Nr 23/2023 Na teraz

Lunapark cierpień

Dominika Ryczywolska
Teatr

Ze spektaklu „Werter” wyszłam z myślą, że właściwie – choć wcześniej tak o sobie nie myślałam – jestem Werterką. Ta refleksja wpływa na mój odbiór przedstawienia w reżyserii Grzegorza Jaremki, ale także prowokuje śmiech z samej siebie. Co to właściwie znaczy – być Werterką (albo Werterem)? To znaczy czuć, że coś nas boli i dręczy tak, że aż doprowadza do obłędu. A równocześnie – cieszyć się z tego uczucia, bo Werterki kochają nieszczęśliwe zakończenia. Mamy też umiejętność wytwarzania morza łez. Zapraszam do mojego lunaparku, w którego scenografii postaram się opisać wrażenia, które wyniosłam z bydgoskiego Teatru Polskiego.

Metafora lunaparku pochodzi ze spektaklu – to jedno z pierwszych słów wypowiadanych ze sceny. Adam Graczyk, określający się zgrabnym mianem Funkcja Dyskursywna, jako oprowadzacz po werterowskim uniwersum, opisuje, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy: siedzimy na zjeżdżalni, gdzie – rozpędzeni i rozpędzone – niechybnie zmierzamy ku śmierci.

Inspirowany „Cierpieniami młodego Wertera” tekst Mateusza Górniaka przepełniony jest przeróżnymi kontekstami, wzbogacający sensy epistolarnej powieści Goethego. Wśród nawiązań – poza Werterem i figurą autora – pojawiają się między innymi Miłosz Biedrzycki[1], Frank O’Hara, Edyta Bartosiewicz czy Werterki piszące blogi. Zbiór jest więc zróżnicowany – dwóch poetów poruszających w swoich utworach tematy miłości i smutku; znana wokalistka, w której piosenkach powracają podobne kwestie, a także autorki-amatorki, nazywany pseudonimami, publikujące w internecie autobiograficzne wpisy. Jednak aktorski tercet (prócz Graczyka udział w spektaklu biorą Michał Surówka i Emilia Piech) gra znacznie więcej ról. Są wśród nich – wzięci z Goethego – Lotta i Albert, ale też Serce i Rozum. W pewnym momencie przed publicznością staje troje Werterów. Role aktorki i aktorów nieustannie się zmieniają, bo spektakl Jaremki to ciągła fluktuacja: wiele jego elementów wydaje się płynnych. Owszem, w tej konstrukcji można się zgubić, ale realizatorzy są tego świadomi – już w pierwszej scenie pada zapowiedź błądzenia w lunaparku cierpień Wertera.

Serce (Adam Graczyk) i Mózg (Emilia Piech) są jak uzupełniające się nawzajem przeciwieństwa: yin i yang albo czerń i biel. Odbywają ze sobą kilka rozmów, które przypominają starcie między emocjami a racjonalnością. Snują przeróżne rozważania: na przykład o tym, że wdowy i wdowcy często umierają niedługo po stracie swoich partnerów lub partnerek. Dialog tego duetu można potraktować jak instrukcję dotyczącą poruszania się po lunaparku – możemy wybrać stronę serca albo mózgu, możemy też – co sama wybrałam – meandrować pomiędzy obiema wskazanymi stronami, nie decydując się na kategoryczny wybór żadnej z nich.

Ludzie listy piszą

Jaremko i Górniak biorą z „Cierpień Młodego Wertera” nie tyle postaci – Wertera, Alberta i Lottę – co figurę tytułowego bohatera, wykorzystując jego sposób bycia, zestaw cech charakteru i sinusoidę przeżywanych przez niego emocji. Przywołują także samą sytuację wyjazdu mającego przynieść protagoniście upragniony spokój, podczas którego Werter pisze listy do przyjaciela. Na scenie tytułowy bohater, przedstawiając się publiczności, kwituje to ironicznym stwierdzeniem, że Wilhelm „płaci mu za egzaltację”. Ta scena obrazuje, jaką strategię obierają twórcy, pracując z materią powieści Goethego. Uwidacznia się ona przede we wspomnianej fragmentaryczności – poza wymienionymi elementami do spektaklu włączonych zostało jedynie kilka cytatów z listów, co może świadczyć, że nie traktują tej inspiracji zupełnie poważnie. Momentami nawet kpią z bohatera, a właściwie z jego reakcji i sposobu, w jaki je opisuje. Nie formułuję tej obserwacji jako zarzut. Mnie akurat ten kolażowy Werter intryguje.

