Nr 16/2023 Na moment

Mity nie są niewinne

Andrzej W. Nowak
Społeczeństwo Film

Z „Oppenheimera” wyszedłem rozczarowany i rozdrażniony, szczególnie sposobem, w jaki w filmie ukazano naukę. Mam świadomość, że gatunek filmu biograficznego wymusza pewne schematy i gesty. Przede wszystkim: skupienie się na jednej, w tym przypadku tytułowej postaci. W tej kwestii zresztą Christopher Nolan podąża w dużej mierze za wywodem książki „American Prometheus: The Triumph and Tragedy of J. Robert Oppenheimer” Kaia Birda i Martina J. Sherwina (tytuł polski: „Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej”). Film dziedziczy więc wady owej opowieści biograficznej – także w kwestii portretowania (techno)nauki[1].

Nolan nie potrafi wyjść poza schemat kina superbohaterskiego[2] – wcale nieprzesadzone będzie stwierdzenie, że „Oppenheimer” staje się jego czwartym filmem o Batmanie, a sceny skonstruowania bomby atomowej możemy umieścić gdzieś między opowieściami o zabawkach bogatego paniczyka Bruce’a Wayne’a i miliardera Tony’ego Starka[3]. Ale Nolan wpisuje się w obowiązujący w Hollywood schemat mitologizujący także szerzej: poprzez skupienie na pojedynczym bohaterze oraz sprowadzanie konfliktów do napięć psychologicznych i charakterologicznych realizuje monomit, schemat reprodukowany przez kino do znudzenia[4]. Zdaję sobie sprawę, że oceniając z pozycji zewnętrznej, przypominam odrobinę kogoś, kto pokazuje palcem na ekran i wylicza, co w filmie „jest nieprawdziwe”, a nadto żąda prawdy w filmie fabularnym i nie uznaje autonomii dzieła filmowego. Wprost przeciwnie: w pełni rozumiem, że Hollywood produkuje mity – i właśnie na poziomie mitów chcę podjąć dyskusję z filmem Nolana. Interesować mnie będzie głównie to, jaki mityczny obraz nauki przedstawia „Oppenheimer” i jakie wyobrażenia na jej temat wspiera.

Film, podobnie jak biografia swym tytułem[5], podsuwa prostą odpowiedź – to kolejna wersja opowieści o Prometeuszu. Nolan nazbyt dosłownie odtwarza ten schemat, stosując proste równania: ogień zastępuje energia atomowa (czy szerzej: nauka współczesna reprezentowana przez fizykę), a komisja w sprawie certyfikatu bezpieczeństwa staje się skałą, na której sępy z komisji wyszarpują wątrobę Prometeusza-Oppenheimera. Koncentrując się na protagoniście, nie wiemy, jak działa ogień i dlaczego warto było go dać ludzkości. Inaczej mówiąc: tracimy z oczu to, jaki mitologiczny obraz nauki został wykreowany.

Powiedzmy to od razu i wprost: przedstawiając naukę, Nolan odtwarza najbardziej stereotypowe, przestarzałe klisze na jej temat. W trzygodzinnym filmie znalazło się miejsce dla ikonicznego wizerunku Einsteina (w starym swetrze i z charakterystyczną fryzurą), grupy mniej lub bardziej wiekowych mężczyzn dyskutujących na tle czarnych tablic (czasem piszących po nich kredą) oraz new age’owych wizualizacji „Tajemnicy”. Nauka jawi się tu jako aktywność pojedynczego, ludzkiego (czy raczej: męskiego) podmiotu. Ów geniusz napotyka innych geniuszy – wspólnie dyskutując, „tworzą naukę”.

Film Nolana podąża przy tym za popkulturowym stereotypem geniusza, akcentując „ekscentryczność” i oryginalność „nerdów” oraz nieschematyczność ich relacji z kobietami. Koniec końców obraz nauki współgra tu z autocharakterystyką postaci, takich jak Elon Musk i inni „geniusze” z Doliny Krzemowej”[6], co ma bardzo niepokojące konotacje polityczne.

