograficzne – przeprowadza próby wyobrażenia sobie śmierci swoich rodziców oraz tego, w jaki sposób mogłaby sobie z nią poradzić. Testuje również granice tego, co potrafi sobie w związku z tym wyobrazić – zastanawia się, co dokładnie umyka jej myślom w przeprowadzanej spekulacji. Pokaz kończy się refleksją nad sposobami przeżywania żałoby i wspólnym – razem z widownią – wyobrażeniem sobie miejsca, w którym każda osoba, bez względu na powód, mogłaby sobie w spokoju popłakać.

Relacja (z) ciała:

Jest zmęczone po pierwszym pokazie („Rodzice odchodzą” jest drugi), który został już przez nie odesłany do myślowego limba i odnotowany jako potencjalnie nieobecny w planowanym tekście.

Jest mu głupio, że tak łatwo przekreśliło pierwszy projekt, ale postanawia dać swoim trzewiom kredyt zaufania, bo najwyżej wyjdzie w praniu, czy to dobry pomysł.

Zastanawia się, czy to na pewno dobry pomysł. Czy to jest dobry pomysł?

Czy to jest dobry pomysł?

Tak. Chociaż może nie. Tak. Nie wie.

Wierci się, bo z jakiegoś irracjonalnego powodu zdecydowało się nie zostawić kurtki i plecaka w szatni, więc teraz musi manewrować prowizoryczną kołdrą i balastem, który wadzi między nogami. Laptop, zasilacz, portfel, klucze do mieszkania, chusteczki higieniczne, książeczka zdrowia psa, ankieta rozdawana widowni przed „Rodzicami” (i tak jej nie wypełni), rozkład jazdy na pierwszy dzień pokazów (przestudiowany), książka do autobusu. Wszystko jest? Lepiej sprawdzić. Nie, po co robić hałas. Lepiej jednak sprawdzić.

Obserwuje Bąk, która pojawia się na scenie. Znużenie słabnie, stopniowo. Zaciekawienie? Tak, wygląda ciekawie. I chyba będzie tematycznie pasować do tekstu.

Na tę myśl wytęża uwagę.

Robi mu się coraz wygodniej, w końcu znalazło jakie takie komfortowe ułożenie. Momentami nachyla się do przodu, opiera łokcie o uda i – demonstrując skupienie i głębokie zrozumienie tego, co dzieje się na scenie – delikatnie zakrywa usta czubkami palców.

Orientuje się, że przybierana raz po raz pozycja demonstruje skupienie i głębokie zrozumienie tego, co dzieje się na scenie. Prostuje się i odnotowuje z tyłu głowy, żeby tak nie robić.

Kolejne sceny coraz bardziej nastrajają je melancholijnie. Częstotliwość niezidentyfikowanego, hipotetycznego smutku. To chyba działa?

Spekulacje Bąk trochę je napinają, jakby – stresują. Dostarczają paliwa uporczywym, pędzącym i przełamującym barierę dźwięku myślom, każą wyobrażać sobie rzeczy, które wydają się niewyobrażalne.

Śmierć, śmierć, śmierć, żałoba, żałoba, żałoba… a co, jeśli, a jeśli, to jak, kiedy, z kim, gdzie, czemu i po co, gdzie będę ja, gdzie będzie mój brat: może z rodzicami, może zginie razem z nimi, jeśli okoliczności będą gwałtowne, a jeśli nie, to jak to zniesie, jak to przeżyje, jak ja przeżyję to, jak on to będzie przeżywał, jak ogarnia się spalenie zwłok, jak zapłacić za pogrzeb, kościelny czy nie, jaką piosenkę puścić, chyba Depeche Mode, ale dla obojga czy tylko dla taty, a co dla mamy to co, i czy puszczać dwie piosenki? Wersje oryginalne, akustyczny cover, a może poprosić kogoś o wykonanie na żywo? To będzie kosztować. Jakie jedzenie na stypę, czy w ogóle robić stypę? Przypomina mu się filmik, w którym (chyba) grupa Irlandczyków bawi się w pubie po pogrzebie kolegi, tańcząc do „Mr. Brightside” The Killers, to by było fajne, tylko podmienić The Killers czymś ejtisowym, mama lubi (lubiła?) Jasona Derulo, to by było zabawne, ale nie wypada. „Swalla” na stypie? A może wypada, dla rozluźnienie atmosfery? Jak szybko po pogrzebie mogłoby się napić, jak smakowałoby cokolwiek już po wszystkim? Omijać Portadę pitą z mamą, omijać whisky pitą z tatą. Czy musiałoby omijać miejsca kojarzące się z rodzicami, takie jak plaża w Orłowie, wiecznie wietrzna poza sezonem? Jak przejść przez żałobę: medytacja, masaże na rozładowanie napięcia, dysocjacja, jakiś konkretny ubiór? Co zrobić z ich profilami na Facebooku, pisać coś, czytać litanię kondolencji pisanych na kramie Marka Zuckerberga czy zrobić sobie detoks od internetu? Może napisać kiedyś coś o ich śmierci (cynicznie)? A co z pracą, nauką, urlopem? Czy przysługuje mu gdziekolwiek taki urlop? Czy, czy, czy…

