O Nocnych Teatraliach Strachy – Festiwalu Sztuk Alternatywnych, które odbywają się w Krośnie, słyszałam wcześniej, ale raczej poprzez napomknięcia o nich w rozmowach, aniżeli z powodu ugruntowanego statusu tego wydarzenia. Mimo że z roku na rok twórcom Festiwalu przybywa doświadczenia i organizacyjnych możliwości, pozostają wierni decyzjom sprzed czternastu lat – Strachy mają prezentować zespoły i artystów spoza głównego nurtu. Poszerzył się jedynie zakres tego wydarzenia. Gdy Festiwal Teatrów Alternatywnych stał się Festiwalem Sztuk Alternatywnych, do Krosna zaczęły zjeżdżać nie tylko offowe grupy teatralne, ale też niezależni malarze, fotografowie i muzycy.
Uczciwie muszę przyznać, że choć wybierałam się do Krosna z zaciekawieniem, nie miałam wielkich oczekiwań; interesowało mnie, jaki rodzaj teatru ogląda się w województwie podkarpackim i jaka jest jego recepcja. Organizatorzy Festiwalu reklamują go jako wydarzenie dopasowane do potrzeb lokalnej społeczności, a jednocześnie otwarte na eksperyment teatralny. Wzbudziło to moją nieufność, bo wiem, że różnie bywa z aktywizowaniem widzów za pomocą spektakli offowych. Spektakle reakcyjne, prowokacyjne lub silnie zaangażowane społecznie i politycznie mogą pobudzać do dyskusji i bywa o nich głośno. Czy taki rodzaj teatru dopasowany jest do potrzeb odbiorców Strachów? Jadąc do Krosna, postanowiłam sprawdzić, jaka jest tamtejsza publiczność i na czym polega aktywizowanie jej w ramach Festiwalu.
Czternaście lat temu grupa zapaleńców założyła Teatr S.tr.a.c.h., który nigdy nie miał własnej siedziby, ale od początku blisko związany był z Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza. Wsparcie instytucji z czasem wskazało członkom zespołu ścieżkę organizacyjną – po sześciu latach działalności artystycznej Teatr przekształcił się w Stowarzyszenie, z sukcesami aplikujące o kolejne granty. Jak mówi Paweł Wrona – jeden z założycieli grupy, a obecnie dyrektor artystyczny Festiwalu – idea tego wydarzenia pojawiła się, kiedy Teatr S.tr.a.c.h. zjeździł polskie imprezy teatralne i nabrał apetytu na stworzenie czegoś u siebie. Zaczęło się od jednodniowego (a właściwie jednonocnego, stąd nazwa wydarzenia) pokazu kilku zaprzyjaźnionych grup teatralnych. Lokalne uznanie i determinacja w systematycznym organizowaniu kolejnych edycji Festiwalu pozwoliły na jego rozwój. Nawet w zeszłym roku organizatorzy Strachów – jako jednego z nielicznych festiwali teatralnych w Polsce – twardo obstawali przy decyzji o organizacji wydarzenia na żywo i gotowi byli iść na wszelkie sanitarne ustępstwa, by trzynastej edycji nie zamykać w ekranowych ramach transmisji online.
Przez lata Festiwal zdobył zaufanie mieszkańców miasta. Na pytanie, co sądzą o lokalnym Festiwalu, najczęściej odpowiadali, że wnosi istotną dla kultury jakość teatralną, ale przede wszystkim – ożywia wrześniowe wieczory. Osoby, które od lat stanowią widownię Festiwalu, odwiedzają kolejne edycje z wyrobionymi oczekiwaniami. Publiczność zdążyła przyzwyczaić się do stałych punktów tego wydarzenia, takich jak fireshow, silent disco czy spotkania w prowadzonej przez wolontariuszy i wolontariuszki kawiarence urządzonej w szatni Centrum Sztuk Pogranicza. Powiedzieć, że Krosno przez kilka dni żyje Festiwalem, to przesada, ale nie jestem pewna, czy tak można opisać dziś jakąkolwiek polską imprezę teatralną. Niemniej, na kolejnych spektaklach pojawiały się często te same osoby, wygląda więc na to, że wśród mieszkańców Krosna jest grupa odbiorców zainteresowanych festiwalową formułą. Choć przeważała starsza publiczność, pierwsze rzędy należały do młodych odbiorców. Rówieśniczki i rówieśnicy wolontariuszy oraz wolontariuszek zajmowali poduszki na spektaklach, ale rzadko pojawiali się na innych wydarzeniach festiwalowych.
