Nr 21/2023 Na dłużej

LITERATURA DO OPORU: Między Europą Środkową a teraźniejszością

Przemysław Czapliński
Społeczeństwo Literatura Cykl

Esej Milana Kundery „Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej”[1] ukazał się w listopadzie 1983 roku we francuskim czasopiśmie „Le Débat”. W kwietniu 1984 roku opublikowano tłumaczenie w amerykańskim „The New York Review of Books”. Po obu stronach Atlantyku ruszyła wielojęzyczna dyskusja, więc do polskiego przekładu opublikowanego w numerze 5. „Zeszytów Literackich” z 1984 roku dodano teksty polemiczne przełożone z węgierskiego, francuskiego i angielskiego. Przez następne lata esej nabierał wagi, aż na początku lat 90. okazało się, że dla Europy Środkowej tekst ma takie znaczenie jak „Koniec historii” Francisa Fukuyamy dla polityki globalnej.

Historia pod dyktando eseju

W eseju Kundera przedstawiał dramat Polaków, Węgrów i Czechów (Słowaków nie wymieniał), którzy w wyniku postanowień jałtańskich znaleźli się po 1945 roku pod dominacją Rosji Radzieckiej.

Społeczności te regularnie podnosiły bunty przeciw komunizmowi – na Węgrzech i w Polsce w roku 1956, w Polsce i w Czechosłowacji w roku 1968, w Polsce w latach 1970, 1976 i 1980. Przyczyną buntów było doświadczanie przemocy, natomiast podstawą oporu – własne dziedzictwo kulturowe. Europa Środkowa według Kundery

chciała być esencjonalnym obrazem Europy z całym jej wielowymiarowym bogactwem. Małą arcyeuropejską Europą, miniaturowym modelem Europy narodów wedle zasady: maksimum różnorodności na minimum przestrzeni. Jakże zatem nie miała jej przerażać sąsiednia Rosja, która wyrastała z zasady przeciwnej: minimum różnorodności na maksimum przestrzeni? (s. 56).

Po jednej stronie Kundera usytuował zatem „arcyEuropę” z jej bogactwem narodów, kultur, wiar i języków, z charakterystyczną dla niej pochwałą różnorodności i zasadą rozwiązywania konfliktów społecznych bez użycia siły. Po drugiej stronie umieścił „anty-Zachód” (s. 59), czyli Rosję, w której jednolitość to obowiązująca zasada tożsamościowa, a przemoc to metoda jej egzekwowania.

Budując tę opozycję – opartą na wyidealizowanym obrazie Europy Środkowej i zhorroryzowanym wizerunku Rosji – pisarz dokonał rzeczy niezwykłej: rozsunął Wschód i Zachód, odsłaniając zapomniany obszar Europy; wprowadził do ogólnoeuropejskiej debaty wizerunek regionu, na którym kultura stanowi o tożsamości zbiorowej; zaproponował pozapolityczną narrację, która wyjaśniała ponadnarodowy opór wobec Związku Radzieckiego; uzasadnił postawę rewindykacyjną wobec Zachodu. Rosja Sowiecka w jego ujęciu okazywała się kolonizatorem obcych sobie kulturowo przestrzeni, Europa Zachodnia zaś wychodziła na zdrajczynię, która u schyłku II wojny światowej w zamian za bezpieczeństwo i sytość porzuciła swoją młodszą siostrę[2]. Mimo uproszczeń (a może dzięki nim?) Kundera przemienił geopolitykę w geopoetykę. Przez cały okres powojenny mapa Europy była zakładniczką determinant ideologicznych. Zimna wojna opierała się na uznaniu nienaruszalności granic, a więc – nienaruszalności narracji. Esej o Europie Środkowej uruchomił wyobraźnię i mapa okazała się pochodną opowieści, a nie polityki.

W licznych polemikach z esejem Kundery[3] kwestionowano jednolity obraz Rosji i kultury rosyjskiej, podważano obraz Europy Środkowej bez prześladowań[4], rozszerzano obszar o państwa bałtyckie[5]. Choć jednak spierano się o rozległość i cechy tożsamościowe[6], zasadniczo w drugiej połowie lat 80. byt zwany „Europą Środkową” uznawano za pełnoprawną inspirację[7]. Nie kwestionowano ani faktyczności samej opowieści, ani jej przydatności w budowaniu przyszłej Europy[8]. Akceptowano cel: opowiedziana przez Kunderę mapa kulturowo-geograficzna ukazywała Środek tożsamy z Zachodem, co prowadziło do przyspieszenia historii, która powinna zakończyć się powtórnym przyłączeniem Środka do Zachodu.