Korowód czarnych scenariuszy wypada z drogi, gdy Bąk zaczyna mówić „Mama, tata”, raz po raz, coraz silniej i z coraz większym bólem. Natarczywie, agresywnie. Czuje się skrępowane. Następuje krytyczny punkt satiacji semantycznej – słowa odklejają się od znaczeń, zostają po nich jedynie szorstkie, kluczące w powietrzu, sylaby.

Zapomina, co te słowa znaczą. Czy tak to wygląda? Lekkie mdłości na myśl o powolnej korozji wspomnień. Czy korozja prowadzi do rozpadu? Jak wygląda skorodowany metal?

Uspokaja się nieco, kiedy tempo pokazu się stabilizuje. Wstydzi się myśli, że chciałoby, żeby pokaz się już skończył. Jest wymęczone.

Łapie kontakt wzrokowy z Bąk, która siada niedaleko niego na widowni, praktycznie tuż obok. O nie, nie, nie, nie, czy ona będzie chciała odpowiedzi na jeszcze niezadane pytanie? Puls przyspiesza kroku, krew żwawo spaceruje, rozpychając żyły, głowa formuje potencjalne pytania i potencjalne błyskotliwe odpowiedzi. Ale nie, ona po prostu siedzi. I mówi o płaczu, że przydałaby się przestrzeń, w której można by sobie w spokoju popłakać. Racja.

Czuje delikatny ścisk w piersi, wzruszenie, ale nie wie, czy to przez całość pokazu, dokonane w myślach uśmiercenie rodziców, czy przez rozrysowaną przez Bąk perspektywę. Czuje, że chyba zaraz uroni jedną, jedyną łezkę, i od razu łapie się na myśli, że to byłby ładny, adekwatny, symboliczny gest. Samoświadomość tłamsi autentyczność (czy to w ogóle było autentyczne?) i wsysa potencjalną łezkę z powrotem w rozedrgany kanalik łzowy.

Koniec. Podczas rozmowy popokazowej (po każdym pokazie odbywają się rozmowy z zespołami) ktoś siedzący przed nim mówi, że „Rodzice odchodzą” niepotrzebnie skupia cię wyłącznie na „teraz”, tak jak tego wymagają i jak to prowokują media społecznościowe (Boże, jakie to boomerskie).

Jest podirytowane, bo kategorycznie się z tym nie zgadza – dobrze wie, że spekulacja angażuje różne czasowości: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Czytało przecież Dianę Taylor – ale nie może, nigdy nie może zdobyć się na odwagę, żeby podnieść rękę i popolemizować z opiniami, które wywołują u niego co najwyżej niesubtelne reakcje niewerbalne. Przewraca oczami, wzdycha, zabija wzrokiem. Może nie zabija, ale daje do zrozumienia, że gdyby zdobyło się na zabranie głosu, to wyrządziłoby bezprecedensowe intelektualne szkody opinii przedmówcy.

Wychodzi z sali, potem z budynku teatru, żeby się przewietrzyć. Odpoczywa i zbiera siły na ciąg dalszy.

Photo by David Matos on Unsplash

Sprawdzam Telegrama i moje szeroko otwarte oczy nawilża blask języka Wojtka Rodaka

Zasób krytyczny:

W „Osobach kurewskich” występują osoby z doświadczeniem pracy seksualnej, są przedstawiane jako one same, więc można powiedzieć, że grają siebie, tworząc sceny inspirowane rzeczywistymi doświadczeniami. Pokaz ma formę montażu scen związanych ze sobą przede wszystkim przez temat, choć pojawiają się również ciągłości fabularne. Na przykład w serii scen z udziałem Bartka Suxje – jednej z osób zaproszonych do udziału w projekcie, content creatora na OnlyFans – i Wojtka Rodaka. Pierwszy instruuje drugiego, jak tworzyć treści przeznaczone właśnie na OnlyFans.

