Pierwszy odcinek podcastu FIELD•MEET dokumentuje rozważania o związkach między audiosferą a antropocenem.
Punktem wyjścia dla pierwszego spotkania były albumy Macieja Wirmańskiego „W trakcie nagrań terenowych przypadkowo zabiłem ptaka i bardzo tego żałuję” (wydanie własne, 2021) oraz Jacka Szczepanka i Kolektywu Terenowego „Manieczki Soundscapes” (Saamleng, 2020). Rozmowa meandruje wokół etycznych i technologicznych uwarunkowań rejestrowania dźwięków przyrody w warunkach nasilającej się antropopresji.
Filip Szałasek: To paradoks, ale trudno o lepsze otwarcie spotkań wokół field recordingu niż rozmowa o katastrofie ekologicznej i o tym, jak audiosfera zmienia się pod wpływem człowieka. Nagranie Macieja Wirmańskiego o tym, jak podczas jego realizacji doprowadził do śmierci ptaka, wydaje się zbierać te wątki jak w soczewce, a zarazem przenosi je na osobistą, jednostkową płaszczyznę. Może zaczniemy od okoliczności, w jakich powstał ten materiał.
Maciej Wirmański: Zrobiłem to zupełnie niechcący, nieświadomie i wbrew sobie, wbrew własnej postawie wobec środowiska naturalnego. Zrobiłem coś, czego po prostu żałuję, pomimo że to był losowy wypadek, wszak ptaków ginie bardzo wiele, chociażby przez wolno biegające koty czy szklane pułapki w rodzaju biurowców obłożonych od góry do dołu szkłem. W ogóle okna w budynkach stają się coraz większe, więc naprawdę nie ma się o co obwiniać.
Opublikowałem to nagranie i mile łechtały mnie komplementy, jakie w związku z nim otrzymywałem, ale czy ten materiał można nazywać „fajnym”, „dobrym”, „ciekawym”? To rozterka, której nie udało mi się pozbyć do dzisiaj. Nie jestem dumny z tego nagrania, uznałem, że warto się nim podzielić z uwagi na refleksję, do jakiej prowokuje. Jego powstanie zbiegło się w czasie z postanowieniem, że będę więcej uwagi poświęcał głosom ptaków. Zaczynałem już rozpoznawać niektóre i chciałem to lepiej opanować.
FS: Słuchałem twojego nagrania, czytając mniej więcej w tym samym czasie tekst Andrew Whitehouse’a „Listening to Birds in the Anthropocene: The Anxious Semiotics of Sound in a Human-Dominated World”. Tytułowa formuła, anxious semiotics, wydaje mi się tutaj bardzo adekwatna. Słuchanie ptaków zmieniło się pod wpływem antropocenu. Dawniej nie miałbyś takich wątpliwości, dopiero słuchając ptaków współcześnie, w dobie antropocenu – pisze Whitehouse – poczuciu piękna towarzyszy smutek czy niepokój, bo te głosy ucichną, z naszej winy[i]. Wyodrębniłeś zresztą moment śmierci ptaka, podając dokładny czas, jak gdyby to był peak kompozycji, jakieś wydarzenie muzyczne.
MW: Ten moment – dość dramatyczny, smutny – jest pod względem dźwiękowym nieszczególnie imponujący. W tym sensie, że kiedy w kompozycji muzycznej dzieje się coś niezwykłego, to jest to podkreślane konkretnymi zabiegam natomiast tutaj jest hałas uciekających w panice ptaków. Brak dramaturgii czy narracji, klamry, puenty, morału dźwiękowego. Świat brzmiał tak samo przedtem, jak potem. Coś zaszło, a potem wszystko wróciło do normy. Ptaki znów jadły i przekomarzały się ze sobą. Po chwilce tragedii świat zaczyna toczyć się dalej.
Liczy się przetrwanie, dalsze podjęcie życia. To, trzeba przyznać, moment egzystencjalny. Mam też nagrania z innych dramatycznych wydarzeń, na przykład udało mi się zarejestrować bójkę na Krupówkach po sylwestrze. Okazała się – w przeciwieństwie do filmowego sound designu, który akcentuje każdy cios – wręcz niema. Rozlega się dość cichy, krótki, tępy dźwięk, nawet jeśli cios był celny i powalił kogoś na ziemię. Ci ludzie gonili mnie potem, ale chyba byli zbyt pijani.
