Archiwum
15.09.2017

Rozpoczynająca się w poniedziałek 42. edycja gdyńskiego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych jawi się jako wielka niewiadoma. Z imprezą pożegnał się Michał Oleszczyk, dotychczasowy dyrektor artystyczny. Pełnię władzy przejął Leszek Kopeć, który kilkoma decyzjami symbolicznie podkreślił chęć powrotu do tego, jak wyglądał festiwal przed laty – jeszcze zanim stery objął inny młody człowiek z branży, Michał Chaciński. Przywrócono więc starą nazwę imprezy, złagodzono kryteria selekcyjne i kompletnie przeinaczono sens sekcji stworzonej przez Oleszczyka, czyli konkursu Inne Spojrzenie. Czy te zmiany wyjdą festiwalowi na dobre?

Edycja debiutantów – ponownie

Tak się składa, że w ostatnich latach każdą kolejną edycję festiwalu w Gdyni nazywano imprezą debiutantów. Nie inaczej będzie w tym roku i trudno się temu dziwić, gdyż o główną nagrodę ubiegać się będzie największa od 2009 roku liczba twórców zaczynających swoją przygodę z pełnometrażowym filmem – aż ośmiu, co stanowi niemal połowę wszystkich startujących reżyserów, bo w szranki stanie w sumie siedemnaście filmów. Jest to kolejny powód do stawiania znaku zapytania przy tegorocznej edycji – tym razem nie ze względów organizacyjnych, lecz artystycznych. Czy młodzi pokażą się z dobrej strony i nie będą odstawać od swoich bardziej doświadczonych koleżanek i kolegów? To zawsze jest niewiadomą, ale tym razem można być optymistą. Nie tylko dlatego, że w ostatnich latach debiutanci cieszą się świetną passą i właśnie ich dzieła w dużej mierze wpływają rangę polskiego kina – wystarczy przypomnieć, że w zeszłym roku na festiwalu tryumfował właśnie debiutant, Jan P. Matuszyński ze swoją wybitną „Ostatnią rodziną”.

W tym roku dało się już słyszeć bardzo dobre opinie, wręcz rewelacyjne, o kilku filmach podpisanych przez młodych reżyserów. Na podobną sensację jak film o Beksińskich tym razem kreuje się dzieło Jagody Szelc „Wieża. Jasny dzień” – niepokojący dramat rodzinny utrzymany w klimacie amerykańskiego kina niezależnego. Równie przychylne wieści krążą o „Cichej nocy” Piotra Domalewskiego, który bierze udział także w konkursie filmów krótkometrażowych z równie chwalonym „60 kilo niczego”. Na przebój festiwalu zapowiadana jest natomiast komedia Pawła Maślony „Atak paniki”. Jeśli dodamy do tego jeszcze film Doroty Kobieli i Hugh Welchmana,s „Twój Vincent” – pierwszy w historii pełnometrażowy film animowany zrealizowany techniką malarską – to wygląda na to, że ze strony młodych twórców możemy spodziewać się tylko najlepszego.

Słabe sito?

Więcej obaw można mieć jednak względem bardziej doświadczonych twórców. Czy Bodo Kox potwierdzi swój talent „Człowiekiem z magicznym pudełkiem”? Czy Robert Gliński odnajdzie się w kinie gatunkowym, którego reprezentantem wydaje się „Czuwaj”? Czy Łukasz Palkowski powtórzy sukces sprzed kilku lat i jego „Najlepszy” okaże się filmem równie dobrym, co „Bogowie”?

Niebezpodstawne jest natomiast odczuwanie przynajmniej lekkiego niepokoju związanego ze wspomnianymi tytułami, bo już niejednokrotnie mogliśmy się przekonać, że żaden, nawet najlepszy film nakręcony w przeszłości ani wyrobione nazwisko reżysera nie dają gwarancji jakości kolejnych dzieł. Dowodem na to jest choćby nagłe załamanie się kariery Juliusza Machulskiego. Do czasu premiery „Ile waży koń trojański” wydawało się, że ten znakomity twórca komedii jest gwarantem przynajmniej przyzwoitego poziomu. Jednak jego dwa ostatnie filmy – „Ambassada” i startująca w tym roku w konkursie „Volta” – raz na zawsze rozprawiły się z tym sądem. Casus najnowszego dzieła tego twórcy każe zadać poważne pytanie o tegoroczną selekcję, która wydaje się mniej restrykcyjna niż w latach poprzednich. Nie dlatego, że tym razem zakwalifikowano do konkursu głównego większą liczbę tytułów – bo tak wcale nie było – ale z powodu obecności w nim filmów, które nie miały prawa się tam znaleźć. Mam na myśli właśnie koszmarną „Voltę”, ale również powszechnie krytykowanego „Wyklętego” Konrada Łęckiego. Wyobrażam sobie również konkursową stawkę bez bardzo przeciętnego „Amoku” Kasi Adamik.

