Drugi odcinek podcastu FIELD•MEET dokumentuje refleksje na temat audiosfery wodnej, kontynuując rozważania o związkach między field recordingiem a antropocenem. Ważnym punktem rozmowy są ekologiczne niepokoje i zachwyt nad audiosferą Odry. Dziś, w kontekście krystalizowania się planów utworzenia Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry, opowieści tych słucha się z optymizmem.
Punktem wyjścia dla drugiego spotkania były nagrania wody zrealizowane przez Michała Wiśniowskiego oraz Michała Zygmunta. Od samodzielnej konstrukcji hydrofonów przez ekologiczne niepokoje po zachwyt nad audiosferą Odry – rozmowa krąży wokół albumów obu gości oraz rozmaitych form aktywizmu dźwiękowego.
Filip Szałasek: Pierwsze spotkanie pozostawiło na tyle duży niedosyt, że postanowiłem kontynuować temat antropocenu. Jak pamiętacie, rozmawialiśmy ostatnio o nagrywaniu przyrody w dobie antropocenu, przede wszystkim o głosach ptaków. Dzisiaj chciałbym poruszyć inny topos fieldrecordingowy związany z ekologią, czyli nagrywanie wody. Może zaczniemy od twórczości konstruktorskiej i muzycznej Michała Wiśniowskiego?
Michał Wiśniowski: Moje pierwsze podejście do field recordingu to nagrywanie morza zimą („Zima nad Bałtykiem”), wtedy interesowała mnie głównie barwa dźwięku. Kolejne to „Organism”, czyli nagrania bloku mieszkalnego rozumianego jako żywa istota, tytułowy organizm. Dźwięki wody odgrywają ważną rolę również na „Acts and Recitals”, mojej płycie dla wytwórni Gruenrekorder.
Zaczęło się od tego, że szukałem hydrofonów do realizacji własnych nagrań terenowych i nagrań z myślą o ambientowej płycie „Phantom Island”. Obejrzałem kilka tutoriali i udało mi się zrobić hydrofon samemu. Potem wykonałem ich jeszcze kilkadziesiąt i doszedłem do takiej wprawy, że zacząłem je sprzedawać.
Tak naprawdę są to mikrofony kontaktowe, które ściągają dźwięk z danej powierzchni – nie musi to być woda – i w tym konkretnym wypadku każdy jest zalany gumą. Hydrofony, które buduję, są w trzech kolorach – czarny, żółty i biały – co oczywiście nie wpływa na ich parametry. Mają długie kable w odpowiedzi między innymi na sceniczne zapotrzebowanie muzyków, którzy zamawiają je ode mnie. Używam zatyczki do rury rozmiar 50, docinam ją jako bazę pod piezo, zalewam jak formę na 48 godzin, moczę w gumie i tak naprawdę to już wszystko.
FS: Prosta sprawa.
MM: Jak ze wszystkim, kiedy się już wie, co robić. Najtrudniejsze jest chyba lutowanie, ale jak ktoś raz to polubi, to poradzi sobie ze wszystkim. Przy okazji może zostać sporo luźnych drobiazgów, które można odsprzedać. W kwestii ceny, to gdybyś kupił osobno każdą część, które składają się na mój hydrofon, koszt byłby porównywalny, nawet wliczając wysyłkę.
Grzegorz Bojanek: A to jest ether mojej konstrukcji, sprzęcik do zbierania fal elektromagnetycznych, zwykła cewka, którą można przylutować do dowolnego kabelka, na przykład mini jacka. Wyciągnijcie to z jakiejś części samochodowej – mi akurat dał szwagier, który jest mechanikiem. Byle jaka cewka, która gdzieś tam jest. Przykładamy ją choćby do telefonu i wydobywa się takie fajne pik, pik, pik. Czysta fizyka. To prymitywne rozwiązanie, ale zapewnia fascynujące doznania.
MW: To urządzenie jest pasywne, nie pobiera w ogóle prądu?
GB: Dokładnie. Zrobiliśmy kiedyś takie z przyjacielem w Chinach, siedząc w hostelu – tylko w oparciu o asortyment podręcznego sklepu z elektroniką.