„Osoby kurewskie” są projektem artywistycznym i edukacyjnym – ich celem wydaje się przede wszystkim zwiększenie widzialności i sprawczości osób pracujących seksualnie, ukazanych jako prawnie, społecznie i tożsamościowo marginalizowana grupa zawodowa, której osoby przedstawicielskie, obecne na scenie, deklarują chęć działania na rzecz zarówno własnej sprawy, jak i w interesie osób queerowych – rozpoznanych jako społeczność sojusznicza, a często wręcz wchodząca także do tej grupy zawodowej. Ciekawym smaczkiem jest zastosowana metoda kontaktu z widownią – za pośrednictwem specjalnie założonego kanału na Telegramie, gdzie zespół przekazuje informacje na temat poszczególnych osób zaangażowanych w projekt, aktywizuje osoby oglądające i tworzy przestrzeń dla alternatywnego obiegu opinii, niewymagającego publicznego zabierania głosu podczas popokazowej rozmowy.

Relacja (z) ciała:

(Przeniosę nas na chwilę z „teraz oglądania” do „teraz pisania”).

Ciało myśli: czy ta metoda tutaj zadziała? Zbierają się chmury etycznych wątpliwości: jak ma się jego cielesność do ciał, o których pisze? Czy to już zawłaszczanie przestrzeni, kłusowanie w nie swoim lesie? Czy wyartykułowanie tych wątpliwości pogarsza, czy polepsza sprawę?

Czy to słuszne, że się tym stresuje? Że myśli o tym, chwytając się błahych robótek, gdy ostatnie kieliszki wypadają mu z rąk? Może by to zignorować i po prostu pójść dalej na ślepo – udając, że co złego, to nie ono? Czy wie, że byłoby to cwaniackie, a może tchórzliwe? Chociażby wobec niego samego, bo przecież dobrze wie, że to by było cwaniackie, może raczej właśnie tchórzliwe? Kiszki intonują marsz – jest głodne, a jak się czymś denerwuje, to lubi sięgnąć po niezobowiązującą późnowieczorną przekąskę, której będzie potem żałować, bo wyliczyło sobie wcześniej co i ile zje. Czy każdy dodatek nie jest aktem sprzeciwu wobec tego, co myśli i o czym myśli?

Jest przecież przekonane, że system produkcji i dystrybucji tekstów jest naznaczony logiką nadprodukcji i że ktoś inny pewnie mądrze napisał o tym pokazie, najpewniej oddając mu sprawiedliwość lub jej część. W takim razie – w czym problem? Czy myśl, że spoczywa na nim moralna i/lub polityczna odpowiedzialność, jest narcystyczna? Czy powinno w ogóle o tym myśleć?

Idzie rozchodzić wątpliwości. Po skromnym metrażowo wnętrzu mieszkania, po zarośniętym tarasie, po okolicy. Chodzenie – podkradło tę metodę Oceanowi Vuongowi – pomaga mu organizować pomysły w ładne mentalne teczuszki.

(Mało produktywny) wniosek: nie ma pojęcia, czy to w ogóle dobry pomysł. Ale nie będzie przecież zmieniać zamysłu w dwóch trzecich tekstu i znowu siedzieć do piątej nad ranem po to, żeby następnego (tego samego) dnia nie mieć siły na poprawki.

Czy to dobry pomysł? Tak. Może nie? Tak. Nie wie, bo jak może wiedzieć na tym etapie pracy. Tak?

Irytuje się, bo zaczyna czuć zniecierpliwione pulsowanie w okolicach brwi. Dopijało resztkę kawy o północy i kiełkuje w nim zmęczenie pożenione z wydmuszkowym skokiem energii.

Może przecież umieścić swoją perspektywę w pozycji sojuszniczej. Niech już będzie. Nic lepszego nie wymyśli, Ciało męskie, heteronormatywne, białe, z klasy średniej, niezatrudnione na etat, dorabiające sobie prekaryjnym pisaniem i wiecznie czekające na stypendium. Coś jeszcze?

Nie, starczy, to i tak dużo. Wstrzymuje konie. Niech już będzie.

(Wracamy do „teraz oglądania”).

