Artyści malarze, Ukrainka Rita (Maria Bruni) i Polak Staszek Godlewski (Tomasz Mycan), poznali się w czasie studiów plastycznych w Krakowie. Zakochali się w sobie, wzięli ślub i na prośbę Rity przenieśli się do jej rodzinnego Kijowa, gdzie mieszkali przez dziesięć lat. I tam się rozwiedli. Ale dwa lata temu, po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę, najpierw wspólnie przeprowadzili się na wieś, a następnie razem wrócili do Krakowa. Zamieszkali w jednym z pokoi mieszkania ich umierającego mistrza – profesora, któremu jeszcze w czasie studiów nadali pseudonim Van Gogh. Widzowie spektaklu „Zamknięte pokoje” poznają ich w chwili, gdy – przez sytuację materialną obojga – skazani na dzielenie klaustrofobicznej przestrzeni usiłują się rozliczyć ze wspólnej przeszłości zawodowej i małżeńskiej. Równocześnie starają się pomóc choremu gospodarzowi (a może przy okazji przejąć jego mieszkanie), wspólnie napisać powieść, która (w przeciwieństwie do malowanych przez nich obrazów) mogłaby przynieść im pieniądze, a także przepracować wojenną traumę i zdefiniować, jak każde z nich rozumie pojęcie ojczyzny. Spektakl wyreżyserowany przez Marię Bruni to autorska inscenizacja solidnie napisanego przez tę wszechstronną artystkę dramatu obyczajowego, w którym uniwersalne, ważne tematy i problemy (takie jak wojna, epidemia, separacja czy kwarantanna) funkcjonują jako metafory relacji międzyludzkich.
Zrealizowane przez pochodzącą z Mariupola Bruni w ramach programu rezydencji artystycznych Instytutu Teatralnego dla twórców i twórczyń z Białorusi i Ukrainy „Zamknięte pokoje” imponują rozmachem, a zarazem nieco przytłaczają i drażnią. Odnoszę wrażenie, że za dużo w tym spektaklu wątków (od kłopotów w małżeństwie, przez życie w lockdownie, po bolączki bohemy i kryzys twórczy), pięter interpretacyjnych, różnorodnych emocji, a nawet – przez dramaturgię, która wymaga doszlifowania – zakończeń. Moje wątpliwości budzi także konstrukcja postaci. Zwłaszcza Rity, która wydaje się emanacją perspektywy antyfeministycznej: jest „Małgorzatą” swojego „Mistrza”; muzą gotową poświęcić własną karierę artystyczną, by sukces i sławę mógł osiągnąć jej mąż. Choć jest świadoma nakładanych na siebie samą ograniczeń (czemu daje wyraz, werbalizując skojarzenie z powieścią Bułhakowa), a nawet podejmuje próby emancypacji, powiela stereotyp niestabilnej emocjonalnie, a przez to dodatkowo interesującej dla mężczyzn artystki.
Jednocześnie Bruni jako artystka – i to artystka totalna, która niemal samodzielnie zrealizowała cały spektakl – imponuje determinacją, potencjałem twórczym i sceniczną charyzmą. Choć jej bohaterka bywa irytująca, na scenie kreowana jest bardzo sprawnie. Tekst wymaga dopracowania, ale już w zaprezentowanej wersji jest – co wcale nie takie oczywiste w polskim teatrze – pełnym i skończonym dramatem obyczajowo-psychologicznym. Decyzje reżyserskie pozwalają aktorskiemu duetowi świetnie korzystać z przemyślnej scenografii Piotra Kruszczyńskiego, która – nieustannie ogrywana przez aktorów – nie jest jedynie dekoracją, tylko specyficznym, scenicznym partnerem dla Bruni i Mycana. Przestrzeń pokoju, pełniącego też funkcję łazienki i kuchni, wydzielona jest sznurkiem rozpiętym na metalowych prętach, co – kojarząc się zarówno z ringiem bokserskim, jak i z muzealnymi barierkami – akcentuje najważniejsze wątki spektaklu. W tym domu łóżko jest zarazem prysznicem (katalizatorem oczyszczającym emocje bohaterów), a pralka – maszyną do pisania wypluwającą z siebie (znacząco puste) kartki powieści. Zmienne funkcje mają także rekwizyty. Najważniejszy z nich wydaje się sznur („grający” także inne przedmioty, np. książkę) – będący znakiem nieustannego przeciągania liny w małżeńskich gierkach, które nie kończą się nawet po rozwodzie. Ciasna, ale dająca wiele możliwości sceniczna przestrzeń jest równie duszna – lecz też podobnie elastyczna – jak relacja Rity i Staszka: osób połączonych, a równocześnie zniewolonych przez wzajemne zależności osobiste i zawodowe.