FS: Przyznam, że siedzę z wielkim uśmiechem, bo nic nie kumam z tego, co mówicie. Żeby mieć tę „zwykłą cewkę” musiałbym mieć samochód, szwagra…
GB: Idź do dowolnego sklepu z częściami i powiedz, że potrzebujesz migacz albo coś w tym rodzaju, dowolny podzespół. No, wiesz, jak wygląda cewka. Cienki, gęsto nawinięty drucik, który trochę ciężko się lutuje, ale naprawdę świetna zabawa.
FS: Może sobie zrobię na gwiazdkę. Ale jeszcze co do nagrywania nad morzem, to jest chyba jeden z toposów field recordingowych.
MW: Tak, to były dla mnie też pierwsze testy rekordera Zoom H2n, który nie jest sprzętem szczególnie mocnym, ale jeśli chodzi o parametry, to często wybierają go początkujący. Interesowała mnie barwa dźwięku zmieniająca się zależnie od warunków pogodowych i odgłosy elementów zanurzonych w wodzie, czyli na przykład ocierające się o siebie kawałki kry. Dobrze jest wykorzystać dźwięk wody w materiale muzycznym – na niektórych płytach Manji Ristić nagrania ciężko odróżnić od muzyki.
Marta Michalska: Nie wiem, czy ktoś już zrealizował taki pomysł na polu dźwiękowym, ale przypomniał mi się projekt fotograficzny, którego autor codziennie robił zdjęcia morzu z tego samego punktu wybrzeża, dzięki czemu można było śledzić, jak Bałtyk zmieniał się pod względem kolorystyki i nastroju. Można by pomyśleć o analogicznym projekcie dźwiękowym – zmontować roczne spektrum dźwiękowej barwy morza, nagrywając zawsze z tego samego miejsca, zmieniałyby się tylko pory roku, pogoda.
FS: Pomysł grantogenny. Przyszedł mi do głowy projekt Krzysztofa Topolskiego „Fale”, który polegał na transmisji pejzażu dźwiękowego różnych miejsc rozsianych wokół Zatoki Gdańskiej i wspólnym odsłuchu w czasie rzeczywistym.
Antoni Michnik: Z tego, co wiem, to pośród redakcji czasopism – takich jak „Seismograf” – oraz różnych ośrodków kulturalnych krajach nadbałtyckich, krąży idea grantu skupionego na idei błękitnej ekologii. Na jednej z edycji festiwalu Control Room uczestniczyłem zresztą w wykładzie Irminy Balickiej „Morze dźwięków” – właśnie na temat hydrosfery, podwodnych hałasów. To wystąpienie pokazało mi ogromną różnicę w podejściu do tego tematu od strony artystycznej, soundartowej, a naukowej. Taki projekt stworzyłby okazję do połączenia tych światów.
Michał Zygmunt: Spóźniłem się trochę, ale przysłuchuję się rozmowie i od razu dorzucę, że dźwięk jest szeroko wykorzystywany na przykład do badań ichtiologicznych, a wspaniałe hydrofony posiada morska w Helu, choć o ile wiem, raczej z nich nie korzysta. Dla wielu organizacji i osób badających przyrodę dźwięk jest kluczowym źródłem informacji. Przykładowo nagrywa się dźwięk w celach lokalizacyjnych, także na rejsach komercyjnych – może nie na Bałtyku, ale na Oceanie Atlantyckim już tak – do tropienia wielorybów, które pokazuje się turystom. Użycie tego sprzętu musi być totalnie opanowane, bo odpowiada de facto za trasę statku i bezpieczeństwo załogi oraz pasażerów. W internecie można znaleźć obszerne biblioteki odgłosów ryb czy archiwa ichtiologiczne, które zapełnia się materiałami między innymi z takich właśnie wypraw.