Wszystko, czego nie dowiedzieliśmy się o (techno)nauce

Rozbieżność między mitologią nauki przedstawioną w filmie a technonaukową praktyką[7] najlepiej ilustrują dwa okrągłe szklane naczynia, powoli napełniane przez „Oppiego” szklanymi kulkami. Symbolizują one ilości odpowiednio uranu i plutonu, potrzebne do skonstruowania bomb. Szklana kulka dobrze odzwierciedla scjentystyczną propagandę, wymazującą z obrazu nauki jej wymiar technologiczny, praktyczny, polityczny. Twórcy usunęli z kadrów to, dzięki czemu technonauka osiągnęła sukces: możliwość mediacji, wytwarzanie złożonych sieci, sojuszy i stabilizację rzeczywistości. Owa mitologia scjentystyczna świetnie się sprawdza jako „sprzedawca” nauki. Gdy „społeczeństwo” ma pytania lub potrzeby, udaje się do Ważnych Ludzi w Kitlach, którzy udzielają odpowiedzi lub rozwiązują problemy. Sposób, w jak to się dzieje, pozostaje ukryty. Co nie zostało pokazane w przypadku „Oppenheimera”?

Przede wszystkim całe miasto, które powstało w Oak Ridge w stanie Tennessee[8], liczące ponad 75 tysięcy mieszkańców. Zbudowane w pośpiechu, było zadziwiającym eksperymentem społecznym: mieszały się w nim grupy zwykle dzielone przez kwestie rasowe, klasowe czy płciowe. Konieczność zachowania tajemnicy wojskowej organizowała życie cywilów. Mieszkańcy okolicznych gór i dolin doświadczyli masowych i bezwzględnych wysiedleń.

Robotnicy, inżynierowie, a przede wszystkim operatorki kalutronów (urządzeń oddzielających izotopy uranu) uczestniczyli w wielkiej budowie tajemniczego miejsca: „Zwieziono je tu pociągami i postawiono na świeżo wykarczowanej i oczyszczonej ziemi”, i skierowano do fabryki, do której „ciągle coś wjeżdża, nic nie wyjeżdża”[9]. Kalutrony, do których obsługi potrzebne były zastępy operatorek, stanowiły zresztą tylko jedną z technologii procesu wzbogacania uranu, jakie testowano[10]. Nie ma w niniejszym artykule miejsca na omawianie ze szczegółami wszystkich trzech metod wzbogacania uranu oraz fascynującej historii splatania się ekonomii, technologii, nauki i polityki, jaka towarzyszyła powstawaniu Oak Ridge. Nie to też jest istotne dla moich rozważań – wystarczy nam zauważyć, że bez ponad 75 tysięcy mieszkańców miasta (na łączną liczbę 130 tysięcy osób pracujących w Projekcie Manhattan), bez górników wydobywających rudę uranu, bez kobiet pochylonych nad kalutronami, nie byłoby bomby atomowej. Bez nich nie byłoby innego Oppenheimera niż fizyk-teoretyk. „Ojciec bomby atomowej” nie był jeden – to rodzic zbiorowy, złożony z tysięcy robotników i robotnic, chemików, inżynierów, operatorek, agentów FBI pilnujących tajemnic, strażników, żołnierzy, osób obsługujących stołówki i karmiących tę naukowo-techniczną armię… To one dokonały przejścia od „małej nauki” do „wielkiej nauki”[11] – czego symbolem stał się Projekt Manhattan.

W filmie ów złożony organizm wielkości całego miasta został ściśnięty do symbolicznej szklanej kulki, którą Oppenheimer wrzuca do szklanego pojemnika. Taki obraz nauki nie różni się od magii lub tego, jak proces konstruowania wynalazków przedstawiały przesympatyczne seriale animowane: „Pomysłowy Dobromir” i „Zaczarowany ołówek”. Pomijamy bowiem to, co kluczowe – mediację. Bomby atomowe ani inne wynalazki nie wypadają gotowe z głów geniuszy, w których pojawiają się wizualizacje. (Techno)nauka to złożony proces łączenia ze sobą teorii i praktyki, tego, co matematyczne z wysiłkiem inżynierów, splatanie ze sobą innowacji teoretycznych z osiągnieciami w dziedzinie nowych technologii.