FS: Kiedy premiera?
MW: To chyba za mało imponujące dźwiękowo. Ale kto wie, może do tego dojrzeję.
FS: Nie chciałbym cię triggerować w kontekście przeżyć związanych z tym nagraniem, ale skoro tutaj jesteśmy, to czy natknąłeś się może na nekronagrania rejestrujące – powiem wprost – śmierć większego zwierzęcia niż ptak?
MW: Jednym z najsłynniejszych jest „One Pig. A Life in 3 Minutes” (Accidental, 2011). Jako szef BBC Radiophionic Workshop Matthew Herbert opublikował nagranie oddające życie świni od narodzin przez zarżnięcie po konsumpcję. Materiał ma oczywiście wydźwięk krytyczny – nie nagrywa się rzeźni po to, żeby popierać ten przemysł, tylko żeby ludźmi wstrząsnąć. Kiedyś jatki znajdowały się w centrum miasta, żeby łatwiej było dostarczać żywca; teraz ta sama śmierć została oddelegowana poza zasięg wzroku.
FS: Niedawno Herbert nagrał kontynuację tego projektu. „One Horse” (BMG, 2023) to soniczna eksploracja największego szkieletu zwierzęcego, jaki autor zdołał pozyskać do swoich prac. Do grania na kościach konia została zaproszona London Contemporary Orchestra i sztab projektantów dźwięku.
MW: Jest też mroczny field, który nie ukazuje może samego momentu umierania większego zwierzęcia, jakim jest człowiek, ale pozwala prześledzić audiosferę sekcji zwłok łącznie ze spaleniem ciała w i mieleniem prochów. Po kremacji zostają zęby i drobne kostki, które trzeba całkowicie sproszkować, zmielić na popiół. Dowiedziałem się tego właśnie z „Opus Mors” Jacoba Kierkegaarda. Ekskluzywny boxset, w jakim ukazało się nagranie, dodatkowo podkreśla monumentalność tematyki.
FS: W tym kontekście warto polecić numer czasopisma „Antennae” o alternatywnych ornitologiach, ze szczególnym uwzględnieniem nekroornitologii. Zaciekawił mnie artykuł o zmysłowych, afektywnych aspektach pracy naukowej z ptasimi ciałkami. Autorka tekstu wykonuje kwerendę na trupkach – obsługa przynosi na stanowisko kasetkę z wypchanym, zakonserwowanym egzemplarzem. Wspomina, jak truchełka przelewają się przez ręce, ledwo trzymają na drucikach i kleju[ii]. Zaskoczył mnie kontakt z martwym ciałem istoty, która jest kojarzona z tym, że śpiewa. Esencja ptaka jest dźwiękowa, zazwyczaj nie zwraca się takiej uwagi na wygląd.
MW: Trudno się z tym zgodzić, bo drozdy i wróble są piękne, zwłaszcza samice mienią się odcieniami szarości i brązu. Jeśli chodzi o dowartościowanie codziennego ptasiarstwa, to polecam dwie książki wydane przez Czarne: „12 srok za ogon” Stanisława Łubieńskiego i „Wszystkie okna dla oknówek” Pawła Pstrokońskiego. To książki o birdwatchingu. Niełatwo przełożyć ten termin na język polski – ptasiarstwo brzmi niedorzecznie, ornitologia zbyt profesjonalnie, a tymczasem birdwatcherzy są pasjo- czy też raczej obsesjonatami. Obie książki prezentują to jako dziedzinę, którą można opanować bez profesjonalnego wykształcenia, i otwierają na ptasi świat. To właśnie we „Wszystkich oknach” jest mowa o palecie brązów u samiczki wróbla.
Tomasz Pizio: Trafia do mnie spostrzeżenie Maćka, że to nagranie jest mało spektakularne. Nie myślałem o nim wcześniej w kontekście antropocenu, ale rzeczywiście dzięki odsłuchowi można sobie uzmysłowić skalę zjawiska – jego globalny zasięg przekłada się na codzienność naszą i zwierząt. Akurat dzisiaj sikorka rozbiła się o mój dom i miałem sprzeczne emocje – potworny żal, bo umiera piękna istota, a jednocześnie nadarza się jedyna okazja, żeby przyjrzeć się jej z bliska, z każdej strony.