FS: Zaproponowałem, żeby na dzisiejsze spotkanie posłuchać wspólnie „Odłowów”, ale zanim do nich przejdziemy muszę powiedzieć, że trudno mi zadać jakieś konkretne pytanie, bo nie potrafię oddzielić ciebie, Michał, od twoich nagrań, ciebie od rzeki – te elementy zdają się płynnie przechodzić w siebie nawzajem, tworzysz pewnego rodzaju uniwersum. „Odłowy” zwróciły moją uwagę, bo do organizmu, ekosystemu Odry wprowadzasz innych ludzi – rybaków.
MZ: Szukałem wzdłuż Odry miejsc, gdzie można zbliżyć się do natury, do ptaków, znaleźć esencję. Stawy Milickie zapewniają to wszystko, a do tego są rezerwatem, więc trzeba postarać się o zezwolenie, żeby tam wejść. Akurat tak się złożyło, że we wrześniu w tej okolicy zaczynają się odłowy, które są w istotny sposób powiązane z rytmem życia ptaków. Spuszcza się stawy hodowlane, a jest ich tak wiele, że trwa to niekiedy dwa tygodnie, ptaki osiadają więc w okolicach. Działam nocą albo wczesnym rankiem, więc kiedy około ósmej wracałem z nagrań, to personel dopiero rozkładał sprzęt do osuszania. Pochłonął mnie dostęp do dźwięków i czynności zarezerwowanych dla wąskiego środowiska, które zapewne długo już nie przetrwa.
Chciałem znaleźć dźwięki może nie „ponadczasowe”, ale takie, które nawiązywałyby jednak do długiego trwania – do czynności, które dzisiaj wykonuje się tak samo, jak sto lat temu. Podejrzewałem, że odgłosy tych działań przykryją cały pejzaż dźwiękowy i faktycznie – pracujące agregaty totalnie przesłoniły audiosferę. Na płycie są między innymi nagrania mnicha, czyli urządzenia, który tłoczy i zasysa powietrze, regulując właściwości stawu. Uwzględniłem też polowanie mew, które tysiącami przybywają po pracownikach i dokańczają sprawę.
Są też momenty selekcji ryb, kiedy to w grupie facetów zmęczonych wspólnym wysiłkiem wyłączają się mechanizmy społeczne; odkrywają w sobie zew mordu, bo ryby giną tam masowo. W ludziach puszczają pewnego rodzaju hamulce – zaczynają żartować, stają się rubaszni, jak to pewnie zwykle w sytuacji rzezi. Cóż, jest to spektakl wrześniowej obfitości. Zarówno tutaj, na Stawach, ale i w innych miejscach przy Odrze, to były kiedyś wydarzenia publiczne – ludzie zjeżdżali się na odłowy, siedzieli razem, obserwowali z trybun rybaków, którzy wyciągali sieci i rozdawali ludziom sumy (dla nich nie przedstawiały wartości). Chciałem odnaleźć choć ułamek tej atmosfery, ale dzisiaj nie ma już ona racji bytu.
Trudno jest spędzać tygodnie z dziką naturą, a potem widzieć tę krwawą – jakże ludzką! – stronę Stawów. Dla mnie najbardziej istotne jest to, że album stanowi pewien zamknięty świat. To chyba najbardziej kocham w sztuce realizacji nagrań – są próbami wkroczenia w światy inaczej niedostępne. Polecam wam swój album „Pociągi pod specjalnym nadzorem” z nagraniami między innymi pary i pneumatycznych mechanizmów. Nagrywając go, celowo próbowałem unikać dźwięków „współczesnych”, żeby z ich cienia wyprowadzać te dawne – przesłonięte, ale wciąż aktywne. Takich światów są tysiące, światów selektywnych, wyodrębnionych, do których można zaprosić słuchaczy: „Chodźcie, posłuchacie czegoś absolutnie unikatowego, pewnej całości, uniwersum”.
Wiele razy słuchałem takich wydarzeń, jak odłowy, bez mikrofonu. Są szalenie trudne do realizacji. Selektywność ludzkiego słuchu jest tak wielka, że to, co chcemy usłyszeć, wychwycimy nawet gdyby pracowało na raz piętnaście agregatów, a z mikrofonem już tak nie jest. Chodzi zatem o takie ujęcie, które podziała na wyobraźnię słuchaczy i będzie miało potencjał do przebicia się poza bańkę. Pamiętam, jak Stawy Milickie promowały „Odłowy” jako instytucja i dzięki temu zostały one przesłuchane i skomentowane przez samych rybaków – najcenniejsze doświadczenie.
