Nr 16/2024 Na dłużej

Lek na ból

Maciej Kaczmarski
Muzyka

W lipcu minęło dwadzieścia pięć lat od nagłej śmierci Marka Sandmana – piosenkarza, multiinstrumentalisty, animatora sceny muzycznej Massachusetts i lidera grupy Morphine.

Osoba prywatna

Mark Sandman pilnie strzegł swojego życia prywatnego: konsekwentnie odmawiał odpowiedzi na pytania dziennikarzy o rodzinę, związki, pracę poza muzyką i inne kwestie osobiste (przez długi czas nie chciał zdradzić prasie nawet swojego wieku). „Lubię utrzymywać sprawy osobiste w sferze zakulisowej. Bardzo staram się być osobą prywatną” – wyjaśniał. Kilka faktów na temat jego życia można jednak ustalić: przyszedł na świat 24 września 1952 roku w Newton w stanie Massachusetts w rodzinie pochodzenia żydowskiego. Przez blisko siedem lat podróżował po świecie: odwiedził Alaskę, Belize, Brazylię i Peru, żył jak beatnik w drewnianej chacie w lasach Kolorado, zarabiał na życie jako taksówkarz, budowlaniec i rybak u wybrzeży stanu Washington. „Myślę, że on po prostu szukał [swojego miejsca]” – mówiła jego matka Guitelle. Po powrocie do domu, za radą rodziców, ukończył nauki polityczne na University of Massachusetts, ale ciągnęło go do muzyki.

Los nie oszczędzał młodego Sandmana. Kiedy pracował jako taksówkarz, został ugodzony nożem w klatkę piersiową podczas próby rabunku. Kilku jego najbliższych przedwcześnie zmarło, w tym dwaj młodsi bracia – Roger, który odszedł w 1978 roku po ciężkiej chorobie, oraz Jonathan, który niespełna dwa lata później w tajemniczych okolicznościach wypadł przez okno. „Takie wydarzenia sprawiają, że koncentrujesz się na teraźniejszości. Nie chcesz marnować czasu na robienie tego, czego nie chcesz robić, bo nigdy nie wiadomo, co cię w życiu czeka. Sądzę, że wpłynęło to na mnie [tak, że postanowiłem] dalej grać muzykę, a nie żyć z miesiąca na miesiąc i tylko zarabiać na czynsz” – opowiadał artysta. Od początku lat 80. udzielał się w wielu lokalnych grupach, takich jak Hypnosonics, The Pale Brothers, Candy Bar i Sandman. Był także znawcą muzyki i kolekcjonerem płyt; cenił zarówno Prince’a i Bo Diddleya, jak i folk z Afryki i Ameryki Południowej.

Skupiona głównie wokół Bostonu i okolic muzyczna scena Massachusetts obfitowała w zdolnych wykonawców, ale Sandman od początku się na niej wyróżniał. Natura obdarzyła go nieomal wszystkimi atrybutami, jakimi cechuje się gwiazda estrady: był wysoki, przystojny, charyzmatyczny i tajemniczy, na dodatek dysponował charakterystycznym, głębokim bas-barytonem, który płynnie przechodził od groźby do obietnicy, od rozkoszy do udręki. Pisane przez niego teksty, w których rozważał mroczne aspekty ludzkiej egzystencji, były silnie inspirowane literackimi kryminałami Jamesa Ellroya i powieściami pulp fiction Jima Thompsona, a także twórczością Jacka Kerouaca i innych beatników. W swoim lofcie w Cambridge zainstalował profesjonalne studio nagraniowe Hi-N-Dry (przeniesione później do Sommerville), w którym nie tylko nagrywał, ale także modyfikował instrumenty. Pomimo tych talentów długo czekał, aż jego kariera nabierze rozpędu.

