Nr 16/2022 Na dłużej

Ciemny człowiek

Maciej Kaczmarski
Muzyka

Lipiec okazał się pierwszym i ostatnim miesiącem jego burzliwego i twórczego życia. Niedawno minęła 80. rocznica urodzin i zarazem cztery lata od śmierci Tomasza Stańki – trębacza, kompozytora, innowatora free jazzu, autora muzyki filmowej i teatralnej, prawdopodobnie najbardziej znanego, obok Krzysztofa Komedy, polskiego jazzmana.

Nowe narodziny

Urodzony 11 lipca 1942 roku w Rzeszowie Stańko był synem nauczycielki Eleonory Jakubiec i prawnika Józefa Stańki, niespełnionego muzyka. Ojciec przelał na dzieci niezrealizowane ambicje, posyłając małego Tomasza do Krakowskiej Szkoły Muzycznej (klasa skrzypiec), a następnie Państwowej Średniej Szkoły Muzycznej, gdzie wiodącym instrumentem była trąbka (wcześniej Stańko grał na niej w harcerstwie). Młody muzyk fascynował się jazzem nadawanym w audycjach radiowych Willisa Conovera: twórczością Cheta Bakera, Milesa Davisa, Modern Jazz Quartet i Dona Cherry’ego. Po koncercie Dave’a Brubecka w krakowskiej Rotundzie nie miał wątpliwości, że chce zostać jazzmanem. „Jazz był opozycją szkoły, stabilizacji i mieszczaństwa, które dał mi rodzinny dom. […] Instynktownie czułem, że jazz najbardziej pomoże mi w pokonywaniu słabości, zmianie osobowości”[1] – wspominał po latach.

Zaczął regularnie bywać w krakowskim klubie Helikon, gdzie brał udział w niezliczonych jamach z rozmaitymi muzykami, między innymi z pianistą Adamem Makowiczem, kontrabasistą Jackiem Ostaszewskim i perkusistą Wiktorem Pelermutterem. To właśnie z nimi w 1962 roku Stańko założył swój pierwszy zespół, Jazz Darings. Kwartet bez problemu wygrał Konkurs Amatorskich Zespołów Jazzowych Polski Południowej, a trębacza wyróżniono w kategorii instrumentalistów. Rozpoczął się okres intensywnej działalności artystycznej, na którą złożyły się przede wszystkim występy w Polsce i za granicą oraz współpraca ze śmietanką polskiego jazzu. W 1965 roku Stańko uczestniczył w swej pierwszej sesji nagraniowej, rejestrując trąbkę na płytę kwintetu Andrzeja Trzaskowskiego. „Jak zacząłem grać jazz, to był początek mojego życia, jak nowe narodziny. Trafiłem na moją wewnętrzną pasję, predyspozycję”[2] – konstatował.

Fama o młodym, utalentowanym muzyku dotarła do Krzysztofa Komedy – wówczas czołowej postaci krajowego środowiska jazzowego. Pianista zaprosił Stańkę do swojego nowego kwintetu w charakterze zastępstwa, ale jednorazowe granie szybko przerodziło się w stałą współpracę. „Grać z nim – to było moje marzenie, nawet trudno powiedzieć czy marzenie, bo nie śmiałem o tym marzyć” – mówił trębacz. Grali razem przez cztery lata, koncertowali w całej Europie, nagrywali muzykę filmową i zrealizowali wybitny album „Astigmatic” (1966). Byli filarami zespołu, do którego wspólnie dobierali najlepszych muzyków. Mieli wyjątkową więź na płaszczyźnie muzycznej, wiele uczyli się od siebie nawzajem, a praca z Komedą dała Stańce pozycję. „Obcując z tego typu osobowością ma się olbrzymi skrót wiedzy. […] Intuicyjnie skraca się cały szereg stopni, które normalnie każdy muzyk musi przejść”[3].