Photo by Courtesy of Universal Pictures | materiały prasowe | © Universal Pictures

Krwiobiegi

Bruno Latour w książce „Nadzieja Pandory” zaproponował ujęcie nauki jako krwiobiegu. Przykład, na którym zbudował porównanie, dotyczy zagadnień analogicznych do tych przedstawionych w „Oppenheimerze”: badacz zrekonstruował pracę francuskiego naukowca, Frédérica Joliota, nad bombą atomową. Historię rozpoczyna w 1939 roku od układu prawnego, który naukowiec zawarł z belgijską firmą na dostawę uranu z Konga[12]. Wymagało to szeregu złożonych operacji natury ekonomicznej i politycznej. Latour rekonstruuje złożoną sieć zależności, instytucji i relacji, które warunkowały francuski program prac nad bronią atomową:

Nie wystarczy jednak powiedzieć, że powiązania między nauką i polityką formują bardzo splątaną sieć. Odrzucenie jakiegokolwiek apriorycznego podziału na [dwie] listy ludzkich czy politycznych aktorów oraz idei bądź procedur to jedynie pierwszy krok, mający w dodatku jedynie charakter negatywny. Musimy również być w stanie zrozumieć serię operacji, dzięki którym przemysłowiec chcący jedynie rozwijać swój interes staje przed koniecznością dokonania obliczeń współczynnika absorpcji neutronów przez parafinę; albo ktoś pragnący jedynie zdobyć Nagrodę Nobla w pewnej chwili niemalże organizuje operację komandosów w Norwegii. […] Dla zarządzającego Union Minière „robienie pieniędzy” oznacza teraz w pewnym stopniu „inwestowanie w fizykę Joliota”, podczas gdy dla Joliota „wykazanie możliwości reakcji łańcuchowej” oznacza po części „wypatrywanie nazistowskich szpiegów”. Analizowanie takich operacji translacji składa się w przeważającej mierze na studia nad nauką[13].

Latour opisuje badania Joliota, aby dzięki temu przedstawić tak zwany krążeniowy system faktów naukowych[14]. To model, który ma zaprzeczyć wyobrażeniom, że istnieje jakiś twardy „rdzeń” prawdziwej nauki i nieważna „otoczka”. Autor „Nadziei Pandory” w swym modelu proponuje cztery systemowe pętle: mobilizowanie świata, autonomizację, sprzymierzeńców i publiczną reprezentację. Prześledzenie ich działania i roli pomoże nam w analizie „Oppenheimera”.

Mobilizowanie świata to cały wysiłek, szereg instrumentów i wyposażenia (często kosztownego i dużych rozmiarów), dzięki którym udaje się połączyć to, co teoretycznie postulowane z rzeczywistością. Ta pętla odpowiada najbardziej temu, co w powszechnym ujęciu utożsamiamy z nauką:

Krótko mówiąc, oznacza to studiowanie zapisów „wielkiej księgi natury” wypełnionej znakami zrozumiałymi dla naukowców lub, inny słowy, oznacza to badanie logistyki niezbędnej dla logiki nauki[15].

Ten poziom był zresztą zarysowany w filmie Nolana – widzieliśmy Oppenheimera przechodzącego z pokoju wyposażonego w tablice i kredę do pokoju, w którym testowano teorie „z tablicy”, budując urządzenia laboratoryjne. Mieliśmy też scenę, w której „Oppie” i inni naukowcy, obserwując impulsy na ekranie, uzyskują potwierdzenie odkrycia.

Autonomizacja to z kolei krok ku ustanowieniu pola badawczego i jego ustabilizowaniu poprzez przekonanie innych. Inaczej mówiąc: chodzi o to, by uzyskać posłuch wśród innych naukowców. To tworzenie instytucji naukowych, towarzystw naukowych, pism, konferencji, etc. Ten poziom był częściowo ukazany w pierwszej części filmu.

