Nr 6/2025 Na dłużej

LITERATURY I PSYCHOTERAPIE: Spiralnym ruchem

Maciej Duda
Literatura Cykl

Tytuł książki Brygidy i Justiny Helbig jest świetny i zatrzymuje wzrok od pierwszego spojrzenia. „W imię matki i córki” to odwrócenie pod względem ról i płci formuły wypowiadanej przez katolików przy wykonywaniu znaku krzyża. Odwrócenie splata się tu z pozorną redukcją, ponieważ oryginalna formuła przywołuje trójkąt bytów – Ojca, Syna i Ducha – a w wersji Helbig mamy diadę matki i córki. Bez ducha, ale, jak się szybko okaże, z psychologiczną głębią. Patriarchalna opowieść o trójcy jest w kulturach europejskich dobrze osadzona, jej recepcja opiera się przede wszystkim na mechanizmie powtórzenia, a znaczenie pozostaje jasne – co nie oznacza, że nie można jej także przeformułować, przekształcić i odzyskać. Istnieją apokryfy i rozmaite kontrnarracje. Helbig nie napisały jednak apokryfu rewindykującego podstawy kultury – wybrały trudniejszą pracę. Ich celem było przepisanie samych siebie – każdej w relacji do tej drugiej. Wzięły zatem na warsztat jeden z feministycznych toposów: relację matek i córek. Socjologiczne i filozoficzne regały są pełne opracowań na temat doświadczeń obu stron tej relacji – rzadziej się zdarza, by w jednym tomie spotykały się obie podmiotowe perspektywy. To istotna cecha opisywanej książki. Obok tych regałów stoi biblioteczka kolekcjonująca literacki nurt matczyno-córczanych rozliczeń – również przepełniona. Naprzeciw niej znajduje się kolejny regał – z opowieściami psychologicznymi i terapeutycznymi. Można usiąść w czytelni i nie wychodzić przez kilka lat. Ta bogata biblioteka, obecna wprost na kartach książki Helbig (jedna z bohaterek pokaże nam swój spis lektur), pełni funkcję tła – unieruchomienie czy paraliż w relacji matki i córki/córki i matki wynika tu raczej z egzystencji. Warto się temu przyjrzeć.

W tytułowej diadzie zachodzi dynamika między zależnością i samodzielnością, podobieństwem i różnicą, miłością i nienawiścią, ofiarą i oprawcą, dobrem i złem. Zależnie od tego, który z wymienionych czynników chcielibyśmy zaakcentować, moglibyśmy skorzystać z hipotez przedstawionych przez badaczki zajmujące się opuszczoną przez ojców relacją matki i córki – przez Luce Irigaray, Brachę Ettinger, Melanie Klein. Każda z nich, skupiając się na fuzji, przepływach, granicach i splątaniach afektów czy emocji towarzyszących opisywanej relacji, na swój sposób dowartościowała zmienną relację dwójkową. Wybór każdego ze wskazanych nazwisk będzie „mówiący o”, a może i diagnostyczny, ponieważ (co widoczne z metapoziomu) powielają one dynamikę diadycznych układów. Ich koncepty uzupełniają się na zasadzie przeciwieństw; mogą się dopełniać, choć częściej pracują obok, w układzie rozszczepiennym[1] albo na spektrum o krańcach oznaczonych miłość/fuzja i nienawiść/osobność.

Dobrze tę tezę oddała Amber Jacobs, na którą powoływała się Katarzyna Bojarska na marginesie interpretacji „Utworu o matce i ojczyźnie” Bożeny Keff:

Brytyjska psychoanalityczka Amber Jacobs w polemicznym artykule The Potential of Theory: Melanie Klein, Luce Irigaray, and the Mother-Daughter Relationship podejmuje się odczytania koncepcji relacji matka/córka w ujęciu tych dwóch badaczek, dowodząc przy tym, że ani jedna, ani druga nie proponują w istocie żadnej przekonującej teorii ujmującej tę relację, a jedynie zajmują się jej symptomami. Klein opisuje tę relację w kategoriach wyłącznie negatywnych, Irigaray – nadmiernie optymistycznych. Jacobs proponuje podejście, które ma wyprowadzić teoretyczki z impasu tego myślenia, i dowodzi, że jeśli czytać te dwie autorki obok siebie i ze sobą, zaczynają one świetnie się uzupełniać i problematyzować nawzajem swoje stanowiska[2].