MW: Tak, w ten sposób mogłem obejrzeć na przykład mysikrólika. To bardzo małe i szybkie ptaszki, które często szukają schronienia na czubkach drzew. Gdybym nie znalazł martwego pod jakimś budynkiem, to chyba nigdy nie miałbym okazji zobaczyć tego ptaka z bliska. Jeśli chodzi jeszcze o nekronagrania zwierząt, to mamy gwiazdora fieldów, Chrisa Watsona, i jego „Cracking Viscera” z albumu „Outside the Circle of Fire” (Touch, 1998). Słyszymy tam sępy żerujące na ścierwie zebry – mroczny, dość obrzydliwy ASMR. Mikrofon został umieszczony wewnątrz trupa i zebrał niesamowite dźwięki, łącznie z sapaniem ptaków – nigdy bym nie pomyślał, że mogą w upale ziajać jak psy.
TP: To są dosyć spektakularne sytuacje – sępy rozrywające zebrę, sekcje zwłok, rzeźnie – a kiedy dzisiaj słuchałem ponownie nagrania Maćka, łapałem się na tym, że odliczam czas do tej kluczowej chwili, żeby się na niej skupić. Faktycznie, to tylko stuknięcie; gdybym nie wiedział, czego szukać, to chyba nie zwróciłbym uwagi na następującą potem chwilę zamieszania. Moim zdaniem to jest odczarowywanie tego, jak rzeczy brzmią. Podobnie jak z bójką na Krupówkach – nagranie ptaków i śmierci jednego z nich pokazuje pewną pustkę po dźwięczności, której się nawykowo spodziewamy.
Też byłem świadkiem bójki i o tym, że się piorą świadczyło tylko szuranie butów po asfalcie. Atrakcyjne dla mnie jest to właśnie, jak mało atrakcyjne są te odgłosy w porównaniu z tym, co słychać w filmach czy mediach. Kiedy oglądamy budowę – słychać warkot maszyn, kiedy się biją – słychać ciosy, tymczasem nagranie, o którym rozmawiamy, pokazuje jak sprawy się naprawdę mają. Umieranie dzieje się po cichu, odznacza je kilka ledwo uchwytnych dźwięków. Dla mnie jest to pewna forma demaskacji projektowania dźwiękowego i oczekiwań, jakie wykształciło. Chętnie bym posłuchał tej bójki na Krupówkach, zwłaszcza jeśli nie wyłączyłeś nagrywania w trakcie ucieczki.
FS: Jest zamówienie publiczne, czekamy. Ja nagrania Maćka lubię słuchać w korespondencji z „Manieczkami”, świetnie się wzajemnie dopełniają.
MW: Chciałbym publicznie zaznaczyć, że „Manieczki Soundscapes” to mój absolutny top polskich fieldów. Uważam, że to piękne nagranie i bardzo go zazdroszczę tobie, Jacku, i Kolektywowi.
Jacek Szczepanek: Bardzo mi miło, dziękuję. Twojego nagrania, którego żałujesz, słuchałem dziś rano po raz pierwszy – na słuchawkach, bez znajomości tekstu, a do tego zajmowałem się czymś innym, więc materiał leciał niejako w tle. Udało mi się jednak jakoś wysłyszeć tę szczególną chwilę i od razu spojrzałem wtedy na telefon, na Bandcampa, żeby potwierdzić przeczucie. Dla mnie to było spektakularne, wyrwało mnie z koncentracji, a zarazem w pełni się zgadzam, że nagrana śmierć okazuje się cichutka i dyskretna.
FS: U Maćka doświadczenie jest intymne, sam na sam ze zwierzęciem; „Manieczki” natomiast stanowią dokumentację klubowej imprezy, a także okolic klubu. Spędziliście tam sporo czasu, prawda?
JS: Uwierzcie lub nie, ale pojechaliśmy do klubu Ekwador na badanie antropologiczne, które potrwało mniej więcej do szóstej–siódmej nad ranem. Wyszedłem z imprezy sam, około drugiej, i zacząłem nasłuchiwać otoczenia, a że był maj, zaczynało już świtać.
FS: Dobrze się bawiłeś? Czy byłeś trzeźwy? Mam setki pytań.
JS: Nie mogę przysiąc, ale tak, byłem trzeźwy. Zresztą wróciłem na imprezę, która – jak widać na zdjęciach dołączonych do albumu – przeniosła się na parking. Ludzie pootwierali bagażniki i okna w samochodach, bo mimo zamknięcia klubu nikt nie chciał wracać, niektórzy przybyli z dość daleka. Nagrania były więc częścią całego wydarzenia; reszta Kolektywu Terenowego działała w środku.
