Nr 25/2023 Na teraz

Kto chce oglądać nagiego Houellebecqa?

Alicja Chwieduk
Literatura

Właściwie nic się nie stało. Takie wrażenie można odnieść w piątkowe, czerwcowe popołudnie, gdy Michel Houellebecq przychodzi na wernisaż do paryskiej galerii Romero Paprocki, w której jego dobry znajomy, Louis Paillard, wystawia swoje oryginalne grafiki z komiksowej adaptacji „Mapy i terytorium”. Spokojne, wdzięczne wydarzenie. Francuskim dziennikarzom nie umyka pogodny nastrój pisarza – jak zauważają, wcale nie zdradza, w jak fatalnej kondycji psychicznej był jeszcze parę miesięcy temu. Zresztą latem afera wokół porno-projektu kolektywu KIRAC (akronim od „Keeping It Real Art Critics”) podzieliła już los większości współczesnych sensacji: zawrzało i ucichło. Strefa medialna nie znosi niskich temperatur, więc gdy przestały spływać kolejne doniesienia z francusko-niderlandzkiego frontu (wyrok w sprawie zapadł 16 maja 2023 roku), kłótnię między Houellebecqiem a Stefanem Ruitenbeekiem, spiritus movens KIRAC-a, szybko pokryły grube warstwy świeżych newsów.

Zwrotów akcji nie będzie

Wyrok wyczerpał awanturniczy potencjał sporu i chociaż głęboko rozczarował państwa Houellebecq, to przecież w dużej mierze uwolnił ich od płacenia za własne błędy. A te jaskrawie naznaczają historię przedziwnego układu z KIRAC-iem opisaną w „Kilku miesiącach mojego życia”.

Bieg wydarzeń rusza nieco ponad rok temu. Pisarz zgadza się na udział w amatorskim porno z holenderką Jini van Rooijen, znajomą Ruitenbeeka. Listopadowe spotkanie, które zaaranżował w Paryżu szef KIRAC-a, zostaje – zgodnie z umową wszystkich stron – nagrane. Ma też być opublikowane na koncie OnlyFans Jini, ale Houellebecq wycofuje swoją zgodę, kiedy dowiaduje się, że portal jest platformą płatną, więc ich film wcale nie będzie altruistycznym gestem w imię sprawiedliwej dystrybucji seksualnej przyjemności. Mimo sporego zawodu zarówno umiejętnościami Jini („obciągała gorzej niż przeciętnie”, nie zasługując na „szlachetne miano dziwki” [s. 31]), jak i zachowaniem Ruitenbeeka, Houellebecq ponownie spotyka się z kolektywem KIRAC, tym razem w Amsterdamie. To w trakcie tej grudniowej wizyty pisarz podpisuje niefortunny kontrakt. Do stolicy Holandii przyciągnęła go, między innymi, obietnica seksu z inną młodą fanką, Isą Moleman. Spotkanie nie nabiera oczekiwanego tempa, wieńczą je jedynie pocałunki (urywki mogliśmy zobaczyć na trailerze). Ruitenbeek proponuje Houellebecqowi seks z jeszcze dwiema dziewczynami, ale i one nie przypadają do gustu ani gościowi, ani jego żonie. Państwo Houellebecq opuszczają zatem Amsterdam rozczarowani, choć jeszcze nie przerażeni. Niesmak przeradza się w panikę dopiero pod koniec stycznia, gdy pisarz po raz pierwszy (!) czyta podpisaną umowę i dociera do niego groza punktu 1.4, zgodnie z którym KIRAC może wykorzystać wszystkie materiały pozyskane w okresie od 1 listopada do 31 grudnia 2022 roku. A przecież kamerzysta nie spuszczał Houellebecqa z oka.

Sprawy sądowe toczyły się najpierw we Francji, później w Niderlandach. Z punktu widzenia Houellebecqa w obu przypadkach poniósł porażkę – dystrybucji filmu nie zakazano, materiały mogą być nadal w posiadaniu KIRAC-a, a sam kolektyw nie został ani ukarany, ani nawet upomniany. Dodajmy, że zawiodła też międzynarodowa opinia publiczna, która dysponuje całym orężem symbolicznego wykluczania. Przez spór z Houellebecqiem ekipa Ruitenbeeka nawet nie otarła się o jakąkolwiek formę społecznego lub artystycznego ostracyzmu. Jakkolwiek w Holandii KIRAC uchodzi za nieobliczalne, bezwzględne enfant terrible sztuki nowoczesnej (lub mówiąc przyziemniej za dziennikarką „The New York Times”: za art world trolls and pranksters), których metody pracy wzbudzają silne kontrowersje, to jednak odnoszę wrażenie, że w tej konkretnej aferze wcale nie przyklejono im łatki oprawców. Interesującą próbą uchwycenia niuansów całego sporu jest seria wywiadów dostępna na youtubowym kanale Michiela Lieuwmy, holenderskiego twórcy teatralnego. Lieuwma rozmawia z każdym z członków kolektywu oraz ich adwokatem, aby naświetlić wcale nie oczywistą perspektywę drugiej strony, a między wierszami dać do zrozumienia, że Houellebecq nie dość, że nie potrafi dotrzymać słowa, to zupełnie nie docenia, jak bardzo artystyczna wizja KIRAC-a rezonuje z filozofią jego powieściowego świata.