Po rozpadzie imperium sowieckiego i po odzyskaniu niepodległości przez państwa Europy Środkowej historia regionu zaczęła toczyć się pod dyktando eseju: w 1991 roku Polska, Czechosłowacja (od 1993 roku – Czechy i Słowacja) oraz Węgry zawiązują sojusz zwany Grupą Wyszehradzką, opierający nowe stosunki między państwami na wspólnej tradycji kulturowej. Te same państwa w 1992 roku utworzyły CEFTA (Central European Free Trade Agreement, Środkowoeuropejskie Porozumienie o Wolnym Handlu) – pierwszy międzynarodowy sojusz posługujący się określeniem „Europa Środkowa” jako pełnoprawną kategorią polityczną; w 1994 roku państwa Europy Środkowej złożyły wniosek o członkostwo w Unii Europejskiej, w 2003 roku podpisały traktat akcesyjny, a w 2004 oficjalnie (razem z sześcioma innymi państwami) zostały przyjęte do UE.

Równo dwadzieścia lat po ukazaniu się „Zachodu porwanego” nastąpił więc moment spełnienia programu geograficzno-kulturowego wyrażonego przez esej: Związek Radziecki stracił swoje imperialne panowanie nad połową kontynentu, a Europa Środkowa połączyła się z Zachodnią. Rok 2004 zakończył dramatyczne dążenia do instytucjonalnego zakorzenienia Europy Środkowej w Unii.

Koniec ten okazał się równocześnie początkiem nieoczekiwanego konfliktu.

Niefrasobliwy kartograf

Dziś, po kolejnych dwóch dekadach, w czterdziestą rocznicę pierwodruku, wznowienie „Tragedii Europy Środkowej” jest zasadne. Wydawnictwo W.A.B. postanowiło oprzeć polską edycję na wydaniu francuskim z roku 2021[9] i decyzję tę należy uszanować. Ale bez trudu można wyobrazić sobie edycję nieco bogatszą, zaopatrzoną w teksty krytyczne. Ponieważ w tej edycji polemik zabrakło, więc rozpocznę spór – w nadziei, że ktoś wkrótce do mnie dołączy. Uruchomienie dyskusji wydaje mi się konieczne, ponieważ lektura „Zachodu porwanego” w roku 2023 wywołuje konfuzję.

Z jednej strony możemy dzięki esejowi zrozumieć historyczny proces, który dokonał się w latach 90., pośpiech, z jakim kroczono drogą na Zachód, a także mit „powrotu do Europy”, który mówił, że państwa Środka nie tyle „są przyjmowane do”, ile odzyskują swoje dawne miejsce wśród państw Europy. Z drugiej strony esej wydaje się kompletnie oderwany od dalszego ciągu, zwłaszcza od ostatniej dekady i serii pytań „dlaczego?”: dlaczego dwadzieścia lat po wejściu do Unii Polska i Węgry chcą z niej wyjść?; dlaczego Polska, Węgry i Słowacja cieszą się złą sławą państw najbardziej nietolerancyjnych dla rozmaitych mniejszości?; dlaczego właśnie u nas podważane są prawa człowieka i zasada rozdziału władz?; dlaczego tu gwałcona jest konstytucja, upartyjniane są media publiczne, a dobra wspólne przekształcane są w dodatek do pensji dla posłusznych urzędników albo w łapówkę dla wyborców? Jeśli esej Kundery ma przetrwać, jeśli ma być czymś więcej niż tekstem sycącym nostalgię, trzeba poddać go sprawdzianowi teraźniejszości i zapytać, co łączy go z historią po roku 2004.

W czytaniu, które do dziś znajduje wielu zwolenników, tekst Kundery wyraża prawdę wspólną dla wszystkich społeczeństw Europy Środkowej, prawdę mówiącą o kulturowej przynależności Środkowoeuropejczyków do cywilizacji europejskiej. Koncept ten straci na oczywistości, jeśli zapytamy, co autor rozumie przez „Europę Środkową”.

Dość szybko można się zorientować, że Kundera odnosi ów termin wyłącznie do trzech państw – Polski, Czechosłowacji i Węgier. Państwa te nie są u niego synekdochą, poprzez którą odsyła do krajów o podobnej charakterystyce historycznej czy kulturowej leżących między Wschodem a Zachodem. Przeciwnie: trzy państwa to całość. Pisarz częściowo i instrumentalnie odwołuje się do Europy Środkowej utożsamianej z Austro-Węgrami oraz do obszaru zajętego po II wojnie przez Związek Radziecki, lecz nie włącza ich do Europy Środkowej. Ta gra w historię i geografię pozwala autorowi zachować znaczną swobodę – by nie powiedzieć niefrasobliwość – kartograficzną.