Jednak to nie interesujące rozwiązania formalne mają decydujący wpływ na znaczenie spektaklu Bruni, tylko jego temat. „Zamknięte pokoje”, w przeciwieństwie do wielu dotychczasowych produkcji zrealizowanych dzięki dwóm wcześniejszym edycjom programu rezydencji artystycznych Instytutu Teatralnego adresowanego do artystów i artystek białoruskich i ukraińskich, nie są tworzonym na gorąco świadectwem pierwszych dni rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Nie mają prostej, reportażowej formy ani nie opierają się na autentycznych wspomnieniach ukraińskich uchodźczyń, jak na przykład koprodukcja Teatru Śląskiego w Katowicach, Teatru Małego w Tychach i Teatru Miejskiego w Gliwicach „5:00. UA” (premiera: 19.06.2022) czy – zrealizowane w ramach innego programu – „Życie na wypadek wojny” (koprodukcja Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kontakt, Teatru Horzycy w Toruniu i Teatru Polskiego w Bydgoszczy przy współpracy Miejskiego Centrum Kultury w Bydgoszczy, premiera: 25.05.2022). W ostatnim czasie temat wojny podlega coraz wyraźniejszej fabularyzacji i dystansującej uniwersalizacji. Wrażenie traumy, będącej jej efektem, nie znika zupełnie, jednak sam konflikt stanowi mniej lub bardziej widmowe tło, warunkujące postawy i zachowania bohaterów. Przedstawienie poznańskiego Teatru Nowego wpisuje się w tendencję do odchodzenia od traktowania tematu wojny jako centralnego wątku spektakli ku wykorzystywaniu jej doświadczenia jako pretekstu do opowiedzenia historii na inny temat.
Dziś wojna ukazywana jest jak stały element świata. Wśród osób słabo pamiętających życie w Ukrainie przed inwazją 2014 roku stanowi kluczowy czynnik tworzący tożsamość. Rita, bohaterka „Zamkniętych pokoi”, nie tylko zmaga się z wojenną traumą i powiązanymi z nią atakami paniki, ale też rozważa swoją pozycję jako artystki, która zdecydowała się opuścić Ukrainę. Zastanawia się, czy – znajdując się w bezpiecznym miejscu – ma prawo, by choćby mówić o wojnie. Temat perspektywy, która zależy od punktu widzenia, pojawia się w spektaklu „Morze zostanie” na podstawie dramatu Oleha Myhajlova i w reżyserii Kostiantyna Vasiukova (Teatr Zagłębia w Sosnowcu we współpracy z charkowskim teatrem Publicyst, premiera: 4.11.2023). To wychodząca od doświadczenia wojny poetycka opowieść o Mariupolu – pełnym niegdyś życia mieście, które dziś zamienione zostało w cmentarzysko. Refleksja o miejscu jako ofierze działań zbrojnych stanowi także jeden z fundamentów pracy warsztatowej (niestety nieprzekształconej nigdy w spektakl) „Nowa Kachowka” (Ośrodek Republika Sztuki Tłusta Langusta w Poznaniu, 26.11.2023), której temat dotyczył wysadzenia tamy wodnej na Dnieprze. Anastasiia Ivasova, Olena Romanova, Rymma Tyshkevych i Ewa Kaczmarek stworzyły poruszającą miniaturę, prezentując upiorny katalog turystyczny, w którym zamiast plaż i rezerwatów pojawia się krajobraz po ekokatastrofie, a wojna – choć wciąż trwa – schodzi na dalszy plan, tracąc zainteresowanie opinii publicznej. Postapokaliptyczny wątek stanowił rdzeń performatywnego projektu „Scena Bufor. Quasi-opera deklaratywna” według koncepcji Andrija Merkhela i z udziałem (między innymi) Marii Bruni, który prezentowany był w Teatrze Nowym w Poznaniu (20.12.2023) oraz w Instytucie Teatralnym w Warszawie jako wydarzenie upamiętniające drugą rocznicę inwazji Rosji na Ukrainę (24.02.2024). Prapremierowa realizacja sztuki Serhija Żadana „Charków! Charków!” w reżyserii Svitlany Oleshko w Teatrze Polskim w Warszawie (premiera: 22.03.2024) to spektakl muzyczny o losach Łesia Kurbasa – twórcy charkowskiego teatru awangardowego Berezil, którego historia jest metaforą losów bezkompromisowych artystów, ale też wszystkich osób gotowych walczyć o ideały.
Niszowe z reguły projekty realizowane w ramach programu ukraińskich rezydencji są jak papierek lakmusowy, wskazując na zmiany artystycznych strategii wykorzystywanych przez ukraińskie twórczynie i twórców na polskich scenach. Najnowsze spektakle rezydencyjne, takie jak „Zamknięte pokoje”, przypominają, że doświadczenia wojny wymazać nie sposób, ale są też świadectwem poszerzenia pola jej odniesień, rezonując równocześnie z coraz częściej wybrzmiewającymi prognozami możliwego ataku Rosji na kraje NATO. W tej perspektywie patetyczne słowa wypowiadane przez ruszającego na front Staszka w sztuce Marii Bruni – „to moja wojna” – nie muszą sugerować zawłaszczenia cudzego doświadczenia. Mogą stanowić interesujący punkt wyjścia dla refleksji o tym, jak cienka granica oddziela stabilne bezpieczeństwo od destrukcyjnej katastrofy, a błahe, domowe gierki – od poważnych gier wojennych.