Dlaczego Palestyńczycy i Palestynki mieliby być pełnoprawnymi partnerami do rozmów, skoro nie mają państwa? Dlaczego mieliby mieć państwo, skoro zostało im odebrane? Nigdy nie dano im innego wyboru niż bezwarunkowa kapitulacja. Wszystko, co im zaoferowano, to śmierć. […] Śmierć Araba nie ma takiego samego znaczenia i takiej samej wagi jak śmierć Izraelczyka[1].
Gilles DeleuzeTo zwierzęta; nie mają prawa do istnienia. Nie dyskutuję nad metodą, w jakiej to się stanie, ale muszą zostać zlikwidowani[2].
Jo’aw Kisz
„Chłopaki, wojsko otacza wieś. Gdzie jesteś, Basel? Przyjedź szybko” – film dokumentalny „Nie chcemy innej ziemi” („No Other Land”), właśnie nagrodzony Oscarem, otwiera niepokojący, rozedrgany głos. Syreny, reflektory, wojskowe samochody, urwane rozmowy, żołnierze wskazujący coś na mapie. Pierwsza, otwierająca sekwencja sytuuje widza w środku chaosu, który dla Basela, głównego bohatera, jest codziennością. Kolejne sceny rysują kontekst – archiwalne nagrania przeplatają się z ujęciami teraźniejszości: siedmioletni chłopiec patrzy, jak jego ojciec zostaje aresztowany podczas protestu, a dorosły Basel filmuje, jak izraelscy żołnierze burzą domy w jego rodzinnej wiosce. Kamera – obecna w życiu reżysera niemal od zawsze – staje się narzędziem dokumentacji i oporu, świadectwem przemocy, ale także nadziei na przetrwanie.
Sekwencji obrazów towarzyszy z offu głos dorosłego Basela: „Mam pięć lat. Moje pierwsze wspomnienie. Zbudziło mnie światło. To było pierwsze aresztowanie mojego ojca”. Dzieci w wiosce odczuwają swą pozycję jako osób zależnych. Wiedzą, że niebo może zapaść się w gruz, a ściany domu nie chronią skutecznie; że ich rodzice mogą zostać zhańbieni lub pobici na ulicach. Trudne emocje i pytania kłębią się w nich od wczesnego dzieciństwa.
Dziś Basel Adra ma dwadzieścia osiem lat, kamerę i dużo determinacji. Mieszka w Masafer Jatta na Zachodnim Brzegu, gdzie rejestruje życie mieszkańców pod izraelską okupacją. Widzimy buldożery, które tną krajobraz; stalowe ramiona miażdżą ściany domów, unosząc w powietrze chmury pyłu. Rytm zniszczenia jest bezlitosny: domy zmieniają się w ruiny, szkoły w sterty potrzaskanych cegieł i poskręcanego metalu.
Żołnierze izraelscy nienawidzą Basela, bo telefonem i kamerą dokumentuje zbrodnie. Odpowiada im: „Chcecie, abym przestał filmować? Zaprzestańcie okupacji” (Want me to stop documenting? Stop the occupation). Bohater nie jest w swojej walce sam. Widzimy go z izraelskim reportażystą Yuvalem Abrahamem (o ich relacji piszę nieco dalej), który dojeżdża z Beer Szewy, by zebrać dziennikarski materiał i wyjawić to, o czym po drugiej stronie uparcie się milczy. Basel dokumentuje przemoc, Yuval odmawia jej usprawiedliwiania. „Chcesz, żeby wszystko działo się szybko”, ale „[t]o trwa od dziesięcioleci” – Basel studzi jego entuzjazm.