Polega ona na tym, że Kundera odwołuje się do c.k. Austro-Węgier, ale przyznaje sobie prawo do arbitralnej selekcji. Gdyby pisarz miał na myśli całe państwo Habsburgów istniejące w okresie 1867–1918, musiałby uwzględnić nie tylko Polskę, Czechy, Słowację i Węgry, lecz także Ukrainę, Rumunię, Chorwację, Serbię i Słowenię. Tylko w odniesieniu do tej konstelacji – dziewiętnaście narodów i etnosów, 52 mln ludzi, 670 tys. km2 – mógł użyć określenia „maksimum różnorodności na minimum obszaru”, ponieważ Polska, Czechy i Węgry w okresie międzywojennym już nie reprezentowały życzliwego zróżnicowania (stawały się raczej państwami agresywnie nacjonalistycznymi). Pisarz przechwycił więc z habsburskiej Europy Środkowej jedną z najważniejszych jej właściwości, jaką było ogromne zróżnicowanie (etniczne, językowe, religijne i kulturowe), a jednocześnie całkowicie arbitralnie wykroił z historycznej mapy trzy państwa.

Dlaczego tak postąpił? Ponieważ wiedział, że „niezadowolone narody środkowoeuropejskie doprowadziły do rozpadu monarchii w roku 1918, nie uświadamiając sobie, że mimo niedostatków była ona niezastąpiona” (s. 64). W tym ciekawym komentarzu – „mimo niedostatków była niezastąpiona” – mieści się kłopot i jego rozwiązanie: autor nie mógł wykorzystać państwa habsburskiego jako idei nadrzędnej, skoro nie wszystkie narody ją akceptowały, a zarazem nie mógł wpisać w Europę Środkową ruchów państwowotwórczych, skoro rozbiły one środkowoeuropejską całość. Sprytne posunięcie Kundery polegało więc na tym, że jawnie odwołał się do pamięci o c.k. Austro-Węgrzech, a jednocześnie wskazał na Polaków, Czechów i Węgrów jako narody, w których pragnienie przynależności do Europy jest silniejsze od pragnienia autonomii. W ten sposób za cenę odtrącenia ogromnej połaci Europy Środkowej wyznaczył „prawdziwy” Środek.

Lud i dodekafonia

Ideę jednoczącą trzy państwa Kundera znajduje w kulturze, którą opisuje, nader ogólnikowo, jako: wyraz zbiorowej tożsamości (s. 51), inspirację do wspólnych działań (s. 52), więź społeczną (s. 53).

Gdyby do wzniosłej dykcji Kundery dodać nieco konkretu, można by powiedzieć, że kultura europejska – tworzona i dziedziczona przez narody Europy Środkowej – była dla Polaków, Czechów i Węgrów podstawą poczucia przynależności, językiem pozwalającym zrozumieć swoją tożsamość i wyrazić sprzeciw wobec opresji Wschodu. W takim ujęciu kultura jest nie tyle zbiorem dzieł i twórców, wykazem stylów i konwencji, ile językiem głębokich prawd i codzienną praktyką tożsamościową.

Do kogo jednak należy ta kultura? Kto ją zna, uprawia, tworzy? Kto na niej się wyznaje i kto do niej się przyznaje? Odpowiedź na te pytania pozwala odkryć w eseju kolejną ciekawą sprzeczność: Kundera wyraźnie zaznacza, że w Europie Środkowej, inaczej niż w Zachodniej, kultura łączy całe społeczeństwa – nie tylko jest tworzona jako wyraz wspólnych dążeń, lecz także jest odbierana przez wszystkich. Nie ma charakteru elitarnego – pozostaje bezpośrednim wyrazem zbiorowego życia, a więc jest wspólna. Kiedy jednak autor podaje przykłady, sięga do tradycji wysokiego modernizmu. Wymienia Arnolda Schönberga i system dodekafoniczny, praską szkołę strukturalną, Bélę Bartóka, Franza Kafkę, Jaroslava Haška, Roberta Musila, Hermanna Brocha, Witolda Gombrowicza, Brunona Schulza, Stanisława Ignacego Witkiewicza…