W Projekcie Manhattan jeszcze istotniejsza była jednak kolejna pętla: sprzymierzeńców. To ona odcisnęła się najbardziej na losach projektu i związanych z nim ludzi. Pętla sprzymierzeńców to zresztą jeden z bardziej kontrowersyjnych poziomów – w jej myśl „wojsko należy zainteresować fizyką, przemysłowców chemią, królów kartografią, nauczycieli pedagogiką, a posłów politologią”[16]. Pytanie, jak fizykom udało się tak ustabilizować swą pozycję, że zostali wysłuchani przez armię, rząd, firmy, banki, jest fascynujące. Jak to się stało, że ezoteryczna „nowa fizyka”, która do niedawna właściwie była w USA fanaberią, stała się warta ryzykownego zainwestowania dwóch miliardów ówczesnych dolarów? Trafnie skalę tej zależności oddaje jeden z epizodów Projektu Manhattan, w którym do konstrukcji elektromagnesów potrzeba było 6 tysięcy ton srebra (by nie naruszać zapasu miedzi, potrzebnej do produkcji łusek do nabojów na front). Podsekretarz Departamentu Skarbu i Sekretarz wojny „uzgodnili […], że nie będą rozmawiać o szczegółach wykorzystania srebra, i ustalili, że w pewnym momencie całe zapasy kruszcu zostaną zwrócone rządowi federalnemu. Ostatecznie z Departamentu Skarbu – a konkretnie ze skarbca w West Point – pożyczono około 12 300 ton (395 milionów troy uncji) srebra o łącznej wartości ponad 300 milionów dolarów”[17]. O tym jednak nie dowiemy się z filmu Nolana, w którym politycy są raczej prześladowcami, a w lepszym przypadku przeszkodami dla Oppenheimera, niż jego sprzymierzeńcami.

Oczywiście film nie myli się w tym, że zrzucenie bomb na Hiroszimę i Nagasaki faktycznie było wstrząsem moralnym, przyczyniło się do zmian postaw wobec bomby i projektu. Jednak pomija fakt, że naukowcy „obudzili” się w nowej rzeczywistości. Sukces nie tylko przerósł swych ojców założycieli, ale także przedefiniował rolę naukowców w społeczeństwie. To pozwala przejść do ostatniej z Latourowskich pętli: reprezentacji publicznej. Oznacza ona bowiem mniej więcej to, jak naukowcy są postrzegani przez członków społeczeństwa, jakie jest miejsce nauki i jej mitologii pośród innych społecznych mitologii.

Model Latoura jest o tyle cenny, że pozwala pokazać dość banalną prawdę: „fakt naukowy”, żeby „istnieć”, potrzebuje całego krwiobiegu. Bez srebra ze skarbca z West Point nie zbudowano by elektromagnesów, bez nich zaś nie zdołano by na czas wzbogacić wystarczającej ilość uranu. Gdyby nie udało się pokazać działającej bomby przed końcem wojny, a przynajmniej przedstawić nowo wybranemu prezydentowi Harry’emu Trumanowi realnego horyzontu czasowego, losy projektu potoczyłby się inaczej (owa presja czasu jest zresztą w filmie obecna). Analogicznych splotów i sieci, które zostały ustabilizowane i umożliwiły sukces, można wymieniać wiele. Można by też powyrównywać „krwiobiegi” wszystkich zespołów pracujących wówczas nad bombami atomowymi i dzięki temu uzyskać dodatkową odpowiedź na pytanie, od czego zależało powodzenie. Z filmu Nolana właściwie nie dowiadujemy się, dlaczego Oppenheimer miałby być większym geniuszem od Wernera Heisenberga – czyli dlaczego zespół amerykański wyprzedził niemiecki. A wiele mógłby tu wyjaśniać fakt, że antysemityzm w USA[18] nie stał się tak silnym czynnikiem, jak w nazistowskich Niemczech (gdzie najprawdopodobniej, i na szczęście, wpłynął na porażkę w wyścigu o skonstruowanie bomby).