Filozof Achille Mbembe pisze, że metafora apartheidu[3] nie starcza dziś do opisu izraelskiego projektu rozdzielenia, którego ślady na palestyńskim ciele (rozumianym tu wielorako – o czym za moment) budzą większą grozę niż praktyki reżimu apartheidu w RPA. Dzieje się tak między innymi za sprawą charakterystycznej dla projektu natury hi-tech, która przenika zminiaturyzowaną i wszechobecną przemoc, oraz technik materialnego i symbolicznego wymazywania: „Procedury i techniki burzenia niemal wszystkiego – infrastruktury, domów, dróg, krajobrazu – i dynamika ślepej destrukcji doszczętnie rujnują życie Palestyńczyków i zmieniają je w stosy gruzu, nadające się jedynie do usunięcia”[4] [P 72].
„Nie chcemy innej ziemi” odsłania kolejne wymiary „bycia w bólu”: doświadczanie żołnierskiej buty, upokorzeń, brutalności patroli, doznawanie ran. To obrazy przemocy, przed którymi ofiary nie mogą zakryć oczu i odrzucić ich. Istnieje bowiem tylko to: dom, który może zniknąć w każdej chwili; życie, które może zostać bezkarnie odebrane. Spotyka to Haruma, postrzelonego, gdy usiłował powstrzymać żołnierzy konfiskujących sprzęt budowalny. W jednej ze scen krzyk jego matki tnie powietrze jak brzytwa. Głos odbija się od ciał uzbrojonych żołnierzy – nieruchomych, o twarzach bez wyrazu. W innej scenie Harum leży przykuty do przenośnego łóżka w cieniu skalnej wnęki (ich dom zburzono) – wypchnięty poza granice prawa, nagie życie uwięzione w jaskini. Później dowiadujemy się, że mężczyzna zmarł w wyniku odniesionych obrażeń.
Oto cel reżimu brutalizacji: uczynić miejsce niezdatnym do życia, zmusić – jak pisze Mbembe – „do życia w jamach i norach, często pod gruzami, w niebezpiecznych wyrwach i szczelinach w miejscach narażonych na wszelkiego rodzaju spustoszenie” [B 145].
Oko kamery Adry śledzi, jak palestyńskie ciała stają się materią ulegającą dominacji Izraelczyków. Filmowiec rejestruje uparte wysiłki (i efekty) zasady rozdzielania: z jednej strony żywe ciała, z drugiej ciała-przedmioty. Te pierwsze chronione (murem i prawem), drugie – napiętnowane: ciała upodlone, pokryte bliznami, a przede wszystkim zbędne. Tę posuniętą do ostatecznych granic logikę w podejściu do ciała widać w pełni w Gazie: tu na ciała urządza się polowania, a liczbę martwych zmienia się w obiekt rywalizacji między jednostkami. Armia, jak donosi dziennik „Haaretz”, wytycza arbitralnie linie granic, „strefy śmierci”. Przy czym linie te nie widnieją na mapie, w rozkazach – są mobilne, kreślone prawem kaprysu: „dzisiaj 500 metrów tu, jutro 500 metrów tam”. Każdy, kto je przekroczy: nieuzbrojony, kobieta, dziecko – ginie od kuli: „Mówię – relacjonuje jeden z żołnierzy – o setkach kul, może nawet więcej. Przez minutę, może dwie, po prostu nie przestawaliśmy strzelać do ciała. Ludzie wokół mnie strzelali i śmiali się. Podeszliśmy do ciała pokrytego krwią, zrobiliśmy zdjęcie i zabraliśmy telefon. To był tylko chłopak” – czytamy dalej w „Haaretz”.
Śmierć nie wywołuje w okupantach żadnej reakcji – poza salwą śmiechu. Jak możliwa jest przemiana żołnierzy w posągi wydrążone z uczuć? Jak możliwy aż taki rodzaj stłumienia? Mbembe tłumaczy, że władza nekropolityczna[5] – której najpełniejszym ucieleśnieniem jest według niego okupowana Palestyna – osobliwie odwraca relacje między życiem a śmiercią, jak gdyby życie było tylko medium śmierci:
Zawsze stara się [ona] unieważnić rozróżnienie na środki i cele. To dlatego pozostaje obojętna wobec obiektywnych przejawów okrucieństwa. W jej oczach […] śmierć wrogów z zasady jest pozbawiona wszelkiej wartości symbolicznej. Taka śmierć nie ma w sobie nic tragicznego. Oto dlaczego władza nekropolityczna może zadawać ją bez ograniczeń, w małych dawkach (w mikroskali) bądź w konwulsyjnych napadach [P 62–63].
