Granica jednocześnie spaja i rozdziela, a jej zasadniczą cechą, według antropologii kulturowej, jest niejednorodność. Przekroczenie granicy wiąże się z wejściem w przestrzeń nieoswojoną. Obszar pomiędzy, symboliczna „ziemia niczyja”, staje się polem twórczej eksploracji podjętej przez trójkę artystów – Justynę Banaszczyk, Tomka Popakula i Darka Pietraszewskiego – w audiowizualnym projekcie „Temple of Urania”.
W kulturach magicznych przekraczanie granic wiązało się z podróżą w zaświaty, w miejsca taksonomicznie niepewne, będące przestrzenią kumulacji żywiołów, przepływu istnień i energii, w których – jak można przeczytać w antropologicznym studium Piotra Kowalskiego „Leksykon znaki świata. Omen, przesąd, znaczenie” – „zniesiona była dwoistość i opozycyjność. […] To właśnie na granicach grasować miały złe duchy, tam przebywały istoty hybrydyczne, które nie mogły znaleźć stałego miejsca i (właściwości) w Tym, lub Tamtym Świecie”. Zakorzenione w kulturze i naznaczone nieufnością podejście do tego, co „inne”, a zatem i nieokreślone, ma swoje korzenie w lęku wywołanym zbliżeniem do zaświatowej sfery sacrum oraz naruszeniem obowiązującego tabu (czego konsekwencją może być wykluczenie z ludzkiej ekumeny). Zupełnie odmiennie na przestrzeń hybrydyczną patrzą Banaszczyk, Popakul i Pietraszewski. Widzą w niej szansę otwarcia na nowe i ekscytujące pola ekspresji, możliwego dzięki zakwestionowaniu tradycyjnych konstruktów społeczno-kulturowych opartych na binarności. Za pomocą dźwięków (Banaszczyk), obrazów wideo (Pietraszewski) i animacji (Popakul) stwarzają niezwykle intymny i sugestywny model niebinarnego, bezgranicznego uniwersum, przestrzeni nieustannej twórczej mutacji. Utwór, który miał swoją premierę podczas Festiwalu Sanatorium Dźwięku 2021 w Sokołowsku, jest zjawiskowym przeżyciem zmysłowym, ale także intelektualnym manifestem, odnoszącym się symbolicznie do aktualnych społeczno-kulturowych i politycznych dyskursów.
Prace nad materiałem rozpoczęły się w miejscu, które pod wieloma względami idealnie wpisuje się w kategorię „bycia pomiędzy”. Jersey to normandzka wyspa pozostająca pod jurysdykcją brytyjskiej korony. Mieszają się tam wpływy francuskie i anglosaskie. Na kanwie tych dwóch kultur wykształcił się lokalny język jèrriais, który funkcjonuje pomiędzy urzędowymi angielskim i francuskim. Oprócz języka i kulturowych wpływów na Jersey mieszają się również żywioły: woda, powietrze i ziemia. Leżącą w kanale La Manche wyspę oblewają wody Oceanu Atlantyckiego. Płynność i niejednorodność nadmorskiego krajobrazu jest wyznaczana rytmem przypływów i odpływów, zatapiających i odsłaniających imponujące formacje skalne wybrzeża. W tak niezwykłych okolicznościach autorzy „Temple of Urania” obserwowali i rejestrowali obrazy i dźwięki. Podziwiali unikatowy spektakl natury: porywisty wiatr targający skromną nadmorską roślinnością, wzburzone morze wypluwające na brzeg spienione burzyny, granitowe i gnejsowe tekstury obryzgiwane wodą, ulegającą stałej przemianie linię brzegową Plemont Beach. Jednak to nie walory geograficzne przywiodły na Jersey trio Banaszczyk/Popakul/Pietraszewski, ale para zapomnianych surrealistek, Claude Cahun i Marcel Moore, które zamieszkiwały tę wyspę w latach 1937–1954.