Twórców spektaklu zainspirowała forma powieści epistolarnej. Perspektywa monologowych wypowiedzi – listów i podobnych im tekstów – organizuje, prowadzane w trakcie przedstawienia, poszukiwania osób werterycznych w późniejszych czasach i innych miejscach. W spektaklu pojawia się nawiązanie do Franka O’Hary, którego wiersz „Pić z Tobą colę” Surówka (jako Werter) odczytuje, klęcząc, jakby otworzył właśnie otrzymany list miłosny albo – co bardziej pasuje do tej postaci – jakby czytał napisane przez siebie niewysłane wyznanie. W innym momencie recytowany jest tekst piosenki „Opowieść” Edyty Bartosiewicz, a także cytowane są autentyczne wpisy z wspomnianych wcześniej blogów – przede wszystkim zamieszczanych w 2008 roku w serwisie blogi.pl. Czytane są tak, jak zostały napisane: aktorzy eksponują ich ładunek emocjonalny, znaczą każdy hasztag i uwzględniają każdy przecinek (również te postawione w nieodpowiednich miejscach). Jednym z włączonych do scenariusza tekstów jest wpis autorki o pseudonimie xemox, która przedstawia rozmowę pomiędzy dwójką zakochanych w sobie osób:

„Jakbym odeszła, to byś płakał za mną?.” / Powiedział, że „Nie”./ Smutne – pomyślała i odeszła. /Złapał ją za rękę i powiedział.:/ „Nie lubię Cię, kocham Cię./ Dla mnie nie jesteś ładna, tylko piękna./ Nie jesteś w moim sercu, jesteś moim sercem./ Nie płakałbym za Tobą, tylko umarłbym z tęsknoty.”

Choć ten fragment dotyczy miłości, tematyka innych cytowanych wpisów jest zróżnicowana. Także wewnętrznie – jak post, w którym autorka przechodzi od śmierci kolegi do tego, co akurat ogląda w telewizji i którego aktora najbardziej lubi. Jest jednak coś, co cytowane fragmenty ze sobą łączy: obrazują one trudne doświadczenia nastolatek i nastolatków, którym – jeśli mieli potrzebę ekspresji – musiała wystarczyć blogosfera.

fot. Łukasz Kulpa | źródło: materiały Festiwalu Prapremier

Sceniczne poszukiwania werterycznych emocji zatrzymują się jednak około 2008, a może 2010 roku, kiedy popularność blogów była największa. Chronologia nie jest jednak istotna. Wydaje się, że to, w jakiej kolejności poszczególne, wykorzystane elementy i inspiracje są ze sobą połączone, nie ma większego znaczenia. Listy z utworu Goethego, wiersze i fragmenty blogów zostały zamknięte w żółtych kopertach, które porozrzucano na scenie. Aktorzy i aktorka wyjmują je z nich i czytają, jakby podlegali przypadkowi. Sprawia to, że „Werter” Jaremki nie ma jasno określonej linii narracyjnej ani spójnej fabuły. Ten spektakl ukazuje różne rodzaje miłości – a właściwie cierpienia w miłości – będąc rodzajem kulturowego mashupu albo kolażu. „Cierpienia Młodego Wertera” są dla niego jedynie punktem wyjścia. Zapowiedziane na początku błądzenie po lunaparku faktycznie się więc odbywa, powołując tworzoną doraźnie konstelację źródeł, wrażeń i inspiracji.

Zastanawiam się, gdzie dzisiaj można by szukać podobnych nawiązań. Być może na Tik Toku, gdzie – po wejściu w odpowiednią bańkę – roi się od nagrań płaczących osób, wykorzystujących cytaty z filmów czy fragmenty poezji. Dziś kamerka pozwala wysłać w świat osobiste emocje.