Zachować prostotę

Pierwszy ważny zespół Sandmana zaczął się od jego niedzielnego jamu z zaprzyjaźnionymi muzykami: Davidem Champagne’em (gitara), Billym Conwayem (perkusja) oraz Jimem Fittingiem (harmonijka ustna). Sandman grał na „niskiej gitarze” – sześciostrunowej gitarze elektrycznej, którą przepuszczał przez baterię efektów zmieniających oktawy, aby instrument brzmiał bardziej jak bas. Conway zredukował swój zestaw perkusyjny do bębna koktajlowego, w którym używał wyłącznie werbla, bębna basowego i talerza. „[…] każdy [członek grupy] musiał być w stanie zabrać swój sprzęt na koncert za jednym zamachem. Chcieliśmy, żeby wszystko było małe i proste” – tłumaczył perkusista. „Mamy swoje estetyczne zasady: za wszelką cenę zachowaj prostotę. Oprzyj się pokusie dodawania. Jeżeli chcesz coś zrobić z piosenką, odejmuj” – uściślał Sandman, który obowiązkami wokalisty i kompozytora dzielił się z Champagne’em i Fittingiem.

Zespół zaczął występować pod szyldem Treat Her Right, który zapożyczył od soulowego przeboju Roy Head and the Traits z 1965 roku („Mark lubił tę nazwę, bo uważał, że spodoba się kobietom” – wspominał Champagne). Muzycy grali zarówno autorski materiał inspirowany bluesem Muddy’ego Watersa i Howlin’ Wolfa, jak i przeróbki Boba Dylana i Johna Lee Hookera. Dzięki nietypowemu instrumentarium wypracowali na wskroś oryginalne brzmienie. „Wiedzieliśmy, kim nie chcemy być. Wszyscy graliśmy [wcześniej] w mocniejszych składach rockowych z dużymi wzmacniaczami. Nie ma sensu być na scenie, jeśli nie słyszysz wyraźnie, co robią inni, więc pierwsze, co zrobiliśmy, to graliśmy cicho” – relacjonował Conway. I dodawał: „Jeżeli w piosence było za dużo akordów, po prostu je usuwaliśmy albo pomijaliśmy tę część utworu. Bardzo szanowaliśmy piosenki z jednym akordem”. Jak precyzował Champagne, chodziło o to, by „wymyślić coś własnego”.

Kwartet dostał cotygodniową rezydenturę w klubie Plough and Stars w Cambridge, szybko stając się jego główną atrakcją. Artyści samodzielnie sfinansowali nagranie debiutanckiego albumu „Treat Her Right” (1986). Płyta przyciągnęła uwagę włodarzy wytwórni RCA, w barwach której ukazał się drugi longplay Treat Her Right, „Tied To The Tracks” (1989). Nie odniósł spodziewanego sukcesu komercyjnego pomimo przychylnych recenzji, promocji w uniwersyteckich rozgłośniach radiowych oraz wspólnych tras koncertowych z Los Lobos, The Replacements i Bonnie Raitt, toteż RCA rychło zerwała umowę z zespołem. „RCA zadecydowało, że jeśli nasza mała piwniczna taśma tak dobrze sobie poradziła, to czemu nie wydać pięćdziesiąt razy więcej pieniędzy, a będzie pięćdziesiąt razy lepiej! Oni myślą, że wszystko tak działa” – napisano we wkładce do płyty „What’s Good For You” (1991). Wkrótce po jej wydaniu Treat Her Right zakończyli działalność.

Barytonowi ludzie

Mark Sandman założył Morphine w 1989 roku, jeszcze w trakcie funkcjonowania Treat Her Right. Początkowo był to poboczny projekt dla eksperymentów w duecie z Daną Colleyem – technicznym Treat Her Right. „[Mark] zaczął pracować nad dwustrunowym basem – w tamtym czasie był to bas jednostrunowy – a ja sięgnąłem po saksofon barytonowy, na którym grałem. […] Gdy pewnego razu jamowaliśmy w jego mieszkaniu, brzmienie po prostu zażarło. To był jeden z tych momentów typu »eureka«” – zapamiętał Colley. Sandman grał na dwustrunowym basie techniką slide, dopełnieniem brzmienia jego nowej formacji była zaś oszczędna praca perkusisty Jerome’a Deupree. Sandman określił tę operującą w niskich rejestrach muzykę terminem „low rock”. „My jesteśmy po prostu barytonowymi ludźmi, a skumulowany efekt wszystkich tych instrumentów jest taki, że brzmi to naprawdę nisko, ale nadal słychać, co dzieje się pomiędzy nimi” – opisywał lider.

