Nr 15/2023 Na dłużej

LEKCJA MUZEALNA: Homo collector, czyli dlaczego w ogóle kolekcjonujemy

Aleksandra Pietrzak
Społeczeństwo Sztuka Cykl

Musaeum, czyli w języku łacińskim „świątynia muz”, to instytucja kultury powołana w celu gromadzenia, badania i udostępniania obiektów posiadających pewnego rodzaju wartość – artystyczną, historyczną bądź naukową – oraz opieki nad nimi. Chociaż ma stosunkowo krótką historię, posiada niezwykle długą genealogię, a związana z nią problematyka okazuje się rozbudowana.

Nie można jednak udawać, że nie jesteśmy – prawdopodobnie od czasów Marcela Duchampa – świadkami kryzysu muzeów, który co jakiś czas daje o sobie znać. Wystarczy wspomnieć niedawny artykuł Anny Pajęckiej, w którym autorka opisuje syndrom muzealnego zmęczenia (museum fatigue) oraz tortury, jakim poddawani są odwiedzający, czy też rozmowę Wojciecha Szota z Marią Poprzęcką, w której historyczka sztuki wspomina problem „blockbusterów” wystawienniczych i brak przygotowania odbiorców do sztuki – zarówno dawnej, jak i współczesnej.

Jeśli jednak uważnie spojrzeć, jesteśmy również świadkami innego zjawiska – ogromnej eksplozji muzealnej. Dowodzi tego proste zestawienie: w początkach dziejów tej instytucji, czyli w latach 1470–1520, założono zaledwie jedno muzeum; w latach 1960–2010 założono ich około siedemdziesięciu tysięcy. Obecnie trend ten jest kontynuowany – z jednej strony tworzy się nowe placówki, z drugiej przebudowuje istniejące budynki i ich struktury. Wystarczy wspomnieć kilka, na które czekamy: Muzeum Historii Polski i Muzeum Wojska Polskiego na terenie Cytadeli Warszawskiej; Wielkie Muzeum Egipskie w Kairze zapowiadające się już od dwóch dekad; głośne Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie; Muzeum Robotów i Sztucznej Inteligencji RAIM w Seulu; Istanbul Modern; National Portrait Gallery w Londynie; Scottish National Gallery w Edynburgu czy Toronto Holocaust Museum. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Ogólną liczbę istniejących na świecie muzeów trudno oszacować, ale zakłada się, że jest ich około osiemdziesięciu pięciu tysięcy (przy czym niemal 1/3 z nich znajduje się w Stanach Zjednoczonych) i są otwierane niemal wszędzie – z wyjątkiem Antarktydy. Placówki te są nieustającym przedmiotem pożądania, ale i stałym elementem w grze polityczno-kulturalnej.

Dzisiaj naszymi głównymi wyzwaniami są luki we frekwencji, niedofinansowanie czy brak odpowiedniej liczby osób pracujących w muzeach, ale mierzymy się również z kryzysami: ideologicznymi, kolonizatorskimi, wykluczenia. I choć trudno nie zgodzić się z krytycznymi wobec tej instytucji głosami, to warto przemyśleć, jak doszło do obecnego stanu rzeczy. Czemu muzea miały służyć, a co ważniejsze, dlaczego zdecydowano się na taką, a nie inną formę manifestacji owych potrzeb? W tej instytucjonalnej lekcji historii może nam pomóc opasłe opracowanie „Muzeum. Historia światowa” Krzysztofa Pomiana – autor prowadzi nas przez początki tej instytucji, przygląda się założycielom, opisuje zmieniającą się publiczność, a przede wszystkim przybliża konteksty społeczne, polityczne, gospodarcze. Jak się okaże, muzea są pełne paradoksów. Dlaczego pomimo tego wszyscy ich pragną?

Ars longa, vita brevis

Człowiek już od czasów prehistorycznych otaczał się wizerunkami i przedmiotami, gromadził wytwory przyrody oraz unikatowe obiekty. Z czasem zaś zainteresował się zbieraniem dzieł sztuki. Niezależnie od klasy rzeczy, o których mówimy, należy je wiązać z władzą, prestiżem czy pozycją społeczną. Kolekcjonowanie wywołane zachwytem i nakierowane na poznanie pojawiło się znacznie później. Warto jednak pamiętać, że wszystkie te motywacje nie istnieją bez siebie nawzajem.

