Nr 17/2022 Na dłużej

Chciałem trochę od siebie odpocząć

Piotr Kurek Łukasz Komła
Muzyka Rozmowy

Z Piotrem Kurkiem rozmawia Łukasz Komła

 

Łukasz Komła: Gdzie i jakimi kanałami podłączyła się muzyka do twojego życia?

Piotr Kurek: Chyba tak jak u wszystkich, trochę szkoła, dom, nic nadzwyczajnego. Wydaje mi się, że przeszedłem fascynacje wszystkimi subkulturami moich czasów dorastania i naturalnie muzyką, która się z tym wiąże – jeździłem na desce, wymyślałem historie do zinów, grałem grunge’owe covery w zespole na perkusji, robiłem gabber na komputerze, zbierałem płyty z muzyką dawną itd.

W różnych tekstach, w tym recenzjach można wyczytać, że jesteś klasycznie wykształconym pianistą, a gdzie indziej padają słowa, że jesteś samoukiem. To gdzie leży prawda?

Nie, nie jestem klasycznie wykształconym muzykiem, tzn. byłem w szkole muzycznej I stopnia w klasie na fortepian i na tym moja edukacja muzyczna się zakończyła. Może trochę żałuję z perspektywy czasu, ale nie wytrzymałem atmosfery szkoły muzycznej i w końcu zrezygnowałem.

W tym roku mija trzynaście lat od momentu ukazania się twojej debiutanckiej płyty „Lectures” w portugalskiej i prestiżowej oficynie Crónica, na której wykorzystałeś nieopublikowane nagrania, szkice i wykłady Corneliusa Cardewa. Rok później pojawił się jakże inny twój album „Inne Pieśni”, gdzie eksperymentujesz z pieśniami serbskimi, albańskimi i wołowskimi. Czy miałeś okazję wracać do tych wydawnictw i jak je odbierasz po latach?

Szczerze mówiąc rzadko wracam do tych wydawnictw, tzn. chyba nie mam z nimi większego problemu – dalej je lubię, może tylko kiedyś bardziej poważnie traktowałem to co robię, z czasem nabrałem dystansu.

Wędrujmy dalej przez twoją bogatą dyskografię. Niedługo po „Innych Pieśniach” wydałeś solową kasetę zatytułowaną „Heat” i niemal jednocześnie pierwszy materiał pod nazwą Piętnastka pt. „Dalia” w kasetowej wytwórni Sangloplasmo Records. Wówczas Piętnastkę wspomagał na perkusji Przemysław Osiewicz, zaś ty grałeś na akordeonie, syntezatorach, gitarach, organach i obsługiwałeś elektronikę. Sporo tam elektronicznej psychodelii, kwaśnych odlotów i nawiązań do rodzimego folkloru. „Heat” z kolei emanuje w pewnych momentach free jazzową energią. Patrząc na „Dalię” z dzisiejszej perspektywy twoje działania wyprzedziły obecne trendy, chodzi mi o ponowne zainteresowanie polskim folklorem wśród artystów dźwiękowych i nie tylko. Więc jak to jest u ciebie z tym folklorem?

To ciekawe z „Dalią” i folklorem – ja bardziej wtedy inspirowałem się grupą The Monks, a dopiero gdy ukazała się ta kaseta ktoś napisał o rustykalnym folklorze i tak już zostało. Nie wiem, może trochę dorastanie w Lublinie, gdzie najciekawsze były jednak festiwale z muzyką tradycyjną jako odskocznia od studenckich rockowych imprez, albo sam klimat lat 2008-2012 kiedy był wysyp małych wydawnictw kasetowych i blogów piszących o muzyce, która łączyła różne wątki, w tym też folklor. Ale ja naprawę nie specjalizuję się w takiej muzyce, interesuje się po trochu wszystkim bez wyjątku.

Rok 2012 przyniósł twoje dwie kasety: „Edena” i projektu Suaves Figures współtworzonego z francuską artystką Sylvią Monnier. Obie taśmy opublikował label Sangloplasmo Records. Dlaczego akurat Suaves Figures stworzyłeś z Monnier?

W 2012 byłem na kilku miesięcznej rezydencji w centrum tańca współczesnego w Lyonie, która ze względu na opóźnienia pracy nad poprzednim spektaklem została odłożona w czasie. Miałem przez to więcej wolnego czasu – poznałem w Lyonie kilku muzyków, m.in. Sylvię Monnier i zaczęliśmy nagrywać długie improwizacje.

Na przestrzeni ostatnich lat współpracowałeś z wieloma artystami, np. Łukaszem Rychlickim, Pawłem Szpurą, Hubertem Zemlerem (Piętnastka) i Francesco de Gallo jako ABRADA. Proszę opowiedz więcej o przedsięwzięciu ABRADA.

Podobnie jak ze Suaves Figures, jest to bardzo spontaniczna współpraca – materiał na kasetę ABRADA nagraliśmy dosłownie w kilka godzin przed naszym wspólnym koncertem w Montréalu, jest to zapis jedynej próby jaką mieliśmy w tym składzie.