Trio przybrało nazwę Morphine, z inspiracji Morfeuszem, bóstwem marzeń sennych z mitologii greckiej: „Słyszałem, że jest narkotyk o nazwie morfina, ale to nie od niego się wzięła [nazwa]” – deklarował Sandman. Pomiędzy 1991 a 1992 rokiem Morphine rejestrowali materiał na debiutancki album w aż czterech studiach nagraniowych na terenie Massachusetts (The Outpost, Q Division, Fort Apache i Hi-N-Dry). Przy produkcji nagrań Sandmanowi pomagali Tom Dubé i Paul Q. Kolderie (przyszły współpracownik Radiohead i Hole). „W tamtych czasach wszyscy po prostu się staraliśmy. Wszyscy próbowaliśmy piąć się w górę. Zrobiliśmy płytę, która była dobra, ona dosłownie nazywała się »Good«” – chwalił się Kolderie. Sandman wysłał taśmę z piosenkami do kilkudziesięciu wytwórni, ale żadna nie wykazała zainteresowania muzyką Morphine i „Good” doczekał się publikacji dopiero we wrześniu 1992 roku nakładem małej, niezależnej oficyny Accurate Distortion.

Traf chciał, że partnerka Kolderiego pracowała dla Rykodisc i dzięki jej wstawiennictwu Sandman, Colley i Deupree podpisali kontrakt wydawniczy z tą wytwórnią. W trakcie sesji do płyty „Cure For Pain” (1993) Deupree opuścił szeregi zespołu (zarówno z przyczyn zdrowotnych, jak i z powodu napiętej relacji z Sandmanem), a na jego miejsce wkroczył Billy Conway, stary znajomy z Treat Her Right. Drugi album Morphine znalazł ponad 300 tysięcy nabywców na całym świecie (z czego jedną trzecią w USA), co stanowiło obiecujący wynik jak na podziemną grupę o nietypowym brzmieniu, dowodzoną przez lakonicznego frontmana nieskorego do akcji promocyjnych. Kolderie, który wyprodukował z Sandmanem również ten krążek, nie miał żadnych wątpliwości, że „była to najlepsza partia utworów, jaką [Mark] napisał na album. On miał wtedy naprawdę świetną passę; każda piosenka, która wychodziła [spod jego rąk], była kolejnym zwycięzcą”.

Błogosławieństwo i przekleństwo

Dzięki coraz częstszym występom w telewizji Morphine stopniowo przebijali się do świadomości masowego słuchacza. W styczniu 1994 roku pojawili się w popularnym talk show Conana O’Briena, brawurowo wykonując utwór „Buena”. W maju uświetnili swą obecnością program Joolsa Hollanda w brytyjskiej BBC2. Dwa miesiące później na antenie MTV tytułowi bohaterowie serialu „Beavis i Butt-head” oglądali wideoklip ilustrujący singiel „Thursday”. Piosenki zespołu trafiły na playlisty stacji radiowych oraz na ścieżki dźwiękowe do filmów takich jak „Spanking The Monkey” Davida O. Russella, „Rzeczy, które robisz w Denver, będąc martwym” Gary’ego Fledera i „Dorwać Małego” Barry’ego Sonnenfelda. „Wszystko to działo się tak szybko, że nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy” – zauważył Colley. Mówił też: „Dużo pracowaliśmy, więc nie było okazji, by się zatrzymać i zrobić inwentaryzację. Byliśmy w trasie przez dziewięć miesięcy w roku”.

Koncerty przysporzyły im dodatkowej popularności. Poza USA grupa grała najczęściej w Japonii i krajach europejskich (m.in. we Włoszech, w Niemczech, Szwecji, Portugalii, Szwajcarii, we Francji, w Belgii i Wielkiej Brytanii). Na pierwsze występy Morphine przychodziło po dziesięć osób, a za wyjście na scenę muzycy dostawali 75 dolarów; teraz grali przed tłumami za profesjonalne stawki. Sandman ustalił reguły grania na żywo: Morphine mieli unikać otwierania koncertów innych artystów oraz wielkich scen, występując w mniejszych salach kilka dni z rzędu. „To tak naprawdę jedyny sposób na rozwinięcie prawdziwych relacji z promotorami i właścicielami klubów w każdym mieście. Granie jako support na dużym tournée oznacza brak próby dźwięku i brak garderoby, bardzo mało pieniędzy, a jak masz pecha, to nikt cię nie zobaczy. Jasne, że możesz grać przed kilkoma tysiącami ludzi, ale to bez znaczenia, jeżeli nie zwracają na ciebie uwagi” – wyznał lider.