Houellebecqowi udało się wywalczyć prawo do zobaczenia filmu na cztery tygodnie przed premierą. Jeśli będzie miał uwagi, a twórca odmówi wypracowania konsensusu, może ponownie skierować sprawę do sądu. Jeśli zaś Ruitenbeek w ogóle zignoruje obowiązek konsultacji, zapłaci grzywnę w wysokości 25 tys. euro. Zatem podpisana zeszłej zimy przez Houellebecqa umowa pozostaje w mocy. Z tą różnicą, że sąd zatroszczył się o reputację pisarza – do czego sam zainteresowany niekoniecznie był zdolny.

Data emisji głośnego odcinka nadal nie jest znana. Zainteresowani mogą jednak zapisać się na listę mailingową KIRAC-a, żeby w pierwszej kolejności poznać dzień premiery. Całość, tak jak wszystkie odcinki prowokacyjnej serii mockumentów, dostępna będzie prawdopodobnie tylko dla subskrybentów, za opłatą.

Wyblakła porno afera nabrała na moment rumieńców pod koniec wiosny. We Francji 24 maja 2023 roku nakładem prestiżowego wydawnictwa Flammarion ukazał się autobiograficzny esej (a może raczej spowiedź? wyrzut? przyczynek do kolejnej powieści?) zatytułowany „Quelques mois dans ma vie”, którego przekład trafił do polskich księgarń 25 października. To publikacja pod każdym względem niedostateczna. Jako element strategii marketingowej intersująca, ale nie wywrotowa. Jako kolejne ogniwo Houellebecqowskiego dorobku sprawnie napisana, ale koncepcyjnie rozczarowująca.

Mamy zatem przed sobą przeciętny esej pośpiesznie tkany na kanwie lichej historii kiepskich życiowych decyzji, przewidywalny wyrok sądu, choć nad wyraz empatyczny – któremu trudno odmówić słuszności – i wreszcie letargiczny odzew czytelników. Pobieżna lektura recenzji w międzynarodowej prasie nie pozostawia złudzeń: utwór wypada skomentować, ale próżno szukać w nim polemicznego nerwu tak typowego dla poprzednich dzieł. Patrząc na tę układankę, widzimy, że wyziera z niej jednocześnie – chyba po raz pierwszy w karierze Houellebecqa – i śmieszność, i dramat najpopularniejszego francuskiego pisarza.

Obrażony

Przykładając do eseju oko sarkastycznego krytyka, podsumujemy go jednym zdaniem: sześćdziesięciosiedmioletni Francuz zgodził się na udział w pornograficznym projekcie w reżyserii mężczyzny, któremu od początku nie ufał, po czym napisał książkę o tym, że żałuje.

Oraz że jest obrażony. Na zły KIRAC, na złą Jini van Rooijen, na zły wymiar sprawiedliwości, na cały zły zachodni świat cynicznie żerujący na ludzkich namiętnościach, którego, o ironio, sam był zawsze wytrawnym diagnostą. „Kilka miesięcy mojego życia” napędzają gniew, rozżalenie, po części wyrzuty sumienia, gdy autor przeprasza za islamofobiczne wypowiedzi. Ale te zostawiam na boku, ponieważ w porównaniu z holenderskimi wspomnieniami zajmują w eseju – i prawdopodobnie także w życiu Houellebecqa – część marginalną, na pewno o dużo mniejszej sile medialnego rażenia.