Sądzić można, że pierwsi czytelnicy eseju – wybitni intelektualiści, historycy, dysydenci – dostrzegli wśród wymienionych twórców „swoich” pisarzy i uznali ich za prawdziwych reprezentantów Europy Środkowej. Ja jednak szukam linii oporu, a nie zgody. Muszę więc zapytać, do jakiej grupy społecznej należą odbiorcy muzyki dodekafonicznej i praskiego strukturalizmu oraz powieści Musila i Brocha. Kundera pisze co prawda, że w Europie Środkowej „lud i kultura” są jednością, jednak „ludem” w tekście okazuje się wzorcotwórcza warstwa społeczna, składająca się z elit artystycznych i z mieszczańskiej inteligencji. Warstwa ta na przełomie XIX i XX wieku zaczęła uczyć się rozumienia sztuki modernistycznej, a później wprowadziła ją do edukacji i zapewniła arcydziełom modernizmu trwałe miejsce w kanonicznych zestawach. Bez wątpienia Kafka, Musil, Gombrowicz i pozostali zasługują na miejsce w kanonie. Problem w tym, że w kanonach tych poza Haškiem nie ma reprezentacji kultury ludowej, na którą Kundera się powołuje.

Jeżeli zatem wcześniej udało się odnaleźć w eseju miejsce, w którym autor przypisał trzem narodom Europy Środkowej zdolność poskromienia dążeń suwerennościowych na rzecz przynależności do Europy całościowej, to teraz odkrywamy, że jego koncepcja Europy Środkowej, choć tworzona w imieniu całych narodów, ma swoje klasowe ograniczenie: idea Kundery, podobnie jak estetyka Kantowska, jest inteligencko-mieszczańska – z myślą o kulturze tej warstwy została stworzona, do niej została zaadresowana, tę warstwę wykorzystuje jako reprezentację społecznych całości.

Mamy już zatem dwa symptomatyczne wykluczenia: pierwsze polegało na tym, że autor wykroił z Austro-Węgier trzy państwa, dzięki czemu mógł uznać krwawy proces samostanowienia państw i narodów za historię przedawnioną w kontekście jednoczącej i nadrzędnej idei Europy Środkowej. Wykluczenie drugie wyrażało się w pominięciu klas ludowych – ich potrzeb, tożsamości zbiorowych, praktyk kulturowych – i w potraktowaniu inteligencji mieszczańskiej jako klasy społecznej, która stanowi dla wszystkich wzorzec uczestnictwa w kulturze. Oznacza to, że koncepcja Kundery jest bezradna wobec suwerennościowych aspiracji „narodów Europy Środkowej” oraz konfliktów przebiegających wewnątrz nich.

fot. CDD20 on Pixabay | coloured by CzK.pl

Od arcyEuropy do antyEuropy

W eseju Kundery jest jeszcze jedno zniknięcie. Odsłoni się ono, gdy zapytamy, dlaczego autor nie spróbował – co byłoby zarazem antyradzieckie i solidarystyczne – zrównać Europy Środkowej z obszarem skolonizowanym przez ZSRR. Dlaczego, mimo ustawicznego wskazywania na Rosję Radziecką, nie powołał się na jedność doświadczenia komunistycznego i – obok Polski, Czechosłowacji oraz Węgier – nie uwzględnił Rumunii, Albanii, NRD, Bułgarii, a także wschodniego pasa Europy, czyli Litwy, Łotwy, Estonii, Białorusi i Ukrainy?

Wyjaśnienie wydaje się proste: Kundera traktował komunizm wyłącznie jako opresję – czysto zewnętrzny ucisk, który ograniczał życie, zabierał wolność, niszczył kulturę, ale niczego nie zmienił w gospodarce, strukturze społecznej czy w praktykach kulturalnych. Takie ujęcie pozwoliło Kunderze stworzyć opowieść o państwach, które po II wojnie nie potrzebowały radykalnych zmian. Tymczasem międzywojenne państwa Europy Środkowej miały poważne problemy i źle sobie z nimi radziły: w Polsce i na Węgrzech (nie mówiąc o Rumunii czy Albanii) przetrwały resztki struktur feudalnych, między miastami a prowincją panowały ogromne nierówności rozwojowe, brakowało bitych dróg i mostów, uprzemysłowienie było słabe, a bezrobocie wysokie, edukacja średnia była elitarna, a analfabetyzm – masowy, polityka wobec mniejszości etnicznych była coraz okrutniejsza, a polityka zagraniczna coraz mniej racjonalna. U Kundery żaden z tych problemów się nie pojawia, dzięki czemu autor może sugerować, że komunizm, rozumiany jako czysta przemoc, panował nad Europą Środkową, ale do jej wnętrza nie przeniknął. A dowodem przechowania europejskiej tożsamości są właśnie bunty: ci, którzy protestowali przeciw Rosji Radzieckiej – dlatego autor wybrał Polskę, Węgry i Czechosłowację – to jedyni depozytariusze idei Europy Środkowej.