Zaproponowana przez Jacobs lektura opiera się na połączeniu tego, co przeciwne i rozdzielne (rozszczepienie), tak by dojść do problematycznej i niejednorodnej niejasności. Inaczej mówiąc: doprowadzić do splątania dwóch teorii – z jednej strony „Ciało w ciało z matką” (Irigaray), z drugiej „Zawiść i wdzięczność” (Klein) – które stają się symptomami (pierwotnych?) afektów. Idealizacja i zjednoczenie w kontrze do rozszczepienia i potencjału rozwoju. Obie ścieżki zatrzymują się w drodze do celu, czyli do niefragmentarycznej separacji obiektu opiekowanego i obiektu opiekuńczego. To założenie podąża torem psychoanalitycznego myślenia, w ramach którego rozwój self powinien doprowadzić do umocnienia ego i do ukształtowania postawy ambiwalentnej. To też klasyczne i niekoniecznie feministyczne ujęcie myśli Freuda. Za interpretacyjny przykład służą tu – za Jacobs – postać i losy Elektry. W wydaniu Irigaray i Klein mitologiczną bohaterką powodują osobne, odseparowane i całościowo ujmowane afekty żywione wobec matki Klitajmestry. Irigaray odnosi się do pobudek miłosnych, Klein do nienawiści i chęci zniszczenia. Każda z badaczek akcentuje więc połowę afektu i zajmuje się tylko jedną stroną opisywanej relacji. Tymczasem matka i córka w książce Helbig proponują wobec modelu, w którym interpretujemy jedną stronę dialogu, ważną zmianę: dwugłos.

Psychoanalityczny klucz interpretacyjny wynika raczej z mojej specjalizacji niż z treści książki duetu Helbig. Za to dwustronna relacja dorosłych kobiet jest podstawowym wątkiem „W imię matki i córki”. Obie autorki sięgają do wielu różnorakich konceptów i kontekstów psychologicznych, które wykorzystują w sposób (auto)terapeutyczny. Głównymi ogniwami dynamicznej relacji są emigracyjna trauma, depresja i ciało. Pierwszy z czynników wędruje między pokoleniami – z matki na córkę; drugi wydaje się wynikiem (nie)świadomego niesienia obciążeń doznanych i nieopracowanych przez poprzedniczkę; trzeci staje się polem uzdrowienia siebie/self. Intelektualnie mamy tu do czynienia z ruchomym zbiorem lektur i praktyk uzdrawiających ducha i somę. Tytuły i nazwiska autorek oraz autorów koncepcji, które pomagają bohaterkom książki – Gizeli i Selinie – mamy podane na tacy: zarówno w poszczególnych zapiskach składających się na siedem części narracji, jak i w zamykającym je spisie lektur Gizeli.

Główny wątek dotyczy ponownego zjednoczenia. Dorosła córka, Selina, porzuca doktorat w Anglii, przyjeżdża do Niemiec i wprowadza się do mieszkania matki, Gizeli. Wtedy wybucha pandemia Covid-19. Afekty i emocje zostają podbite warunkami „wyższych konieczności”. Dramat toczy się w dwóch pokojach berlińskiego mieszkania na wysokim piętrze. Już sam powrót Seliny do Gizeli jest dostatecznym powodem, by wywołać kryzys w relacjach, lockdowny mogły go tylko spotęgować. Tę podwojoną narrację ze starannie oddzielonymi kwestiami i fragmentami prozy przypisanymi obu autorkom czytać można jako baśń o samorozwoju, dramat albo wynik ekspresywnego[3] pisania. Można ją również oznaczyć etykietą autofikcyjnej opowieści o przeszkodach na drodze do samouznania. Bruno Bettelheim miesza się tu z Clarissą Pinkolą Estés, Gustaw Jung z Wojciechem Eichelbergerem, Natalia de Barbaro z Marion Woodman. Niby eklektycznie, ale z postjungowskim nachyleniem. Eklektyzm oraz palimpsestowość formy i myśli oddają fragmentaryzację doświadczanych afektów. By je odczuć i skolekcjonować, Gizela zwraca się ku ciału, ku możliwości reinkarnacji – czyli ku metodzie Rudolfa Steinera.

„W imię matki i córki” to narracje pisane w głąb, nie na powierzchni. Choć akcja rozgrywa się w umysłach i ciałach bohaterek, osoby dramatu (mimo że mamy do czynienia z prozą, autorki czerpią z narzędzi trzeciego rodzaju literackiego) wychodzą na scenę, by przepakować własne bebechy. Deklarują: „Będziemy poruszać się spiralnym ruchem, będziemy zaglądać w głąb. / Niewiele będzie się działo na powierzchni. Pod spodem zaś – wszystko” (s. 13). Poza Gizelą i Seliną na scenie pojawiają się postaci drugo- i trzecioplanowe (np. terapeutka czy tata Gizeli), a całość komentuje chór. To proza nadpisywana, długo kolekcjonowana i wielokrotnie układana. Składa się z błyskotliwych zdań-sentencji o wymiarze psychologicznym, z pamiętnikowych zapisków, z dialogów, wspomnień, obrazków, a nawet z felietonów. Z zamieszczonych obok nich w książce podziękowań wiemy, że całość powstawała długo, a ostateczny układ wymagał wsparcia i zaangażowania osób spoza autorskiej diady.