Muzyka intuicyjna

W 1968 roku Komeda wyjechał do Stanów Zjednoczonych, aby rozwijać hollywoodzką karierę kompozytora filmowego. Zamierzał sprowadzić tam Stańkę i założyć z nim orkiestrę. Plany legły w gruzach, gdy pianista uległ w Los Angeles nieszczęśliwemu wypadkowi i zmarł kilka miesięcy później w Polsce. „Komeda był bardzo nietuzinkową, charyzmatyczną postacią i wielkim muzykiem. Spokojny, ale o głębokiej, niezwykle silnej osobowości. Byłem od niego młodszy i choć różnica wieku między nami nie była tak duża, jak to dziś bywa między muzykami, to jednak traktowałem go jako guru. Miał wtedy w Polsce naprawdę wysoką pozycję. I chociaż działałem później z własnymi zespołami, u Komedy grało mi się tak, jakby to była moja muzyka. On rzadko kiedy w ogóle odzywał się na próbach. Ale nie musiał – wystarczyło, że dał nam nuty, a muzyka prowadziła nas dalej sama”[4] – wspominał Stańko.

Pod koniec lat 60. Stańko obronił pracę dyplomową w Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie (temat: „Rola trąbki jako instrumentu solowego w jazzie nowoczesnym”) i przeprowadził się do Warszawy. Założył kwartet, w którego szeregach znaleźli się Janusz Muniak (saksofony, flet, instrumenty perkusyjne), Janusz Stefański (perkusja) i Jan Gonciarczyk (kontrabas). Ten ostatni został wkrótce zastąpiony przez Bronisława Suchanka, a skład poszerzono o Zbigniewa Seiferta (skrzypce, saksofon altowy). Tomasz Stańko Quintet wydał trzy albumy: dedykowany Komedzie „Music For K.” (1970), „Jazzmessage from Poland” (1972) i „Purple Sun” (1973). Inspirację stanowił nie tylko free jazz, ale i twórczość tybetańskich mnichów: „Ta muzyka nami wstrząsnęła. Mnisi tybetańscy bardzo, ale to bardzo zainspirowali nasze improwizacje i nasze brzmienie”[5].

Kwintet, którego dokonania Stańko nazywał „muzyką intuicyjną”, rychło zdobył sławę i uznanie na międzynarodowej arenie jazzowej. Posypały się kolejne propozycje współpracy, między innymi od Alexandra von Schlippenbacha w ramach kolektywu Globe Unity Orchestra, a także od Krzysztofa Pendereckiego i Dona Cherry’ego, z którymi zagrał w trakcie festiwalu Donaueschinger Musiktage. Z perkusistami Tomaszem Szukalskim i Stu Martinem nagrał płytę „Fish Face” (1973), na której dokonał pionierskich eksperymentów z muzyką elektroniczną. W połowie lat 70. Stańko nawiązał bliską współpracę z awangardowym fińskim perkusistą Edwardem Vesalą, która trwała ponad pół dekady. Razem stworzyli kilka rozmaitych zespołów, nagrali szereg płyt i dali kilkadziesiąt koncertów w Europie. Cezurę stanowił album „Balladyna” (1975) wydany dla prestiżowej wytwórni ECM. Stańko był pierwszym Polakiem w jej szeregach.

Czarny okres

Na początku lat 80. Stańko wydał płytę „Music from Taj Mahal and Karla Caves” (1980), zgodnie z tytułową informacją nagraną w indyjskim mauzoleum i tamtejszych jaskiniach Karla. Później stanął na czele grupy C.O.C.X., w której grali Apostolis Antymos (gitara, bas, perkusja), Witold Rek (kontrabas, gong), José Torres (konga, instrumenty perkusyjne) i Tomasz Hołuj (instrumenty perkusyjne) – trębacz nagrał z nimi płyty „C.O.C.X.” (1985) i „Lady Go” (1986). Najważniejszą formacją tamtego okresu był Freelectronic – skład z dwoma klawiszowcami (Janusz Skowron na fortepianie i Tadeusz Sudnik na syntezatorach) i basistą (Witold Rek), wykonujący muzykę elektroakustyczną. W owym czasie powstał również album „Witkacy Peyotl / Freelectronic” (1988), na którym aktor Marek Walczewski melodeklamował fragmenty książki „Narkotyki – Niemyte dusze” Stanisława Ignacego Witkiewicza na tle improwizacji rozbudowanego zespołu.

