Nr 1/2024 Na teraz

Tytułowy bohater opowiadania Hermana Melville’a, „Kopista Bartleby. Historia z Wall Street” (1853), kurczowo trzyma się (miejsca) pracy, jako jedynej rzeczy zapewniającej sens życia. Chociaż zrezygnował z wykonywania jakichkolwiek zadań, Bartleby nadal tkwi w biurze, niczym mebel lub element wyposażenia, ponieważ nie potrafi funkcjonować poza nim. W tym sensie Bartleby pada ofiarą procesu określanego przez Artura Szareckiego jako „kapitalizm somatyczny”, więc oddziaływania systemu ekonomicznego na ciało jednostki poprzez umieszczenie jej w określonych okolicznościach (takich, które pobudzą produktywność) oraz uzależnienia ciała od sposobów i warunków wykonywanej pracy. W przypadku bohatera efekt jest jednak odwrotny od zamierzonego przez kapitalizm – Bartleby robi coraz mniej, aż w końcu przestaje jeść i pić.

Praca Bartleby’ego jest nudna, polega na przepisywaniu prawniczych dokumentów, jednak daleki jestem od zakwalifikowania jej (czy jakiejkolwiek innej) jako niepotrzebnej (choć David Graeber w książce „Praca bez sensu” udowodnił, że system neoliberalny wytwarza tego typu zajęcia na wiele różnych sposobów). Wydaje mi się czymś nieludzko okrutnym wobec podmiotu gospodarczego – niezależnie, czy uginającego się pod ciężarem kapitalizmu, socjalizmu lub innego systemu gospodarczego – zbywanie jego sposobu zarabiania na życie jako zbędnego. Praca może być wątpliwa moralnie, odrzucająca, trudna, ale nie ma nic gorszego niż praca niepotrzebna. Jak zauważa Jan Lucassen w będącej przedmiotem tego tekstu przepastnej książce „Historia pracy. Nowe dzieje ludzkości”, osoba i wykonywana przez nią praca wchodzą w symbiotyczną relację, w której jednostka może odnaleźć komfort nie tylko ze względu na wynagrodzenie, ale też poczucie przynależności, jakiego w innym przypadku musiałaby szukać na własną rękę.

Zaczynam ten tekst od nawiązania do opowiadania Melville’a ze względu na nośność fabuły-metafory: Bartleby stał się niemal symbolem dla krytycznych wobec kapitalizmu interpretacji przez to, że przedstawione w opowiadaniu ujęcie opresyjnych efektów pracy rozpoznajemy jako trafne i ponadczasowe. Kolejne pokolenia czytelników czują pewne pokrewieństwo z Bartlebym, dzieląc z nim poczucie pustki płynące z wykonywanego zajęcia. Skąd jednak wzięło się przekonanie, że praca powinna dawać nam spełnienie, a spędzanie czasu na puchatkowym „nicnierobieniu” jest naruszeniem kontraktu, bezwiednie zawieranego między jednostką a resztą społeczeństwa? Według Graebera postrzeganie bezproduktywności jako grzesznej to rezultat wpływów judeochrześcijańskich na pracę, w wykonywaniu której pracownik ma naśladować Boga, wytwarzając coś przy pomocy rąk lub intelektu. Jeśli obietnica odnalezienia sensu w codziennym zajęciu pozostaje niespełniona, winę ma ponosić pracownik, a nie rozwiązania systemowe i narzucona aktywność. Istotnie jest w tym oczyszczaniu systemu z winy coś immanentnie teologicznego – jednak, jak pokazuje Lucassen, korzeni rozczarowania pracą należy szukać głębiej, u samego zarania specjalizacji.