Zdecydowanie mniejszą popularnością cieszyły się wystawy. W wernisażach uczestniczyła garstka osób, chociaż być może przyczyną niskiej frekwencji były nietypowe dla takich wydarzeń godziny. Wystawę „Muraluksów”, czyli fotografii autorstwa Łukasza Resiaka, które przedstawiają fragmenty zabrudzonych lub zniszczonych powierzchni murów, oficjalnie otwarto drugiego dnia festiwalu o godzinie czternastej. Pół godziny późnej rozpoczynał się już kolejny wernisaż, więc osoby zainteresowane uczestnictwem musiały odłożyć swoje kieliszki i z Wieży Farnej udać się do Centrum Dziedzictwa Szkła na otwarcie wystawy surrealistyczno-absurdalnych prac Jacka Boczara. Po pół godzinie – ta sama historia – przesiadka na stacji Antykwariat Księgarnia Zbigniewa Oprządki, w którym wystawiono fotografie tancerzy i tancerek autorstwa Grzegorza Krzysztofika. Również w kolejnych dniach frekwencja na wystawach nie była zbyt wysoka.
Wspomniane ekspozycje znajdowały się w nieoczywistych miejscach przy Rynku. Najbardziej niepozorną, ale też najciekawszą lokalizacją była wąska i wysoka Wieża Farna, będąca częścią Muzeum Rzemiosła, w której prezentowano prace Resiaka. Jedna z sal, w których wystawiono jego fotografie, wypełniona była zegarami różnego pochodzenia i z różnych okresów historycznych. Udając się po stromych schodach na wyższe piętro, można było obejrzeć obrazy w otoczeniu wielkich dzwonów, niegdyś wybijających w Krośnie godziny. Prace Boczara rozstawiono z kolei pomiędzy szklanymi obiektami eksponowanymi w korytarzu Centrum Dziedzictwa Szkła, a zdjęcia Krzysztofika rozwieszono nad półkami ze starymi książkami lokalnego antykwariatu.
Szczęśliwie dla Kuby Maciejczyka – młodego artysty z Krakowa – jego dzieła wystawiono w foyer Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza, a więc tuż obok sali teatralnej, przez co odwiedzało ją najliczniejsze grono odbiorców. Większość jego prac malarskich opatrzonych było zasłyszanymi, wymyślonymi bądź podebranymi z memów hasłami wzorowanymi na aforyzmy lub żarty o społeczno-politycznym podtekście. Obrazy Maciejczyka często zawierają bezpośrednią krytykę działań oraz decyzji obecnej władzy, ujmując ją w lekkiej, nieco groteskowej formie. Twórczość krakowskiego malarza okazała się najbardziej zaangażowaną społecznie częścią Festiwalu. Prace w bezpośredni sposób dotyczące seksu wzbudzały kontrowersje i prowokowały jawnie nieprzychylne reakcje, manifestowane głównie przez starszych widzów.
Tematem tegorocznej edycji Strachów był „Powrót do marzeń”, choć sugerowany tak klucz interpretacyjny należy traktować z przymrużeniem oka, zwłaszcza w odniesieniu do twórczości plastycznej. Jeśli się uprzeć, odczytać tak można spektakle wchodzące do tegorocznego repertuaru, choć myślę, że i w odniesieniu do nich byłoby to doszukiwanie się sensów na siłę.