FS: Podczas prac nad albumem „Fajrant” Jacek Szczepanek zaangażował w ten sposób byłych pracowników nieczynnej huty, która była dźwiękową bohaterką nagrań. Częścią projektu było nie tylko nagranie wspomnień dźwiękowych pracowników, ale też nakłonienie ich do naśladowania z pamięci tych dźwięków i ich wydawania podczas wywiadu; integralną częścią przedsięwzięcia jest bogaty słownik fabrycznych onomatopei.
MM: Michał Wiśniowski poruszył wcześniej kwestię granic między projektem artystycznym a dokumentalistyką. To mi się wydaje trafne odnośnie do wspomnienia o hałaśliwości agregatu. Czy była to dla przeszkoda w nagrywaniu „Odłowów”, czy raczej integralny element pejzażu dźwiękowego?
MZ: Po prostu pojawiła się techniczna przeszkoda na drodze do usłyszenia i zarejestrowania pewnych rzeczy. Włączam rekorder, bo interesuje mnie świat, faktury, brzmienia, ale interesuje mnie też samo w sobie nagranie. To, jak ustawimy sprzęt, jest naszą inicjatywą. Palce na przyciskach są jak palce na klawiszach czy strunach instrumentu, dobór ustawień decyduje o stylu i tak dalej. Chciałbym móc wyłączyć ten agregat, bo chodził jak telewizor w wielu domach – na full, nawet kiedy nie był już potrzebny – i tym samym odebrał mi możliwość usłyszenia innych dźwięków, jednak nie oceniam jego użycia na przykład w kategoriach etycznych jako hałasu.
FS: Na ostatnim spotkaniu rozmawialiśmy o tym, jak katastrofa klimatyczna wpływa na kulturowe postrzeganie ptaków. Zdaniem jednego z badaczy antropocenu, Andrew Whitehouse’a, nie potrafimy już swobodnie cieszyć się śpiewem ptaków, bo przyjemność podszywają niepokój oraz poczucie winy związane z negatywnym wpływem człowieka na przyrodę.
MZ: Wszystkie stany natury są jednak przejściowe. Za oknem słyszę teraz czasem żurawie; są tutaj – o tej porze roku – właśnie z powodu katastrofy klimatycznej. Dwadzieścia lat temu migrowałyby w tym czasie. Mam zimowe nagrania ptaków, których w tym regionie nikt nie słyszał od dwustu–trzystu lat, jeśli wierzyć badaniom. Sto metrów od siebie mam toki bielików, piję sobie kawę i je obserwuję. Dwadzieścia lat temu – nie do pomyślenia, a za kolejne dwadzieścia może będzie tu gniazdował kondor. Wszystko będzie się stopniowo, przez wiele lat zmieniać i to jest właśnie najciekawsze. Wraz ze zmianą klimatu jeden ptak znika, ale w jego miejsce pojawia się inny.
Mam sporą bibliotekę nagrań, mogę więc już pewne rzeczy porównywać i ujmować z szerszej perspektywy, która wraz z upływem czasu pogłębia się jeszcze o rosnącą świadomość ekologiczną. Traktuję nagrywanie jako dokument zmian, realizuję je między innymi z myślą o analizach, które dopiero zostaną dokonane, w przyszłości. Trzydzieści–czterdzieści lat temu w tych samych miejscach zarejestrowano by zupełnie inną audiosferę i zupełnie inaczej by o niej opowiadano. Popularność moich nagrań wyraźnie wzrosła w czasie pandemii, w związku z tym organizowałem wydarzenia, „słuchowiska”, w trakcie których słucha się tego materiału w skupieniu, z zamkniętymi oczami.