Wchodzi na salę, mrużąc oczy i skanując kod QR nadrukowany na podarowanych widowni kartkach z instrukcjami pobrania i instalacji Telegrama oraz dołączenia do kanału dedykowanego pokazowi.

Palec meandruje po ekranie i coś źle wciska. Oczywiście. Próbuje drugi raz. Rany boskie, ile z tym roboty, czemu wcześniej nie miało Telegrama? Przeklina aparat, który nie może złapać ostrości na kod. Szuka swojego miejsca, które wcześniej zajmowało obok kilku znajomych osób.

Zainstalowane. Trzykrotnie upewnia się, że telefon będzie milczał. Musi mieć włączony internet, koniecznie, żeby nic mu nie umknęło, inaczej będzie się potem biczowało i męczyło myślą, że nie zapamiętało wszystkiego. Teraz będzie miało przynajmniej pretekst do włączania notatnika.

Start. Próbuje zdyscyplinować uwagę, ale na ekranie telefonu rozkręca się orgia powiadomień.

Cześć Osobo! Dzięki za dołączenie do naszego kanału i przyjście na pokazy Maratonu Sopot Non- / Tylko w tym tygodniu! Kup trzy lub wielokrotność trzech hot dogów kebab drób z sosem tysiąca wysp i odbierz maskotkę z najnowszej serii: Franczyziaki i Monopolaki! Tylko w wybranych sklepach Żabka Nano.

W pierwszej części pokazu będziesz mogłxx odbierać treści / Tylko w ten weekend! Szybka pożyczka dwieście złotych z korzystnym oprocentowaniem. Oferta dla młodych: nie martw się jutrem, jeśli nie wiesz, czy dożyjesz wieczora.

W drugiej części pokazu zaprosimy za pomocą / Tylko dzisiaj! Pakiet stu gigabajtów przestrzeni na dysku, z którego nie korzystasz. Nie przegap okazji na opłacalną digitalizację.

Dobrego odbioru! / Ktoś polubił twoją relację (jednak jesteś zabawny). / Szymon Adamczak / Znowu możesz przesuwać w prawo, chcesz szota endorfin, co nie?. / Wojtek Rodak / Dymki czatu są aktywne i tańczą jak poparzone. / Aleksandra Kluczyk / Niestety nie zdecydujemy się Pana zatrudnić (razy osiem). / Fsu / Naładuj telefon, bo inaczej nie wrócisz do domu (trzeba było wziąć drobne, debilu). / Foxy / Spotify próbuje odtworzyć „Concorde” wykonawcy Black Country, New Road. / Bartek Suxje.

Telefon nagrzewa się do czerwoności i jeszcze bardziej grzeje oślizgłe już dłonie. Chce go odłożyć, ale impulsywnie wciska przycisk blokady, stymuluje telefon i oczekuje wytrysku kolejnych informacji. Będzie tak robić przez resztę występu.

Stara się skupić, wytycza szlak skojarzeń i tematów. Okej, ta scena jest o sytuacji socjoekonomicznej osób pracujących seksualnie. Okej, ta scena jest o nadużyciach ze strony klientów. Okej, ta scena jest o destygmatyzacji pracy seksualnej. Okej, ta scena jest o / YouTube / ta scena jest o / Gdzie o tej porze naładować telefon? / ta scena jest o / Jezus, znowu robi się gorąco. / kurwa, ta scena jest o / Trzeba było ubrać się lżej / Ta. Scena. Jest. O. O. O. O nieprzewidywalności interakcji z klientami?

Po komunikacie „Do następnej sceny potrzebujemy pana ochotnika” zamyka się na kłódkę, szyfr, enigma to przy tym „Zgadnij kto to?”. Po kilku zachętach ktoś się zgłasza, całkiem ochoczo i dziarsko wchodzi na scenę.

Stan awaryjny, natychmiastowa gotowość na wessanie przez czarną dziurę zażenowania. Ale ochotnik radzi sobie dobrze – jest podstawiony? Mówi dwie albo trzy rzeczy trochę jeżące włosy na głowie, coś o lodzie. Wszystko dzieje się w aucie. W tle, na początku, leciał motyw muzyczny z filmu „Drive”. Reakcja: gwałtowny wydech nozdrzami. Całkiem zabawne.

Myśli: czy ono mogłoby pracować seksualnie? Odlatuje na moment, rozważa wszystkie argumenty „za” i wszystkie „przeciw”.