W „Boskiej komedii” Dante wyrusza na wędrówkę po zaświatach będącą jednocześnie alegorią ludzkiego życia, jak i krytyką ówczesnej rzeczywistości. Podróż przez historię muzeów – jako instytucji pozyskujących latami obiekty uznane za cenne – również może nam pomóc w określeniu obecnej kondycji ludzkości. To kręta droga przez meandry polityki, zmieniających się mód, a często przypadków. Współcześnie raczej nikt nie ma wątpliwości, że muzeum nie jest przestrzenią neutralną – stąd też mnożą się krytyczne wobec niego głosy.

Zanim jednak przekroczymy nabożny próg świątyni sztuki, musimy cofnąć się do starożytnych grobowców wielkich królów i królowych. Jak słusznie zauważa Pomian, gdyby nie artefakty w nich odnalezione, prawdopodobnie nie istniałoby dziś Muzeum Egipskie w Kairze, paryski Luwr czy British Museum w Londynie (to ostatnie – którego „pozyskane” zbiory są wręcz tematem branżowych memów – z pewnością). Cele były proste: zachować przed śmiercią, ustrzec od zapomnienia. Być może właśnie dlatego Theodor W. Adorno zauważył powiązania między muzeum i mauzoleum – są to miejsca-pomniki nas samych. Zanim jednak odnalezione cudowności znalazły się w grobowcu, musiały być gdzieś wcześniej przechowywane – idealnym do tego miejscem stał się skarbiec. To właśnie tam znajdowały się przedmioty stanowiące rekwizyty inscenizacji boskości i władzy. Niewielu jednak miało doń dostęp, a przecież teatr nie miałby sensu, gdyby nie widzowie. Z tego też powodu w I wieku p.n.e. w Rzymie w świątyniach zaczyna się wystawiać obiekty na widok publiczny. Warto jednak pamiętać, że określenie „publiczny” oznaczało wówczas coś zupełnie innego niż współcześnie i odnosiło się przede wszystkim do wąskiej grupy osób uprzywilejowanych. Dzisiaj muzea są otwarte dla wszystkich, przynajmniej w teorii.

Gromadzone w skarbcach obiekty stanowiły przede wszystkim kapitał – im bardziej okazały, tym większą władzę posiadał jego właściciel, który korzystał z zasobów swojego „magazynu” do sprawowania rządów. Fundamentami istnienia przyszłych muzeów były więc wojny, grabieże, darowizny, wymiany, zamówienia czy posagi. Współcześnie repertuar ten nieco się skurczył, ale część z tych sposobów pozyskiwania zbiorów (nazwijmy je „nieprzemocowymi”) wciąż ma się świetnie. Początkowo muzeum było zbiorem obiektów starożytnych, a z czasem zaczęło się stawać – jak ładnie określa to Pomian – „wszystkożerne”[1]. Oznacza to, że w zasadzie każdy obiekt uznany za wartościowy (dziś nie tylko materialny) mógł zostać wpisany do inwentarza. Trwało to niemalże do końca II wieku, kiedy do głosu zaczęło dochodzić chrześcijaństwo, potępiające przywiązanie do rzeczy materialnych oraz zmysłowych – choć, jak się okaże, jedne z największych kolekcji dzieł sztuki zgromadzili właśnie papieże. Zalążki pierwszych kolekcji odrodzą się ponownie dopiero w drugiej połowie XV wieku wraz z powstaniem nowych warstw wykształconego i stopniowo bogacącego się mieszczaństwa.