Każda z siedmiu wyszczególnionych części zbiera osobne, krótkie rozdziały. Mimo linearnego układu – wymóg druku – można by je czytać kalejdoskopowo. Nakładają się na siebie, wzajemnie komentują i konfrontują (najczęściej głosem Seliny, która pokazuje Gizeli kolejną pętlę w jej zachowaniu). W podobny sposób można opisać pracę pamięci i skojarzeń. Opowieść Gizeli i Seliny ma punkty zwrotne, ale z premedytacją pozbawiona jest końca (na co wskazuje część siódma „TO NIE JEST ŻADEN KONIEC”). Praca afektów i emocji trwa długo po ponownym zjednoczeniu i po końcu pandemii. Pandemia staje się tu zresztą ciekawym symbolem trzeciego obiektu.

Nie przeanalizuję tu całej publikacji – chciałbym skupić się na kluczowej dla narracji części czwartej, zatytułowanej „PUNKT ZWROTNY”. Jeśli przyjrzymy się tytułom składających się na nią rozdziałów, zarejestrujemy układ somatyczno-afektywnych stanów Gizeli: od zmęczenia („Wiecznie nie mam siły”), przez wyrzuty sumienia („Dręczy mnie sumienie”), lęk („Boję się, że nie zdążę”), po wściekłość („Wściekły narrator”) i walkę ze światem zewnętrznym („Walczymy z kartonami”) (w wyliczeniu, dla klarowności wywodu, opuszczam dwa tytuły). Na tej podstawie widać dynamikę obciążania i obwiniania się, która prowadzi do wściekłości kierowanej na obiekty zewnętrzne, a dalej na kulturę (wstrętne obostrzenia covidowe oraz okropne zmiany w językach i kulturze berlińskich diaspor). Nie ma tu gniewu ujawnionego w diadzie. Wściekać można się na obcego, przypadkowego faceta w kawiarni, nie na córkę. Tego właśnie dotyczy fragment „Wściekły narrator” – Gizela idzie do kawiarni (w końcu można wyjść z mieszkania), niedaleko siada inny klient, pije kawę, je ciasto, karmi ptaki i powoduje wściekłość Gizeli. Zabiera jej miejsce i spokój, czuje się dobrze (ha!) w jej ulubionej kawiarni. Ten obrazek można czytać jako przemieszczenie, kawiarnia może być mieszkaniem, siedzący niedaleko klient – Seliną. To właśnie córka skomentuje w procesie redakcji ów gniew Gizeli i spróbuje go przekierować w inne miejsce. To kluczowa różnica między Gizelą a Seliną. Obie pragną zmian, dla których przewodnikiem może być odpowiednio ukierunkowany gniew. Obie kierują go w inne strony, niż powinny, obie wiedzą to o sobie nawzajem, ale jak mówi terapeutka Gizeli: wiedzieć to nie to samo, co robić.

Fot. by Hector J. Rivas on Unsplash

Do tej pory interpretowałem prozę Helbig psychologicznie, w tym kontekście celem jest odnalezienie własnego self. „Nie umiesz jeszcze tylko być” (s. 118) – powtarzają chór i Selina, jakby Gizela była całe życie „Inna od siebie”, by przypomnieć tytuł poprzedniej powieści Brygidy Helbig. Chciałbym wykorzystać ten ostatni trop i sprawdzić, w jaki jeszcze sposób Brygida Helbig nawiązała nowym tytułem do swoich wcześniejszych próz oraz do prowadzonych przez siebie badań literaturoznawczych.