W 2015 roku miałeś krótką przygodę z nieistniejącą już wytwórnią BDTA, publikując w niej „Missing Paths / Golden Dawn / Sweat”, a następnie objawiłeś się z nowym aliasem Heroiny i albumem „Ahh-Ohh” w Dunno Recordings. Jako Heroiny zagrałeś do… tańca! Łapiąc za automat perkusyjny, gitary i syntezatory. Ponoć rozpocząłeś pracę nad tym materiałem jeszcze podczas pobytu w Korei Południowej. Jak wyglądał proces kreowania „Ahh-Ohh”?

Tak, to było podczas wyjazdu do Korei Południowej, gdzie miałem wspólny projekt z muzykami z Korei i Libanu. Na miejscu, trochę niespodziewanie dostałem automat perkusyjny i w wolnym czasie zacząłem nagrywać ten materiał.

Na twój kolejny materiał zatytułowany „Polygome” (Hands In The Dark) trzeba było czekać aż cztery lata. Przez długi czas utrzymywałeś intensywne tempo wydawnicze, a w jednej z rozmów wspomniałeś o tym zagęszczeniu fonograficznym i przesycie. Co robiłeś, gdy nie nagrywałeś/wydawałeś muzyki w tamtym okresie?

Pracowałem nad innymi projektami, po prostu zawiesiłem tylko wydawnictwa pod swoim nazwiskiem. Chciałem trochę od siebie odpocząć, schować się pod innym aliasem, zrobić coś innego.

Jeszcze długo przed publikowaniem solowych nagrań – wliczając też etap z grupą Ślepcy – pisałeś intensywnie muzykę na potrzeby teatru, m.in. dla TR Warszawa, Paper Tiger Theatre, Lubelskiego Teatru Tańca czy Narodowego Starego Teatru. I docieramy do twojego wspaniałego albumu „A Sacrifice Shall Be Made / All The Wicked Scenes” (Mondoj / 2020), który pomieścił kompozycje  stworzone do trzech spektakli przygotowanych we współpracy z twórcami z Chin: „Dwóch Mieczy” Grzegorza Jarzyny (koprodukcja TR Warszawa i Shanghai Theatre Academy) oraz dwóch spektakli Tiana Gebinga: „Dekalogu” zrealizowanego w Starym Teatrze w Krakowie i „500m” w Thalia Theater w Hamburgu. Twoja muzyka połączyła różne opowieści, legendy i wierzenia. Jarzyna pochylił się chociażby nad legendą o dwóch mieczach opisaną przez chińskiego pisarza Lu Xuna. Jak wyglądał twój proces adaptowania się do warunków tych trzech spektakli?

Dziękuję bardzo, cieszę się że ta płyta działa też w oderwaniu od tych spektakli. A sama adaptacja – nie wiem czy tak naprawdę była potrzebna – próby, rozmowy, każdy z tych spektakli był inny. Po kilku wspólnych projektach najczęściej pracujemy niezależnie, tzn. ja jestem na próbach, ale staram się trochę odejść od treści i formy spektaklu, szczerze mówiąc nie lubię muzyki, która naturalnie prowadzi do tematu, wolę zaskoczenie, coś nieoczywistego. Super jest trafić na reżyserów, którzy myślą podobnie.

Na chwilę oderwijmy się od chronologii wydawniczej i porozmawiajmy o koncertach, festiwalach. Występowałeś na wielu cenionych krajowych i zagranicznych imprezach. Wystarczy wymienić Unsound, CTM, OFF Festival, CoCArt Music Festival, Festiwal Malta, Festiwal Kody, Transmediale, Warszawska Jesień, Elevate czy UH Fest. Co ciekawe, w 2014 i 2015 roku otwierałeś koncerty na dwóch europejskich trasach Bonniego „Prince” Billy’ego. W pierwszej kolejności zapytam cię o „Prince” Billy’ego. Jak do tego doszło, że suportowałeś jego występy?

Nie znam do końca szczegółów, ale w Louisville gdzie mieszka Will Oldham (Bonnie „Prince” Billy) jest mały sklep płytowy, właściciel tego sklepu polecił mu płyty z Sangoplasmo, w tym chyba moją „Edenę”. Ktoś później skontaktował się Lubomirem Grzelakiem, który prowadził wytwórnie  Sangoplasmo i tak zagraliśmy na dwóch trasach rok po roku.

fot. Wojtek Sobolewski

W kontekście zbliżającego się krakowskiego Unsoundu (9-16 października 2022), przypomnijmy, że grałeś na gruzińskiej edycji Unsoundu w 2012 roku, dwa lata później w Krakowie i to dwukrotnie: solo z muzyką do miniatury filmowej „Rondo” Janusza Majewskiego z 1958 roku, a po raz drugi – z nowym wówczas projektem klubowym Heroiny. Jeszcze w tym sam roku pojawiłeś się na nowojorskiej odsłonie Unsoundu. I jeśli się nie mylę, to później długo nic, aż do tego roku, kiedy to wystąpisz razem z artystą wizualnym Francesco Marrellim oraz przedstawicielami i przedstawicielkami warszawskiej sceny improwizowanej prezentując program „Smartwoods”. Opowiedz więcej o tym, co nas czeka w Krakowie?