Nie oznacza to jednak, że skarbce przestały istnieć. Wręcz przeciwnie, w czasach kolekcji chrześcijańskich zmienił się po prostu ich charakter – do inwentarza zaczęto wpisywać relikwie, przywożone najczęściej z wypraw krzyżowych, a wykreślać z niego obiekty pochodzenia etnicznego, kojarzące się przede wszystkim ze światem pogańskim. Jest to godny odnotowania fakt, który wpłynął na kształt obecnych kolekcji muzealnych, ponieważ instytucje te rozdzielają od siebie dzieła oraz artefakty. W związku z tym wciąż utrzymuje się podział na sztukę wysoką i niską, a dualizm ten wpływa – jak zdiagnozowała holenderska krytyczka i teoretyczka kultury Mieke Bal – na odczytywanie i/lub ignorowanie pewnych treści[2]. Na przykład „afrykańskie maski” tworzone przez Picassa traktowane będą jako wysokiej klasy dzieło sztuki, maski zaś „błotnych ludzi” z Goroka w Papui-Nowej Gwinei ocenimy jako ludowe artefakty. Ciekawa jest w tym kontekście próba podejmowana przez Stedelijk Museum w Amsterdamie, w którym oba tego typu obiekty traktuje się na równi. Można to było zobaczyć chociażby na wystawie „Kirchner and Nolde: Expressionism. Colonialism” (2021), którą poprzedzały czteroletnie badania kuratorek Beatrice von Bormann (Stedelijk Museum Amsterdam) i Dorothe Aegesen (Statens Museum for Kunst w Kopenhadze) z grupą zewnętrznych ekspertów. Jej głównym celem było opowiedzenie o twórczości tytułowych artystów ekspresjonistycznych z perspektywy kolonialnej oraz przemyślenie ówczesnych ideologii, aby w tym kontekście rzucić na ich prace nowe światło. Szczególnie ważne było przywrócenie podmiotowości osobom portretowanym (poprzez chociażby przywołanie ich imion), których wizerunki zawłaszczono i poddano orientalizacji. W tym celu przykładowo powiększono czarno-białe fotografie, przedstawiające osoby spoza Europy, tak aby zwracały na siebie znacznie większą uwagę niż prace Noldego i Kirschnera.

Zbyt wiele, nigdy wystarczająco

Sytuacja zmienia się w połowie XV wieku w Rzymie, kiedy to papieska kolekcja starożytności zostaje zdeponowana na Kapitolu w pałacu władz miejskich (data 15 grudnia 1471 roku i Pałac Konserwatorów będą czasem uznawane za początek historii nowożytnych muzeów). Równocześnie do głosu zaczynają dochodzić humaniści – w tle cały czas toczy się spór o sztuki wyzwolone i mechaniczne, powstają uniwersytety, dynamizuje się postęp nauki, rozkwita literatura, powraca zainteresowanie antykiem. Skarbce zaczyna się prezentować całymi kolekcjami, a to wymusza myślenie nad sposobami ich ekspozycji. Słowo „muzeum” zaczyna oznaczać każdą publiczną kolekcję, którą powinno zachować się dla potomności, prezentowaną w miejscu świeckim lub zsekularyzowanym.

W historii zapisały się przede wszystkim trzy zbiory rodów z tamtego okresu: Gonzagów, d’Este (Isabella będzie jedną z największych kolekcjonerek w dziejach) i Medyceuszy. Zaczyna się wówczas tworzyć program prężnie rozwijającej się polityki kulturalnej – kto, co, kiedy, za ile, w jakim celu. Wszyscy się nawzajem naśladują i rywalizują ze sobą, buduje się dla tych kolekcji nowe siedziby, zamawia obrazy, freski, rzeźby. Osoby zajmujące się kolekcjonowaniem sztuki znały się ze sobą, korespondowały, wymieniały spostrzeżeniami. Tak narodził się homo collector.

Według Josepha Margolisa, amerykańskiego filozofa, istota powstania danego muzeum odnosi się do samej praktyki kolekcjonowania oraz do gustu właściciela. W XV i XVI wieku należy jednak rozróżnić kolekcję prywatną władcy i kolekcję humanisty – pierwsza powstaje z potrzeby podziwiania oraz posiadania, a druga zaczyna stanowić narzędzie poznania. Niezależnie od motywacji dąży się do afirmacji własnej osoby, stworzenia swojego pomnika. Szybko się wówczas mnożą studiola (niewielkie pokoje, będące na poły biurem, a na poły przechowalnią przedmiotów), biblioteki, biura, daktylioteki (kolekcje, a nawet całe pomieszczenia poświęcone zbieraniu gemm) etc. W hierarchii społecznej pną się do góry malarze i rzeźbiarze, którzy wypierają złotników oraz rzemieślników, zajmujących wcześniej szczyt.