FS: Czyli nie pojechaliście w celu nagrywania ptaków i one po prostu się przydarzyły, jak przechodzień w kadrze. Zarazem jednak w tekście towarzyszącym podajesz precyzyjne godziny realizacji nagrań ptaków, a także odległości od klubu.
JS: Klub Ekwador jest o tyle ciekawy, że leży we wsi, która nie graniczy z żadnym miastem, a nieopodal jest duże jezioro. Gdybym poszedł pod Explosion, nagrałbym pewnie bity, stuningowane samochody, mercedesy na leasingu, a nie poranny chór ptaków. Manieczki były zatem grą przypadku i wyborów. Decyzja, żeby wyjść z klubu i przejść się około kilometra, była najzupełniej świadoma. Podejrzewałem, że mogę napotkać ptaki i różne zdarzenia dźwiękowe, jednak brałem je co najwyżej pod uwagę, bo nie taki był cel naszej wizyty. Precyzja opisu może wynikać z tego, że nagrania terenowe były od początku częścią mojej edukacji jako antropologa. Może dlatego czuję się bardziej komfortowo z pełnym osprzętowaniem. Sporo nagrywam małym rekorderem, ale do Manieczek zabrałem wypożyczony ze studia duży rejestrator z mikrofonem. Nie chciałem mnożyć jakichś refleksji – suche dane pozwalają w pełni uświadomić sobie istotę zdarzeń.
FS: Na twoim Bandcampie pojawił się komentarz słuchacza: „To nagranie jest dokumentem czasu zmiany”, w tym sensie, że słychać w tle zakradający się antropocen. To wręcz banalny trop, który kojarzy mi się trochę z „Dark Sounds” Mikela R. Nieto. To album aktywistyczny, na którym nagrania ptaków tytułowane od ich łacińskich nazw sąsiadują z nagraniami ciężkiego sprzętu przemysłowego tytułowanego od marek producenta. Maszyny ingerują we frekwencje, których ptaki używają do komunikacji.
JS: Trance jest wyjątkowo melodyjną muzyką klubową, podobnie jak z melodyjnością kojarzymy głosy ptaków. Podczas realizacji nagrań wyraźnie odczułem, że człowiek może wydziwiać i robić, co chce, a ptaki mają to w dupie i tak samo śpiewają jeden i dziesięć kilometrów od klubu. Okazało się to dla mnie pocieszające, zadziałało jako antydepresant klimatyczny, którego czułem, że bardzo potrzebuję. Staram się czepiać pozytywnych myśli w kontekście ewentualnej katastrofy.
MW: Zdaje mi się, że hałasujący ludzie mają jednak wpływ na to, jak brzmią ptasie głosy. Rozmaite badania dowodzą, że hałas pochodzenia antropocenicznego wpływa choćby na kosy, które przez akustyczny smog zmuszone są śpiewać wyżej, żeby się ze sobą i międzygatunkowo komunikować.
JS: Kojarzę tego typu badania, ale wydaje mi się, że odnoszą się one do miast, gdzie hałas stanowi dominujący element. Czy ptaki z Manieczek znalazły się w poważnym niebezpieczeństwie z powodu cyklicznych imprez nieopodal? Nie jestem przekonany, ale może staram się w ten sposób oddziaływać na swoją depresję klimatyczną.
MW: Nie wątpię w zdolność adaptacji, jej znakomitym przykładem są wróble, sierpówki, sroki czy krukowate, które świetnie sobie radzą z obecnością ludzi, a nawet działa ona na nie stymulująco. Kosy dostosowują odezwania do otaczającej je audiosfery, ale niektóre bardziej płochliwe gatunki opuszczają siedliska. A skoro już przy tym jesteśmy, to czy podział na soundscape przyrodniczy i nie-przyrodniczy ma jeszcze jakiś sens? Nawet jeśli w danej chwili nie słyszymy odgłosów generowanych przez człowieka, to stykamy się z antropocenem pośrednio. Las nieopodal wsi, w której mieszkam – kilkadziesiąt hektarów ze strumyczkiem – został całkowicie wykarczowany i posadzony z powrotem przez człowieka. To las przemysłowy, który nieco już zdziczał, ale pozostaje dosłownie farmą drzew. Twoje nagranie, Jacku, prowokuje do takich obserwacji.