Zbieżności mamy kilka. Niektóre są widoczne na pierwszy rzut oka: wątki berlińskie i szczecińskie wypełniają prozę Helbig od początku, rodzina była głównym tematem „Niebka”. Komparatystyczna lektura ujawnia jednak największe zbieżności „W imię matki i córki” z poprzednią książką Helbig, wspomnianą już „Inną od siebie”. Formalnie w obu przypadkach mamy do czynienia z pisaną w narracji pierwszoosobowej rozprawą bohaterek – Marii i Gizeli – z życiem. Narratorki obu książek zbierają fragmenty, epizody, komentują je w tekście, oświetlają z różnych perspektyw, oddają głos innym ważnym bohaterom (w książce „W imię matki i córki” chór pełni podobną funkcję, co komentarze przypisane członkom rodziny Komornickiej w poprzednim tomie). Narratorki czytają i przytaczają źródła: w przypadku powieści prozę, poezję i listy Marii Komornickiej, w przypadku najnowszej książki – prozę Justiny, jej wiersze, własne zapiski z pandemii. Następnie je komentują, dobierając odpowiednie materiały z zakresu historii literatury lub psychoterapii. W tym cyklu zamykają się poszczególne fragmenty obu książek.

Twórczość Komornickiej jest świadomie przywołana przez Gizelę-Helbig. Narratorka pisze o biesach, które wróciły do niej po przeprowadzce Seliny, i przytacza metafory z autobiograficznych „Biesów” młodopolskiej poetki. Ta autoanalityczna proza z początku XX wieku rozpoczyna się zdaniem: „Było to za czasów mej manii samoprześladowczej”[4]. Komornicka próbowała w tym tekście rozróżnić swoje ja i nie-ja. Tworzyła psychologiczną, zindywidualizowaną i subiektywną prozę.

W twórczości Komornickiej od pierwszych opowiadań ze „Szkiców” występuje typowa problematyka dekadentyzmu – opozycja jednostek neurotycznych, skłonnych do autoanalizy i pesymizmu, niezadowolonych z panujących stosunków społeczno-obyczajowych – i filistrów

– czytamy w „Literaturze polskiej. Przewodniku encyklopedycznym”[5]. W podobny sposób moglibyśmy dziś opisać napięcia z książki „W imię matki i córki”. Selina podkreśla pesymizm Gizeli, ta zaś buntuje się przeciw covidowym (filisterskim?) normom.

Między „Inna od siebie” oraz „W imię matki i córki” zachodzi więcej zbieżności. I tu, i tu mamy wątki depresji oraz pobytu w klinice, a także motyw duszących Gizelę masek i maseczek: „Duszą mnie pomalowane paznokcie, dusi mnie lakier” (s. 264), uwierający ją stanik, który zdejmuje w kawiarni. Wszystko to bliskie jest gestowi odrzucenia sukien przez Komornicką. Nie tożsame, jednak bliskie.

Dominick LaCapra sprawdzał, w jaki sposób akademicy i akademiczki odtwarzali w historiografii opisywane przez nich traumy. Projekt prowadzić miał do przepracowania, nie do odegrania traum. W tym celu opisał kodyfikowany w psychoanalizie mechanizm przeniesienia, który, jego zdaniem, towarzyszy także badaniom historycznym:

[…] przez „przeniesienie” rozumiem przede wszystkim uwikłanie „ja” w innego lub w przedmiot badania, związane z tendencją do powtarzania w swoim własnym dyskursie lub praktyce tendencji obecnych u innego lub przedmiotu czy też nań projektowanych. […] Jednocześnie należy uznać, że przeniesienie związane jest z pewnym nadmiarem w relacjach między „ja” a innym, który domaga się ode mnie zrozumienia i reprezentacji, ale nie daje się całkiem okiełznać czy poznać[6].

Tak pojęte przeniesienie prowadzi do utożsamienia się z przedmiotem badania, do „kompulsywnego przeżywania tego, czego doświadczyli inni”[7]. Wiara w to, że można wyeliminować przeniesienie, jest iluzoryczna. Oznacza to, że interpretacje i odczytania zawsze mają „aktywny, partycypacyjny i performatywny wymiar”[8]. Teoria krytyczna LaCapry przez autoświadomość prowadzić ma do przepracowania. Podobny kierunek obiera narracja Gizeli i Seliny – choć LaCapra postawi na umysł, a Gizela na somatykę.

Wskazane przeniesienie jest relacyjną normą. By je przepracować, wystarczy je świadomie oznaczać i separować się od nadmiaru, który rozlewa się na owe ja/self. Piszę „wystarczy”, ale to wielokrotne (właściwie ciągłe) i performatywne działanie. Jak w pisarskim i naukowym projekcie Brygidy Helbig, wciąż ponawiane. „W imię matki i córki” jest istotnym punktem takiej tożsamościowej pracy. Gizela składa siebie z fragmentów. Z kultury wraca do ciała, a z otoczenia bierze to, co dla niej dobre. I tylko ona, definiując siebie, wie, co jest dla niej dobre. Nie ma bardziej emancypacyjnego projektu niż taki.