Zbiory muzealne – co słusznie zauważa Pomian i co stało się przyczynkiem do powstania niniejszego cyklu – można postrzegać jako zwierciadło zarówno dobrych stron człowieka (bo pokazujemy w nich osiągnięcia techniki, zdobycze nauki, przemiany myślenia), jak i tych najgorszych, odsłaniających wyzysk kolonialny, przemoc, gwałty, a nawet zbrodnie przeciw ludzkości. Kolekcjonerzy budują dookoła siebie nową rzeczywistość. Można to zobaczyć w ostatnim filmie dokumentalnym Andrzeja Miękusa „Ile za sztukę?”, próbującym opowiedzieć o polskim rynku sztuki. Choć sam dokument pozostawia wiele do życzenia, chociażby prezentując wyłącznie neoliberalną perspektywę tworzenia prywatnych zbiorów (co skrupulatnie wypunktował Aleksy Wójtowicz), to otwiera przed nami drzwi domów kilku kolekcjonerów, ujawniając tym samym, że mechanizm skarbca wciąż ma się dobrze. Sztuka jest towarem, który trzeba posiadać. Warto też przypomnieć w tym kontekście sensacyjną swego czasu sprzedaż obrazu „Salvator Mundi” wciąż wątpliwego autorstwa Leonarda da Vinci za ponad 450 milionów dolarów czy równie głośną aukcję zaginionego obrazu „Rzeczywistość” Jacka Malczewskiego.

Wróćmy jednak do XVI wieku. Namnażające się kolekcje zaczynają wpływać na architekturę oraz planowanie przestrzeni – nie tylko prywatnej, ale i miejskiej. Można powiedzieć, że tak rodzą się zręby myślenia o przestrzeniach ekspozycji w kategoriach estetycznych. Świadomie planuje się wnęki dla posągów, dziedzińce, ogrody, a i specjalne ekspozytory, które miały chronić obiekty cenne oraz rzadkie. Już w 1523 roku pojawia się termin pubblico Museo, o którym wspomina Paolo Giovio. Przyświecająca mu myśl – o budynku z bogatym wystrojem, który wypełniony jest rozmaitymi kolekcjami (głównie obrazów) – zachowuje swoje znaczenie do dziś. Wart odnotowania wydaje się fakt, że przestrzenie te miały dostarczać przyjemności także zwiedzającym, a nie tylko właścicielowi kolekcji. Z czasem zaczęto myśleć nad optymalnymi warunkami zwiedzania, w jakich każdy obiekt byłby zrozumiały (co w dzisiejszej perspektywie muzealniczej wciąż wydaje się wierzeniem utopijnym).

Photo by Marcella Marcella on Unsplash

Nie sztuka, tylko przyroda. Początki instytucjonalizacji

Przyjemność z jednej strony, nauka z drugiej. W tym samym czasie powstają pierwsze ważne biblioteki posiadające własne kolekcje. Tam również ważne jest przechowywanie, konserwowanie, nadzorowanie oraz udostępnianie zbiorów – nic więc dziwnego, że Nelson Goodman wskazuje na bliskość obu tych obszarów życia intelektualnego[3]. Zanim muzea sztuki rozepchały się pośród innych rodzajów ekspozycji, królowała jednak przyroda, a więc ogrody botaniczne, muzea żywych roślin oraz gabinety osobliwości, które można określić jako pre-muzea etnograficzne czy pre-muzea historii naturalnej. XVI wiek to początek ery kolekcji encyklopedycznych i – co wydaje się szczególnie ironiczne z dzisiejszego punktu widzenia – zaczyna wtedy brakować miejsca do przechowywania zbiorów. Sytuacja ta stanowi również jedną z głównych bolączek współczesnych instytucji – stąd wiele z nich zaczyna się rozbudowywać o tak zwane magazyny centralne bądź studyjne, które mają być dostępne dla publiczności (jak np. w Victoria and Albert Museum). Czy nie jest to przypadkiem powrót do koncepcji otwartych skarbców?

Podstawowym warunkiem satysfakcjonującego gromadzenia, rozciągniętego przecież w czasie, jest to, że w różnych dostępnych dla człowieka miejscach znaleźć można wiele przedmiotów godnych zbierania, tych znanych oraz tych poszukiwanych, i jeszcze nieodkrytych. Ta przestrzeń rozproszenia nie posiada w zasadzie granic, gdyż wszystko, co istnieje, nadaje się na to, by zwrócić uwagę zbieracza. I tak wyróżnione obiekty przyrody ożywionej i nieożywionej mogą zostać wprowadzone w świat kultury

– pisała Maria Popczyk, najważniejsza polska badaczka tematyki ekspozycji[4]. Taka mnogość wymaga stworzenia systemów klasyfikacji w celu nadania obiektom pewnego rodzaju porządku. Pokłosie tych poszukiwań widzimy również dzisiaj, stąd podział na rodzaje muzeów, kolejne sale czy ekspozycyjną hierarchię (jeśli ktoś odwiedzał słynne muzea „typu Luwr”, wie doskonale, że do „najważniejszych dzieł” prowadzą specjalne drogowskazy, pozwalające skutecznie ominąć „drugorzędną” część kolekcji). Inicjuje to oczywiście powstawanie kolejnych problemów: co staje się z przedmiotem, kiedy zostaje przeniesiony z odległej kultury do nowego miejsca (Quatremère de Quincy); jak ważny jest komentarz pozwalający zrozumieć dzieło, aby nie było „milczącym obiektem” (Peter Vergo).