Najsilniej reaguje na jedną z końcowych scen, w której wszystkie występujące osoby zbijają się w sensualną plątaninę wałęsających się po sąsiednich ciałach kończyn. Są niczym orgiastyczna grzybnia scalonych organów, zmowa puszczonych luzem hormonów. Czy czuć tam pot? Jest wilgotno, ślisko; czy coś, a jeśli tak, to co – cieknie? Jest im gorąco – dosłownie i/lub w przenośni? Czy to jest seksowne? Czuje libido pukające – nie, dobijające się do drzwi. Barykadować?

Tak, to jest seksowne, piękne, chciałoby się tam położyć, rozebrać, wygiąć, złamać, przebranżowić, oddać, wziąć, rozpłynąć, zamrozić, rozczłonkować, nagrać, zapisać, pokazać, spocić, rozpaść, scalić, zniknąć, za-być.

W tle z głośników nawala „Wyruchaj mi cipę” Sylvii Baudelaire. Rozgląda się po co starszych osobach na widowni, lustruje je w geście bezwstydnej wyższości – ono to zna, ono to rozumie, ono to docenia. Łapie się na geście bezwstydnej wyższości i go neutralizuje, wiąże i wyrzuca za margines – przestań.

Koniec. Rozmowa, odtajanie, odparowywanie, włączenie wibracji w telefonie.

Wychodzi z sali, potem z teatru na dwór, żeby się przewietrzyć. Odpoczywa i zbiera siły na ciąg dalszy.

Oglądam taniec, moje ciało wychodzi z trybu standby

Zasób krytyczny:

„Ciało” jest scenicznym, choreograficznym traktatem dotyczącym procesu starzenia się ciała na poziomie uniwersalnym, jak i środowiskowym – w kontekście tanecznym. Dwudziestoczteroletnia Magdalena Kawecka występuje jako ona sama, za pośrednictwem tańca opowiadając historię swojej edukacji artystycznej. Daje popis umiejętności, które są efektem kształcenia i rutyny treningów, a równocześnie demonstruje rygor dyscypliny –­ jak w scenie, w której wkłada baletki, symbolicznie ukazując, ile czasu wymaga opanowanie podstawowych umiejętności. Jest to również opowieść o relacji nauczycielki (Violetty Maciejewskiej) i protegowanej – dwóch ciał, które niedługo, mimo dekad różnicy wieku, zapewne podzielą los bycia „starymi” według standardów obowiązujących w świecie tańca. „Ciało” jest ostatecznie również pochwałą piękna, którego źródłem jest ludzkie ciało w ruchu – bez względu na czynniki, które kierując się logiką normatywnej wydajności, można by uznać za ograniczenia. W tym wypadku – bez względu na wiek.

Zapis (z) ciała:

W tej części odwrócę porządek i zwrócę się do ciebie – nie, nie zapomniałem o tobie, wiem, że wciąż tu jesteś (a przynajmniej taką mam nadzieję). Zastosujemy mechanizm znany ci z części pierwszej: zadam ci kilka pytań, a ty – wczuwszy się w swoje ciało ­– odpowiedz sobie na nie. Odłóż odpowiedzi w spiżarce z tyłu głowy, zapisz je na kartce, wypowiedz je komuś, kogo masz pod ręką.

Ile czasu spędziłxś na lekturze tego tekstu? Czytałxś go w jednym, karkołomnym podejściu czy na raty, organizując próby według liczby wypitych w ciągu dnia kaw, herbat?

Co wydarzyło się wokół ciebie od momentu rozpoczęcia lektury? Jaką akrobację wykonały wskazówki zegara? Może usechł ci jakiś kwiat? Słońce zanurkowało za horyzont? Księżyc przetańczył cały swój nieboskłonny układ? Widziałxś się z kimś w tym czasie? Jak długo?

Potrafisz wyliczyć, ile minut ze mną spędziłxś? Ile sekund, nanosekund, przełknięć śliny, mrugnięć, kaszlnięć, kichnięć, ziewnięć, swędzeń, zdrętwień, wierceń, napięć, ile komórek twojego ciała zdążyło się w tym czasie wymeldować i zostać zastąpionymi nowymi lokatorami?

Ile kropli potu zdążyło wsiąknąć w twoje ubrania, w twoją pościel, w materiał, na którym siedzisz lub leżysz? Ile włosów zdążyło ci uciec? Ile urosły paznokcie?

