Nr 14/2022 Na teraz

Ekonomia ciepełka

Zuzanna Sala
Literatura

Mój szef miał oczy kota
Kiciuś mruczek idiota

Gdyby babcia miała wąsy babcia ma wąsy
Na policzkach purpurowe pąsy
Dziewiczej cioci dąsy

Oni mieli wszyscy sierść kły i pazury
Ja tylko zęby paznokcie i skórę
I dlatego zawsze byli górą
I dlatego to była tortura

(Andrzej Bursa, „Malarstwo obłąkanego”, fragment)

Nagle słyszy dźwięk klucza w drzwiach. Może to policja? Nie, policja nie ma kluczy do domu. To tata albo mama.

Mateusz Górniak, „Wagary”

 

Mateusz Górniak zdążył już zasiać ferment, podzielić opinie czytelników zgodnie z granicami pokoleniowymi i na przekór im; został przeczytany uważnie, zrecenzowany tu i tam, być może nawet nieoficjalnie okrzyknięty Ha!artowym debiutem roku, choć mamy dopiero połowę 2022 roku. „Trash story” to zbiór opowiadań lub powieść eksperymentalna (jak preferowałby autor) pracująca na wyjątkowej, zorientowanej klasowo czułości, której jednak udaje się umknąć pułapce fetyszyzacji marginesu. „Trash story” to także – zdaniem niektórych – linia demarkacyjna, wyznaczająca granicę pomiędzy strategiami czytania jakiegoś „my” (oddolnego środowiska literackiego, bazującego na kolektywnych działaniach w polu – przede wszystkim – poezji; krytyki lewicowej) a praktykami lekturowymi jakichś „onych” (PMC, salonu, mainstreamu, liberalnej krytyki).

recenzji Jakuba Skurtysa książka Górniaka jawi się jako papierek lakmusowy, dzięki któremu możemy sprawdzić, czy mamy do czynienia z regresywnym salonem, czy z progresywną niszą. Zdaniem Skurtysa, jeśli uznamy „Trash story” za „część postmodernistycznej, karnawałowej konwencji snucia opowieści z opowieści, językowych zabaw, w których gdzieś tam pobrzmiewa krytyka naszego świata, naszej symulakrycznej rzeczywistości, opartej na mnożeniu marketingowych widm rzeczy” – pacyfikujemy polityczny potencjał prozy Górniaka, przykładając do niego wygodne klisze, a tym samym zaspokajamy potrzeby liberalnego salonu. I o ile z tą częścią rozpoznania wrocławskiego krytyka można byłoby się zgodzić, o tyle zaskakuje przedstawiana przez niego alternatywa wobec lektury pacyfikującej. Otóż nieregresywne podejście do analizy projektu politycznego wymaga, zdaniem Skurtysa, rezygnacji z pojęcia klasy i skupienia się na „koncepcji tworzenia podmiotowości – podmiotów przyszłości jako efektów językowego eksperymentu, skupiającego w bloki społecznie materialistycznie pojęte pasma wrażeń”.

Wiadomo, czemu retorycznie służy ten podział: wsparciu działań niszowych, oddolnych, dowartościowaniu tego, co poza mainstreamem literackim i krytycznym. Jednak wyrażaniu tych sympatii towarzyszą pewne problematyczne konsekwencje: tak zarysowany podział na salon i margines nie tylko dyskredytuje rozpoznania adwersarzy bez szczegółowego odnoszenia się do nich, ale też zakłada zadziwiającą koncepcję utowarowienia. Jeśli Górniaka przeczyta liberalny salon – zdaje się argumentować Skurtys – „Trash story” będzie bardziej towarem, niż było dotychczas, i łatwiej będzie je spacyfikować politycznie. Chodzi jednak o to, że komodyfikacja dzieła nie zależy od liczby odbiorców i recenzji w „Dwutygodniku” – dzieło może akceptować swoją towarowość lub sprzeciwiać się jej już na poziomie samej konstrukcji. I jeśli w recepcji szukać czegoś faktycznie utowarowiającego, to największym zagrożeniem mogą okazać się takie łatwo powielane i fetyszyzowane figury retoryczne, jak antyinstytucjonalny erudyta[1], po które chętnie sięga w swojej recenzji sam autor „Wspólnego mianownika”.