Podczas gdy ranga jego nazwiska na globalnej scenie muzycznej ciągle rosła, życie osobiste Stańki pogrążało się w chaosie. Jego małżeństwo z Joanną Renke rozpadło się przez zaawansowaną politoksykomanię artysty: „Byłem upierdolony non stop. Czułem, że to nadchodzi i zaczynałem pić. Szaleństwo mnie ogarniało. Do kieszeni wrzucałem, pamiętam, grudy haszyszu – luzem, fajki, amfetaminę, pastylki też luzem. Flaszkę. Wszystkie środki miałem w kieszeni”[6]. W trakcie ciągów często nocował w hotelu, zamiast wracać do domu. Spędzał czas z niebezpiecznymi ludźmi, nosił przy sobie noże i tasaki, spowodował uliczny karambol, w którym cudem nikt nie zginął (z zarzutów wybronił go wtedy znany adwokat). W końcu sięgnął po heroinę. Jak przyznawał: „Najbardziej czarny, najbardziej destrukcyjny okres w moim życiu to były lata osiemdziesiąte”[7], a w konsekwencji tego: „Na początku lat dziewięćdziesiątych ocknąłem się w fatalnej kondycji psychicznej i kiepskiej sytuacji finansowej”[8].

Po upadku komunizmu Stańko nie mógł już wygodnie żyć w Polsce za zarobione na Zachodzie dolary. Zdał sobie sprawę, że nowe czasy będą wymagać kontroli, trzeźwości, jasności umysłu i umiejętności biznesowych („Jednocześnie trzeba być chytrym kupcem i pierdolniętym świrem-artystą”[9] – stwierdził). Zaczął po kolei odstawiać wszystkie trucizny, które towarzyszyły mu od blisko trzydziestu lat. Szkodliwe nałogi zamienił na zdrowe nawyki: zaczął uprawiać jogging i jogę, stosował dietę makrobiotyczną. Zaprzestał nawet palenia papierosów, z używek zaś pozostały mu tylko herbata i kawa. „Trzeźwość przede wszystkim sprawiła, że zacząłem pilnować swoich interesów, i dała zdeterminowaną siłę”[10] – tłumaczył Stańko.

Jeden organizm

Wolna epoka rozpoczęła się symbolicznie od albumu „Bluish” (1992) z norweskimi muzykami Jonem Christensenem (perkusja) i Arildem Andersenem (kontrabas). W latach 90. Stańko prowadził równolegle dwa kwartety – europejski i polski. W pierwszym grali doświadczeni instrumentaliści: Bobo Stenson (fortepian), Anders Jormin (kontrabas) i Tony Oxley (perkusja). Skład drugiego tworzyli młodzi, początkujący, lecz bardzo utalentowani muzycy Simple Acoustic Trio: Marcin Wasilewski (fortepian), Sławomir Kurkiewicz (bas) i Michał Miśkiewicz (perkusja). Z obydwoma składami Stańko wydał po trzy płyty: z europejskim „Bosonossa and Other „Ballads” (1993), znamionującą powrót do ECM „Matkę Joannę” (1995) i dedykowaną matce „Leosię” (1997), z polskim zaś „Soul of Things” (2002), „Suspended Night” (2004) i „Lontano” (2006). Przełomem w karierze okazała się „Litania” (1997) – hołd dla Komedy.

Choć płyta zawierała wyłącznie muzykę zmarłego pianisty, jej nagrywanie było dla Stańki osobistym doświadczeniem. „Bardzo poważnie się do tego przygotowałem – można powiedzieć w sensie mistycznym. Chciałem wejść w temat możliwie głęboko. Przypomniałem sobie atmosferę tamtych czasów”[11]. Zarejestrowana w septecie „Litania” stała się bestsellerem, czyniąc ze Stańki rozchwytywanego artystę koncertowego i zamożnego człowieka. Pewne zasługi na tym polu miała wytwórnia ECM, która zadbała o znakomitą promocję i konferencje prasowe w całej Europie. Trębacz był związany z firmą Manfreda Eichera do końca życia, bo jak sam mówił: „ECM umożliwia mi współpracę z najlepszymi muzykami”[12].

Ostatnia dekada XX wieku i przełom stuleci to również czas wzmożonej aktywności Stańki jako kompozytora muzyki filmowej i teatralnej. „Po prostu dostaję propozycje od ludzi, którzy znają moją muzykę i takiej muzyki jak moja potrzebują”[13] – opowiadał. Jego trąbkę można usłyszeć między innymi w „Mistrzu i Małgorzacie” Mariusza Wilczyńskiego, „Pożegnaniu z Marią” (nagroda za muzykę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 1993 r.) i „Egzekutorze” Filipa Zylbera, „Reichu” Władysława Pasikowskiego, „Łóżku Wierszynina” Andrzeja Domalika, „Poniedziałku” Witolda Adamka i „Ciszy” Michała Rosy (w tych dwóch ostatnich filmach zagrał również niewielkie role, kolejno jako szef hurtowni i trębacz w klubie techno). I chociaż skromnie twierdził, że nie posiadał talentu do komponowania muzyki filmowej, to główny temat z „Pożegnania z Marią” należy do najpiękniejszych motywów muzycznych w historii polskiego kina.