Myślenie Kundery miało więc charakter ekskluzywistyczny, ponieważ autor uznawał, że na przynależność do Europy Środkowej trzeba sobie zasłużyć. Kryteria przez niego zaproponowane patronowały reaktywacji Europy Środkowej w latach 90. A w dalszej perspektywie doprowadziły do aktualnego antyeuropejskiego zwrotu w polityce polskiej, węgierskiej i słowackiej. Kundera nie jest rzecz jasna odpowiedzialny za ów zwrot. Ale podtrzymywanie mitu stworzonego przez Kunderę w logiczny sposób zaostrza konflikt między Europą Środkową a Unią. Pisarz określił bowiem naszą europejskość jako prawdziwszą od europejskiej – opartą na autentycznych podstawach kulturowych, egalitarną, ofiarną. Razem z tym heroiczno-mieszczańskim mitem pisarz wręczył trzem narodom, a ściślej: ich liderom, przywilej definiowania tożsamości europejskiej w oparciu o „autentyczną kulturę”. Zgodnie z tymi przekonaniami tożsamości europejskiej nie musi określać język prawa, zasada poszanowania demokracji, troska o słabszych, dążenie do wyrównywania poziomu życia. Jej wyznacznikiem okazuje się misja kulturalna. To ona pozwala prezydentowi Węgier mówić o „moralnej wyższości” Węgier nad „zgniłym Zachodem”, a prezydentowi Polski nazywać Unię Europejską „wyimaginowaną wspólnotą”. To ona prowadzi do oskarżania Zachodu o przesadę w stosowaniu zasady równości wobec prawa, a także do uznawania zwolenników obecności Polski czy Węgier w Unii za zdrajców ojczyzny.

Oskarżenie o zdradę własnej ojczyzny kierowane pod adresem kogoś, kto chciałby widzieć swoje państwo w Unii Europejskiej, wydaje się radykalnie przeciwne idei Kundery, który pisał, że w Europie Środkowej „ojczyzna i Europa to jedno”. Ale droga od proeuropejskiego eseju Kundery do antyeuropejskiej narracji konserwatywno-prawicowej prowadzi przez bramkę wyjątkowości. Kundera wbił przecież Europę Środkową w swoiste poczucie poniżonej wyższości: jesteśmy poniżeni podległością wobec ZSRR i równocześnie wywyższeni nawet ponad Zachód, jako że Europa Zachodnia nie jest już „prawdziwą” Europą. Właśnie w oparciu o takie myślenie polityczni liderzy Polski, Węgier czy Słowacji sądzą, że mają prawo dyktować Brukseli swoje warunki, powoływać się na wartości kultury środkowoeuropejskiej i grozić exitem.

Lęk w dziejach Europy Środkowej

Esej Kundery z całą pochwałą Środka sprawia wrażenie odwróconej rozprawy Istvána Bibó „Nędza małych państw wschodnioeuropejskich”[10] opublikowanej w 1946 roku. Oba teksty różni niemal wszystko (objętość, spójność argumentacji, wiedza historyczna), włącznie z podstawowym przekonaniem: według Kundery Europa Środkowa jest szansą odrodzenia Europy jako kulturowej całości, natomiast według Bibó Europa Środkowa od XIX wieku to „najbardziej zapalny punkt świata”. Obaj autorzy byli zgodni tylko co do jednego: dla kształtowania Europy Środkowej kluczowe znaczenie miał lęk przed zniknięciem z mapy.

Wspólny punkt jest zarazem punktem rozstania. Bibó pisał, że „egzystencjalny lęk o wspólnotę” (s. 55) popychał Polaków, Węgrów i Czechów w okresie międzywojennym do stawiania sprawy narodu ponad demokracją, a więc do gwałcenia demokracji, stosowania cenzury, ograniczania wolności obywatelskich: „Pojawiły się rozmaite zmienne formy fałszowania i korumpowania demokracji, od metod często nieświadomych po najbardziej wulgarne: wygrywanie przeciw rozwojowi demokracji powszechnego prawa wyborczego, niezdrowy i oparty na niejasnych kryteriach system koalicji i kompromisów […], wreszcie pucze i przejściowe dyktatury” (s. 57). W wyniku tego procesu wykształcił się w Europie Środkowej „fałszywy realista” (s. 57) jako typ polityka, który wywołuje w społeczeństwie „stan histerii”. Cechuje ów stan brak „równowagi między rzeczami istniejącymi, możliwymi i pożądanymi” (s. 60). Czyli: przekonanie, że należy nam się to, czego chcemy.