Wydaje mi się, że w tym syntetycznym dzieleniu pola na tych, którzy Górniaka wykorzystują i pacyfikują, oraz tych, którzy traktują go poważnie, uznają za projektanta tego, co nadejdzie, i doceniają jego propozycję polityczną skupioną na produkcji podmiotowości, Skurtys nie uwzględnia jeszcze jednej drogi lektury. Spróbuję ją opisać, mając jednocześnie nadzieję, że mimo przywiązania do kategorii klasy nie okażę się regresywna politycznie oraz że użycie takich wyrażeń jak „gra z konwencją” czy „Dorota Masłowska” nie postawi mnie w pozycji niczego nieświadomej agentki liberalnego salonu.

Górniak w rozmowie z Patrykiem Kosendą wspomina, że jego pisanie zaczyna się od „ja”, ale bardzo szybko poza „ja” wychodzi. Dowody na prawdziwość autorskiej rekonstrukcji warsztatu można zobaczyć najklarowniej w rozszczepieniach, jakim podlega podmiot mówiący, i w polifonizacji, której doznaje ta proza, mimo początkowej sugestii, że będziemy mieli do czynienia z zabawną egocentryczną autonarracją (pierwsze zdanie książki brzmi bowiem: „Nazywam się Mati i pierdolę policyjne pały, chcę być dobry dla mamy i taty, a na obiad jeść fryty bataty”). „Trash story” to opowieść o postaciach marginesu: o Waldusiu Kiepskim, o Kennym McCormicku, o wagarowiczu, Normiku itd. Górniakowi zaś świetnie wychodzi uchwytywanie perspektyw osób uwikłanych w zależności przy jednoczesnym niedefiniowaniu ich za pomocą tych zależności. Nie chodzi mu ani o silne „ja”, ani o wulgarny społeczny determinizm, ani o zupełne zrezygnowanie z podmiotowych pozycji i dezintegrację bohaterów w obrębie społecznej sieci. Nie chodzi mu do końca o żadną z tych rzeczy, ale o każdą z nich po trochu: postulaty dezintegracyjne nie realizują się naiwnie i automatycznie w prezentowanym obrazie świata; manifest czułości nie sprawia, że świat jest dla bohaterów „Trash story” perfekcyjnie czuły. Czułość (rozumiana jednak nie jak u Olgi Tokarczuk: jako ustawienie empatii w roli nadrzędnej kategorii etycznej, tylko raczej jako uważność na detale i relacje przy jednoczesnym afirmatywnym stosunku do tego, co wyparte) staje się więc nie tyle zasadą rzeczywistości, ile raczej wyborem – strategią funkcjonowania, na którą decydują się bohaterowie prozy Górniaka. I w tym właśnie tkwi niesamowita siła tej narracji: skupienie na afirmacji nie sprawia, że to, czego afirmować się nie da, znika z oczu. Walduś wciąż musi się mierzyć z silną ręką toksycznego Ferdka Kiepskiego, psy są wciąż przywiązane na łańcuchu do budy, dziadek musi odpoczywać po „wojnach i etatach”, szkoła jest elementem opresji, nie chce się do niej chodzić – ale kiedy siedzi się w domu na wagarach, rodzice stają się takim samym mechanizmem kontroli jak policja. Górniak nie waha się przed ustaleniem stanu rzeczy: mamy przejebane. Tylko jakie z tego można wyciągnąć konsekwencje? „Dziadek i babcia mieli przejebane w życiach. My też mamy, mówią chórem wszyscy i wszędzie, każą sobie współczuć. Kury pogdakują” („Kurnik jest silnikiem”).

Bohaterowie Górniaka są eskapistyczni i tę postawę realizują na najróżniejsze sposoby, z czego najbardziej radykalnym jest urządzenie schronu-pralni w jednym z końcowych tekstów („Nasza piękna pralnia”). Jego proza jednak w żadnym sensie eskapistyczna nie jest: po prostu soczewka narracji Górniaka, mimo szerokokątnych ustawień, decyduje się skupić na tych miejscach, które nie prowadzą do gniewu, zniszczenia, negacji – ale raczej do afirmacji i czułości. Dzięki temu otrzymany obraz nie jest ani naiwny, ani cyniczny. Ani wulgarnie socjologiczny, ani śmiesznie indywidualistyczny. Wreszcie: ani lumpofobiczny, ani lumpomański.