Początki instytucjonalizacji kolekcji, która doprowadziła do znanego nam obecnie kształtu muzeów, należy więc wiązać z oświeceniową produkcją wiedzy. W XVIII wieku instytucje te stają się przestrzenią uprawiania nauki, a najgłośniejszym tego przykładem było przekształcenie gabinetu historii naturalnej Eliasa Ashmole’a w miejsce regularnie otwarte dla zwiedzających. Tak powstało Ashmolean Museum w Oksfordzie – pierwsze na świecie muzeum uniwersyteckie. Mieści się w nim przykładowo Griffith Institute zajmujący się badaniami egiptologicznymi. Nie bez znaczenia pozostaje oczywiście tło filozoficzno-kulturowe tego okresu, które stanowią chociażby Galileusz, Newton, Kartezjusz czy Linneusz. Zainteresowanie historią naturalną związane jest z rozwojem rolnictwa, farmakoterapii, botaniki, chemii czy fizyki. Muzea pozwalają nam lepiej zrozumieć świat.

Obecnie również obserwujemy wzmożoną refleksję nad przyrodą, czerpaniem z niej korzyści czy potrzebą jej ochrony przed zagrożeniami spowodowanymi działalnością człowieka. Coraz głośniej wybrzmiewa w instytucjach pojęcie antropocenu, które prezentuje się w formie wystaw – w ostatnim roku na rodzimym gruncie były to między innymi: „Antropocen” w Muzeum Architektury we Wrocławiu, „Na początku była góra” w galerii SKALA w Poznaniu, „Mikroza” w Studio BWA Wrocław, „Zdarzenia epistemiczne. Sztuka, natura, antropocen” w CSW Łaźnia w Gdańsku, „Pejzaże antropocenu” w Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej, „499 sekund” w Galerii Art Walk w Warszawie.

Przełom XVIII/XIX wieku to czas, kiedy wyłania się profesja kuratora-marszanda, czyli osoby wykształconej, która z jednej strony ma wiedzę oraz środki, aby podróżować po świecie i poszukiwać rzadkich przedmiotów, z drugiej zaś potrafi utrzymać kolekcję w zrozumiałym układzie oraz wyeksponować to, co w niej najbardziej atrakcyjne. Pojawiają się też opiekunowie wystaw – przyjmujący grupy zwiedzających i pilnujący, aby grupy te były schludnie ubrane. W końcu – z powodu rosnącej liczebności zwiedzających – instytucje wprowadzają bilety. To również okres, gdy gabinety osobliwości okazują się przestarzałe w swojej formie, a ich miejsce zajmują muzea specjalistyczne: botaniczne, zoologiczne, anatomiczne, mineralne, numizmatyczne etc.

Jednym z najciekawszych zjawisk tamtego okresu są jednak Kunstkammern – cudowne przestrzenie o klimacie laboratoriów, które w XVIII i XIX wieku zasilą już istniejące muzea lub staną się podstawą do założenia nowych. Prezentowało się w nich wiedzę drugiego obiegu, a więc przedmioty magiczne, alchemiczne czy legendarne, takie jak na przykład róg jednorożca. Były to miejsca związane z przygodami, ale i ze zdobywaniem – dziś moglibyśmy powiedzieć, że ich idea opierała się na zawłaszczeniu i orientalizacji.

Obecnie dyskusja na temat dekolonizacji instytucji stanowi ważny element tworzenia nowego dyskursu wokół muzeów i kolekcji, o czym świadczą choćby 15. documenta w Kassel (których kierownictwo artystyczne powierzono indonezyjskiej ruangrupie i był to drugi raz w historii festiwalu, kiedy kurator pochodził z innego kontynentu), 59. Biennale Sztuki w Wenecji kuratorowane przez Cecilię Alemani (przywracające sztukę kobiet w ogóle oraz osób tworzących poza Europą, a także spuściznę tych, których wiekami ograbiano) czy jeszcze dobitniej tegoroczne 18. Biennale Architektury pod hasłem „The Laboratory of the Future” (skupione na kwestiach przestrzennej kolonizacji, przede wszystkim związanej z krajami afrykańskimi). Już sam fakt, że gdy mówimy o historii muzeów, to przyglądamy się zjawisku związanemu z tak zwanym Zachodem (także w tym tekście), świadczy o skali problemu. Dziś do wątku zawłaszczenia dochodzi również kwestia „udostępniania”, która może być interpretowana jako nowa forma kulturowego podboju.

