Nr 5/2023 Na teraz

Ktoś całkiem zwyczajny

Dominika Gracz-Moskwa
Komiks

Okładkowy blurb zapowiada, że „47 strun” to „najbardziej gęste i ambitne dzieło Timothé Le Bouchera”. Trudno stwierdzić, czy ta obietnica ma pokrycie – otrzymaliśmy przekład pierwszego z dwóch tomów, więc na domknięcie opus magnum przyjdzie nam poczekać. Na razie możemy przypuszczać, że „ambicja” dotyczy wielkości w sensie całkiem dosłownym: objętości – pierwszy z tomów liczy bowiem niemal 400 stron. Trudno jednak stwierdzić, jak te aspiracje przełożą się na pozostałe aspekty komiksu. Część pierwsza służy przede wszystkim rozpoczęciu całej masy wątków i wprowadzeniu rasowego cliffhangera.

Jest lato. Ambroise ma dwadzieścia dziewięć lat i przeprowadził się właśnie w nowe miejsce, by jako harfista rozpocząć pracę w miejscowej filharmonii. Poznajemy go w chwili, która przesądzi o jego losie – gdy spotyka nieznaną z imienia, czerwonowłosą kobietę (choć poznamy jej rozmaite imiona, prawdziwe pozostaje nieodkryte). Co prawda chłopak zdaje się całkowicie nią niezainteresowany, jednak w niej niemal natychmiast („od pierwszego wejrzenia” i wszystkie inne znane klisze) rodzi się niezdrowa obsesja na jego punkcie. Obojętność ze strony chłopaka nie stanowi dla niej żadnego problemu – może przyjąć tyle form, ile tylko będzie konieczne, by usidlić młodego muzyka, posiada bowiem nadnaturalne umiejętności czyniące ją zmiennokształtną.

„47 strun” bardzo szybko określa więc tematykę, którą będzie rozwijać – to historia o obsesji. Na początku tylko czerwonowłosej kobiety w stosunku do bohatera, lecz na następnych kartach poznajemy kolejne kierowane pragnieniami postaci i ich motywacje. Jedni pożądają sukcesu, inni nieustającej przyjemności, a jeszcze inni akceptacji. Ale to także – ze względu na zdolności bohaterki i sposób, w jaki ich używa – historia o manipulacji, o zabawianiu się czyimś życiem i kierowaniu człowiekiem niczym pionkiem na szachownicy. Kobieta, przeistaczając się w kolejne postaci różnej płci, raz odbywa z bohaterem chwilowe, powierzchowne rozmowy, raz nawiązuje głębsze relacje. W pewnym momencie odgrywa potrójną rolę w świecie przedstawionym: przyjaciela, dziewczyny i mecenaski Ambroise’a. Otaczając – a wręcz osaczając – chłopaka swoimi kolejnymi wcieleniami, popycha go w „odpowiednim” (przynajmniej w swoim mniemaniu) kierunku. Koniec końców to historia o sekretach. Poza czerwonowłosą bohaterką – której największa tajemnica i prawdziwe motywacje są znane tylko czytelnikom – każda postać coś tu ukrywa: poważną chorobę, kwestie tożsamościowe, trudne relacje rodzinne, mobbing w pracy.

Zapewne na tym miała polegać zapowiadana „gęstość”, że autor nie poprzestał na rozwijaniu głównego planu, ale zadbał o dociążenie wątków pobocznych. Le Boucher wrzuca ich do pierwszego tomu naprawdę sporo. Obok relacji między zmiennokształtną a młodym harfistą mamy nakreśloną relację Ambroise’a z jego siostrą i ojcem, kwestię choroby głównego bohatera, dynamikę relacji w orkiestrze, do której chłopak dołącza (konflikt, który od dawna utrzymuje się pomiędzy dwiema grupami), tajemnicę hejterskich listów przesyłanych do filharmonii czy w końcu sekretne towarzystwo zmiennokształtnych i zasady w nim panujące. Być może pomysły te same w sobie brzmią dobrze i niezwykle szczelnie wypełniają kolejne kadry historii, ale ich realizacja – zarówno nagromadzenie, jak i rozbicie na dwa tomy – nie tyle uniemożliwia na tym etapie recenzencką ocenę, ile napawa zarówno niepokojem, jak i nadzieją. Powody do obaw są, niestety, konkretne: w poprzednim komiksie Le Bouchera, „Pacjent”, również mieliśmy do czynienia z intrygującą historią pełną znaków zapytania. Autor jednak zwyczajnie nie udźwignął podjętego wyzwania – zakończył wszystkie wątki pospiesznie, niszcząc całe zbudowane wcześniej napięcie. Na razie Le Boucher pozostawia czytelników pierwszego tomu z rasowym cliffhangerem. Jednak nadzieje, że autor rozbił historię na dwa tomy po to, by nie powtórzyć błędu płytkiego i prostego domknięcia wątków, są nikłe – osobiście nie do końca wierzę, że Le Boucherowi uda się utrzymać fabularne emocje.