Zdarzało mi się słyszeć po takiej sesji, że może to jednak nie tak źle, bo pandemia, trzymając ludzi w domach, ratuje przyrodę. To nie do końca tak. Bywam w takich miejscach – na tym polega siła moich nagrań – w których ludzi nie ma tak czy siak, cokolwiek innego dzieje się na całym „pozostałym” świecie. Katastrofa ekologiczna oznacza utratę takich właśnie miejsc, a nie przede wszystkim zieleni podmiejskiej, którą mają często na myśli osoby wspominające o „zbawczym” dla przyrody działaniu pandemii. Katastrofa, która wydarza się teraz na Odrze – to jest game changer, to zmienia wszystko.
GB: Śledzę te wydarzenia w telewizji i zdarza mi się natknąć na materiały z twoim udziałem. Masz bezpośredni wgląd w audiosferę rzeki. Chciałem zapytać o to, jak obecna sytuacja wpłynęła na dźwięczność Odry, ale też na ciebie osobiście.
MZ: Trzeba pamiętać o tym, że katastrofa w mediach to jedno… Do wczoraj jeszcze byłem twardzielem – udzieliłem trzystu wywiadów, wyciągałem śnięte ryby, uwijałem się jako punkt informacyjny – ale wyszedłem przed dom, zobaczyłem na rzece morze piany i… cóż, katastrofa trwa. Wyobraźcie sobie, że oto z nurtem płyną setki, tysiące martwych krów – od razu zjawiłyby się telewizje z całego świata, ale ryby…? Nie poświęca się temu należytej uwagi.
Jeśli chodzi o audiosferę, to katastrofa przypadła na sierpień, który jest cichym okresem w przyrodzie. Kto ma małe, chowa się z nimi w kryjówkach; kto może, pasie się, żeby być gotowym do migracji. Zatrute zostały ryby i skorupiaki, których odgłosów i tak nie słyszymy, ale zauważalny jest już brak dźwięków czapli, które poleciały gdzieś indziej, i plusku boleni, które zwykle polują, ogłuszając ławice małych rybek wyskokiem nad powierzchnię wody i mocnym rzutem ciała o taflę. Trzeba tu subtelnego ucha, być codziennie na rzece, żeby to wysłyszeć.
Niektóre konsekwencje katastrofy są zresztą odroczone. Kormorany i bieliki odczują je dopiero na wiosnę. Być może Wisłę spotkają wówczas podobne problemy. Póki co uratowała się, bo w jej środkowym biegu, w najdzikszym odcinku, zaszły procesy regeneracyjne. W wypadku Odry to nie zadziałało, jej dno jest teraz pełne rozkładających się ryb i skorupiaków. Te szczątki, nie napotykając po drodze naturalnych barier, ruszą wiosną do zalewu zniszczonego już przez refulację. Państwo nie zrobiło niczego, żeby temu zapobiec, gasi przede wszystkim pożar medialny, a tymczasem skala długofalowych zniszczeń jest potężna.
GB: To przejmujące, jest mi strasznie przykro, słysząc to. Mieszkam na wsi, w pradolinie Warty. Jako dzieciaki chodziliśmy się tam kąpać, były mniej lub bardziej dzikie plaże, niektóre miały swoje nazwy. Teraz jest tam mnóstwo bobrów, czasem fotografuję w tej okolicy przyrodę, trochę nagrywam… Dziękuję za tę opowieść, mamy XXI wiek, żyjemy na Zachodzie i tak dalej, a coraz częściej stajemy przed możliwością utraty takich terenów.
MZ: Katastrofa na Odrze wyznacza jednak pewien przełom. Parę lat temu krzyczałbym sam, teraz krzyczały tysiące, a za rok takich osób będzie na tyle dużo, żeby pewne działania po prostu zatrzymać. Wyzwaniem dla naszego pokolenia jest odwrócenie polityki eksploatacyjnej. Powoli się budzimy z kapitalistycznego snu i chcemy iść w tę stronę, ale posuwamy się dość wolno… Obserwuję zmiany na Odrze od pewnego czasu i wielokrotnie je sygnalizowałem, tymczasem od miesiąca żyjemy z podejrzeniem, że rzeką może płynąć rtęć, a nie ma nawet żadnego komunikatu. To, co już zostało i jeszcze zostanie wlane do Odry, da o sobie znać zimą i później, stając się jednym z wyzwań dla naszego pokolenia. Druga rzeka w kraju jest zatruta, sprawa jest poważna.