Ten sam lęk przed „zniknięciem z mapy” pojawia się u Kundery (s. 63). Autor zaczyna esej od przywołania depeszy – „Umieramy za Węgry i Europę” (s. 45) – którą dyrektor agencji prasowej wysłał w świat podczas węgierskiej rewolucji w 1956 roku. Pisarz wielokrotnie powraca do motywu gotowości umierania za Europę jako dowodu na europejską tożsamość mieszkańców Europy Środkowej. W ten sposób nadaje radykalnie odmienny charakter lękowi; u Bibó afekt ten deformuje wszystko (demokrację, myśl polityczną, zdolność analizy rzeczywistości, stan psychiczny społeczeństwa), natomiast u Kundery lęk przemienia się w fundacyjną odwagę, która nadaje spójność Europie Środkowej i wiąże ją z Zachodem.

Transformacja energii strachu wydaje się jednak raczej zakrywać niż nazywać problem. Odwaga nie prowadzi bowiem u Kundery do skonfrontowania się z historią własną Europy Środkowej. Szansę na takie samopoznanie dawał rok 1989, ale skorzystano z niej wedle podpowiedzi Kundery, powtarzając wymyślone przez niego idealizacje. Wynikały one z lęku przed odkryciem prawdy, a dotyczyły kolejno: tolerancji, ustroju oraz podziałów klasowych.

Pochwała środkowoeuropejskiej tolerancji była możliwa, ponieważ Kundera nie wspomina o Holokauście, a nieobecność Holokaustu zwalnia z obowiązku pamiętania o masowym, kolaboranckim i zbrodniczym antysemityzmie Polaków, Czechów, Słowaków[11] i Węgrów. Dzięki tej aktywnej niepamięci Europa Środkowa może odgrywać na międzynarodowej scenie trwożną psychodramę niewinności. Jednak reżyserem tego spektaklu jest strach przed prawdą, a ochrona kłamstwa zawsze wymaga przemocy – popycha do tworzenia prawa mającego cenzurować sztukę i naukę, do prewencyjnego antysemityzmu, do zamazywania śladów i tworzenia historii kompensacyjnej.

Drugie źródło lęku tkwiło w historii demokracji. Z eseju Kundery wynika, że państwa Środka są zakorzenione w europejskich tradycjach wolnościowych. Tymczasem w drugiej dekadzie okresu międzywojennego Polska i Węgry to państwa autorytarne zmierzające szybkimi krokami ku faszyzmowi: stosowano w nich agresywną politykę asymilacyjną wobec mniejszości, a najtrudniejsze konflikty rozwiązywano metodą przewrotu bądź więzień o zaostrzonym rygorze. Zapomnienie o tych „tradycjach”, ich wyparcie z własnej historii powoduje, że dzisiejsze państwa Środka powracają do dawnych metod, powołując się przy okazji na – zagwarantowaną im przez koncepcję Kundery – wyjątkowość. W imię własnej „prawdziwej” europejskości szukają zatem w Unii miejsca pozwalającego zachować „maksimum korzyści przy minimum odpowiedzialności”. Przy okazji popełniają samobójstwo separatystyczne na raty: w 2015 roku Polska i Węgry zgodnie odmówiły przyjęcia migrantów z Syrii w liczbie siedmiu tysięcy osób, od 2021 roku Polska wyrokiem TSUE płaci 1 mln euro dziennie za stosowanie przepisów pozwalających Izbie Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego między innymi na uchylanie immunitetów sędziowskich, zaś od roku 2022 w związku z nieprzestrzeganiem unijnych standardów praworządności Polsce i Węgrom wstrzymano wypłatę środków na Krajowy Plan Odbudowy[12].