Para nietuzinkowych osobowości (Cahun urodzona jako Lucy Schwob, Moore urodzona jako Suzanne Malherbe) poznała się w Paryżu na początku XX wieku. Ślub rozwiedzionego ojca Cahun i owdowiałej matki Moore połączył je jako przyrodnie rodzeństwo. Od tego momentu (aż do śmierci Cahun w 1954 roku) pozostawały w partnerstwie zarówno w sztuce, jak i w życiu. Cahun (pisarka, fotografka) i stojąca nieco w jej cieniu Moore (ilustratorka i projektantka) jako jedne z nielicznych kobiet należały do środowiska paryskich surrealistów (przyjaźniły się m.in. z André Bretonem i Henri Michaux). I w sztuce (głównie fotografia i literatura), i w życiu kwestionowały ideę płci, ról płciowych, seksualności, piękna czy binarności. Na zachowanych fotograficznych autoportretach możemy obserwować sposób, w jaki przekładały swoją transgresyjną postawę na sztukę. Artystki przybierają na nich wciąż nowe tożsamości (np. kulturysta, anioł, pilot, wampir, dandys), rozmywając kolejnymi wcieleniami znaczenie płci na dekady przed zdefiniowaniem pojęć takich jak gender, queer, agender czy gender fluid; duet Cahun – Moore w praktyce eksponował płynną tożsamość, stojącą w opozycji do obowiązującego kulturowego konstruktu płci opartego na antagonistycznych wzorcach. „Męski? Kobiecy? To zależy od sytuacji. Neuter to jedyna płeć która zawsze mi odpowiada” – możemy przeczytać w (nieprzetłumaczonej na polski) książce Cahun „Disavowals” z 1930 roku. Neuter (z ang. nijaki) w odniesieniu do twórczej i życiowej ekspresji artystek jest reprezentacją pozostającej w stałej transformacji tożsamości, oznacza wyzwalające od binarności wejście w nieograniczoną przestrzeń hybrydyczności, „bycie pomiędzy”.
Aby dopełnić całość charyzmatycznego i bezkompromisowego portretu Moore i Cahun, należy wspomnieć, że podczas drugiej wojny światowej para była zaangażowana w antyfaszystowską działalność konspiracyjną na Jersey. W jej wyniku obie artystki zostały aresztowane i skazane na śmierć. Wyzwolenie wyspy w 1945 roku zapobiegło wykonaniu wyroku.
Idea niebinarności nadaje ton realizacji „Temple of Urania”. Trójka audiowizualnych artystów z powodzeniem eksponuje ją w impresyjnym spektaklu dźwięków, obrazów wideo i animacji. W zaprezentowanej przez nich formie wszystkie elementy naturalnego krajobrazu Jersey – morze, skały, jaskinie, rozedrgana wiatrem rachityczna roślinność – przenikają się wzajemnie, zatracają swoją pierwotną formę, rozpływają się w powidokach. Dzieje się tak za sprawą zastosowanych w warstwie wizualnej technik analogowej modyfikacji obrazu telewizyjnego, zaczerpniętych z rezerwuaru środków wyrazu charakterystycznych dla filmu strukturalnego. Nakładanie na siebie kolejnych warstw obrazów, multiplikowanie, zapętlanie motywów, zwalnianie i zatrzymywanie fragmentów kadru, zbliżenia, prześwietlenia, manipulacja światłem, kolorem i kontrastem i wreszcie technika wideo feedbacku, czyli sprzężenia zwrotnego, za sprawą którego obraz zostaje zamknięty w nieskończonej relacji (pętli) między ekranem a skierowanym na niego obiektywem kamery – wszystko to składa się na konstrukcję dzieła. W efekcie pojawiają się amorficzne, pulsujące kolorami smugi, plamy i zwielokrotnione powidoki. Medium telewizyjne ujawnia tu swoją niezwykłą plastyczność i organiczność. Obrazy opalizują, fluktuują, rozmywają się, przybierając zjawiskowe amorficzne formy. Skalne tekstury ożywają, a strugi morskiej piany zamieniają się we wzburzone chmury. Wizualny efekt jest zachwycający i bardzo angażujący w odbiorze. Montaż jest wolny, a ujęcia długie, stąd cała feeria zniewalających impresji oddziałuje z czułością psylocybinowego tripu. Eteryczny świat obrazów i dźwięków dopełnia animacja Tomka Popakula. Artysta stosuje proste techniki, emulujące prymitywny design rodem z komputerowych wizualizacji z lat 80. ubiegłego wieku. Przy pomocy prostej grafiki nawiązuje do falistego krajobrazu Jersey i aktywności trzech żywiołów oddziałujących na wyspę. Animacje odwołują się do kształtu sinusoidy i jej nieustannego ruchu pomiędzy opozycjami. Pojawiają się także bardziej bezpośrednie metafory, nawiązujące wprost do postaci Cahun i Moore, a w szerszym znaczeniu również do społeczności osób niebinarnych. To animowane gamety pozbawione znaczników płci oraz skany kości miednicowej człowieka, płynnie przechodzące między męską a żeńską.