Brzmi to wszystko tak, jakbym próbowała przedstawić „Trash story” jak prozę kompromisu: jest ani taka, ani taka, trzyma się środeczka, nie wychyla w żadną stronę. I jakkolwiek śmiesznie by to brzmiało, chyba właśnie to próbuję powiedzieć: radykalizm książki Górniaka polega na jej zbalansowaniu. W czasach, gdy proza polska lubi odhaczać wszystkie „ważne sprawy”, gdy przepisem na tę czy inną nagrodę jest powiedzieć coś o mniejszościach i zaliczyć do nich beztrosko klasy pracujące, Górniak nie pozoruje krytyki, tylko obserwuje i projektuje. Wyzyskuje możliwości literatury po to, by to nie gniew stał się naczelnym efektem zawodu, lecz by zawód ten zaowocował szukaniem drobnych szczelin w narracji pozorującej brak jakichkolwiek możliwości.

Autor przyznaje się w rozmowach do fascynacji amerykańskim kinem niezależnym i jako jedną ze swoich ważnych inspiracji wymienia filmografię Hala Hartleya. Reżyser ten ma „mocną czułościową decyzją, która jest poza jakąś logiką scenariuszową”[2], prowadzić do afirmacji swoich wykolejonych, zmarginalizowanych, poobijanych przez życie bohaterów. I faktycznie, w „Henrym Foolu”, do którego Górniak nawiązuje, jeden z dwojga głównych bohaterów odnosi spektakularny sukces literacki i zostaje noblistą. Jednocześnie nie jest to ckliwa opowieść o ukrytym talencie, który mimo przeciwności odnalazł drogę do sławy – jest to historia wielu nakładających się na siebie przypadków, mających miejsce w świecie pełnym przemocy domowej, osobistych nieszczęść i rozterek związanych z koniecznością pracy. Hartley decyduje się na czułość, ale nie rezygnuje z czujności – świat, który pokazuje, jest pełen dyskretnych i żartobliwych komentarzy społeczno-politycznych, nawiązań, przetworzeń, zabaw – i taką właśnie Hartleyowską wizję narracji Górniak próbuje (z dużym sukcesem) przełożyć na grunt prozy polskiej. (Za polityczny odpowiednik tego myślenia moglibyśmy uznać projekt pozytywny filozofii motłochu, proponowany przez Łukasza Molla i Michała Pospiszyla. W tekście-manifeście pisali: „O pochodzących z motłochu filozofach nie powinniśmy jednak myśleć w kategoriach wyjątków, samorodnych geniuszy wyrastających ponad powszechnie zidiociałe masy. Każdy z nich był ukształtowany przez świat, z którego się wywodził […]”[3]. O to więc chodziłoby i w konstrukcji bohaterów Hartleya i Górniaka: są niezwykli nie pomimo bycia z marginesu, ale dzięki temu).

Trudno też oprzeć się pokusie, by „Trash story” zestawić z twórczością Doroty Masłowskiej. Jak na razie krytyka robi to najchętniej w trybie negatywnym – powtarzając zresztą niejako krytykę zaprezentowaną przez samego autora we wspomnianej już rozmowie z Kosendą. Wszystko zresztą ładnie się domyka: pierwszy wydawca Masłowskiej wyraził na Facebooku niechęć do debiutu Górniaka, oskarżając go o „gnojówkowy naturalizm” (i przy okazji prezentując dość spektakularną definicję naturalizmu[4]); prowadzący spotkanie autorskie o „Trash story” Dawid Kujawa powiedział, że „jednak jest to [twórczość Masłowskiej] proza mocno klasistowska” itd. I o ile to przeciwstawienie ma sens, jeśli chodzi w nim o wskazanie na różnicę w punktach dojścia Górniaka i autorki „Pawia królowej”, o tyle dalsze jego konsekwencje stanowczo dziwią. Dyskusję o rzekomym klasizmie Masłowskiej na razie odroczę – zasygnalizuję jedynie, że bynajmniej nie jestem zdania, aby autorka ta wyżywała się na swoich bohaterach z wyższościowych pozycji, upokarzała ich czy na naczelny cel swojej twórczości wyznaczała (świadomie lub nie) bekę. Jej humor jest jednak faktycznie inny niż Górniaka – ma potencjał agresywny (nie używam tego słowa w znaczeniu negatywnym – chodzi mi raczej o synonim dyskursywnej siły, który w odpowiednich rękach może być bardzo sprawnym narzędziem). Autor „Trash story” dąży natomiast do tego, by o „śmichu” myśleć afiliacyjnie – jako o narzędziu budowania wspólnoty. Obie te strategie mogą być płodne artystycznie i politycznie – i obie moim zdaniem są. Raczej jednak jako wzajemne uzupełnienie niż przeciwstawienie.