Rozgoryczenie prosto z trzewi to jednak podstępny doradca. Pisarz nie przepuścił go przez literacki filtr, więc wyznanie rozlewa się, pozbawione ożywczego konceptu precyzyjnie nadającego kierunek autorskiej myśli. Czytelnik idzie przez kolejne tygodnie wolnym krokiem ramię w ramię z Houellebecqiem, niekoniecznie wie, gdzie zmierza, ale od pierwszych stron rozumie, że niestety nie będzie drogi na skróty – musi przebrnąć przez wszystkie mętne wody społeczno-filozoficznych dywagacji, tak doskonale znanych z poprzednich powieści. Po zakończonej podróży pozostaje tylko zmęczenie, jedno z tych, które nie dają żadnej satysfakcji.

Qianyun Lysis Li, żona Houellebecqa, w jednym z wywiadów poprzedzających premierę książki chciała zaostrzyć apetyt czytelników, zdradzając, że mąż pracuje nad pamfletem. Ezopowy rys „Kilku miesięcy mojego życia” wygląda jednak dość blado. W dodatku zarzuty Houellebecqa wobec KIRAC-a obsesyjnie krążą wokół ich „brzydoty estetycznej i moralnej”. Argumenty z tego porządku wymierzone w kolektyw, który akurat z brzydoty, rozumianej jako rozsadzanie uprawomocnionych kryteriów estetycznych i etycznych, uczynił swój znak firmowy. brzmią co najwyżej jak wściekły tupot bezsilnego dziecka.

Nużący esej, chybiony pamflet – „Kilka miesięcy mojego życia” przegrywa w starciu z krytycznoliterackim odczytaniem. A gdyby przyjąć inną strategię lektury?

Obnażony

Krytyka książki-wyznania przypomina operację na otwartym sercu. Autora nie chroni pancerz teoretycznoliterackich koncepcji, wedle których zachowuje bezpieczną autonomię wobec postaci narratora i bohatera. Odłóżmy na chwilę podejrzenia podzielane przez niektórych francuskich krytyków, jakoby „Kilka miesięcy mojego życia” było eksperymentalnym gruntem pod przyszłą powieść. Zawierzmy autobiograficznemu paktowi, którego warunki najnowsza publikacja spełniła wzorowo. Zawierzmy bezradności słów:

najpierw bolesne poczucie, że zostałem pozbawiony własnego ciała, głucha wrogość wobec niego, pragnienie, by je ukarać […]. Robiłem wszystko, żeby samego siebie zniszczyć. Na płaszczyźnie psychicznej przenikały mnie fale bezsilnej wściekłości, ale czasami zwijałem się w kłębek w poczuciu wstydu (s. 86).

Przyznając bowiem Houellebecqowi prawo do przemawiania własnym głosem, doświadczamy intymności niespotykanej wcześniej w jego powieściach. Dotykamy tkanki tuż pod naskórkiem.

W takiej optyce czytelniczej esej nabiera, pomimo koncepcyjnych niedociągnięć, egzystencjalnego ciężaru. Zwraca się ku nam nie tyle jako literacki popis, ile dowód jednostkowego dramatu. Wszak nagość dosłowna nie doczekała się obrony – ciało Houellebecqa podzieliło los wielu innych, anonimowych ciał-towarów zapełniających pornograficzne portale czy łamy plotkarskich gazet. Nagość wyznania zaś nie wzruszyła. Gest autora zachowuje jednak głęboki autobiograficzny sens, ponieważ autobiografia realizuje się w złożonych, ciasno splecionych procesach: samopoznawania poprzez Innego, samostanowienia wobec czasu i przestrzeni, odzyskiwania kontroli nad własnym wizerunkiem. Czy zabieg powracania do ciała sprawczego okazał się udany? Odpowiedź zna tylko autor. Jako czytelnicy możemy po prostu uszanować jego drogę i zamilknąć wobec wyznania jednostki uwikłanej we własne pożądliwości.

Nic się nie stało?

Z punktu widzenia dynamiki współczesnych mediów i krytyki literackiej nie stało się nic nadzwyczajnego. Houellebecqa zgrozą przejmowała myśl, że jedyny ślad po jego życiu seksualnym, jaki pozostanie – „to kiepska kopulacja z nieruchawą maciorą sfilmowana przez zdegenerowanego karalucha, a wszystko bez wątpienia wyjątkowej brzydoty” (s. 95). Zgrozą powinno przejąć go również ryzyko, że „Kilka miesięcy mojego życia” może być ostatnim słowem w jego artystycznej karierze. Ale w ferworze krytyki nie traćmy historycznoliterackiej i biograficznej czujności. Mamy bowiem w ręku książkę najmniej znaczącą dla światowego kanonu, ale być może przełomową dla osobistego życia Houellebecqa.

 

Michel Houellebecq, „Kilka miesięcy mojego życia”
W.A.B.
Warszawa 2023