Co dalej?

Druga połowa XVIII wieku to znów czas, gdy możemy mówić o datach i miejscach granicznych, uznawanych czasem za „pierwsze muzea”. Będzie tak na przykład w 1753 roku, po śmierci sir Hansa Sloane’a, którego kolekcja stanowiła bazę dla British Museum, czy nawet w 1791 roku, kiedy podczas rewolucji francuskiej dawny pałac królewski oddano w ręce społeczeństwa (dwa lata później z tych popiołów narodził się Luwr, a publiczność miała do niego wolny wstęp przez trzy dni w tygodniu).

Chciałoby się wierzyć, że motywacją do powstania tej instytucji był zachwyt nad czymś wyjątkowym i jedynym w swoim rodzaju, ale historia pokazuje, że zawsze chodziło jedynie o władzę oraz prestiż. Trudno uciec od wrażenia, że tendencja ta utrzymuje się do dziś. Zakładanie kolejnych instytucji, zarówno kiedyś, jak i współcześnie, stanowi część politycznej modernizacji – im bardziej społeczeństwo zsekularyzowane, zurbanizowane oraz wykształcone, tym więcej muzeów będzie miało. Dobry przykład stanowi tu chociażby Louvre Abu Dhabi. Francuskie Ministerstwo Kultury i dyrekcja Muzeum Luwru podpisały umowę z emiratem pozwalającą na wykorzystywanie nazwy paryskiego muzeum jako znaku firmowego oraz wypożyczanie części zbiorów za wysokie korzyści finansowe. Dokument obowiązuje do 2037 roku i funkcjonuje jako symbol największej kulturowej wymiany czasów współczesnych.

Otwarte pozostaje wciąż pytanie, jak ma się do tego najnowsza definicja instytucji muzealnej, uchwalona pod koniec ubiegłego roku przez Międzynarodową Radę Muzeów (ICOM), zgodnie z którą:

Muzeum jest trwałą instytucją publiczną nienastawioną na osiągnięcie zysku, która bada, zbiera, konserwuje, interpretuje i przedstawia dziedzictwo materialne i niematerialne. Otwarte dla publiczności, dostępne i integracyjne muzea wspierają różnorodność i zrównoważony rozwój. Działają i komunikują się etycznie, profesjonalnie, przy udziale społeczności, oferując różnorodne doświadczenia edukacyjne, rozrywkowe, refleksję i dzielenie się wiedzą[5].

W niniejszym cyklu spróbujemy zarysować odpowiedź.

LEKCJA MUZEALNA

Muzea są dziś zupełnie inne niż jeszcze kilka lat temu – można zaryzykować stwierdzenie, że żadna inna instytucja kultury nie ulega ostatnio tak fundamentalnym zmianom. Zaczynają się dzielić na: te, które pretendują do bycia wielofunkcyjnymi, otwartymi dla publiczności miejscami; te, które próbują podtrzymać kult świątyni sztuki z twardą dyscypliną zachowań; te, które zmieniają się w ośrodki przemysłu kulturalnego, oferujące rozrywkę. W cyklu będziemy przyglądać się wyzwaniom, jakie stoją przed muzeami, i rzucimy okiem na społeczno-polityczne konteksty, w jakich powstają. Spróbujemy zrozumieć, skąd biorą się towarzyszące im sensacje, zachwyty oraz niezadowolenie.


Przypisy:
[1] K. Pomian, Muzeum. Historia światowa. Tom 1: Od skarbca do muzeum, Gdańsk 2023, s. 23.
[2] Por. M. Bal, Czytanie sztuki?, tłum. M. Maryl, „Teksty Drugie” 2012, nr 1/2 (133-134), ss. 39–58.
[3] Zob. N. Goodman, Koniec muzeum?, w: Muzeum sztuki. Antologia, red. M. Popczyk, Kraków 2005, s. 119–133.
[4] M. Popczyk, Estetyczne przestrzenie ekspozycji muzealnych, Kraków 2008, s. 13.
[5] Tłumaczenie: J. Suchan.