O ile zbliżyłxś się do potrzeby prysznica? Jak bardzo piksele w twoim urządzeniu zbliżyły się do zgaśnięcia? Ile kurzu zdążyło się wokół ciebie zebrać? Ile prądu zdążyło zużyć twoje urządzenie? I jak się to przelicza na rachunek za prąd? Ile wydałxś, czytając ten tekst?

Jak wielu rzeczy mogłxbyś się nauczyć w tym czasie? Jak wiele informacji przyswoić? Jak wiele obowiązków wykonać? Jak wielu osobom odpowiedzieć na wiadomości, które, być może, zalegają w otchłani skrzynek kontaktowych? Ile metrów zdążyłxbyś w tym czasie przebyć? Albo ile metrów zdążyłxś w tym czasie rzeczywiście przebyć?

Ile kalorii zdążyłxś spożyć? Ile kalorii zdążyłxś spalić? Ile substancji odżywczych zdążyłxś wprowadzić do swojej cielesnej gospodarki? Albo jak wysoki odżywczy dług zdążyłxś zaciągnąć?

Ile skórek wyszarpałxś ze swoich Bogu ducha winnych palców? Jak głęboko zdążyłxś wgryźć się w swoje wargi? Ile razy zmarszczyłxś nos, czoło, policzki? Jaki jest progres w żłobieniu zmarszczek na twojej twarzy?

Ile cząsteczek martwego naskórka zostało z ciebie zmiecionych? Ile razy szukałxś skarbu w swoim nosie, uszach, może gdzie indziej?

Czy potrafisz sobie wyobrazić skalę upływu czasu? To, jak wypłukuje z ciebie cząsteczki mięśni, kości, fragmenty pamięci? Jak zmieniła się motoryka twojego ciała? Jak zmieniła się wydolność twojego umysłu? Twoja gospodarka hormonalna? Twój skład chemiczny? Twoje priorytety, plany, wrażenia, pomysły?

Jak zmienił się skład chemiczny przestrzeni wokół ciebie? Każdej, w której czytałxś ten tekst? Co się nadpsuło, co dojrzało, co zniknęło, co się wykluło? Jakie dźwięki się przez nią przetoczyły, jakie zapachy ją wypełniły, jakie faktury ją naznaczyły?

Jak bardzo zbliżyłxś się do końca? Jak szybko zbliżyłxś się do końca? Ile neuronów się z tobą pożegnało? W jakim czasie zostaniesz oddelegowanx do szufladki podpisanej „starość”? Może już zostałxś? Jeżeli tak, to kiedy?

Jak się ma twoje ciało? Jak się mają twoje myśli? W jakiej pozycji zaczynałxś lekturę, a w jakiej ją kończysz? Ile osób zmarło w tym czasie? Ile roślin zostało zasadzonych? Ile much zostało zabitych? Ile kredytów zostało zaciągniętych?

Ile tańców zostało zatańczonych?

I na sam koniec – jak się czujesz?


Przypisy:
[1] W związku z (post)humanistycznym przewartościowaniem kategorii archiwum, wiedzy i pamięci oraz rozszczelnieniem ich pojmowania oraz praktykowania na rzecz ciała, cielesności i materialności.
[2] Metodologia zastosowana przy pisaniu tego tekstu jest silnie inspirowana działem Myślenie ciałem zawartym w „Dialogu” nr 7-8/2022 (788-789), w szczególności tekstami Mateusza Chaberskiego, Anny Majewskiej, Piotra Morawskiego i Idy Ślęzak.
[3] Arbitralnie jednostronnej, lecz możliwej do zdekonstruowania – tyle że poza klasycznym modelem dystrybucji tekstów. Bazując na opisanym poniżej modelu internetowego feedbackowania wykorzystanym w Osobach kurewskich, zdecydowałem się, w geście dalszej aktywizacji strony czytającej (tak, ciebie), samemu założyć kanał na Telegramie, na którym możesz podzielić się chociażby odpowiedziami na zadawane przeze mnie w tekście pytania.
[4] Składy poszczególnych zespołów, w formie obecnej w tekście, zaczerpnięte są ze strony festiwalowej.
[5] Używam określenia „performans”, odnosząc się do jego dwóch znaczeń: wymiernej, regulowanej powtarzalnością wydajności i wydarzenia artystyczno-kulturowego.
[6] Za podsunięcie mi tej myśli w procesie redakcyjnym bardzo dziękuję Piotrowi Dobrowolskiemu.