Model nauki jako krwiobiegu[19], a więc zwrócenie uwagi na warunki możliwości krążenia faktu naukowego i jego stabilizacji, jest dziś kluczowy. Przedstawiona w filmie scjentystyczna wizja nauki jako efektu geniuszu może (pozornie) wydawać się przekonująca. Co więcej, przez lata taka mitologia nauki całkiem dobrze się „sprzedawała”. Jest ona dość rozpowszechniona – wizja naukowca jako samotnego geniusza stała się wręcz popkulturowym schematem[20]. To jednak stereotyp niebezpiecznie podobny do samokreacji postaci pokroju Elona Muska – samozwańczych miliarderów-zbawicieli świata spod znaku (anty)filozofii longtermizmu. Promowana przez nich libertariańska technoutopia jest zaprzeczeniem klimatu politycznego i społecznego, dzięki któremu możliwy był Projekt Manhattan. Stąd też mitologiczny przekaz filmu jest niebezpieczny, odrywa bowiem Oppenheimera od kontekstu jego czasów i czyni z niego Batmana/Iron Mana/Elona Muska, neoliberalnego self-made mana, który próbuje zbawić ludzkość.

Obraz ten jest fałszywy od samego początku. Nie dowiadujemy się, że „Oppie” miał więcej wspólnego z Batmanem czy Iron Manem, niż się wydaje: podobnie jak superbohaterowie był dzieckiem pochodzącym z zamożnej rodziny. Jego ojciec, Julius, był dobrze sytuowanym przedsiębiorcą branży włókienniczej, matka Ellie malarką i kolekcjonerką sztuki, oboje należeli do Ethical Culture Society (Towarzystwa Kultury Moralnej), głoszącego racjonalizm i postępowy, świecki humanizm. Młody Robert został wysłany przez nich do eksperymentalnej szkoły pod auspicjami tego towarzystwa. Wzrastał w domu, którego ściany zdobiły obrazy Van Gogha, obraz Picassa i szkic Rembrandta. Geniusz Roberta dojrzewał w cieplarnianych warunkach zapewnionych przez rodziców. Filmowi udaje się ów biograficzny motyw wyminąć – Nolan prezentuje nam Oppenheimera jako „gotowego” geniusza, który jedzie do Anglii, gdzie cierpi w naukowym czyśćcu, aby dostąpić wzniesienia do nieba fizyków w Getyndze. Czyżby bogate pochodzenie psuło mitologię samotnego geniusza, osiągającego sukces mimo przeciwności?

Bomba atomowa miała także matki

Co jeszcze zagraża mitowi samotnego geniusza? Odpowiedź jest prosta – kobiety. Filmowi Nolana zresztą ich wymazanie zarzuca się od momentu premiery. Wspominałem już o operatorkach kalutronów – Projekt Manhattan nie byłby możliwy, gdyby nie praca kobiet pochylonych nad maszynami obliczeniowymi w Oak Ridge. To dzięki nim nasi „geniusze” otrzymywali gotowe wyliczenia. Ale w Projekcie Manhattan uczestniczyły także naukowczynie.

Zacząć można od Harriet Brooks, współpracowniczki Ernesta Rutherforda, która przekonała go o radioaktywności radonu. Kolejną z bohaterek powinna być Lisa Meitner, austriacka fizyczka żydowskiego pochodzenia[21], współpracowniczka Ottona Hahna, której badania i wyliczenia rozwinęły podstawy teoretyczne pozwalające na pracę praktyczną nad rozszczepieniem atomu. Czy muszę wspominać, że Nagrodę Nobla za to osiągnięcie – o którym mowa w filmie – faktycznie dostał jedynie Hahn? Wymazany został także wkład Idy Noddack, pionierskiej badaczki, której praca o możliwości rozszczepiania atomu wyprzedziła swe czasy. Zabrakło też miejsca dla Melby Phillips – bezpośredniej współpracowniczki Oppenheimera w Berkeley, która razem z nim odkryła proces reakcji jądrowej, nazwany później ich nazwiskami. Warto dodać, że ta komunizująca fizyczka w odróżnieniu od Oppenheimera odmówiła zeznań przeciwko kolegom i współpracownikom przed komisją senacką Josepha McCarthy’ego, przez co straciła pracę.