Franz Fanon, pisząc o wojnie ludobójczej, powiadał, że brak litości i zanik jakichkolwiek relacji otwierał drogę temu, co nieludzkie, i wywoływał wrażenie, że „uczestniczy się w Apokalipsie”[6]. Tak w istocie mówią o obecnej wojnie nieliczni jej uczestnicy-żołnierze, którzy dokonali skoku percepcji, wyrywając się z uścisku władzy i przemocy jej języka: „ludzie muszą wiedzieć o nieludzkich scenach, których jesteśmy świadkami”, „od ponad roku działamy w przestrzeni bezprawia, gdzie ludzkie życie nie ma żadnej wartości”. To zresztą jedna ze stawek dokumentu Adry i Abrahama: osłabić moc ideologii, by w efekcie przed sobą ujrzeć nie zwierzę i nie zbiór organów, lecz człowieka. W tym zmienionym kontekście wciąż trafnie wybrzmiewają słowa bohatera głośnej izraelskiej powieści „Chirbet Chiza”: „Nie ma potrzeby wyjaśniać, nie ma potrzeby nic mówić. Be względu na to, co może się wydarzyć. Był człowiek”, „Człowiek, człowiek, był człowiek”[7].
Śmierć, nawet jeśli w Masafer Jatta władza zadaje ją w małych dawkach, stale wisi w powietrzu: życie uległo tu militaryzacji, więc dowódcy mogą decydować o życiu: kto się liczy, a kto nie, kogo można się pozbyć, a kogo nie. Ale reżim rozciąga tu swą władzę nie tylko nad ciałami, lecz także nad ziemią, którą pustoszy i radykalnie rozszczepia.
W jednej ze scen Adra leży na ziemi niemal z nią zrośnięty. Jego dłoń delikatnie muska podłoże, jakby szukała w nim oparcia. W oddali, po wzgórzu sunie izraelska spycharka. Kompozycja kadrów sugeruje napięcie między żywym ciałem a mechaniczną siłą zniszczenia. Ale konotuje także siłę przywiązania do ziemi; mówi, że ludzka obecność na niej to więcej niż tylko fakt, który można zatrzeć.
Tymczasem reżim nie tylko zawłaszcza ziemię, ale także zwraca ją przeciw mieszkańcom. To, co powinno ich chronić, zostaje użyte jako narzędzie nadzoru i kontroli. Izrael wykorzystuje zarówno naturę terenu i jego topograficzne zróżnicowanie, jak i architektonikę budowanych na zawłaszczonej ziemi osiedli. Jedno i drugie otwiera drogę kontroli i nadzorowi[8]. To dlatego jeden z bohaterów tłumaczy Yuvalowi, że okupanci „zawsze patrzą”.
W filmie widzimy, jak ciało ziemi staje się żywą materią suwerenności i przemocy, którą ta za sobą pociąga; dostrzegamy efekty tworzenia w niej nowego zestawu społecznych i przestrzennych relacji: powstawanie kolejnych stref i enklaw, hierarchii i granic, usuwanie relacji własnościowych, klasyfikację ludzi podług różnych kategorii. Filmowe kadry wzmacnia opowieść:
Po drogach w pobliżu mojego domu jeżdżą dwa rodzaje samochodów: z żółtymi tablicami. I z zielonymi tablicami. Izraelskie samochody mają żółte, mogą swobodnie jeździć po naszej ziemi. Dla mnie prowadzenie ich jest nielegalne. Palestyńskie mają zielone – nie wyjeżdżają po Zachodni Brzeg. Izrael kontroluje oba kolory. Cały świat jest zbudowany na podziale: zielony człowiek, żółty człowiek.
