Nr 10/2025 Na teraz

Krew na rękach

Michał Piepiórka
Film

„Muszę was zgwałcić, by życie was nie zgwałciło” – takim, rzekomo autentycznym, cytatem z „poważnego reżysera” rozpoczyna się seans „Utraty równowagi” Korka Bojanowskiego. Początek filmu wydaje się wyjątkowo odważną próbą przewrócenia branżowego stolika – to wrażenie wzmacnia fakt, że reżyser-debiutant opowiedział o równie młodych aktorach, których tym projektem niejako wziął pod ochronę przed przemocą obowiązującego do niedawna układu. Ale „Utrata równowagi” jest nie tylko dziełem niepokornym, lecz również pomysłowym. Niestety, niekiedy wręcz na swojej pomysłowości nadmiernie skupionym.

Dzieło Bojanowskiego przypomina projekty Szkoły Filmowej, w której od jakiegoś czasu powstają filmy dyplomowe ukazujące możliwości dyplomantów wydziału aktorskiego w formie pełnometrażowej. To projekty specyficzne – muszą gwarantować role dla większej niż zwykle liczby aktorów, opowiadają zatem najczęściej o zbiorowościach, na przykład studentach wydziałów aktorskich („Błazny” Gabrieli Muskały czy „Monument” Jagody Szelc). Autor „Utraty równowagi” podąża tropem Muskały, świadomie bądź nie odtwarzając niemalże jeden do jednego główne wątki opowiadanej przez nią historii.

Zarówno w „Błaznach”, jak i „Utracie równowagi” punktem wyjścia jest spektakl dyplomowy przygotowywany przez studentów szkoły filmowej. Te okoliczności pozwalają prześledzić kształtujące się między nimi napięcia, nakreślić dynamikę relacji grupowych, a także indywidualnych. Przełomowy moment życiowy, jakim jest zwieńczenie studiów, jak w soczewce skupia emocje młodych ludzi: ich pragnienia, potrzeby, lęki i aspiracje. Nie może być przypadku w tym, że zarówno Muskała, jak i Bojanowski na pierwszy plan wyprowadzili ambicję. Nikt z rozpoczynających karierę młodych ludzi nie chce w filmie być lokajem, stać z piką w trzecim rzędzie pułku armii czy padać od kuli już w pierwszej scenie. Każdy pragnie współtworzyć parę pierwszoplanowych kochanków, być generałem lub samotnym rewolwerowcem. Oboje twórców opowiedziało o aktorskiej profesji poprzez to zżerające duszę uczucie, jednocześnie wyniszczające i definiujące zawód. Bojanowski dodał do tych refleksji jeszcze jeden motyw: manipulację, przemoc, nadużywanie zaufania, prowadzące do (auto)destrukcji w jeszcze większym stopniu niż samo podsycanie ambicji.

Bohaterowie „Utraty równowagi”, już podchodząc do ostatniego egzaminu, wiedzą, że prawdziwą karierę zrobi z nich niewielu. Choć jeszcze nie wiadomo, na kogo wypadnie, niektórzy rezygnują przed startem – jak Maja, która po szkole teatralnej chce pójść na marketing i zarządzanie, a potem przy korzystnych wiatrach otworzyć knajpę; doświadczenie ma, pracuje w jednej z nich. Gdy pogodzona z losem i rewizją młodzieńczych życiowych planów kobieta nalewa piwo i pucuje kufle, na jej drodze staje „poważany reżyser”, zaangażowany do przygotowania ich dyplomowego spektaklu. Mężczyzna nie musi długo przekonywać Mai, że ta ma potencjał. Wystarczy kilka słów, parę wspólnych prób, by w bohaterce na nowo odżyło dawno pogrzebane marzenie wraz z utraconą pewnością siebie.

Kluczowy okazuje się wybór literatury, na podstawie której ma powstać przedstawienie. Reżyser Jacek narzuca ją autorytarnie – zajmą się „Makbetem”, a kluczową dla wymowy całości rolę Lady Makbet ma zagrać właśnie Maja. Wraz z decyzją o adaptacji rozpoczyna się wyniszczająca walka między najróżniejszymi podmiotami zaangażowanymi w tę historię: reżyserem a młodą aktorką, dziewczyną a jej kolegami i koleżankami z roku, wreszcie samym twórcą tej opowieści a widownią.