W swoich poszukiwaniach Lucassen stara się na ile to możliwe porzucić zachodnią perspektywę, w myśl której Europa wyznaczała kierunek rozwoju, a inne części świata były skazane na pościg za nią. Rzuca zatem wyzwanie takim piewcom zachodnich wartości jak historyk Niall Ferguson, którzy zrównują zmniejszającą się rolę zachodniej cywilizacji na światowej arenie z końcem świata w ogóle. Ambicję tego przedsięwzięcia widać już na samym początku książki, kiedy autor definiuje pracę jako „wszystkie ludzkie zajęcia wykonywane poza czasem wolnym” (s. 29). Jest to ujęcie szerokie, lecz słuszne, przedmiotem dyskusji może być jedynie nakreślenie granic czasu wolnego. Jak traktować choćby racjonalną rekreację, w myśl której pracodawcy motywowali pracowników, żeby ci po godzinach wybierali sport, a nie hazard czy alkohol? Czy lekcje angielskiego organizowane dla imigrantów z Europy Wschodniej zatrudnionych w fabrykach Forda były już czasem wolnym czy nadal czasem pracy? W funkcjonującym do niedawna porządku społecznym mógłby to być czas spędzany poza biurem/fabryką – ale pandemia COVID-19 była dla naszej rzeczywistości pod tym względem punktem zwrotnym, jako że zdefiniowała na nowo nie tylko czas, ale też miejsce pracy. Do momentu pojawienia się obostrzeń problem z rozróżnieniem między obydwoma przestrzeniami był głównie bolączką klasy kreatywnej, ocenianej na podstawie rezultatów, a nie samych działań. Zamknięcie większości z nas w domach w ramach lockdownu zmusiło, by z sypialni uczynić biura, a czas normalnie przeznaczony na odpoczynek uznać za okazję do nadrobienia zaległości lub wykonanie dodatkowych zadań.

A jak było „na początku”, zanim system stworzył miejsce pracy i warunki zatrudnienia?

Pierwszą i podstawową pracą znaną ludzkości było zdobywanie pożywienia – pośrednio zaspokojenie tej podstawowej (energetyczno-odżywczej) potrzeby pozostaje po dziś dzień główną motywacją do pracy. Lucassen przekonuje, że choć często przy ograniczonych zasobach łowcy-zbieracze rywalizowali ze sobą, dla przetrwania istotniejsza była kooperacja między członkami rodziny, plemienia lub innej jednostki organizacyjnej. Stąd też przekonanie holenderskiego historyka, że „egalitaryzm, dzielenie się, hojność i wzajemność” to nie następstwa procesów ewolucyjnych właściwych ludziom, rzekomo mające ich oddzielać od innych zwierząt, ale rezultat procesu decyzyjnego. Kooperacja wydaje się czymś naturalnym w tak niegościnnym świecie jak nasz. Łowcy-zbieracze byli na nią wręcz skazani, dlatego immanentna dobroć, jaką przypisywali ludziom choćby transcendentaliści, może być w równej mierze traktowana jako społeczny oportunizm (s. 75). Choć może się wydawać, że łowcy-zbieracze uwikłani byli w nieustanną walkę o przetrwanie, niektórzy archeolodzy przyrównują ich porządek dnia do współczesnego. Wtedy sen zajmował od siedmiu do dziewięciu godzin, tyleż samo praca rozumiana jako zdobywanie pożywienia i przygotowywanie go tak, by było zdatne do jedzenia, pozostały czas zajmowała natomiast opieka nad dziećmi i inne obowiązki społeczne, w tym rozpalanie lub pilnowanie ognia.

Rewolucja neolityczna ułatwiła przetrwanie, ale też uczyniła z akumulacji cel sam w sobie, prowadząc do narodzenia się klasy „potentatów” (s. 92), gromadzących nadprogramowe środki. Wraz z nimi pojawiły się nierówności społeczne. Podczas gdy w społeczności łowców-zbieraczy dobrostan zbiorowości był w interesie jednostki, wraz z przejściem na tryb osiadły, z uprawą ziemi i hodowlą zwierząt, nastąpił podział na pojedyncze gospodarstwa, najczęściej zorganizowane wokół rodzin. Społeczne więzi nadal były istotne, lecz nie jako wzajemna organizacja w celu wspólnego przetrwania, ale jako pole wprowadzania hierarchii. W miejsce współzależności weszły stosunki zależności. „Historia pracy” przedstawia ostatnie siedem tysięcy lat jako „rywalizację między różnymi konstelacjami stosunków pracy, z których każda zawiera własną mieszankę współdziałania i ucisku” (s.129). Bezpośrednio powiązane z tym są setki lat historii niewolnictwa, podporządkowane stosunkom pracy. Największymi ofiarami rewolucji neolitycznej stały się kobiety, które zanotowały „stały wzrost obowiązków, zarówno w pracy, jak i przy dzieciach” (s. 109). Jak pisze Lucassen, „od samego początku istniały różnice między czynnościami wykonywanymi przez mężczyzn i kobiety, ale, jak widzieliśmy, w przypadku łowców-zbieraczy były one minimalne. Wraz z nadejściem rolnictwa stały się znacznie większe. W ten sposób wyłaniały się różnice między rolami płciowymi, które znajdują się obecnie w centrum debaty publicznej” (s. 105). Zauważona w ostatnich latach przez archeologów większa liczba mężczyzn niż kobiet na neolitycznych malowidłach oraz w miejscach pochówku ma świadczyć o pogłębianiu się kulturowych różnic między płciami, a te, wraz z upływem czasu i wzrostem znaczenia posiadania, stawały się coraz głębsze.