Tomasz Stańko podczas Deutsches Jazzfestival (2013)

Punkt centralny

W XXI wiek wkroczył jako ikona muzyki improwizowanej. Pierwsza płyta nagrana z Simple Acoustic Trio, „Soul of Things”, wprowadziła muzykę Stańki na rynek amerykański, a pierwsza trasa koncertowa polskiego kwartetu po USA ugruntowała jego renomę. Dzięki entuzjastycznym recenzjom Stuarta Nicholsona zdobył popularność w Australii. Otrzymał prestiżową Europejską Nagrodę Jazzową przyznawaną przez austriacki rząd i Prix du Musicien Européen od paryskiej Akademii Jazzu. W Polsce uhonorowano go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, został też laureatem Paszportu „Polityki” jako kreator kultury. Skomponował hejnał dla Podkowy Leśnej i muzykę dla Muzeum Powstania Warszawskiego (zebraną na albumie „Wolność w sierpniu” z 2005 r.), poza tym zagrał na premierze tomiku „Tutaj” Wisławy Szymborskiej i nagrał płytę „Wisława” (2013) zainspirowaną poezją noblistki.

Chcąc być bliżej światowego centrum jazzu, w 2008 roku kupił mieszkanie na nowojorskim Manhattanie, w budynku położonym nieopodal Central Parku. „Mieszkając w tym mieście, jedną nogą stoję na najważniejszej scenie jazzowego świata” – mówił w jednym z wywiadów. „Generalnie to moja własna aktywność, wrażliwość tworzy dźwięki. Ale w Nowym Jorku łatwo znaleźć inspirację. Na ziemi zawsze był jakiś punkt centralny: starożytne Ur, Babilon, Ateny, Rzym czy Aleksandria. Nowy Jork jest punktem centralnym dzisiejszego świata, gdzie Chiny i inne kultury wschodnie spotykają się z afrykańskimi, wszystko się w tym tyglu przewraca. To miasto wibruje, tętni, a człowiek automatycznie czuje w sobie większą energię”. Zaczął grywać w tamtejszych salach i klubach (Birdland, Jazz Standard, Merking Hall), zawiązywał kooperacje z Lee Konitzem, Craigiem Tabornem i innymi twórcami.

Równocześnie współpracował z młodymi skandynawskimi muzykami, z którymi wydał album „Dark Eyes” (2009) uważany za początek „okresu nowojorskiego”. Jego ostatnim zespołem był Tomasz Stańko New York Quartet, który oprócz lidera tworzyli pianista David Virelles, perkusista Gerald Cleaver i basista Thomas Morgan, później zastąpiony przez Reubena Rogersa. Z tym składem nagrał płytę „December Avenue” (2017). Ciągle poszukiwał świeżych idei, brzmień i współpracowników. „Nie chcę nagrywać płyt, jak to starzy ludzie nagrywają, takie »pa pa pa pa«. Nie chcę tak. Chcę, żeby każda płyta miała znaczenie”[14] – deklarował. W marcu 2018 roku u Stańki zdiagnozowano nowotwór płuca. Chemioterapia nie przyniosła rezultatów – artysta zmarł 29 lipca, niespełna trzy tygodnie po 76. urodzinach.

Taki genotyp

Bogaty dorobek Tomasza Stańki od początku cechował się nowatorstwem. Jazz Darings był jednym z pierwszych zespołów freejazzowych w Europie, nagrany z Komedą album „Astigmatic” uważa się za arcydzieło, a „Balladyna” – zaliczana dziś do ekskluzywnej serii ECM Touchstones – była ważnym punktem odniesienia dla amerykańskich jazzmanów. Eksperymentalna grupa Freelectronic w prekursorski sposób łączyła elektronikę z brzmieniami akustycznymi. Album „Witkacy Peyotl” stanowił przejaw fascynacji Stańki hip-hopem („Nie ma nic bez przyczyny. Rap wyszedł z jazzu”[15] – przekonywał). Doceniono również późniejsze płyty artysty: w brytyjskim przewodniku „Penguin’s Guide to Jazz on CD” krążek „Leosia” otrzymał koronę, czyli najwyższe wyróżnienie przyznane zaledwie kilkudziesięciu płytom w całej historii jazzu, takim jak „Kind of Blue” Milesa Davisa, „Love Supreme” Johna Coltrane’a i „Astigmatic” Komedy.