Niezwykle plastyczną i intrygującą warstwę wizualną podkreśla zjawiskowa muzyka Justyny Banaszczyk (artystki dźwiękowej i producentki elektronicznej, najbardziej kojarzonej z solowym projektem FOQL), która z niebywałym wyczuciem nasyca seans alchemiczną aurą. Zanurzenie w przestrzeń hybrydyczną w każdej kulturze tradycyjnej wymaga odpowiedniej introdukcji, która towarzyszy przekraczaniu granicy sacrum–profanum, zapewniającej bezpieczeństwo i odpowiednią aurę rytuału. Ścieżkę dźwiękową rozpoczynają zatem pojedyncze dźwięki syntezatora, imitujące ciepłe, wibrujące brzmienie ceremonialnych gongów. Dalej artystka rozwija je w kontemplatywne i silnie nasycone psychodelią pasaże. Oniryczne melodie, pastelowe plamy, hipnotyczne kwasowe motywy, basowe pomruki, tajemnicze zewy zaplatają się w niespieszne, kojące pętle. Istotną rolę odgrywają nagrania terenowe zrealizowane na wyspie: szum fal, odgłosy nadmorskiego ptactwa, dzieci bawiące się na plaży. Wzmacniają one organiczny charakter nagrania. Warstwa dźwiękowa jest na tyle przejmująca i sugestywna, że słuchanie jej także w oderwaniu od obrazów przynosi głębokie, zmysłowe zanurzenie. Muzyka Banaszczyk karmi się analogową nostalgią, zupełnie zresztą jak wideo i animacja „Temple of Urania”. Brzmienie, nastrój i motywy melodyczne nawiązują do ścieżek dźwiękowych towarzyszących programom przyrodniczo-edukacyjnym z lat 80., we współczesnym obiegu przywołanych i zinterpretowanych kilka lat temu przez takie hauntologiczne labele, jak Ghost Box i Digitalis, czy artystów i artystki związanych ze sceną vaporwave. Jednak na tle tego gatunku muzyka w „Temple of Urania” błyszczy niespotykaną delikatnością, emanuje wymykającym się słowom magnetyzmem.
Seans „Temple of Urania”, choć jest formalnie audiowizualny, zdaje się wykraczać poza swoje medium. Odbiorca ma nieodparte wrażenie namacalności obrazów i dźwięków, które oddziałują niczym psychodeliczny trip o kojących, medytacyjnych walorach. Być może to zbyt swobodne skojarzenie, ale dostrzegam w tej realizacji podobną wrażliwość i wyczucie audiowizualnej materii, co w pracach wideo Billa Violi (posiadających przecież zupełnie odmienny charakter i podejście do warstwy audiowizualnej). W mojej opinii te dwa audiowizualne światy spajają czułość spojrzenia, skupienie na organiczności obrazu, symbolika wody będącej nieodzownym warunkiem przemiany, intymność przedstawienia połączona z ważkością badanego kontekstu czy głęboka humanistyczna zaduma.
Autorzy „Temple of Urania” symbolicznie kwestionują i rozbrajają kulturowe status quo oparte na opozycjach. Rozpuszczają je w hipnotycznych obrazach i dźwiękach. Ich audiowizualny model to artystyczna symulacja ilustrująca przestrzeń hybrydyczną. Przestrzeń, której potencjał do kreowania nowych bytów i nowych znaczeń jest nieograniczony i swobodny, bo jej granice zostały zawieszone. Banaszczyk, Pietraszewski i Popakul oswajają to, co (z pozoru) „obce” i „niepokojące”, ukazując jego wyjątkowość i piękno. Intencją tria BPP jest wyrażenie światopoglądowej deklaracji w kwestii związanej z pojęciem tożsamości płciowej, wsparcie dla osób ze społeczności LGBT+ w jej wszystkich odcieniach (nie tylko osób niebinarnych), manifestacja szeroko pojętej inkluzywności.
„Temple of Urania” posiada też bardziej uniwersalną wymowę. Dynamika technologicznego rozwoju napędzająca dynamikę przemian cywilizacyjnych nie pozostawia wątpliwości, że funkcjonowanie w świecie poszerzonej rzeczywistości, sztucznej inteligencji, metawersum, w realnej wirtualności – czyli w przestrzeniach, w których kreowanie płynnych i zmiennych tożsamości wydaje się zależne jedynie od osobistej ekspresji użytkownika medium – wymaga otwartości na wszelką niebinarność. Ta droga wydaje się nieunikniona. Oczywiście, jak każde naruszenie granic i przekroczenie tabu, wzbudzać może lęk i niezgodę; tym bardziej, że wiąże się z głębokim przedefiniowaniem pojęć i konstruktów społeczno-kulturowych. Jednak niebinarność ujęta w kontekście posthumanistycznym obiecuje nieograniczone możliwości ludzkiej autoekspresji, nowe transgresyjne doznania i doświadczenia, których dziś nie potrafimy jeszcze wyartykułować. „You can ride the eternal wave. You can also be like a quiet surface and be none of 2 states […] You can do what you want” – głosi motto otwierające projekcję „Temple of Urania”. Choć w obecnych realiach spolaryzowanego i antropocentrycznego świata wydaje się to mrzonką, to nietrudno dostrzec, że funkcjonowanie w podzielonym, dychotomicznym świecie niechybnie prowadzi do narastających wykluczeń i destrukcji wartości społecznych opartych na empatii i solidarności.