Trzecie źródło lęku spoczywa w historii ekonomicznej. Wbrew twierdzeniom Kundery podobieństwo państwom Europy Środkowej nadawały przedwojenna bieda i zapóźnienie cywilizacyjne. Wyznanie tej prawdy wiązałoby się jednak nie tylko z utratą idealizacyjnego wizerunku, lecz także z koniecznością przyznania, że powojenne reformy – choć nie pod sowieckim bagnetem – były niezbędne. Jednakże po 1989 roku przejęto z eseju Kundery postrzeganie „narodów” Europy Środkowej jako tworów wewnętrznie spójnych i jednolitych. Wynikłe stąd wyparcie historii biedy było jednoznaczne z uznaniem, że zróżnicowane klasy i grupy społeczne startują po roku 1989 na równych warunkach i z równych pozycji. Skutki objawiły się późno, ale są z nami do dziś pod postacią utrzymujących się rozwarstwień majątkowych i pozrywanych więzi społecznych. Jedynym dyskursem zdolnym szachować neoliberalne rządy był katolicyzm sprzymierzony z nacjonalizmem, więc Polska, Słowacja i Węgry są dziś na dobrej drodze do faszyzmu, który za Viktorem Orbánem można nazwać „chrześcijańskim nacjonalizmem”. To wyliczenie powinno dawać do myślenia: trzy spośród czterech państw „Kunderowej” Europy Środkowej, wchodzące po 1989 roku w nowy etap historii pod hasłami demokracji, pluralizmu i praw człowieka, są dziś państwami półdemokratycznymi, w których ministrowie kwestionują prawa człowieka i status mniejszości (etnicznych oraz seksualnych), a na dodatek podważają sensowność pozostawania w Unii. Tak wyglądają konsekwencje – reaktywowanej przez czeskiego pisarza – teorii wyjątkowości Europy Środkowej.

Prawdziwa tragedia, a może farsa

Kundera nie jest winien nacjonalizmu w Polsce czy na Węgrzech. Ale jego esej sprzyja wypieraniu elementarnych prawd o naszym regonie – o antysemityzmie jako więzi społecznej, o autorytaryzmie jako metodzie rządzenia, o niesolidarności jako zasadzie polityki społecznej. Treści wyparte powracają pod postacią kłamstw, które można wprowadzić do polityki państwowej tylko w warunkach separacji od Unii.

Właśnie dlatego „Zachód porwany” wymaga dziś krytycznej lektury. Ostatnie dekady dowiodły przecież, że mit wyjątkowości Europy Środkowej prowadzi najpierw do zapomnienia o bliskich sąsiadach, potem do gwałcenia demokracji u siebie, a na końcu do kłamliwego nazywania suwerennością stanu niepodlegania europejskiemu prawu. Aby nie wejść w tę koleinę, trzeba poszerzyć rozumienie zagrożeń.

W zakończeniu eseju Kundera dramatycznie pisze, że prawdziwą tragedią Europy Środkowej jest Zachód, który już nie wierzy w kulturę i który w związku z tym „traci poczucie swojej tożsamości kulturowej” (s. 92). Autor zastanawia się nad tym, co zastąpi kulturę, czyli „najwyższe wartości zdolne jednoczyć Europę” (s. 80), ale w próbnych odpowiedziach („Osiągnięcia techniki? Rynek? Media?”, s. 80) czuć raczej ironię niż ciekawość.

Nie sądzę, żeby Europie Środkowej zagrażał dziś pusty aksjologicznie Zachód. Sądzę natomiast, że największym zagrożeniem dla Europy Środkowej jest ona sama. Ktoś jednak mógłby powiedzieć, że Kundera miał rację chociaż wtedy, gdy demonizował Rosję – jest jesień 2023 roku, mija półtora roku od momentu zbrojnej napaści Rosji na Ukrainę. Obawiam się jednak, że nawet tu rację trzeba podważyć. Zgodnie bowiem z esejem Kundery w roku 1989 Polska, Czechosłowacja i Węgry przedstawiły się Europie jako jedyne państwa Środka. Gdyby w 1990 roku – wbrew esejowi – zawiązano sojusz Środkowoeuropejskich Państw Postkomunistycznych, Ukraina byłaby dziś częścią Unii Europejskiej i nie stałaby się ofiarą rosyjskiej napaści. Dlatego właśnie sądzę, że największym zagrożeniem dla Europy Środkowej jest ona sama – jej niesolidarność wobec państw sąsiednich, jej lęk przed prawdami tkwiącymi w historii lokalnej, jej postprawdy wytwarzające postrzeczywistość, jej obojętność wobec niesprawiedliwości.