Zdaje się jednak, że siła tych głosów odsuwających „Trash story” od autorki „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną” wynika z jeszcze jednej rzeczy. Najmocniejsza potrzeba odcięcia nierzadko pojawia się tam, gdzie mamy do czynienia z relacjami genealogicznymi – a przyznać trzeba, że mało jest tak udanych bękarcich dzieci Doroty Masłowskiej w prozie polskiej, jak Mateusz Górniak. Umiejętne chwytanie potocznej syntaksy i wulgarnego żartu; sprawność w budowaniu niekiedy przerysowanych do absurdu i dzięki temu bardzo celnie oddanych relacji; fascynacja tym, co marginesowe, ale bez fetyszyzacji – to wszystko rzeczy, które w niezaprzeczalny sposób łączą Górniaka z Masłowską. Najchętniej więc czytałabym mniej ostrych cięć retorycznych, a więcej sprawozdań z łączonych lektur – z nich bowiem mogłyby powstać niesamowicie ciekawe wnioski interpretacyjne, spajające wykorzystanie konkretnych mechanizmów estetycznych z tym, co klasowe.

Zdaje się, że w „Trash story” najważniejszą kategorią socjologiczną jest stara, niebezpieczna klasa lumpenproletariatu. Lump to postać wyparta, niewygodna, a zarazem szalenie łatwa do romantyzacji (oddzielenia od tworzącego go środowiska, spacyfikowania historią upadku itd.). Górniak lumpa widzi w wielu różnych figurach – w stonerze, niechcianym dziecku, zombie-Kennym itd. – które jednak czujnie upodmiotawia, unikając wiszącego nad nim ryzyka powierzchownej estetyzacji. Zdaje się przy tym wszystkim nie mieć żadnej domkniętej tezy, majaczącej w tle konkluzji społecznej – proza Górniaka jest antytendencyjna i postklasowa nie w tym sensie, że rezygnuje z pojęcia klasy, tylko że traktuje ją jako nieprzekraczalną własność opisywanych relacji.

Recepcja „Trash story” pokazuje najdobitniej, ile można (i należy!) lekturowo wyczyniać z tym prozatorskim debiutem. Że warto czytać Górniaka-krytyka i konfrontować go z Górniakiem-prozaikiem, jak zrobił to Michał Gliński. Że być może warto byłoby głębiej zastanowić się nad śląskością tej narracji – jak próbował uczynić Dariusz Sośnicki. Że należałoby dokładniej przeanalizować tropy nostalgiczne i retromańskie w „Trash story” (co zaznacza, ale odrzuca Antonina Tosiek, a co przebija w recepcji blogowej) itd. Nie ulega wątpliwości, że jest w czym grzebać i o co się kłócić – ostatecznie )pomimo współistnienia przeciwstawnych czy antagonizujących intuicji krytycznych) jedna wspólna rzecz przebija się w recenzenckim chórze: że oto obserwujemy nowe, istotne zjawisko we współczesnej polskiej prozie. I nie powinniśmy go przegapić.

 

Mateusz Górniak, „Trash story”
Ha!art
Kraków 2022


Przypisy:
[1] W pewnym miejscu recenzji Skurtys pisze o typie „pisarzy jak Górniak i Matwiejczuk, ludzi, którzy z trudem kończą (albo nawet nie) licencjaty na uczelniach, ale za to zawsze w kieszeniach noszą małą bibliotekę najwybitniejszych odkryć literackich (R. Walser, deLillo, Jelinek, Bernhard)” – J. Skurtys, Kulomioty jaźni albo bieda bieda bieda, „Magazyn Zakład” 3/2022.
[2] Spółdzielnia Ogniwo, Trash story | spotkanie autorskie/premiera, Facebook, 13.05.2022.
[3] Ł. Moll, M. Pospiszyl, Filozofia polityczna motłochu, Lewica.pl, 24.03.2019.
[4] W komentarzu na profilu Piotra Mareckiego Paweł Dunin-Wąsowicz udowadniał naturalizm „Trash story” tymi słowy: „W kwestii naturalizmu siku s. 10, sraczka s. 23, zatwardzenie i z nim walka s. 32, szczur s. 51, szczotka od kibla wibła się w odbyt s. 59, sikanie na przystankach s . 74, odor s. 75, psia kupa s. 80, siku ciepła deska klozetowa s. 88, strzepanie konia s. 97, plucie krwią s. 99, sikanie s. 105” (pisownia oryginalna).