Inną zasługą Stańki było odkrycie dla kolejnych pokoleń Komedy, który przed „Litanią” był znany głównie znawcom jazzu i starego polskiego kina. Artysta aktywnie wspierał również młodszych kolegów z formacji Tie Break i Young Power. Później otoczył artystyczną opieką muzyków związanych ze sceną yassową i gdyby nie konflikt z Tymonem Tymańskim, grupą akompaniującą trębaczowi byłaby Miłość. Nie stronił też od wycieczek w inne rejony: nagrywał z Dżamblami („Wołanie o słońce nad światem”), Osjanem („Ossian”), SBB („Sikorki”), Marylą Rodowicz („Wyznanie”, „Absolutnie nic”), Maanamem („O!”), Obywatelem G.C. („Tak, tak”), Anną Marią Jopek („Szeptem”, „Bosa”), Voo Voo („21”) oraz twórcami muzyki elektronicznej (Włodzimierz Kotoński, Krzysztof Knittel, Marek Chołoniewski) i dawnej (Marcin Bornus-Szczyciński, Tadeusz Czechak). Grał nawet na punkowym festiwalu Róbrege.

Trudno pomylić jego brzmienie z kimkolwiek innym: melodyjne, choć nierzadko atonalne motywy kontrapunktowane brudnym, chropowatym tonem. Równie charakterystyczne były u niego układy harmoniczne i dwugłos. Komponował zazwyczaj na pianinie, zaczynając od prostych struktur, które później celowo komplikował. Przypadek i błąd traktował jako integralną część procesu twórczego. Nie preparował trąbki i nie używał tłumika, bo nie chciał stracić specyfiki swojego tonu. „Ton jest wynikiem moich fascynacji, moich przeżyć, mojej natury, melancholii. Można to nazwać biologicznie, że jest on sumą moich genetycznych skłonności. Taki mam genotyp”[16] – objaśniał naturę szorstkiego liryzmu swojej muzyki. Czerpał z literatury Kafki, malarstwa Modiglianiego i posępnej filozofii egzystencjalistów. „Od początku jestem ciemny człowiek. […] Inność, wyobcowanie, na to zwracałem uwagę”[17] – przyznawał otwarcie.

***

Na jego grobie widnieje inskrypcja: ISTNIENIE POSZCZEGÓLNE IP, którą sam artysta wyjaśniał w następujący sposób: „Bardzo mi odpowiada to określenie Witkacego. Żaden związek, ani grupa, ani też patriotyzm, tylko IP. Jestem Polakiem, tu się urodziłem, takim mówię językiem, jestem głęboko związany z tą ziemią, ale generalnie najbardziej czuję, że jestem Tomaszem Stańko”[18].

 


Przypisy:
[1] R. Księżyk, T. Stańko, Desperado. Autobiografia, Kraków 2010, s. 5.
[2] Tamże, s. 18.
[3] R. Wojciul, Kupiec i świr. Z Tomaszem Stańko rozmawia Ryszard Wojciul, „Machina” 12/1997, s. 44.
[4] S. Rerak, Chłepcąc ciekły hel. Historia yassu, Gdynia 2012, s. 132.
[5] R. Księżyk, T. Stańko, Desperado…, dz. cyt., s. 111–112.
[6] Tamże, s. 159.
[7] Tamże, s. 291.
[8] Tamże, s. 371.
[9] R. Wojciul, Kupiec i świr…, dz. cyt., s. 112.
[10] R. Księżyk, T. Stańko, Desperado…, dz. cyt., s. 461.
[11] R. Wojciul, Kupiec i świr…, dz. cyt., s. 44.
[12] Tamże, s. 44.
[13] G. Trela, Desperados. Grażyna Trela rozmawia z Tomaszem Stańko, „Film” 2/1994, s. 66.
[14] R. Księżyk, T. Stańko, Desperado…, dz. cyt., s. 489.
[15] Tamże, s. 275.
[16] R. Wojciul, Kupiec i świr…, dz. cyt., s. 112.
[17] R. Księżyk, T. Stańko, Desperado…, dz. cyt., s. 23.
[18] Tamże, s. 164.