MM: Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak metaforyzowanie jak najbardziej rzeczywistego problemu, ale kiedy mówiłeś o tym, że na rzece jest cicho, to pomyślałam, że głośno jest za to między nami, zaczęto mówić o tych problemach, zorganizowano na przykład milczący Marsz Żałobny nad Wisłą dla Odry – to wszystko pokazuje pewne balansowanie się dźwięków: tu ucicha, a tam się wzbudza. Linkuję wystawę „Niech płyną”, którą można było niedawno oglądać w Muzeum Woli, bo pozytywnie zaskoczyło mnie to, że ktoś w końcu podjął temat rzeki jako istotnego elementu codzienności. Może jestem naiwną optymistką, ale mam wrażenie, że dyskusja nabiera tempa i zaczyna zataczać coraz szersze kręgi. Pojawiłam się tutaj z pytaniem, dlaczego fascynuje nas nagrywanie rzek, a po twojej opowieści jestem tym bardziej przekonana o płynącej z nich sile życiowej i o tym, że zbyt rzadko myślimy o nich jako o żyłach napędzających większy organizm – społeczny. Mam nadzieję, że te okropne wydarzenia przyczynią się do wzrostu świadomości.
MZ: Nie wątpię, że jak za dziesięć lat spotkamy się u mnie nad Odrą, to będzie tutaj park narodowy. Na pewno wygramy tę wojnę, pytanie tylko, czy na czas. Do tego punktu w życiu sprowadził mnie właśnie dźwięk – wiedza przyrodnicza, którą musiałem zdobyć, żeby realizować swoje prace, zmusił mnie do poszukiwania na rzece barwy, której nie znajdzie się nigdzie indziej. Nie myślę o Odrze jako o „korytarzu ekologicznym”, tylko jako o wielkim, potężnym świecie, który jest tutaj, przed moim domem. Zgłosili się do mnie pewnego razu Norwegowie z pytaniem o dokładną lokalizację jednego z moich nagrań, wysłałem im pinezki w Google Maps i byli zdumieni: „Jak to, te łabędzie musiałeś chyba nagrywać na Syberii. Jak to możliwe, że 100 kilometrów od Berlina…?”. A jeszcze bliżej leży jeden z największych rezerwatów Europy – ujście Warty. Wspaniałe jest to, że pejzaż dźwiękowy rzeki zależy od jej charakteru – Odra, Wisła czy Warta to kompletnie różne uniwersa dźwiękowe, autonomiczne, pełne barw i… opuszczone przez ludzi.
Znam takie miejsca na Odrze, gdzie płynąc łódką, nie napotka się człowieka przez trzy–cztery dni. Można spłynąć do Szczecina i przez cały ten czas minąć raptem kilka osób. Gdzie jeszcze są takie przestrzenie? Może na jakichś pustkowiach Ukrainy, bo w przemysłowej Europie takich miejsc pozostało niewiele. Życiodajności rzek nie można traktować jako metafory. Mijam ostatnio nad Odrą wędkarza w miejscu, o którym wiem, że nic nie weźmie. Pytam go, czy sobie zdaje z tego sprawę, a on, że tak, tyle że nie przychodzi tu łowić. Ludzie w okolicy wiedzą o witalnej energii rzeki, czerpią z niej.