Z akumulacji i nadmiaru wytworzyły się miasta, potem państwa, możliwa była też zaawansowana specjalizacja. Ta była pośrednio znana już zbieraczom-łowcom, ale dopiero nadwyżki żywności pozwoliły ludziom skupić się na innych zajęciach. Część z nich, według Graebera, tak bardzo oddalona jest od potrzeby przetrwania, że wydaje się istnieć tylko po to, by ludzie mogli uczciwie zarobić na swoje utrzymanie. Trudno mieć z tym problem, gdy płaca jest równie uczciwa; zbyt często jednak ta nie idzie w parze z pracą. Dlatego też postrzeganie pracy jako celu samego w sobie, traktowanie jej z namaszczeniem i powagą, świadczy bardziej o błędnej optyce niż niedostatkach wpisanych w każde zajęcie, do którego człowiek jest pewnej mierze przymuszany. Ponieważ większość ludzkości na przestrzeni ostatnich stuleci pracowała długie godziny za niskie stawki, narzekanie na pracę stało się naszą drugą naturą, niezależnie od tego, w której części globu się znajdujemy.

Książka Lucassena zapewnia kompleksowy i globalny obraz stosunków pracy, pokazując, jak podobnie postrzegali rzeczywistość mieszkańcy Ameryki Południowej i Azji. Obejmuje możliwie pełny horyzont czasowy – w siedmiu rozdziałach autor opisuje okres od 700 tysięcy lat temu do dziś (sic!). Wydaje się, że układ książki lepiej oddaje jednak podział dualistyczny, w ramach którego przesilenie następuje w długim trwaniu wraz z urynkowieniem i zglobalizowaniem pracy (rozdziały 4. i 5.). Patrząc na „Historię pracy” przez ten dualistyczny pryzmat, to wyróżnioną przeze mnie „Część pierwszą”, poświęconą w przeważającej mierze wyłonieniu się stosunków pracy w prehistorii i starożytności, uznaję za lekturę pożyteczną. Z pewnością wpływ na to ma fakt, iż pracy z perspektywy nowożytności poświęcono już wiele, także popularyzatorskich, tomów. Ale również z perspektywy wewnętrznej – sposobu, w jaki Lucassen prowadzi swój wywód – można zauważyć, że łatwość, z jaką nastąpiła globalizacja, potwierdziła pokrewieństwa w odziaływaniach sprzed tysięcy lat. Ożywcze, a zarazem stanowiące wyzwanie myślowe, jest uznanie, że aby zrozumieć i zmienić nasze obecne stosunki pracy, nie wystarczy tylko analiza wielu stuleci funkcjonowania kapitalizmu, ale także konkretnych procesów sprzed naszej ery.

Ruch Occupy Wall Street za jednego ze swoich patronów obrał wspomnianego kopistę Bartleby’ego. Pasywny opór głównego bohatera opowiadania Melville’a wobec środowiska pracy nie pozwala mu opuścić mentalnych murów Wall Street. Koniec Bartleby’ego nie jest triumfem – ale uwidacznia zakodowane w naszych ciałach stosunki pracy. Dzięki lekturze książki Lucassena dostrzegamy, że Bartleby był dziedzicem dawnych przodków – plemion sprzed tysięcy lat. Co także i nas czyni ich dziedzicami.

Jan Lucassen, „Historia pracy. Nowe dzieje ludzkości”
tłumaczenie: Tomasz S. Markiewka
Znak
Kraków 2023