Nr 5/2025 Na teraz

Najder, Bogdał, Halberstam, Bernhard, de l’Horizon, Baldwin, Jarema a z nimi całe rzesze innych znanych i nieznanych porażkowiczów – Agnieszka Dauksza zbiera w książce „Ludzie nieznaczni. Taktyki przetrwania” cały katalog. Już po pierwszym rozdziale miałem ochotę dopisywać do listy przegrywów wszystkich krajów kolejne nazwiska. Później sprawa zaczęła się komplikować – mamy tu bowiem do czynienia z czymś więcej niż jedynie antykapitalistycznym manifestem.

Już na wstępie autorka zauważa, że liberalne opowieści o sukcesie za wszelką cenę oraz o indywidualnej sprawczości tracą na znaczeniu, a mit wzorcowego życia rodzinnego połączonego ze względnym spełnieniem zawodowym przestaje obsługiwać społeczne emocje i zapotrzebowania. Dzieje się tak dlatego, że do głosu coraz odważniej dochodzą narracje „nieusuwalnej reszty” neoliberalnego świata – reszty, która zarazem jest jego zdecydowaną większością. Za tą pokoleniową (Dauksza pokolenie osób urodzonych po roku 2000, a więc moje, nazywa „lol ludźmi”) i światopoglądową zmianą idą: akceptacja słabości, nudy codzienności, pogodzenie się z dojmującą bezsilnością i przeciętnością. To cechuje „ludzi nieznacznych” (z tego też względu mowa tu o pomyśle, który obejmowałby wszystkich bez względu na metrykę). Na czym polegają ich „taktyki przetrwania” i „strategie oporu”?

Celem Daukszy jest zwrócenie uwagi na te działania, które nie tyle chcą zająć miejsce w centrum neoliberalnego dyskursu, ile nadać swojej marginalnej pozycji polityczną sprawczość, tym samym dezaktualizując dominujące schematy myślenia. Podążając za taką logiką, formy porażkowego sprzeciwu mają charakter „aktywno-pasywny” i nieprzemocowy – oznacza to, że starają się nie zburzyć, ale zaburzyć panujący porządek. Nie decydują się na subwersję, by nie korzystać ze środków właściwych opresyjnym elitom czy uzbrojonej fizycznie i symbolicznie władzy.

Przegrywów wskazuje niewidzialny palec rynkowego systemu, spróbujmy więc ignorować ten palec, a nuż coś z tego wyjdzie (i nawet wychodzi całkiem nieźle). Każda porażka ma charakter jednostkowy oraz jest w pewnym sensie niepowtarzalna, ale jeśli spojrzeć na nią szerzej, to wyłania się nam z tego „obraz wspólnoty pokiereszowanej, z bliznami, łatami, a nade wszystko hybrydycznej” (s. 276). Autorka proponuje zatem relacyjną koncepcję, która podważa wizję porażki ostatecznej oraz porażki obiektywnej.

Opór bierze się z własnej słabości, a walka – nawet jeśli z góry skazana na przegraną – może odbyć się z godnością i na własnych prawach. Dauksza, niczym często cytowany przez nią Jack Halberstam, pisze: „Skoro ma się jeszcze mniej do stracenia, można działać śmielej, mniej przewidywalnie – przynajmniej oceniając z systemowej perspektywy” (s. 80). Akty sprzeciwu zakładają między innymi performowanie oporu wynikającego z bezsilności, czyli publiczne wystąpienia znanych osób, w których kluczowa jest pozycja zajmowana „tu i teraz”, ponieważ „nieznaczność jest cechą i potencjałem każdej i każdego” (s. 45). Zapewniając teoretyczne podłoże tej koncepcji, Dauksza korzysta z różnych teorii afektów znanych z prac Gillesa Deleuze’a, Briana Massumiego, czy Judith Butler:

Jesteśmy wspólnotami afektywnymi – chyba wreszcie dojrzeliśmy do tej świadomości. Każdy z osobna wpływa na innych i temu wpływowi podlega, ciała są otwarte na cudze odczucia i pobudzenia, nawet gdy tego nie chcą. Podobnie jesteśmy czy bywamy zależni od nastrojów społecznych, formowani przez określony – zmienny kulturowo – kontekst odczuwania i reagowania, podatni na nie swoje emocje, które mogą być nie tylko współdzielone przez obserwację, ale i wyczuwane innymi zmysłami jako bodźce biochemiczne (s. 17)