W „Nie chcemy innej ziemi” projekt rozdzielenia unaocznia sama relacja Basela i Yuvala. Abraham mówi nam wprost: „Nie żyję w tym samym świecie, co Basel”. Jego paszport pozwala mu poruszać się swobodnie, podczas gdy Basel podlega permanentnej kontroli; jego dom jest nietykalny, gdy dom Basela może zniknąć w każdej chwili. Kamera, którą dzielą, choć rejestruje to samo, nie znaczy tego samego – w jego rękach jest dziennikarskim narzędziem, w rękach Basela pretekstem do użycia przemocy.
A jednak ich współpraca odsłania nie tylko radykalną nierówność szans, segregację i brutalną przemoc, lecz także coś, czego apartheidowa logika nie potrafi do końca unieważnić: przestrzeń wspólnego działania. Obu im udaje się zakłócić radykalną separację, uchylić podział na „swoich” i „innych” (którym odmówiono cech ludzkich[9]). Rozdzieleni przez system, który zbudowano, by nigdy się nie spotkali, stają się świadectwem możliwości innego zorganizowania świata. Ich spotkanie rozbudza nadzieje na wyrwanie się z matni cierpienia (doświadczanego i zadawanego), ale także na „inne przeżycie inności” – stanowi ono próbę odpowiedzi na pytanie, co robić, by apartheid nie został ustanowiony jako główna logika rządzenia nie/ludzkim światem[10].
W czasie ceremonii oskarowej twórcy wezwali do podjęcia zdecydowanych działań, by zakończyć czystki etniczne narodu palestyńskiego, a Juval Abraham pytał: „Czy nie widzicie, że jesteśmy ze sobą spleceni? Że mój naród może być naprawdę bezpieczny tylko wtedy, gdy naród Basela będzie naprawdę wolny i bezpieczny? Istnieje inna droga”.
Przemysław Czapliński powiedział w rozmowie z okazji plebiscytu na książkę 25-lecia, że wybitne dzieło to takie, które więcej odbiera, niż daje; któremu (na ogół) więcej oddajemy, niż od niego bierzemy. Zamiast utrwalać nasze mniemania, walczy z nimi; nie konserwuje języków opisu, ale je zakłóca (a niekiedy pisze je od nowa); nie potwierdza potocznych percepcji, lecz je nicuje – pruje rzeczywistość i pyta, jak zszyć ją od nowa. Jego miarą „jest to, że potrafi nas nakłonić do rezygnacji z naszych przekonań”, że – jak sugeruje z kolei Grzegorz Jankowicz – może przesunąć naszą gotową autoprezentację i skłonić nas do poszukiwania czegoś innego, do spojrzenia z pomocą nowych narzędzi (które to dzieło podsuwa) na siebie, innych i na świat.
Czy takim dziełem jest „Nie chcemy innej ziemi”? Możliwe. Jego celem jest wybudzenie nas z przepastnego snu, z pragnienia pozostania w niewiedzy, ze zobojętnienia, w którym zbyt długo już trwamy zamurowani. Ale nadzieję na powodzenie stworzy dopiero przeniknięcie do dyskursu i modyfikacja jego warunków. Pewne jest jednak, że dokument Basela Adry coś odbiera – mniemania epoki – i wprawia je w ruch, by pokazać haniebność możliwości życia.
Stawka, jak się wydaje, jest jeszcze większa. Idzie bowiem już nie tylko o przyszłość Palestyny, ale także świata, jaki się z tego wszystkiego wyłoni. Jak pisała bowiem Nesrine Malik: wojna, która się toczy, jest zbyt ogromna, aktualna i bezlitosna, by jej normalizacja nie pociągnęła za sobą konsekwencji. Skutkiem tego jest degradacja całej ludzkości – taka, o jakiej pisze Mbembe – a końcowym efektem świat, w którym, gdy nadejdzie wezwanie na pomoc potrzebującym, nikt nie będzie zdolny na nie odpowiedzieć.