Archiwum
17.01.2018

Dlaczego obejrzałam wszystkie odcinki „The End of the F***ing World” (za jednym razem)

Olga Szmidt
Seriale

Powiedzieć o bohaterach tego serialu, że trudno ich polubić, to nic nie powiedzieć. James uważa siebie za psychopatę, a Alyssa – mimo że nie dzieli się podobną autoobserwacją – nie wydaje się bardziej zachęcającą kompanką podróży. A jednak uciekają razem. Mają po siedemnaście lat, fatalne relacje z rodzicami i niecne plany wobec siebie nawzajem.

Brytyjski serial to zaledwie osiem odcinków po około dwadzieścia minut. Binge-watching nie jest więc w tym przypadku szczególnie drastycznym doświadczeniem. Całość ogląda się na jednym oddechu, trudno było mi nawet stwierdzić, w których momentach twórcy przewidywaliby rzeczywistą przerwę. To zresztą przy tym serialu ostatecznie utwierdziłam się w przekonaniu, że już nie ma odwrotu. Nie będziemy oglądać odcinków co tydzień, nie zaczekamy na kolejne dwadzieścia minut. Chyba że „M jak miłość”, ewentualnie tureckie produkcje na Jedynce. Ale to inna historia. Podział na odcinki wydaje się – także w przypadku serialu Jonathana Entwistle’a – bliższy podziałowi powieści na rozdziały aniżeli rzeczywistym planem odstępów w czasie. Można wymieniać wady i zalety tej zmiany, ale najważniejsze wydaje się to, że jest ona już faktem. I świadomość tę podzielają także twórcy, nie tylko pracujący dla Netflixa i Amazona.

Nie pisałabym o tym, gdyby nie miało to znaczenia dla oglądania samego „The End of the F***ing World”. Jego oryginalność i spójność doskonale sprawdzają się w odbiorze całościowym tudzież jednorazowym. Nie dlatego, że czegoś temu serialowi brakuje. Wręcz przeciwnie, jego idiomatyczność zdaje się wymuszać uwagę od początku do końca, bez przerw czy powrotów. Trudno w międzyczasie machnąć po jednym odcinku „This is Us” i „Mostu nad Sundem” (swoją drogą: czwarty sezon!). Jeżeli serial nie doczeka się kontynuacji, będzie to absolutnie zrozumiała decyzja. Jeżeli jednak ciąg dalszy nastąpi, jestem szalenie ciekawa, jak poradzą sobie z tym wyzwaniem twórcy.

Historia ucieczki Jamesa i Alyssy jest dziwaczna z kilku względów. Nastolatkowie uciekają bez wyraźnego planu, mimo że na horyzoncie stale majaczy wizja dotarcia do biologicznego ojca dziewczyny, którego ta zna głównie na podstawie kartek urodzinowych. Oboje mają wyraźne problemy z wyrażaniem emocji oraz kontrolą nad własnymi reakcjami. Doskonałym pomysłem jest wprowadzenie faktycznych wypowiedzi postaci po tych jedynie pomyślanych. Ten prosty zabieg dodatkowo komplikuje obraz postaci, które – co tu dużo mówić – są tak antypatyczne, że ostatecznie zyskują – niejako na przekór – przychylność i zrozumienie widzów. Na paradoksach zbudowana jest zresztą cała konstrukcja serialu. Bohaterowie są naiwni, ale jednocześnie krytyczni i przenikliwi. Wiele tu przemocy, a jednocześnie z trudem skrywanego sentymentu i rozczulenia. Sporo chaosu, a jednak wszystko zdaje się układać w spójną historię. Spajającą moc ma tu oczywiście estetyka. Całość kręcona z lekkim filtrem ujmuje główne postaci w pieczołowicie zaplanowane kadry. Wszystko to nasuwa skojarzenia z kinem Wesa Andersona, ale z mroczniejszym podglebiem całej historii i z o wiele mniejszą dozą ciepła i humoru.

Serial został nakręcony na podstawie powieści graficznej Charlesa Forsmana, co w części może odpowiadać za strukturę serialu. To kolejne sceny o bardzo wyraźnym pomyśle. Mamy więc imprezę w podrzędnej knajpie, w której Alyssa (Jessica Barden) kłóci się z ojcem. Mamy wcześniej autostopową historię czy krótką znajomość dziewczyny z epizodyczną postacią. Główni aktorzy nie pozwala sobie na słabszy moment czy spadek napięcia, które utrzymuje w ryzach cały serial. Znany z jednego z odcinków „Czarnego lustra” (s03e03) czy filmu „Gra tajemnic” Alex Lawther jest doskonały, podobnie zresztą jak jego partnerka. Osobliwy urok aktora w połączeniu z psychopatycznymi ciągotami (zabijanie małych zwierząt, plan zabicia Alyssy, brak zrozumienia dla relacji społecznych) tworzy mieszankę wybuchową. Wszystko to zagrane jest z dużym wyczuciem i głębią.

To, co nie przydarzyło się temu serialowi, to klisza i oczywistość, mimo że właśnie z nich twórcy czerpią garściami. Temat, a nawet główna historia (ucieczki z domu i ucieczki przed stróżami prawa) znane są widzom doskonale. Atrakcyjność tego serialu – wzmocniona sugestywną grą aktorską i świeżością dialogu – nie opiera się więc na oryginalności historii, ale na jej prostocie i emocjonalnym rollercoasterze, jaki serwują nam bohaterowie. Co ciekawe, serial regularnie balansuje na granicy parodii, szczególnie w scenach, gdy śledzimy poszukiwania policji, ale to tylko dokłada się do interesującego obrazu, jaki stanowi „The End of the F***ing World”. Wszystko, nawet najdrobniejsza decyzja czy ruch, ma tu swoje konsekwencje. Konsekwencje mają też decyzje dorosłych, które doprowadziły do wyobcowania nastolatków. James i Alyssa uciekają z różnymi motywacjami i różnymi pragnieniami, ale ostatecznie – znów paradoksalnie – dramatyczny rozwój wydarzeń łagodzi mrok pierwszych odcinków. „The End of the F***ing World” doskonale gra na schematach, kliszach i emocjonalnych banałach, wykorzystując nastoletnie fantazje do zbudowania rewelacyjnej historii o miłości, naiwności, przemocy i nadziei. Rewelacja na początek roku!

 

„The End of the F***ing World”
twórca: Jonathana Entwistle

Netflix