Myśląc o prezentowanych na Festiwalu spektaklach, mam mieszane uczucia. Rozczarowała mnie „Obietnica” rzeszowskiego Teatru Przedmieście. Osobista historia matki reżyserki spektaklu – Anety Adamskiej-Szukały – to opowieść o determinacji i sile kobiety mierzącej się z oczekiwaniami swojego środowiska oraz nieudolnością systemu opieki zdrowotnej. Obiecujący temat przedstawiony został typowo i bez pomysłu, a nie najlepsze wrażenie utwierdził patetyczny finał. Stylizowane, stereotypowe wiejskie scenki rodzajowe z życia kobiety marzącej o urodzeniu dziecka nie były ciekawe, a tempo akcji oraz przesada w groteskowym ukazaniu postaci – nudziły. Z kolei w przypadku spektaklu „Bezimienny/Nieznany” grupy Gra/nice z Łodzi, przesłanie przysłonił naddatek formy. Projekt z pogranicza teatru lalek, teatru wizualnego, teatru fizycznego oraz tańca, uniwersalizował losy uchodźców i migrantów. Najciekawszą częścią był jego finał, w którym publiczność mogła usłyszeć nagrania wypowiedzi migrantów z różnych krajów. W ich wielogłosie leży potencjał, który przez twórców przedstawienia, traktującego tę scenę dekoracyjnie, nie został w pełni wykorzystany.
Uznać muszę kunszt aktorski Wojtka Kowalskiego, którzy przyjechał do Krosna ze spektaklem „3xTak Rudnicki”. Monodram poświęcony twórczości Janusza Rudnickiego to spektakl doceniany i od lat zapraszany na różne festiwale. Wśród publiczności w Krośnie wiernie oddany język Rudnickiego budził jednak nieco kontrowersji. Częste przekleństwa, karykaturalne opisy Polski i prostolinijność odniesień seksualnych niektórzy widzowie uznawali za przesadę.
Najlepiej przyjęta została twórczość Stanislava Voitsekhovskyiego, który przyjechał z Pruszcza Gdańskiego z dwoma przedstawieniami – „Dziadkiem” i „PolUkiem”. Chociaż spektakle jego teatru MarionBrand kierowane są do młodszych widzów, także starsza publiczność ze wzruszeniem śledziła losy bohaterów. Oba przedstawienia to spektakle lalkowe realizowane przez jedną osobę, których forma wzbudzała powszechny podziw publiczności. Po spektaklach widzowie chętnie oglądali i dotykali lalki, do czego zachęcał Voitsekhovsky. Usłyszałam, jak po spektaklu „PolUk” ktoś powiedział, że miał wrażenie, jakby oglądał film animowany na żywo. Coś w tym jest – zarówno przygodowy schemat „Dziadka”, jak i karykaturalna, nieco steampunkowa estetyka „PolUka”, przypominały trochę kreskę Pixara. Oba przedstawienia zabawnie i bezpretensjonalnie obrazowały proste historie pełne ciekawych postaci oraz nagłych zwrotów akcji. Samotny i zrzędliwy tytułowy bohater przedstawienia „Dziadek” otwiera się na świat po serii przygód, jakie spotkały go na przystanku tramwajowym, gdzie spędzał całe dnie i noce. Rozumiem, że zamysłem było ukazanie przemian zachodzących w postaci. Ze spektaklu wybrzmiewa myśl, że odpowiednie nastawienie jest kluczem do szczęśliwego życia. W„PolUku” dramaturgia była bardziej skomplikowana ze względu na większą ilość postaci oraz miejsc akcji, które osnuto motywami magicznymi i surrealistycznymi. Poszukując przesłania spektaklu, starałam się podążać za sugestywnym tytułem, nawiązującym do połączeń między Polską a Ukrainą, jednak trudno mi stwierdzić, jaki był sens tego odniesienia. Mogę domniemywać, że żyjący w Polsce lalkarz ukraińskiego pochodzenia chciał w przedstawieniu opowiedzieć o swoim doświadczeniu migracji, ale nie umiałabym powiedzieć, co takiego udało mu się przekazać.