FS: Potwierdzam, że rzeka potrafi być budulcem tożsamości. Sam wychowałem się nad rzeką, w pobliżu jednej z zamiejskich odnóg Motławy. W ciągu lat zaszły tutaj zmiany podobne do tych, o których wspominał Grzesiek. Zniknęły dzikie plaże, okolicę zalał szum samochodów, które całą dobę jeżdżą wiaduktem postawionym wprost na dzikiej plaży, zniknęły raki i niektóre ryby, jest mniej wodnej roślinności…
MZ: Czasem prowadzę słuchowiska dla osób, które po raz pierwszy mają kontakt z nagraniami. Udało mi się już wyłonić zestaw dźwięków, które wydają się budzić atawistyczną reakcją. Są tam pewne zaśpiewy kruków, poranny klangor żurawi, szczekające koziołki sarny – wydawało mi się, że ludzie nie będą w stanie skupić na tym uwagi, a tymczasem dopytują o te dźwięki, wspominają o tym, że je znają, mimo że ich nigdy nie słyszeli. Dawno temu mieszkaniec tej części Europy był obywatelem bagien i lasów, dźwięki związane z tym habitatem wodnym są w nas zakorzenione. W dźwiękach łabędzi krzykliwych, które teraz powracają po latach nieobecności w Polsce, słyszę wątki, które pojawiają się w polskiej muzyce ludowej.
Zdarza mi się rozmawiać ze starszą kadrą profesorską, z etnografami o długim stażu, i nawet oni dziwią się czasem, że cały wysiłek badawczy skupiliśmy na egzotyce, a nikomu nie przyszło do głowy nagrywać tych właśnie łabędzi. Tymczasem przeszłość jest tutaj i to właśnie jej między innymi szukam, nagrywając. Przyklejono mi łatkę „pana od Odry”, ale nagrywam różne rzeki, a wszystko to interesuje mnie raczej w skali makro. Gdybyśmy zrobili sobie dzisiaj taki seans, że słuchamy pejzażu dźwiękowego Amazonii, a potem dźwięków z polskich bagien, to reakcje byłyby zupełnie odmienne. Posłuchajcie na przykład „Zimy” – to jest prawdziwa rzeka: głośna, nie tak jak puszcza, a za miesiąc–dwa zacznie się tutaj rejwach. Rzeka zmienia się w bogate kolorystycznie środowisko dźwiękowe, które jest krótkotrwałe – każdy miesiąc brzmi skrajnie inaczej.
Teraz zaczyna się okres migracji, możemy się umówić na kawę i w pół godziny zobaczyć, jak siada tysiąc łabędzi, za nimi pięć tysięcy gęsi, a potem kolejne, kolejne – dziesiątki tysięcy ptaków ląduje w jednym spocie, a wiem o tym ja i może jeszcze kilkadziesiąt osób. Te dźwięki bezpośrednio rezonują ze słuchaczem. To jest mój projekt na stare lata, żeby zająć się słuchaniem przyrody z nastawieniem badawczym i określić, ile z tego – barwy, interwałów, zaśpiewów wodnej fauny – trafiło do folkloru muzycznego. Temat–rzeka.
FS: Trochę się obawiałem, że katastrofa na Odrze położy się cieniem na naszym dzisiejszym spotkaniu, ale tak naprawdę rozmawiamy o przyszłości, która wcale nie przedstawia się tak ponuro. Powstają nowe inicjatywy, nowe tematy badań i wracam myślą do swojej refleksji z poprzedniego spotkania –nagrania Odry powinny pełnić rolę immersyjnych pomocy naukowych na przykład w nauce biologii, podobnie jak nagrania z protestów na lekcjach historii czy WOS-u. Zamiast wykładów czy definicji Nagranie terenowe wydają się po prostu bardziej skuteczne poznawczo niż wykład czy książkowa definicja.
MZ: Jeszcze tylko dźwięk ma do zaoferowania ten rodzaj zaciekawienia. Bazuję na tym w trakcie swoich słuchowisk, na które jestem ostatnio zapraszany częściej niż na tradycyjnie rozumiane koncerty z udziałem instrumentów. Przyjeżdżam z odtwarzaczem, ludzie zamykają oczy, siedzą na leżakach i słuchamy odgłosów natury. Nie są to osoby związane z naszym środowiskiem, czasami jest to uniwersytet trzeciego wieku, a innym razem wielki festiwal, cała sala kinowa albo raptem kilka przypadkowych twarzy. Każdy jest ciekaw, co się stanie, jak zgaśnie światło albo przynajmniej zamknie oczy. Pokażcie mi medium, które tak dzisiaj działa. Które medium oferuje jeszcze ciekawość? Telewizja, internet, telefony – nie da się już na to patrzeć.