Ciągle jeszcze pracuję nad tym projektem – powstawał z przerwami przez ostatnie kilka miesięcy. Początkowo większość instrumentów nagrałem w MIDI, ale dzięki zaangażowaniu festiwalu Unsound udało się zorganizować wykonanie i rejestrację tego materiału na instrumentach akustycznych wraz ze świetnymi warszawskimi muzykami. Do tego wielkoformatowe animacje, które przygotowuje Francesco Marello, z którym miałem już pracować w ubiegłym roku przy okazji festiwalu Unsound.

Wracając na fonograficzne tory, w ubiegłym roku po dziesięciu latach przerwy pojawił się nowy album projektu Piętnastka „Kambium” (Mondoj) z udziałem perkusisty Huberta Zemlera, trębacza Kamila Szuszkiewicza, saksofonisty Ray’a Dickaty’ego i gitarzysty Łukasza Rychlickiego. Co sprawiło, że postanowiłeś wrócić do Piętnastki?

Myślę, że bez energii Huberta mogłoby nie dojść do tego wydania. Drugi album Piętnastki był praktycznie gotowy w 2014 roku, ale jakoś nigdy nie udało mi się skończyć tego materiału. Po latach nie chciałem już wracać do tych nagrań i wspólnie na kilku sesjach nagraliśmy zupełnie nowy materiał pod nazwą Kambium – jest to technicznie trzeci album tego projektu. Po prostu przeskoczyliśmy drugą płytę.

Cofamy się w czasie o kilka miesięcy, mamy luty 2022 roku i wychodzi twoja nowa solowa płyta zatytułowana „World Speaks” (Edições CN), przesiąknięta mistycyzmem, magiczną aurą, surrealizmem i swoistym minimalizmem. Inspiracją były dla ciebie znalezione fotografie i romantyczne pejzaże. Co zobaczyłeś na tych zdjęciach? I jakie pejzaże wzbudziły twoje zainteresowanie?

Tak, ta płyta faktycznie powstała na bazie kilku luźnych skojarzeń – od archiwalnej fotografii po XIX-wieczne romantyczne malarstwo, ale nie jest też to temat tego albumu. Lieven Martens (który prowadzi Edições CN) załączył do opisu płyty fragmenty naszej korespondencji, w której takie inspiracje  się pojawiły. Najlepiej jednak potraktować to jako sugestię, jeżeli potrzebujemy już jakiegoś motywu do odbioru samej płyty. Ale nie przywiązywałbym się do tych skojarzeń.

Odchodząc od pytań dotyczących twojej twórczości, jestem bardzo ciekaw, jak widzisz polską scenę muzyki elektronicznej, eksperymentalnej? Jak oceniasz jej kondycję w kontekście tego, co dzieje się na świecie?

Oczywiście dzieje się bardzo dużo ciekawych rzeczy, więcej niż jestem w stanie dostrzec, ale też muszę przyznać, że generalnie nie śledzę sceny muzyki eksperymentalnej. A przynajmniej takiej, która ma za swój cel „eksperyment”. Takie myślenie o muzyce jest mi zupełnie obce.

Nieustannie powstają nowe labele, ich rozproszenie sięga gigantycznej skali. Czy według ciebie dziś wytwórnie płytowe odgrywają jakąś znaczącą rolę?

Tak, oczywiście, sam trochę dorastałem na słuchaniu muzyki „wytwórniami”, więc dalej odkrywanie muzyki w tej sposób ma dla mnie duże znaczenie.

Zabija nas wszystkich nadprodukcja i lawinowe wydawanie muzyki przez różnych artystów. Uważam, że tego typu proces wypalił nie tylko całe zastępy twórców, ale i wydawców. Ty też miałeś przerwy spowodowane przesyceniem. Jak to obecnie odczuwasz?

Chciałbym wydawać trochę więcej niż jedną płytę na kilka lat, osobiście nie mam problemu z nadprodukcją w muzyce. Oczywiście wolałbym by proces wydawniczy fizycznych nośników był szybszy i tańszy, a sam streaming bardziej etyczny i opłacalny, ale nie widzę tak naprawdę złej strony takiej nadaktywności. Bandcamp na lata rozwiązał problem dystrybucji cyfrowej małych wydawnictw, ale po zmianie właściciela serwisu chyba te czasy się też powoli kończą.

Czy zdradzisz swoje plany artystyczne na najbliższe miesiące?

Przygotowuje wspomniany koncert na Unsound i planuje nowe wydawnictwa, ale może za wcześnie by o tym mówić.