Terapeutyczne i psychoterapeutyczne nachylenie towarzyszy polskiej prozie od lat. Krytyka literacka kilkakrotnie obwieszczała już przesyt i znudzenie autobiograficznymi czy autofikcyjnymi narracjami, w których na warsztat bierze się tożsamość i transgeneracyjne traumy. Nieco inaczej spojrzy na to zjawisko historyk literatury. Być może paralela między nerwowością i neurotyzmami sztuki młodopolskiej oraz psychoterapeutycznymi tematami w polskiej prozie najnowszej jest znacząca? Być może oba odruchy, ten historyczny i ten współczesny – skupienia na sobie, pisania w wymiarze indywidualizmu, subiektywności i cierpienia – mówią nam o przeżywaniu końca paradygmatów, które wyznaczały i wyznaczają nasze kulturowe porządki. O niechęci do uczestniczenia w nie naszych regułach. I choć obierane języki i style są różne – niegdyś był to ekspresjonizm, dziś kultura terapii – czytane narracje podobnie performują neurotyczne, zatrzymane w afektach czy depresyjne self ich twórczyń i twórców uwięzionych w nie swoich normach. Ta performatywność, zależnie od świadomości, może być odegraniem lub próbą przepracowania ograniczeń/cierpień. To truizm? Zapewne.

Maria Komornicka w przywołanych „Biesach” użyła metafory głębokiego dołu kompostowego. Wpadła tam nagle. Znalazła się poza społecznym pastwiskiem, poza uklasyfikowanymi kojcami i przegrodami. Przysypana piaskiem mogła jednak wypuścić źdźbło – „nieustająca i daremna praca wydostawania się na powierzchnię – i wybuchy rozpaczy, przerywane wybuchami wściekłości” („Biesy”, s. 2). Jeśli do tej nieustającej i daremnej pracy dodać miłość, wrócimy w miejsce połączenia projektów Irigaray i Klein. Połączymy też historię i współczesność, literaturę i terapię, słowa i ciało, matkę i córkę. Tym samym wrócimy do punktu wyjścia w narracji Gizeli i Seliny. Wszystko po to, by dalej „poruszać się spiralnym” („W imię matki i córki”, s. 13) i bardziej świadomym ruchem.

Brygida i Justina Helbig, „W imię matki i córki”
W.A.B.
Warszawa 2025

LITERATURY I PSYCHOTERAPIE
„Chociaż czytamy sami, w ciszy, to robiąc to, pozostajemy w relacji z kimś, kto opowiada nam historię, i ten opowiadający staje się dla nas postacią. […] Analityk nie próbuje znaleźć rozwiązania zagadki, ani nie szuka jedynej prawdy o przeszłości. Oczywiście, w każdej analizie zdarzają się momenty, w których oboje, i pacjent, i analityk dają się ponieść ekscytacji […]. Ale jeśli spróbujemy wyryć w kamieniu Prawdę o przeszłych doświadczeniach, uznać jeden choćby „wątek” za zupełnie skończony, zubożymy naszego pacjenta i obrabujemy z bogactwa jego wewnętrznego świata, uwięzimy go raczej niż uwolnimy od ograniczeń narzucanych przez doświadczenia z przeszłości” – pisała Ignês Sodré w szkicu „Psychoanaliza i literatura”.

W cyklu łączyć będę doświadczenia czytelnicze, psychoterapeutyczne i krytycznoliteracką praktykę. Chcę wielokrotnie sprawdzić hipotezę o możliwości zbudowania z autorem_rką relacji podobnej do tej, jaką buduje się w gabinecie psychoterapeutycznym.


Przypisy:
[1] Kategorii rozszczepienia w literaturze i polu historycznoliterackim przyglądam się szerzej w tekście Rozszczepienie i spirala (obecnie w procesie redakcji).
[2] K. Bojarska, Historia szarpana afektywnie, w: Ciała zdruzgotane, ciała oporne. Afektywne lektury XX wieku, red. A. Lipszyc, M. Zaleski, Warszawa 2015, s. 208.
[3] J.W. Pennebaker, J.M. Smyth, Terapia przez pisanie, tłum. A. Haduła, Kraków 2016.
[4] M. Komornicka, Biesy, Warszawa 1903, s. 1.
[5] Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny, tom I, Warszawa 1984, cyt. za: J.R. Kowalczyk, Maria Komornicka (Piotr Odmieniec Włast).
[6] D. LaCapra, Historia w okresie przejściowym. Doświadczenie, tożsamość, teoria krytyczna, tłum. K. Bojarska, Kraków 2009, s. 100 i 104.
[7] Tamże, s. 102.
[8] Tamże, s. 105.