Przedstawiony w filmie klub „rozdyskutowanych facetów” faktycznie symbolizuje więc dość skuteczne dbanie o czystość płciową obrazu grona naukowego. Dziś zjawisko to określa się „efektem Matyldy”. Męski klub dyskusyjny obrazowany przez Nolana był możliwy dzięki niewidocznej pracy kobiet.

Ten wątek genderowy należy czytać w splocie z poprzednim, w którym przedstawiałem krążeniowy model nauki. Model ów uczula na uwzględnienie całości powiązań i uwarunkowań, wskazuje na ukryte warunki, dzięki którym możliwe jest zarówno odkrycie naukowe, jak i jego późniejsze zastosowanie.

Film Nolana, wymazując kobiety i ich rolę w Projekcie Manhattan oraz pokazując skoncentrowaną na jednostkowym geniuszu historię, faktycznie zaoferował nam obraz głęboko reakcyjny, wpisujący się w aktualne neoliberalno-konserwatywne mitologie z Doliny Krzemowej.

Projekt: społeczeństwo

Wraz z uderzeniem w tony neoliberalno-konserwatywne przejść można do ostatniej kwestii, która została w filmie pominięta. Chodzi o ważną część biografii Oppenheimera, jaką stanowiły epizody związane z komunizmem i Nowym Ładem.

Choć w filmie oglądamy prezydenta Trumana, mobilizacja dziesiątek tysięcy ludzi do pracy nad tajnym projektem rządowym w Oak Ridge możliwa była tylko dzięki kredytowi zaufania, jaki społeczeństwo amerykańskie udzieliło prezydentowi Franklinowi D. Rooseveltowi. Była to konsekwencja sukcesu programów rządowych w walce z bezrobociem i wyjścia z Wielkiego Kryzysu. Wybrany czterokrotnie na urząd prezydenta Roosevelt stał się symbolem postępu oraz kontraktu zawartego ze społeczeństwem: zaufanie do działań rządu było „spłacane” budową tam, elektrowni, dróg, a także zapewnianiem miejsc pracy i progresywnym ustawodawstwem. To Nowy Ład i uzyskane przezeń zaufanie umożliwiły komunizującemu Żydowi, Robertowi J. Oppenheimerowi, poczucie się częścią amerykańskiego projektu politycznego.

Wbrew Nolanowskiej mitologii superbohatera, to właśnie kolektywne marzenie i poczucie bycia częścią społeczeństwa jako projektu było ważnym aspektem zaangażowania Oppenheimera w Projekt Manhattan. Ostatecznie przesądza to o tym, dlaczego protagonisty filmu nie da się skutecznie wpisać w opowieść o samotnym Prometeuszu. Projekt Manhattan był częścią maszyny wojennej, ale zrodzonej w społeczeństwie, które uwierzyło w swą sprawczość – i to sprawczość mediowaną przez państwo.

