Archiwum
02.01.2018

Cierpienie nie uszlachetnia

Katarzyna Mikołajewska
Teatr

Określanie lekarzy mianem „bogów” jest dość częste, ale mocno niejednoznaczne. Można rozumieć je tak jak twórcy filmu o Zbigniewie Relidze, w lekarzach widzący kogoś, kto – niczym stwórca – decyduje o ludzkim życiu lub śmierci. Można jednak skupić się także na ich niczym nieograniczonej władzy, która – jak każda władza – może być nadużywana. O tym negatywnym kontekście postrzegania ich pracy opowiada Marcin Liber w spektaklu „Pidżamowcy”.

Przedstawienie zrealizowane zostało na podstawie wyróżnionego w organizowanym przez Wrocławski Teatr Współczesny Konkursie Dramaturgicznym „Strefy Kontaktu” dramatu Mariusza Sieniewicza. W rozpoczęciu i zakończeniu spektaklu przewrotnie wykorzystane zostały teksty opublikowane na Facebooku przez Magdalenę Rigamonti i Jakuba Sieczkę. Oba wpisy pojawiły się i zyskały dużą popularność w czasie głośnych i szeroko dyskutowanych protestów lekarzy rezydentów. Wypowiedzi dziennikarki, której ojciec kilkanaście godzin czekał na pomoc na szpitalnym oddziale ratunkowym oraz rezydenta opisującego swoje zawodowe doświadczenia w szpitalu znacznie różnią się od tekstu Sieniewicza. Ukazują zgoła odmienne perspektywy widzenia medycznego świata.

Stosunkowo największa część spektaklu dotyczy pacjentów i ich starań uśmierzenia bólu przy pomocy silnych środków farmakologicznych. Przeciwstawiają się oni Ampule (Przemysław Kozłowski) – oddziałowemu dilerowi, który za wysoką cenę udostępnia własny, znieczulający asortyment, przez co wielu chorych wpada w długi. Doprowadzeni do ostateczności pacjenci chcą uniezależnić się od dostaw lokalnego dilera. Dowodzeni przez stałego bywalca oddziału onkologicznego decydują się zorganizować skok na szafkę z lekami w pokoju pielęgniarek. Przedstawiany w stylistyce komediowej wątek prowadzi do zainicjowania ciekawego studium specyficznego rodzaju szpitalnej władzy. Zdobywa ją Kolonus (Wiesław Cichy), a jego postać zyskuje przez to wymiar niemal sakralny. Inni pacjenci gotowi są oddawać mu wszelkie hołdy, gdy w jego rękach znajduje się szpitalny zapas leków. Sam Kolonus przyjmuje także postawę swoistego guru, który staje na łóżku i przemawia do swych wyznawców, górując nad nimi również fizycznie. Pseudozabawne sceny rozkładają się w tym spektaklu bardzo nierównomiernie względem szerszej, aktualnej refleksji. Dominuje jednak stylistyka kabaretowa, w której pointy kolejnych gagów nie zawsze są udane. Twórcy co rusz starają się rozładowywać napięcie i patos, jakie towarzyszą poruszanej na scenie tematyce śmierci, chorób nowotworowych, nieznośnego cierpienia – lecz próby te najczęściej nie są udane, a komediowy talent aktorów trwoni się podczas niesprawnie rozgrywanych epizodów.

Potencjał trafnych metafor sprowadzony zostaje do kilku raptem scen. Konwencja czarnej komedii nie jest szczególnie wiarygodna i wyłuskanie cierpienia – które powinno być oczywistym elementem historii rozgrywającej się w takim miejscu i z udziałem takich bohaterów – spośród nieudanych żartów czy przekleństw kosztuje wiele wysiłku. Pidżamowcy cierpią pozbawieni leków przeciwbólowych. I chociaż mówią o tym wprost, biorą udział w kompletnie bezsensowej scenie pokazu mody (Hospital Fashion Day), która nie zostaje w żaden sposób skomentowana, a i sama nie odnosi się wcale do innych wątków. Sprowadzony do formy skeczu epizod jest wyrwany z kontekstu. Chociaż nawiązuje do tematyki szpitalnej, jest to jedyna nić łącząca go z pozostałą częścią spektaklu. Przez takie wtrącenia kreowanie tytułowych Pidżamowców na ofiary niesprawnego systemu zarządzania i dystrybucji leków – figury nierównych szans osób podobnie cierpiących i ludzi doznających serii upokorzeń ze strony służby zdrowia – przestaje być wiarygodne. Wciąż przecież mogą się śmiać sami z siebie.