Być może powyższy punkt widzenia, co prawda pozbawiony strukturalnej precyzji, wymowniej oddaje specyfikę funkcjonowania w rzeczywistości późnego kapitalizmu. Za sprawą takiego ujęcia zestawione zostają obok siebie wystąpienia „zawodowych” performerek (np. Joanny Rajkowskiej i Anny Janczyszczyn) oraz – bardziej mnie interesujące – sytuacje, czyli „spektakle prawdomówienia” i „brzydkie porażki”, w których to główni aktorzy i aktorki niejako mimochodem korzystają z podobnych praktyk. Moją uwagę przykuły trzy zbliżenia: posiedzenie senackiej Komisji Kultury i Środków Przekazu z dnia 21 maja 2020 roku sprowokowane aferą w Trójce dotyczącą listy przebojów oraz piosenki Kazika „Twój ból jest lepszy niż mój” (idealny przykład „prawdomówienia”), „mięsny” strój Lady Gagi oraz przemówienie Jennifer Coolidge wygłoszone na gali wręczenia Złotych Globów. Dwa ostatnie zdarzenia wywołały wśród osób je obserwujących co najmniej dwuznaczne, budzące zmieszanie emocje. Jednych wprawiły w poczucie zażenowania i zakłopotania, drugich przekonały o kompletnej głupocie celebrytek. Pokrótce zrelacjonuję te interpretacje, ponieważ nasuwa mi się wobec nich kilka pytań, a zarazem objawia się teoretyczna nieuchwytność jednej z głównych idei eseju. Ten zestaw oraz wyliczone na wstępie nazwiska pokazują, że autorka, choć zadbała o uniwersalizm swojego projektu, zapewniając osobie czytającej przeróżne przykłady ze świata popkultury, polityki, literatury, performansu i tak dalej, to obfitość i konkretny dobór postaci mogą stanowić zarówno zaletę, jak i wadę eseju. Propozycja Daukszy nie obejmuje, jak mogłoby się wydawać, wyłącznie prekariatu czy niższych klas – a nawet chciałoby się rzec, że zestaw przykładów sprawia, że owe niższe i sprekaryzowane klasy pozostają w „Ludziach nieznacznych” niedoreprezentowane.

Sytuacja pierwsza: posiedzenie wspomnianej już komisji, na które zostali zaproszeni Bartosz Gil, Michał Nogaś, Agnieszka Szydłowska i Ernest Zozuń. Każdy z nich, skonfrontowany z ówczesnym dyrektorem Trójki Tomaszem Kowalczewskim oraz prezeską Polskiego Radia Agnieszką Kamińską, opowiadał o nadużyciach, wywieranej na pracownikach presji oraz o cenzurze. Działo się to w publicznej instytucji za czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości. Dziennikarze nie wiedzieli nie tylko, jak potoczy się konkretna sprawa, ale także kiedy skończą się rządy partii prezesa Kaczyńskiego – w akcie oporu wynikającego z bezsilności ryzykowali swoje kariery, a nawet życiorysy. Zgadzam się z Daukszą, że ta postawa wymagała odwagi i wynikała ze słusznych pobudek, ale pojawiają się wątpliwości. Mniej chodzi o to, że dla pewnego grona ta sytuacja była tylko jednym z wielu obrazów antypisowskiej martyrologii polskich elit. Bardziej nurtuje mnie, czy rzeczywiście postaci z tak ugruntowanym wizerunkiem i renomą w polskim przemyśle kulturalnym mogą kiedykolwiek występować z pozycji zupełnej nieznaczności? Czy wobec ich cenionego dorobku oraz faktu, że istotna część polskiego przemysłu radiowo-dziennikarskiego nie należy do sektora publicznego, faktycznie ryzykowali swoje kariery? A może rzeczywiście przed widmem porażki nie ma ucieczki i należy ją dojrzeć nawet tam, gdzie wcale się nam nie narzuca, zauważyć jako punkt krytyczny w każdej biografii? Ale czy ten moment etyczny nie przysłania problemów osób znajdujących się na najniższym szczeblu drabiny społecznej? Mam wątpliwości, czy tę konkretną sytuację można z łatwością uniwersalizować i rozszerzyć na doświadczenie „pracowników nieznacznych” praktykujących sygnalistyczny opór.