Po wydaniu albumu „Yes” (1995) nastąpił przełom: Morphine zainteresowali się przedstawiciele wielkiego koncernu medialnego DreamWorks SKG, założonego przez Stevena Spielberga, Jeffreya Katzenberga i Davida Geffena. Jedną z filii konglomeratu była wytwórnia płytowa DreamWorks Records, z którą członkowie Morphine podpisali kontrakt w drugiej połowie 1996 roku. „To było błogosławieństwo i przekleństwo. Pozwoliło nam na pewną swobodę finansową, ale też wniosło wiele stresu do naszego procesu twórczego. Przed podpisaniem umowy z DreamWorks mogliśmy wydawać to, co chcieliśmy, bez konieczności poddawania się jakiejkolwiek krytyce ze strony wytwórni” – nadmieniał Colley. Przejście do DreamWorks „wiązało się z większą presją i odpowiedzialnością, z potrzebą dostarczania. Mark nie pracował zbyt dobrze w takich warunkach. Nie lubił maszynerii, nie chciał grać według zasad tej gry” – oceniła Sabine, partnerka Sandmana.

Hipnotyzujący nastrój

Problemy na linii wytwórnia–zespół pojawiły się już podczas pracy nad pierwszą płytą Morphine dla DreamWorks, „Like Swimming” (1997). Grupa doręczyła utwory nagrane pierwotnie dla Rykodisc, ale nie spodobały się one nowym współpracownikom Sandmana, Colleya i Conwaya. Padła decyzja o dodaniu dwóch nowych piosenek i usunięciu jednej, a także zremiksowaniu singla „Early To Bed” przez The Dust Brothers, producentów specjalizujących się w hip-hopie i tanecznej elektronice. Sandman w pierwszym odruchu przystał na ten ostatni pomysł, poleciał nawet do Los Angeles, żeby popracować nad remiksem razem z duetem. Efekty kooperacji były jednak dlań niezadowalające, na domiar złego wytwórnia obciążyła go wydatkami za czas spędzony w Kalifornii. „Ten weekend kosztował mnie 40 tysięcy dolarów!” – utyskiwał Sandman. Pomimo nacisków wytwórni nigdy nie się zgodził, żeby remiks „Early To Bed” kiedykolwiek ujrzał światło dzienne.

„Like Swimming” stał się najwyżej notowanym albumem Morphine w USA – dotarł do 67. miejsca na liście „Billboardu”. Niemniej taki wynik nie zadowolił DreamWorks, nie wystarczył też do przebicia komercyjnej bariery. Nie pomogły ani zwiększone nakłady, ani agresywny marketing, ani nawet nominowany do nagrody Grammy teledysk do „Early To Bed”. Sytuację pogarszały recenzje, w których powtarzały się zarzuty o stagnację. Ira Robbins z „Rolling Stone” narzekał, że „zespół po czterech albumach ujeżdża to samo brzmienie niczym elektryczny samochodzik”, a Ryan Schreiber z „Pitchfork.com” wyrokował, że Morphine „desperacko muszą zmienić swoje brzmienie” – „a jeśli w tym celu będą musieli się rozpaść, to nie sądzę, by ktokolwiek się przejął”. Dla odmiany w polskiej „Machinie” Grzegorz Brzozowicz chwalił Morphine za „głębię i hipnotyzujący nastrój”[1], a redakcja magazynu umieściła „Like Swimming” na liście najlepszych płyt A.D. 1997[2].