Jeśli więc Kundera pytał dramatycznie o wartości zdolne zapewnić jedność Europie, to odpowiedź widać w unijnym niepoprzestawaniu na wygodzie – w rozwijaniu pomocy po pandemii, we wspieraniu Ukrainy, w planach relokacji uchodźców, w wycofywaniu się z gospodarki węglowej. W odpowiedziach tych, związanych z klimatem, demografią i migracjami, odpowiedziach zawsze niepełnych i niedoskonałych, pojawia się więcej prawdy, solidarności i sprawiedliwości niż w polityce państw Europy Środkowej. Prawdziwa tragedia (a może farsa) polegałaby na tym, że Europa Środkowa odłączy się od tego procesu i spróbuje przeczekać historię na uboczu. I wówczas Środek przesunie się na peryferie.

 

Milan Kundera, Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej
tłumaczenie: Marek Bieńczyk
W.A.B.
Warszawa 2023

LITERATURA DO OPORU

Szukam literatury, która stawia się światu. Zbuntowanej, krytycznej, nieprzejednanej. W jej tyradach i bluzgach, w precyzyjnych cięciach i nieporadnych oskarżeniach, w zdaniach prostych i pokręconych skrywają się ciekawe – ciekawsze niż w socjologii czy politologii - pomysły dotyczące naszego świata. Ale ta mieszanina bełkotu i konkretu, te literackie skręty i niejasności sprawiają, że tekst, stawiając opór światu, stawia również opór rozumieniu. Gniew łączy się tu z nadmiarem słów, a bunt przeciw rzeczywistości z językową gmatwaniną. Takie właśnie teksty postaram się wybierać do niniejszego cyklu.


Przypisy:
[1] M. Kundera, Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej, tłum. M. Bieńczyk, Warszawa 2023.
[2] Określeniem tym – które nie pojawia się w eseju Kundery – nawiązuję do monografii Jerzego Kłoczowskiego Młodsza Europa. Europa Środkowo-Wschodnia w kręgu cywilizacji chrześcijańskiej średniowiecza (Warszawa 1998).
[3] Zob. A. Zagajewski, Wysoki mur, w: Solidarność i samotność, Kraków 1986. Polemiki Jánosa Kisa, François Bondy’ego, Goergesa Nivata opublikowano w numerze 7. „Zeszytów Literackich” z 1984 roku.
[4] Dwie dekady później zdemontował ów mit Timothy Snyder w książce Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem (Warszawa 2011).
[5] Cz. Miłosz, O naszej Europie, „Kultura” (Paryż) 1986, nr 4.
[6] Zob. Spór o Europę Środkową, w: Zachód porwany. Eseje i polemiki, Wrocław 1984.
[7] Zob. L. Szaruga, Wielkie oczekiwanie, „Kultura” (Paryż) 1986, nr 5; G. Konrád, Sen o Europie Środkowej, „Polityka” 1988, nr 46; D. Kisz, Wariacje na tematy środkowoeuropejskie, „Res Publica” 1989, nr 1.
[8] Zob. Myśli o naszej Europie, Wrocław 1988 – tu m.in.: J. Holzer, Europa Środkowa: przeszłość teraźniejszość przyszłość; K. Dziewanowski, Europa nadliczbowa; J.J. Lipski, Czy Polska leży w Europie; J. Maziarski, My i Niemcy; W. Szukalski [właśc. J. Maziarski], Dwie Europy Środkowe.
[9] Książka zawiera cztery teksty: J. Rupnik, Słowo wstępne; M. Kundera, Literatura i małe narody. Przemówienie na Zjeździe Pisarzy Czechosłowackich 1967; P. Nora, Słowo wstępne; M. Kundera, Zachód porwany….
[10] Pierwsze wydanie po polsku: I. Bibó, Nędza małych państw wschodnioeuropejskich (fragment), „Krasnogruda” 1994, nr 2/3. Całość rozprawy i źródło przytoczeń: I. Bibó, Eseje polityczne, tłum. J. Snopek, Kraków 2012.
[11] W 1965 roku do czechosłowackich kin wszedł film Jána Kadára i Elmara Klosa Sklep przy głównej ulicy opowiadający o grabieży majątków żydowskich w Słowacji dokonywanej pod nadzorem Niemców i przy regularnym udziale społeczeństwa. Kundera musiał znać ten film, tym bardziej że rok później dzieło zdobyło Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego.
[12] Polska wynegocjowała w Brukseli bezzwrotne środki w wysokości 106,9 mld zł oraz ponad 51,6 mld zł zaciąganych na preferencyjnych warunkach pożyczek. W sumie to 158,5 mld zł. Pieniądze miała otrzymać do końca 2023 roku, a wykorzystać do roku 2026.