Przejdźmy do samych bohaterów, których – co łatwo wywnioskować z mnogości wątków – jest tu bez liku. Poznajemy nie tylko główną parę protagonistów, ale także rodzinę Ambroise’a, pracowników filharmonii oraz inne osoby zmiennokształtne. Wszyscy otrzymują od Le Bouchera pewne cechy charakterystyczne, które najciekawiej ujawniają się w dynamicznych relacjach, a więc w starciu pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Bardzo szybko zauważamy, że autor niemal każdą ze stworzonych przez siebie postaci widzi jako drapieżnika. Oddaje to kreską, zwłaszcza sposobem rysowania twarzy – na niemal każdej nieustannie malują się czujność i pewność siebie. Spojrzenia rzucane ukradkiem, groźnie ściągnięte brwi, lekkie uśmiechy jakby kryjące się w kącikach ust, a nawet sposób, w jaki na twarze bohaterów pada cień – Le Boucher chce, abyśmy byli nieustannie zaintrygowani każdą z postaci. Przeważnie mu się to udaje – ale, niestety, nie w pełni. Bowiem największą porażką autora okazuje się główny bohater.

Le Boucher bardzo chciał uczynić Ambroise’a kimś wyjątkowym – stąd w planie fabularnym niemal wszystkie inne postaci się nim interesują: od pobieżnego zaintrygowania, przez pełne zafascynowanie, aż po niezdrową obsesję. Pilnując intensywności, autor zapomniał o powodzie (lub powodach) tej fascynacji. Co czyni Ambroise’a wartym uwagi – nie tylko wszystkich innych bohaterów, ale i naszej? Co sprawia, że jest tak niezwykle interesujący? Czy – dla innych postaci w komiksie – takim powodem jest jego uroda? Raczej nie – z pewnością jest on konwencjonalnie atrakcyjny, ale tak samo narysowanych zostaje wielu innych bohaterów komiksu. Czy decydujące są niesamowite umiejętności muzyczne chłopaka? Również nie – zanim Ambroise da popis swoich talentów, minie sporo czasu, a wiele osób już ulegnie jego czarowi. Ostatecznie Ambroise nigdy nie zostaje określony mianem wirtuoza – raczej obiecującego, ale wciąż uczącego się muzyka. Trudno też takimi argumentami ostatecznie przekonać czytelników o magnetyzmie protagonisty, jako że atrakcyjność cielesna przekazana za pomocą komiksowego rysunku to rzecz umowna, zaś piękno dźwiękowe jest niemal niemożliwe do namalowania (pośrednim wyjściem wydawałoby się w tym przypadku malowanie zachwytów na twarzach słuchających – z czego Le Boucher nie korzysta).

A może chodzi o coś bardziej trywialnego – o samą kwestię bycia nową twarzą w miejscu, w którym niezbyt wiele się dzieje? Jeśli tak, to z pewnością odziera to bohatera z powłoki bycia interesującym, zastępując ją prozaiczną kwestią bycia „kimś nowym”.

Ambroise jest ostatecznie zupełnie zwyczajny. Nie ma w tym nic złego, ale też z tego powodu niesamowite intrygi zacieśniające się wokół niego okazują się dla czytelnika niewiarygodne. Trudno też muzykowi rywalizować z innymi postaciami – ze zmiennokształtną czy też z jego siostrą i jej przyjaciółmi – bowiem każda z nich jest na swój sposób bardziej wyrazista, a przez to bardziej intrygująca i przyciągająca uwagę. W starciu z nimi Ambroise wypada co najmniej blado, a fascynacja nim postawiona jest pod wielkim znakiem zapytania.

Na pewnym poziomie Ambroise pozostaje postacią tragiczną. Z jednej strony nieświadomy wielkich machinacji toczących się nad jego głową, wpada w każdą zastawioną na niego pułapkę. Z drugiej strony sam okazuje się – mimowolnie – pułapką, w którą niczym w czarną dziurę wpadają kolejne bohaterki i bohaterowie, nie potrafiąc się z niej wydostać. Czy i czytelnika może zaintrygować ten młody, obiecujący harfista? Wątpię. Pozostaje więc wierzyć w samą historię i w jej odpowiednie poprowadzenie: trzymajmy kciuki, by autor, zbliżając się do zakończenia, nie zaczął zwijać wątków drugoplanowych.

 

Timothé Le Boucher, „47 strun” (tom 1)
tłumaczenie: Olga Mysłowska
Non Stop Comics
Katowice 2022