Osobiste sympatie polityczne „Oppiego” były wówczas powszechne wśród fizyków brytyjskich czy amerykańskich – komunizm jawił się jako naturalna konsekwencja naukowego sposobu ujmowania świata. Nauka była traktowana jako relatywnie niezależna politycznie i związana z postępem (symbolem tego stał się I Międzynarodowy Kongres Historii Nauki i Techniki w Londynie w 1931 roku – ważne wydarzenie dla naukowej lewicy). Z perspektywy Kalifornii działania amerykańskiej partii komunistycznej mogły jawić się jako radykalniejsza wersja Nowego Ładu, siła polityczna będąca w stanie popychać rząd Roosevelta w kierunku budowy bardziej sprawiedliwego społeczeństwa[22]. Obietnica społeczno-polityczna wyłaniająca się z Nowego Ładu pozwalała sądzić, że możliwe jest społeczeństwo ponad podziałami rasowymi i etnicznymi; społeczeństwo bardziej egalitarne pod względem ekonomicznym. A także społeczeństwo, w którym nauka i edukacja będą odgrywać ogromną rolę w przybliżaniu tego stanu. Dopiero znając ten kontekst, możemy zrozumieć, dlaczego Oppenheimer początkowo nalegał, aby dostać mundur (trzeba było uszyć go na miarę, gdyż naukowiec był zbyt wysoki i szczupły, aby móc dostać umundurowanie standardowe). Mundur stanowił raczej przedłużenie datków Oppenheimera na wojnę z faszyzmem w Hiszpanii niż pochwałę militaryzmu. Co więcej, mundur dowodził, że żydowskie pochodzenie nie stanowi przeszkody w byciu częścią amerykańskiego progresywnego projektu politycznego. To wszystko sprawiało, że Projekt Manhattan mógł się jawić jako przedłużenie projektów Nowego Ładu – praca nad bombą atomową podobna była budowie tam, dróg i innym państwowym inwestycjom.

Dopiero wraz ze zmianą symbolicznych i faktycznych dominant, z rosnącą rolą „kompleksu militarno-przemysłowego” (określenie Dwighta Eisenhowera), Projekt Manhattan ukazał swe drugie oblicze. Okazało się, że w wyniku zaufania, jakim społeczeństwo amerykańskie obdarzyło rząd i naukowców, powstał nie lepszy świat, ale grożąca jego zniszczeniem bomba. Oak Ridge wbrew progresywnej retoryce rządu Roosevelta okazało się miastem, w którym obowiązywała segregacja rasowa i klasowa. Co więcej, przeprowadzano tu tajne eksperymenty medyczne, eksponując nieświadomych chorych na dawki promieniowania; istnieje duże prawdopodobieństwo, że Oppenheimer był świadomy owych eksperymentów. W filmie Nolana nie ma jednak ofiar innych niż „Oppie” – nie zobaczymy ani skutków eksperymentów medycznych, ani siłą wysiedlonych mieszkańców wiosek w Nowym Meksyku, ani też (co najbardziej znaczące) ofiar cywilnych zrzucenia bomby na Hiroszimę i Nagasaki. Protagonista wchodzi w rolę cierpiącego za wszystkich – co zresztą w jednej ze scen wytyka mu żona, mówiąc o „daniu się ukrzyżować”. W tych słowach mit Prometeusza zmienia się w mit anty-Chrystusa (tego, który, chcąc odkupić ludzkość, sprowadził nań widmo zagłady).

Ale Projekt Manhattan i biografia Oppenheimera nie są ani wariacją biblijną, ani wariantem opowieści o Prometeuszu, który wykradł boską tajemnicę. Nie mamy tu też do czynienia z motywem ucznia czarnoksiężnika, któremu wymyka się spod kontroli „magiczna siła”. To jest i powinna być historia naukowca, który w sojuszu nauki i państwa ujrzał możliwość realizacji szczytnych idei. Osoby, która równocześnie obserwowała, jak ideologia i aparaty państwa[23] są przechwytywane przez siły militarystyczne i reakcyjne.

I to przez ten pryzmat należy patrzeć na konflikt Oppenheimera (komunizującego liberała, dziecka epoki Nowego Ładu) z Lewisem Straussem (prokapitalistycznym militarystą, antykomunistą). To perspektywa o wiele bardziej owocna niż przyjęta przez Nolana, a zainspirowana przedstawieniem konfliktu Mozarta i Salieriego w „Amadeuszu” Miloša Formana, perspektywa psychologiczna.