Dopiero finałowe sceny przynoszą nieco bardziej krytyczne spojrzenie na to, co wcześniej działo się w spektaklu. Uwolnieni spod władzy Ampuły pacjenci zaczynają czcić dla odmiany Kolonusa, który występuje w charakterze wszechmocnego bóstwa, mającego dostęp do leków. Sam mianuje się on Wielkim Anestezjologiem. Z jednej niewoli pacjenci wpadają tak w drugą – uzależnienie od środków przeciwbólowych oznacza więc w praktyce zależność od tego, kto nimi dysponuje. Myślenie o śmiertelnie chorym człowieku jako osobie całkowicie zależnej od innych skupia się zazwyczaj na pomocy przy wykonywaniu codziennych czynności. Liber zwraca uwagę na inny aspekt tego zniewolenia – równie upokarzająca jest podległość temu, kto trzyma władzę, gdy jej znakiem jest zastrzyk ketonalu. Po obaleniu Ampuły i wykradzeniu leków Wielki Anestezjolog zrzesza wokół siebie tłum oddanych mu szpitalnych „ćpunów”, którzy łączą się w tańcu. Taki obraz społeczności lubującej się w narkotycznym odlocie kojarzy się z musicalem „Hair”.

„Znieczulenie” i „znieczulica” to pojęcia, które u Sieniewicza ściśle się ze sobą wiążą. W spektaklu służba zdrowia reprezentowana jest przez trzy pielęgniarki, określane zwykle mianem sióstr. Ich rola jest niedookreślona – nie wiadomo, czy odbierać je jako postaci pozytywne, czy negatywne. Wychwalane przez pacjentów, przyrównywane są do sióstr miłosierdzia i sióstr przyrodnich. Podkreśla się ich ogromne poświęcenie zawodowe za głodowe pensje. Przesadnie patetyczne przemowy zostają wyjaśnione w tekście dramatu, w którym znieczulony pacjent przyrównany zostaje do wieszcza. Uzależnieni od leków chorzy byliby w stanie zapewne wiele powiedzieć, byle dostać kolejną dawkę upragnionego medykamentu. Tymczasem bohaterki tych peanów, głuche na wołania i jęki pacjentów, przechadzają się po scenie, trzymając bombonierki pod pachami. Ich stroje – ciemne habity – uzupełnione są nakryciami głowy, które przypominają dmuchane poduszki. Wydaje się, że skutecznie wygłuszają one wszystko to, czego siostrzyczki nie chcą usłyszeć na szpitalnych korytarzach.

Farmakologiczny terror przybiera ostatecznie formę osobistej tragedii jednostki ludzkiej, która w obliczu choroby zostaje pozbawiona władzy nie tylko nad swoim ciałem, ale również nad własnymi pragnieniami. Wbrew własnej woli człowiek staje się ćpunem, który wyrzeknie się wyznawanych dotychczas wartości w zamian za upragnioną ulgę w cierpieniu, jaką przynoszą mu zdobycze medycyny i farmacji. Jego uzależnienie przybiera skrajną postać – można odnieść wrażenie, że w pewnych chwilach priorytetem przestaje być tylko likwidowanie bólu, a zaczyna się walka o kolejną „działkę” leku. W spektaklu Libera pacjent zostanie sprowadzony do roli oddziałowego błazna, który w dążeniu do pozyskania środków przeciwbólowych jest w stanie wystawić swoje dobre imię na publiczne obśmianie. Niestety rozpoczynające i kończące przedstawienie cytaty z Facebooka – choć z treścią „Pidżamowców” łączy je temat służby zdrowia, słabo z nią korespondują, stanowiąc kolejny, nierozwinięty w przedstawieniu wątek szerszej dyskusji. W ten sposób Liber zdaje się sygnalizować, że istnieje szereg innych, okołoszpitalnych problemów, o których warto opowiadać, ale którymi tym razem się nie zajął.

„Pidżamowcy” to kolejna, po wyreżyserowanej we wrocławskiej filii AST przez Marka Fiedora „Poczekalni sześć-dwa-zero”, realizacja tekstu nagrodzonego w drugiej edycji Konkursu Dramaturgicznego „Strefy Kontaktu”. Oba dramaty łączy spora dawka humoru, który wpleciony zostaje w niezbyt zabawną tematykę. W rezultacie spektakle mają pozornie lekkie zabarwienie. Zarówno u Fiedora, jak i u Libera niedobrze wpłynęło to na czytelność intencji teatralnych twórców. Teksty podejmujące ważkie tematy, a jednocześnie spłycające je do poziomu absurdalnej komedii wydają się mocno zachowawcze. Jakby ich autorzy chcieli zabrać znaczący głos w sprawie, ale wciąż chowali się za dającą im bezpieczny dystans maską komika. To jeden z powodów, dla których od dłuższego czasu we Wrocławskim Teatrze Współczesnym powstają przedstawienia o intrygującej, zwykle nader aktualnej problematyce. Wydaje się jednak, że ich realizatorzy unikają ryzyka, co przynosi raczej przeciętne efekty artystyczne.

 

 

Mariusz Sieniewicz, „Pidżamowcy”
reżyseria: Marcin Liber

scenografia, projekcje wideo, światło: Mirek Kaczmarek
kostiumy: grupa Mixer [Dorota Gaj-Woźniak,  Robert Woźniak, Monika Ulańska]
muzyka: Filip Kaniecki
ruch sceniczny: Maćko Prusak
Wrocławski Teatr Współczesny
premiera: 3 grudnia 2017

fot. Natalia Kabanow