FS: Gościem następnego spotkania będzie Michał Zygmunt, który obecnie uczestniczy w badaniu skutków katastrofy ekologicznej na Odrze. Jego nagrania rzeki pochodzą sprzed katastrofy, dokumentując stan, do którego ekosystem już nie powróci. W kontekście tego rodzaju wydarzeń chciałem was zapytać, czy za 20 lat nie będziemy słuchać tego jako pomników przyrody, tyle że w świecie, gdzie nagrania będą już formą upamiętnienia zjawisk, które nie istnieją. Co sądzicie o tym, że field recording będzie ewoluował w stronę pomników dziedzictwa akustycznego? Film Davida Attenborough, „Wonder of Song”, zdaje się o tym opowiadać. David odsłuchuje tam z winyli nagrania zwierząt, które już nie istnieją albo są na skraju wyginięcia. Z próbek dźwiękowych, jak i z całego filmu, biją melancholia i wspomniane przez Whitehouse’a poczucie anxiety.
JS: Też mi się bardzo podobał ten film. Zastanawiałem się, czy nie wybrałeś go z powodu zagwozdek etycznych, na przykład eksperymentu z wabieniem ptaków za pomocą puszczania ich głosów z playbacku.
FS: Podobnych eksperymentów dokonywało się na innych gatunkach, na ludziach też. Steven Feld, antropolog, autor pojęcia akustemologia, opisuje swoje wyprawy do Ameryki Południowej, kiedy to puszcza tubylcom z playbacku ich własne pieśni. Chce im pokazać, że to jest w ogóle technologicznie możliwe. Co ciekawe, wykonawcy zaczynają siebie spontanicznie recenzować, zauważają możliwość poprawy techniki itp., pojawia się wewnętrzny krytyk[iii]. Z nami dzieje się chyba coś podobnego: słuchając dziś nagrań przyrody, odczuwamy przymus autokrytyki, poczucie winy – poza obrazami topniejących lodowców mamy teraz równie poruszające (i oskarżycielskie) biblioteki dźwiękowe.
MW: Wizja jest pociągająca, bo nagrania pozwalają zachować aspekty świata, które mogą bezpowrotnie zniknąć. Jednak w kontekście nagrań historycznych należy pamiętać o paru kwestiach. Często jest to materiał preparowany w konkretnym celu, na przykład publikowanie ptasich głosów na płytach winylowych służyło celom estetycznym: dźwięk miał ułatwić obserwację, a więc wychwycenie ptaka wzrokiem z otoczenia i zachwyt jego wizualnym urokiem. Wśród birdwatcherów – watching jest tu kluczowy – toczy się nieformalny challenge, żeby zaliczyć w danym roku możliwie szerokie spektrum gatunków. Celem jest tu ujrzenie zwierzęcia, nie – usłyszenie go.
Część nagrań preparuje się zresztą w ten sposób, że wybranego osobnika eksponuje się na pierwszym planie, a tła wcale nie słychać. Czasem ścieśnia się też pauzy w nagraniach trelów godowych, żeby na nośniku pomieścić więcej materiału. W rezultacie kreuje się coś w rodzaju superosobnika. Wykorzystanie nagrań „supertrelu” do wywabienia ptaków mogłoby sprawić, że słabsze samce zrezygnują z danego terytorium, tracąc w ten sposób energię, którą w przeciwnym wypadku zainwestowałyby w szukanie pożywienia czy odpoczynek. Jeśli chodzi o nagrania, których bohaterami są ptaki, to dopiero od niedawna celem jest nie preparacja głosu jak eksponatu w muzeum, lecz uchwycenie go w naturalnym otoczeniu – wraz z soundscape’em, w którym wybrzmiewa międzyosobniczo oraz międzygatunkowo. Tego rodzaju nagrania mogłyby faktycznie stanowić pomnik.
FS: Sporo o tym pisał Francisco López, sprzeciwiając się między innymi metodologii Ludwiga Kocha[iv]. Wiele nagrań Birdmana, jak nazywali Kocha jemu współcześni, wydaje się z dzisiejszej perspektywy antropocentryczne. Wielu badaczy i badaczek zdaje sobie z tego sprawę, a jednak staje w jego obronie. Zrealizowane przezeń nagrania awifauny – popularne w radiu i słuchane na masową skalę – pełniły rolę zmysłowej przeciwwagi dla pejzażu dźwiękowego wojny, którą ogarnięta była wówczas Wielka Brytania[v]. Pamiętajmy też o niedoskonałościach sprzętowych – Koch targał ze sobą w plener wielotonowy sprzęt, przemieszczał się tak zwanym sound truckiem, czyli furgonetką do nagrań.