Przypisy:
[1] E. Bińczyk, Technonauka w społeczeństwie ryzyka. Filozofia wobec niepożądanych następstw praktycznego sukcesu nauki, Toruń 2012.
[2] S.T. Collins, Box Office Bombs: Christopher Nolan’s ‘Oppenheimer’ is a Deeply Personal Requiem for the Superhero Era. Za zwrócenie uwagi na ten tekst dziękuję Michałowi Radomiłowi Wiśniewskiemu.
[3] Obsadzenie Roberta Downeya Jr. w roli Lewisa Straussa staje się ciekawym, choć niewypowiedzianym wprost łącznikiem między Oppenheimerem a Iron Manem: obaj są zaciekłymi antykomunistami i symbolami militarystycznej potęgi amerykańskiego imperium – mam na myśli przede wszystkim początki komiksowej postaci Iron Mana, a nie jego „rozcieńczony” przez filmową franczyzę wizerunek.
[4] Tendencję tę świetnie scharakteryzowała Zeynep Tufekci, analizując wzlot i upadek serialu „Gra o tron”. Badaczka wskazała, że pierwsze sezony podążały za książkowym oryginałem, tak jak on przyjmując złożoną perspektywę socjologiczną jako podstawę tworzenia świata przedstawionego, natomiast ostatnie dwa sezony, pozbawione literackiej podstawy, zmieniły styl na psychologizujący.
[5] Niestety polskie tłumaczenie tytułu gubi kluczowe odwołanie do Prometeusza.
[6] J. Maliński, Neoreakcyjny utopizm, „Sensus Historiae: studia interdyscyplinarne” 2017, nr 1, s. 97-110.
[7] Złożony obraz powstania bomby atomowej rekonstruuje monumentalna i klasyczna dziś książka Richarda Rhodesa „Jak powstała bomba atomowa” (Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2021).
[8] Więcej o Oak Ridge i pracujących tam osobach (szczególnie kobietach) w fascynującej książce Denise Kiernan „Dziewczyny atomowe” (Wydawnictwo Otwarte, Warszawa 2013). Korzystam z wersji elektronicznej, stąd brak odsyłaczy do numerów stron.
[9] Tamże.
[10] Tamże.
[11]D.J. de Solla-Price, Mała nauka — wielka nauka, przeł. P. Graff, Warszawa 1967.
[12] W filmie pominięto także fakt, że większość uranu potrzebna dla Projektu Manhattan też pochodziła z Konga. Por. Frank Swain, The forgotten mine that built the atomic bomb.
[13] B. Latour, Nadzieja Pandory. Eseje o rzeczywistości w studiach nad nauką, red. naukowa K. Abriszewski, Toruń 2012, s. 11.
[14] Tamże, s. 133.
[15] Tamże, s. 136.
[16] Tamże, s. 138.
[17] Dziewczyny atomowe, dz. cyt.
[18] Przykładem antysemityzmu w USA i jego wpływu na naukę może być poniższy cytat z biografii Oppenheimera: „W ciągu następnych dwóch lat Oppie raz po raz próbował zdobyć dla niego stanowisko profesora nadzwyczajnego z możliwością stałego zatrudnienia. Birge jednak uparcie odmawiał, a do jednego ze swoich kolegów napisał: »Jeden Żyd na wydziale wystarczy«”, w: Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej. Korzystam z wersji elektronicznej, stąd brak odsyłaczy do numerów stron.
[19] Warto pamiętać, że przed Latourem zbliżony sposób ujęcia nauki i faktu naukowego prezentował polski lekarz i filozof Ludwik Fleck. Por. L. Fleck, Powstanie i rozwój faktu naukowego, Lublin 1986 oraz K. Abriszewski, Trzecia fala: Ludwik Fleck i antropologia laboratorium, „Studia z Filozofii Polskiej”, t. 3, 2008, s. 241-254.
[20] Zainteresowanych odsyłam do przeglądu popkulturowych stereotypów na temat naukowców.
[21] Meitner musiała uciekać przed nazistami z Austrii, dzięki pomocy Nielsa Bohra udało jej się znaleźć schronienie w Szwecji.
[22] Por. N. Markowitz, The Communist Party in the ’30s: The Depression and the great upsurge; R.E. Shaffer, Communism in California, 1919-1924: “Orders from Moscow” or Independent Western Radicalism?, “Science & Society”, Vol. 34, No. 4, pp. 412-429.
[23] L. Althusser, Ideologie i aparaty ideologiczne państwa. Wskazówki do badań, przeł. A. Staroń.