Mariusz Choynowski: Miałem okazję przepłynąć się rzeką w podobnym stylu do ciebie. Myślę, że coraz więcej osób zaczyna zdawać sobie sprawę, że to nie jest walka o żadną konkretny akwen, lecz o jakość życia. Rzeka jest tylko papierkiem lakmusowym, który pokazuje, że to, co działo się ostatnio, ma swój początek w polityce gospodarczej lat 90. – to wówczas zaczęliśmy pozwalać na to, by rabowano nas z podstawowych dóbr, z dobrostanu. Pogarszający się stan rzeki poświadcza ten upadek; zaradzenie mu wymaga jednak zmiany nie kilkorga urzędników, ale całego paradygmatu. Podczas naszej rozmowy śledzę stronę theworldcounts.com. Licznik ludzkiej populacji osiągnął właśnie 7 999 989 440…
FS: A właśnie! Dziś jest ten dzień, ludzkość ma przekroczyć osiem miliardów [w chwili publikacji podcastu licznik wynosi 8 091 809 478 – przyp. red.].
MCh: Jeszcze nie ma, ale bardzo możliwe, że zanim skończymy, to pyknie. Będziemy mogli to uczcić minutą ciszy. Żartuję, ale jeśli chodzi o ochronę przyrody, to zaniedbaliśmy wpływ ciężkiego przemysłu, nawarstwiających się metali ciężkich itp. Liczyłem na to, że kiedy Polska wejdzie do Unii Europejskiej, to nasi politycy wyłożą się na procedurach unijnych, okazuje się jednak, że te dają się obchodzić, niektóre etapy można po prostu przespać. Budowaliśmy stabilizację z inspiracji kapitalizmem, odsuwając na bok kwestię odpadów, a teraz nie jesteśmy nawet w stanie realnie ocenić szkód – dopiero przyszłość pokaże ich realny zasięg.
MZ: Chciałbym jednak coś jeszcze dodać jako optymista. Rok temu mógł wystąpić na Odrze taki sam problem, a ja nie miałbym komu o tym powiedzieć – dziś sami mnie o to pytacie, pytają mnie o to wszyscy. Marsz w Warszawie był absolutnym przełomem: to jedno wkurzać się samemu nad rzeką, a drugie – widzieć jak wokół niej tworzy się obywatelska społeczność. My wyciągaliśmy te ryby, my prowadziliśmy na ten temat kampanię informacyjną – to ludzie walczą ze skostniałym systemem.
W latach 80. mieliśmy rzeki w fatalnym stanie, Odra była nawet w gorszej kondycji niż teraz. Ilość fenolu, jaka nią płynęła, była taka, że mieszkańcy wsi, która leżała nieopodal jednej z fabryk, pływali po rzece w maskach, bo po zrzucie syf pokonywał z prądem osiemdziesiąt kilometrów. Starania nie idą jednak na daremne – nasze pokolenie staje przed wyzwaniem sformułowania nowych postulatów politycznych. Dlatego zapraszam was za dekadę–dwie do parku narodowego nad Odrą, ten proces jest już nie do zatrzymania.
* Rozmowa toczyła się pod koniec 2022 roku. W chwili publikacji archiwizującego podcastu plany utworzenia Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry w granicach obecnego parku krajobrazowego Międzyodrza są już na zaawansowanym etapie. O zawiązaniu długofalowej współpracy z inicjatorami pomysłu, samorządowcami i przedstawicielami województwa zapowiedział 10 lutego 2024 Wiceminister klimatu i środowiska Mikołaj Dorożała. Obecny Park Krajobrazowy Dolina Dolnej Odry obejmuje płaski obszar torfowiska między dwoma korytami Odry, która niedaleko Widuchowej rozgałęzia się na Odrę Zachodnią i Odrę Wschodnią (Regalicę). Więcej informacji na stronie inicjatywy oraz w reportażu Katarzyny Kojzar dla „Oko.Press”.