Z początku można mieć nadzieję, że temat aktorstwa okaże się jedynie kostiumem dla bardziej uniwersalnej opowieści, dotykającej problemów bez mała wszystkich młodych ludzi wchodzących w dorosłość. To moment fascynujący z wielu powodów, również dlatego, że wymaga porzucenia masek albo przybrania nowych, narzucanych przez przemoc świata, do którego należy wejść, porzucając bezpieczne mury szkół czy uniwersytetów. Wraz ze zdaniem ostatniego egzaminu nie tylko bowiem uzyskuje się tytuł czy kwalifikacje do wykonywania zawodu, ale również zostaje się wystawionym na żer twardych realiów rynku. Ulubieni znajomi nie są już kompanami wspólnej (nie)doli, lecz rywalami walczącymi o ten sam skrawek sukcesu rzuconego przez świat dorosłości. Sojusze się rozpadają, wspólnota obumiera, człowiek zostaje zmuszony do przyjęcia własnej strategii i podążenia drogą indywidualisty – ulubionej figury urynkowionej rzeczywistości. Być może to miał na myśli cytowany na wstępie „poważany reżyser”, mówiąc o gwałcącym młodych ludzi życiu.

mat. prasowe Dynamo Film i PISF

Ale Bojanowskiego nie interesuje to, co stanie się z jego bohaterami po szkole. Skupia się w pełni na relacjach zawiązywanych na chwilę przed tą katastrofą, do której młodzi się przygotowują, a starzy im w tym „pomagają”, przechodząc do gwałcenia „wstępnego”. Już sam wybór sztuki jest w tym kontekście znaczący. Okazuje się bowiem, że Jacek dopiero co „Makbeta” reżyserował, co zresztą zakończyło się tragicznie: samobójczą śmiercią pierwszoplanowej aktorki. Półszeptem mówi się, że to z powodu jego metody pracy – opartej na manipulacji i mobbingu, będących w umyśle oprawcy szczepionką na „gwałcenie” późniejsze i „prawdziwe”. Sam reżyser utrzymuje, że dziewczyna miała problemy psychiczne. Tym samym problematyka życiowych rozterek młodych ludzi zostaje zastąpiona motywem nadużycia zaufania i władzy przez ludzi teatru – tyleż aktualnym i ważnym, co nośnym.

Podstawowym autorskim pomysłem na opowiedzenie tej historii przez Bojanowskiego było poszukiwanie i wygrywanie kolejnych paralel między rzeczywistością literacką, wziętą z dzieła Williama Szekspira, a codziennością młodych bohaterów. Maja nie tylko zatem wciela się w Lady Makbet na scenie, ale również staje się osobą opętaną ambicjami za kulisami. Tak jak królewska żona w pewnym momencie zaczyna rozsmakowywać się w krwi swoich przyjaciół, którzy zamienili się w rywali. Napędzana spiskami żądza władzy – zgodnie z fabułą sztuki – przeradza się w obsesję, naznaczoną omamami, zapowiadającymi rychłą porażkę.

Koncept fabularny „Utraty równowagi” wydaje się mieć potencjał wynoszący całą opowieść na wyższy, bardziej uniwersalny poziom – zamieniając historię o młodych aktorach w przypowieść na temat niebezpieczeństw związanych z porzuceniem lojalności na korzyść własnego interesu. Niestety Bojanowski nie podążył tą drogą. W zamian wyeksploatował paralelizmy do cna.

Związki sztuki i życia uczynił nazbyt ścisłymi – wręcz do śmieszności nieprawdopodobieństw. Spektakl traktujący o aspiracjach wymaga ambicji od aktorów i ta ambicja – jak u Szekspira – ich zgubi. Przemiana Mai w Lady Makbet, eksperymenty z motywem samobójstwa, gdy poprzedni spektakl samobójstwem aktorki się zakończył – to zdecydowanie zbyt dużo, by utrzymać film w konwencji realizmu. Całość zwyczajnie szeleści papierem, jest mało wiarygodna. A to o tyle problematyczne, że historia ta bardzo potrzebuje realizmu – przede wszystkim psychologicznego.

Nie tylko sceniczna Lady Makbet i Maja – również sam Bojanowski zapragnął być manipulatorem równie skutecznym jak jego bohaterowie. Reżyser uznał być może, że jest w stanie tak zakręcić kulturowymi nawiązaniami i samą historią, iż widownia da się złapać w sidła kolejnych zastawianych przez niego pułapek w postaci nieprzewidywalnych zwrotów akcji – prowadzących jednak do jednego i dość przewidywalnego rozwiązania: napiętnowania manipulacji w różnych jej formach. Mogłoby to być autokomentarzem, obnażeniem własnej postawy – niestety, puentę ubrano w kostium triumfu. Ale ostateczny sukces okazał się równie wielką ułudą jak omamy królowej Szkocji. Wszystkich wyniszczyła tyleż przesadna ambicja, co nieumiarkowanie – brak rozeznania w tym, kiedy należy skończyć.

„Utrata równowagi”
reż. Korek Bojanowski
premiera: 9.05.2025