Rozczarowujące wyniki finansowe „Like Swimming” wytworzyły jeszcze większą presję ze strony DreamWorks na Sandmanie. „Chcieli z niego zrobić drugiego Becka” – żalił się Colleyuzupełniał, że „Mark czuł się odpowiedzialny za wyprodukowanie wielkiego przeboju. Doprowadziło to do wielu konfliktów między Markiem, Billym i mną”. Aby urozmaicić brzmienie Morphine, do nagrywania piątego albumu „The Night” (2000) zaproszono gości, między innymi wiolonczelistkę Jane Scarpantoni, klawiszowca Johna Medeskiego z jazzowej formacji Medeski Martin & Wood, altowiolistę Josepha Kesslera, kontrabasistę Mike’a Rivarda, pięcioosobowy żeński chórek i kilku perkusistów, w tym członka pierwszego składu Morphine, Jerome’a Deupree. W połowie 1999 roku muzycy mieli ukończony już niemal cały album, postanowili jednak zrobić sobie przerwę na letnie koncerty w Europie. Sandman szczególnie cieszył się na występ we Włoszech.

Wyrazy miłości

W sobotę 3 lipca 1999 roku we włoskim miasteczku Palestrina pod Rzymem panował skwar nie do wytrzymania, temperatura sięgała prawie 37 stopni Celsjusza. Pod wieczór upał nieco zelżał, ale w dalszym ciągu było bardzo duszno. Dzień wcześniej zaczął się festiwal Nel Nome del Rock, którego główną gwiazdą byli Morphine. Zespół zjawił się na scenie tuż przed zachodem słońca. W trakcie grania siódmego utworu Sandman zakołysał się na nogach, a następnie upadł na plecy. Czekający w pobliżu ambulans natychmiast zawiózł nieprzytomnego muzyka do szpitala, ale było już za późno na ratunek: Sandman zmarł w wyniku rozległego ataku serca, niecałe trzy miesiące przed 47. urodzinami. Dwa tygodnie wcześniej skarżył się na ból w klatce piersiowej i problemy z oddychaniem, ale zrzucił to na karb niestrawności. Prasa brukowa błędnie założyła, że do jego śmierci przyczyniło się nadużywanie narkotyków.

Kilka tygodni później Colley i Conway dokończyli miks „The Night”. „Moim zdaniem nie ma większego wyrazu miłości, którą moglibyśmy obdarzyć [Marka], niż powrót do pracy i ukończenie tego albumu, ponieważ wiedzieliśmy, ile pracy w niego włożył” – skonstatował saksofonista. On i Conway spotkali się z kierownictwem DreamWorks, od którego usłyszeli: „Wiemy, że cierpicie, ale nie będziemy wspierać tej płyty. Chcecie to zrobić, proszę bardzo, powodzenia. Ale to nie jest to, na co się pisaliśmy. Nie tego chcieliśmy”. Album ukazał się pół roku po śmierci Sandmana, lecz nie był lansowany przez wytwórnię i poniósł komercyjną klęskę. Conway i Colley promowali go na własną rękę, przez krótki okres koncertując z towarzyszącymi muzykami pod nazwą Orchestra Morphine. Conway zmarł w 2021 roku; Colley gra obecnie w zespole Vapors of Morphine u boku śpiewającego multiinstrumentalisty Jeremy’ego Lyonsa i perkusisty Toma Areya.

Morphine wywrócili do góry nogami konwencję rockowego tria, lecz nie odwrócili biegu kultury popularnej ani nie doczekali się naśladowców, choć do fascynacji twórczością grupy przyznawali się między innymi Joe Strummer (The Clash), Les Claypool (Primus), Josh Homme (Queens of the Stone Age), Henry Rollins (Rollins Band) oraz członkowie The Presidents of the United States of America, The Watchmen, Collective Soul i Honey White. Jednak ćwierć wieku po przedwczesnej śmierci Marka Sandmana osierocony przez niego zespół pozostaje niepowtarzalnym zjawiskiem na muzycznej mapie lat 90.; piosenki Morphine już wtedy wychodziły daleko poza stylistyczne ramy tamtej dekady, może dlatego, że nie były związane z żadnym konkretnym gatunkiem ani subkulturą. Przejmująca twórczość Sandmana stanowi artystyczną wypowiedź kogoś, kto cierpienie przekuł w sztukę, sporządzając – zgodnie z tytułem płyty Morphine – swój własny lek na ból.


Przypisy:
[1]   G. Brzozowicz, Morphine – Like Swimming, „Machina” nr 5 (14), maj 1997, s. 90.
[2]   Zob. Redakcja, 20 w ciemno, „Machina” nr 1 (22), styczeń 1998, s. 53.