Szkoda, że zorganizowano tylko jedną dyskusję pospektaklową, bo na przykładzie prowadzonej przez Agnieszkę Niewdanę rozmowy z twórcami spektaklu „Bezimienny/Niezanany” widać, jak wiele do powiedzenia moją widzowie. Publiczność chętnie zabierała głos, dzieląc się uwagami krytycznymi, interpretacjami, chwaląc bądź wyrażając rozczarowanie niektórymi zabiegami zastosowanymi w przedstawieniu. Rozmowa została przerwana, bo przekroczyła ilość czasu zaplanowanego na to spotkanie. Pytań jednak nie ubywało. Ograniczoną możliwość kontaktu z widzami wynagrodzić mógł ciekawy pomysł, którego nie znałam z innych festiwali. Po każdym spektaklu lub wernisażu w kawiarence festiwalowej czekała skrzynka, do której odbiorcy mogli wrzucić kartkę ze swoim komentarzem. Notatki te trafiały do twórców, którzy dzięki nim zyskali szansę na zapoznanie się z opiniami widzów.
W czasie Festiwalu odbywały się także wykłady (na temat surrealizmu oraz twórczości Stanisława Pigonia) oraz warsztaty i spotkania. Drugiego dnia odbył się też coroczny wernisaż Rękodzieła Artystycznego. We wszystkich tych wydarzeniach uczestniczyli głównie seniorzy. Wolontariuszami i wolontariuszkami były jednak na Strachach osoby młode – złaknieni działań na rzecz kultury licealiści i studenci. Nigdy wcześniej nie widziałam wolontariuszy i wolontariuszek tak żywo zaangażowanych w swoje zadania oraz tak przejętych losem Festiwalu, gdy zdarzały się drobne komplikacje. Organizatorzy Strachów nie traktują wolontariatu jako darmowej siły roboczej, ale widzą w nim szansę na zaktywizowanie młodych ludzi. Rolą wolontariuszy i wolontariuszek jest w Krośnie nie tylko wypełnianie prostych czynności pomocniczych, ale też udział w fireshow – widowisku symbolicznie zamykającym Strachy, do którego zostali wcześniej przygotowani.
Reżyserką corocznych pokazów na Rynku jest dyrektorka administracyjna Festiwalu – Dagmara Bogacz – która, poza opracowaniem koncepcji widowiska, dba o przygotowanie wolontariuszy i wolontariuszek. W tym roku fireshow tematycznie odpowiadało hasłu Festiwalu. „Powrót do marzeń” zinterpretowany został pod kątem motywu podróży. Po kilkunastu miesiącach pandemicznych ograniczeń to właśnie potrzeba zwiedzania odległych miejsc zainspirowała Bogacz, która odniosła się do niej głównie symbolicznie. Choreografia każdej sceny wyglądała podobne. Orientalizacja i swobodne traktowanie stereotypów zdawały się nikogo z widzów ani wykonawców nie razić.
Festiwal z kilkunastoletnią tradycją przyciąga wielu artystów. Mam jednak wrażenie, że cele Strachów udaje się realizować tylko częściowo. Wydarzenia dostosowane są do potrzeb lokalnej publiczności, choć nie aktywizują jej tak, jak bym się spodziewała. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że środowisko niezależnych artystów traktuje to wydarzenie wyłącznie jako możliwość prezentacji własnych projektów, nieszczególnie angażując się w życie festiwalowe. Wśród publiczności nie było twórców wystawiających swoje dzieła na Strachach podczas poprzednich edycji. Czy nie pora, by zacząć wykorzystywać okazję, jaką jest festiwal, do poznania się i zacieśnienia wzajemnych relacji, sieciowania i wsparcia?