Sceny druga i trzecia są podobne – a może nawet bardziej jaskrawe, bo hollywoodzkie i celebryckie. W 2010 roku Lady Gaga pojawiła się na gali MTV Video Music Awards w słynnym stroju wykonanym z wołowiny. Kreacja wywołała przede wszystkim konsternację, właściwie nikt nie rozumie, a każdy spekuluje, o co mogło chodzić słynnej piosenkarce. Interpretacje były różne: poruszenie kwestii praw zwierząt; głos potępiający amerykańską politykę stosowaną wobec osób LGBTQ+ w wojsku; autokreacja i taktyka skandalizowania. Z kolei Jennifer Coolidge, odbierając Złoty Glob za najlepszą rolę drugoplanową w serialu „Biały lotos”, wygłosiła specyficzne przemówienie. Odgrywając zbliżoną do serialowej rolę, a zarazem odsłaniając osobiste pokłady bólu i bezradności, Coolidge powtarzała się, jąkała, wspominała o latach niedoceniania i bycia niejako na bocznym torze filmowego przemysłu. Wbrew schematowi laureackich podziękowań, wskazała zaledwie kilka osób, które wyciągnęły do niej pomocną dłoń. W sumie wypowiedź Coolidge samonapędzała się niepewnością i chaotyczną manierą „przesadnie emocjonalnej, starzejącej się kobiety”. Zdaniem Daukszy najważniejsze w tych wypadkach były „afektywne zmącenie” i „poznawczy stupor” wywołane za sprawą widowiskowego ukazania swojej kruchości, a także niemocy i tym samym żenowanie otoczenia niewiedzącego, jak zareagować. Interesujące są rozszczelnienie granicy między tym, co prywatne i publiczne oraz znaczeniowa ekonomia takich spektakli. Bohaterki, pozorując samoupokorzenie i odwołując się do kulturowych stereotypów, obnażają hipokryzję i dominujący wizerunek życia gwiazd, sprzeciwiają się modelowym przedstawieniom światowych sław. Zarazem budzi się we mnie jakieś poczucie braku adekwatności, a nawet oburzenie. No bo jak to? Albo ludzie nieznaczni, albo celebrytki żyjące na nieosiągalnym dla większości poziomie. Owszem, w pewnym momencie te postaci wytwarzają sytuację, która dezaktualizuje i zawiesza stały układ odniesień. Ale co poza tą jedną chwilą, kiedy Lady Gaga jest przeciwko wszystkim i wszyscy przeciw niej? Trudno zapomnieć, że te bardzo podatne na medialny rozgłos zjawiska są gładko akumulowane przez neoliberalną machinę – a o tym aspekcie w książce możemy przeczytać w zaledwie jednym zdaniu (s. 108). Nie chodzi mi o to, by odmawiać zarządzania własną słabością osobom uprzywilejowanym. Mam jednak głębokie przekonanie, że taktyki oporu i strategie przetrwania ludzi nieznacznych nie są takie same, a ich skuteczność powiązana jest z ich kapitałami ekonomicznym, społecznym i kulturowym. Czy nieznaczność kogokolwiek z nas jest taka sama jak kruchość Lady Gagi?

Zarzuty te osłabia fakt, że nie sposób mówić o eseju Daukszy jako o poradniku czy zbiorze gotowych wzorców przetrwania. Nie nazwałbym „Ludzi nieznacznych” teoretyczną wykładnią działania w coraz bardziej pękającym świecie. Mamy raczej do czynienia z refleksją niesystematyczną – nie znajdziemy tu żadnych linii demarkacyjnych i modeli przegranej. Ta lektura jest o tyle sprawcza, o ile nic sobie z moich oczekiwań nie robi – zawsze coś lub kogoś przekracza, zmusza do dyskusji. Zestawienie ze sobą trudnej w odbiorze sztuki współczesnej, rewelacji z czerwonych dywanów, opisów patologii służby zdrowia oraz niweczącego podział na ludzkie i zwierzęce zagrożenia katastrofą klimatyczną sprawia, że ten tekst staje się, mówiąc Derridą: instytucją samą dla siebie. Drogi, po jakich jesteśmy prowadzeni, nie mogły wcześniej zaistnieć.

Takie „działanie” tekstu wzmacnia wyrazisty literacki styl, wcale niełatwy do osiągnięcia w książce balansującej na granicy swobodnego eseju i akademickiej rozprawy. Kwestia ta jest intrygująca, kiedy zauważymy pewną performatywną sprzeczność: chociaż autorka zaznacza, że nie ma dziś literatury niezaangażowanej i eskapistycznej, to jej niemal poetyckie obrazowanie, żonglowanie metaforami i perspektywami daje poczucie obcowania z czymś godnym podziwu, a więc wyrwanym z przegrywowej codzienności. Książka otwiera wspólną serię wydawnictw Karakter i słowo/obraz terytoria zatytułowaną „Subwersje”, więc nie dziw, że wszystko tu okazuje się przewrotne.

Agnieszka Dauksza, „Ludzie nieznaczni. Taktyki przetrwania”
Karakter – słowo/obraz terytoria
2024