Młodość niewesołość

Werteryczne zachowania i skłonność do podążania za tym, co po stronie serca charakteryzuje ludzi młodych, przejawiają się na dwóch poziomach spektaklu. Różnica wieku ma znaczenie, kiedy szkolny psycholog (Adam Graczyk) opowiada, jak nie poradził sobie, pracując z klubem nastoletnich samobójców, stojących ramię w ramię na krawędzi dachu budynku. Ten moment spektaklu można interpretować jako kolejne kulturowe przetworzenie, nawiązujące do filmu „Klub samobójców”[2] w reżyserii Shiona Sono. Nauczyciel, przedstawiający się publiczności jako psycholog, nie ma takich kwalifikacji. Mimo to po krótkim kursie przygotowawczym pełni tę funkcję w szkole, w której uczy techniki i (nieistniejącego już) przysposobienia obronnego. Ta postać obrazuje lekceważenie znaczenia, jakie dla uczennic i uczniów ma osoba na tym stanowisku, co w polskich realiach raczej nie dziwi. To jedyny moment w spektaklu, który nie jest – i nawet nie próbuje być – zabawny.

Temat szkoły powraca w spektaklu także poprzez fakt, że tekst, będący jego inspiracją, jest lekturą. Na scenie wątek ten nie pojawia się wprost, ale aktorzy i aktorki czytają treść popularnego niegdyś, a pewnie i nadal, bryka. Pozwala im on – sucho i bez emocji – prezentować kolejne wydarzenia opisywane w tekście Goethego. Obawiam się, że podobnie pozbawiona emocji może być niejedna lekcja języka polskiego, podczas której omawia się utwór o nieszczęśliwej miłości Wertera do Lotty.

Legendą być

W wieku dziesięciu lat Goethe zachorował na ospę. Podobno od tego czasu obserwowano u niego ponadprzeciętne zdolności literackie. Legenda geniusza z ospą zostaje na scenie rozmontowana, a jej wspomnienie stanowi wprowadzenie do legend na swój temat, które tworzy dwoje Werterów siedzących przy pluszowym ognisku. Koncentrują się na własnym smutku i łzach. Podobno jedna z nich (Emilia Piech), Werter prezentowany w kobiecym wcieleniu, urodziła się ze zbyt dużym sercem, które trzeba było szybko zmniejszyć. Pomimo udanej operacji dziewczynka ciągle płakała. Kiedy ta wersja okazuje się nudna, zastępuje ją historia o tym, że matka nie zgodziła się na ingerencję chirurgiczną i uciekła z córką do Japonii. Tam dziecko uczyło się śpiewać i grać na pianinie, a geniusz i skala uczuć pozwoliły mu na dawanie koncertów już w bardzo młodym wieku. Słuchująca jej muzyki publiczność lała łzy tak rzęsiście, że zalały one całe miasteczko. Drugi Werter (Michał Surówka), który po prostu urodził się smutny, transponuje ten stan w nostalgię i zachwyt nad otaczającym światem. Legenda o geniuszu zmienia się tak w legendę o smutku. Obie opowieści sugerują, że dzieciństwo to okres, w którym kształtuje się jednostkowa ludzka wrażliwość.

Choć o łzach mówi się w bydgoskim „Werterze” dużo, spektakl Jaremki jest ironiczny i często zabawny – a czy oglądając go, można się także wzruszyć? Przecież łzy nie zawsze potrzebują konkretnego powodu, by płynąć. Dla mnie kolejne miłosne wyrwy, w które wpada bohater, okazały się doświadczeniem oczyszczającym.

Werter. Inspirowany „Cierpieniami młodego Wertera”

reżyseria: Grzegorz Jaremko
scenariusz i dramaturgia: Mateusz Górniak

scenografia: Anna Maria Karczmarska
światło: Wojciech Faruga
muzyka: Justyna Banaszczyk

Teatr Polski w Bydgoszczy
premiera: 18.10.2023


Przypisy:
[1] Poeta, którego wiersz o incipicie „Dobry wieczór, nazywam się Mickiewicz”, cytowany jest na scenie.
[2] Shion Sono, Klub samobójców, Japonia, 2001.