MW: Koch ma niewątpliwe zasługi dla całej dziedziny, nie powinniśmy jednak zapominać o jego nastawieniu, mindsecie. Wykazywał silnie estetyzujące, antropomorfizujące podejście do ptaków. Zwracał uwagę na melodyjność treli, na to, czy dałoby się je rozpisać na partyturę, a jako muzyk wybierał glosy najbardziej „muzyczne”. Pomijając odezwania, które mogły się wydawać dysonansowe albo wprost nudne, zawężał zarówno własne zainteresowania, jak i publiczności[vi].
Jestem fanem krukowatych – kolonia gawronów dysponuje niesamowitym bogactwem dźwiękowym; sójki brzmią jak ssaki, ich głosy przypominają choćby kuny; kruki migdalą się do siebie i można by ich narzekania, pogadanki, komplementy bez trudu transkrybować, tak niesamowicie różnorodnym posługują się dyskursem. Mają proste sygnały o pokarmie czy zagrożeniu, ale pozostałe są po prostu rozczulające, piękne… Tak, to po prostu piękne, i tego prostego zachwytu nie znajdzie się u Kocha.
FS: Zachwyt jest tu chyba czymś atawistycznym. Reagujemy na ptaki spontanicznym przypływem pozytywnych odczuć.
MW: A jednocześnie – przepraszam, że wracam do gorzkich refleksji – my, ludzie, a właściwie kultury zachodnie albo typu zachodniego, zatraciliśmy zdolność wokalizowania emocji. W ramach ustalonego standardu komunikacyjnego staramy się być cicho, nie przekrzykujemy się, nikt nie woła się już na piłkę, matki nie wołają dzieci na obiad – raczej pisze się do siebie albo dzwoni. O kwestiach kulturowych rozstrzyga postęp technologiczny. Osobiście mi tego brakuje, wszak głos łączy nas ze zwierzętami. Gdybyśmy tylko potrafili mówić do siebie tak, jak rozmawiają z sobą kruki…
FS: Jest jednak sporo kursów i warsztatów, które angażują oddychanie czy głos na przykład do praktyk terapeutycznych, są procedury regresyjne jak primal scream therapy, rebirthing.
MW: Spróbujmy jednak postrzegać śpiewanie nie jako praktykę artystyczną czy służącą indywidualnemu rozwojowi, lecz społeczną. Podobnie jest z tańcem – on również zanikł jako forma codziennej ekspresji. Śpiew i taniec zostały na scenie, wraca się do nich przy specjalnych okazjach, ale na co dzień uważane są za „niegodne” cywilizowanego człowieka.
Publiczność: A jednak każdy zareaguje jakoś na śmierć ptaka, bo ptak jest i pozostaje dla człowieka symbolem swobody, marzeń, wolności. Wydaje mi się, że nie postradaliśmy tego. Kiedy jeszcze pracowałem w korpo, o mój biurowiec rozbijały się dziesiątki ptaków. Niektóre udawało się odratować, odzyskiwały siły i odlatywały, jednak część poległa na skrawku betonu w centrum Warszawy. Słyszałem to wielokrotnie – głuchy, nieefektowny odgłos; wiesz, że to koniec i ogarnia cię smutek. Czy macie tak, że przy mocnym uderzeniu pojawia się wam dziwny posmak w ustach? System nerwowy dostał kopa i następuje wyrzut jakichś substancji, hormonów. Mi na widok śmierci drętwieją łydki.
MW: Symbol ulotności w końcu uleci i być może będziemy pierwszym pokoleniem, które doświadczy jego utraty na masową skalę. Chciałbym na zakończenie polecić wam pewne proste rozwiązanie. Jeśli macie w okolicy szyby, które mogłyby stać się potencjalną pułapką dla ptaków, to można temu zaradzić poprzez zakup kropkowanych folii – wspierając na przykład działalność fundacji Szklane pułapki – widoczności nie zmniejszą, a ptakom mogą uratować życie.