Pytanie o selekcję pojawia się nie tylko z powodu obecności kilku filmów wątpliwej jakości artystycznej, ale także ze względu na brak co najmniej paru tytułów, których można było się spodziewać. Chyba największym nieobecnym tegorocznej edycji jest świetne „Serce miłości” Łukasza Rondudy – pokazywane już na znaczących festiwalach w Berlinie czy Rotterdamie, nie wspominając o rodzimym T-Mobile Nowe Horyzonty. W kuluarach mówi się, że twórcy otrzymali propozycję wystartowania w konkursie Inne Spojrzenie, ale postanowili z niej nie skorzystać. Bez odpowiedzi musi pozostać pytanie, jakie powody zdecydowały o nieobecności kilku innych, znaczących filmów, takich jak „Pewnego razu w listopadzie” Andrzeja Jakimowskiego, które będzie można obejrzeć już niebawem na Warszawskim Festiwalu Filmowym, „Ja teraz kłamię” Pawła Borowskiego, „Żużel” Doroty Kędzierzawskiej, „Ach, śpij kochanie” Krzysztofa Langego czy „Twarz” Małgorzaty Szumowskiej.

Narastające kontrowersje mają swoje źródło również w zmianach instytucjonalnych, które dotknęły festiwal. Po wyborze na funkcję dyrektora Leszka Kopcia postanowiono zrezygnować z funkcji dyrektora artystycznego, zastępując ją częściowo szerszym gremium odpowiedzialnym za selekcję. Ten ruch spowodował rozmycie odpowiedzialności – ta instytucjonalna strefa cienia generuje wątpliwości: czy decyzja o włączeniu do konkursu „Volty” była podyktowana jedynie względami artystycznymi, czy może na przykład towarzyskimi? A czy obecność „Wyklętego” nie jest aby przypadkiem próbą przypodobania się władzy i rekompensatą za odrzucenie w zeszłym roku „Historii Roja”?

Niemniej już teraz da się stwierdzić, że tegoroczna edycja będzie co najmniej przyzwoita, bo kilka filmów startujących w konkursie można było już obejrzeć – czy to dzięki oficjalnej kinowej dystrybucji, czy na pokazach festiwalowych. Wśród tych, które zostały już skonfrontowane z szeroką publicznością, szczególnie wyróżnia się oczywiście „Pokot” Agnieszki Holland, czyli nasz świeżo upieczony, choć kontrowersyjny kandydat do ubiegania się o Oscara w kategorii filmów nieanglojęzycznych. Natomiast spośród tytułów prezentowanych do tej pory jedynie wąskiej, festiwalowej publiczności należy wyróżnić przede wszystkim znakomite „Ptaki śpiewają w Kigali” Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego.

Dziwne spojrzenie

Jeżeli dobór filmów do konkursu głównego może budzić mniejsze lub większe wątpliwości, to do miana kuriozum urasta to, co stało się z konkursem Inne Spojrzenie. Z założenia miał on prezentować filmy zbliżone do wideoartu. Korzystając z rodzimej nomenklatury krytycznofilmowej, można powiedzieć, że miały w nim rywalizować filmy „nowohoryzontowe” – eksperymentujące, awangardowe, mogące mieć problem w pojedynku z filmami stawiającymi na klasyczną, bardziej przystępną formę. Czy były to dobre założenia? Nie jestem do końca przekonany, tym bardziej że od samego początku brakowało konsekwencji w doborze tytułów. Dlaczego „Baby Bump” Kuby Czekaja było pokazywane w tej sekcji, a niemniej formalistyczny „Królewicz Olch” tegoż autora mógł być dopuszczony do ubiegania się o najwyższe laury w konkursie głównym? Te wątpliwości sprawiły, że praktycznie od początku sekcja ta była traktowana jako kinematograficzna druga liga, gromadząca filmy po prostu słabsze niż te ubiegające się o Złote Lwy.

Oleszczyk jednak przestrzegał zasady, by umieszczać w niej dzieła o szczególnej wrażliwości artystycznej – nieoczywiste, poszukujące, często znajdujące się na pograniczu sztuk plastycznych i kina. Selekcjonerzy pod wodzą nowego zawiadowcy postanowili natomiast poszerzyć zakres „innego spojrzenia” i wrzucili do jednego worka tak różne filmy, jak choćby bliższy galerii niż kinu „Photon” Normana Leto, familijne „Tarapaty” Marty Karwowskiej czy wcale nie wyróżniające się szczególnym wyczuleniem na warstwę wizualną „Dzikie róże” Anny Jadowskiej. Szczególnie szkoda tego ostatniego tytułu, bo wydaje się, że z powodzeniem mógłby rywalizować w konkursie głównym. Jest znacznie lepszym filmem niż niejeden zaliczony do ekstraklasy. Ale i tak największą osobliwością selekcji, zakrawającą o skandal i pogwałcenie elementarnych zasad regulaminu, jest włączenie do Innego Spojrzenia „Theatrum Magicum” Marcina Giżyckiego. Nie ze względu na walory artystyczne, tych bowiem nie byłem jeszcze w stanie sprawdzić, ale z powodu metrażu. Otóż według oficjalnych informacji na stronie festiwalu film ten trwa… 24 minuty, czyli bynajmniej pełnometrażowym nie jest. Przypomnę tylko, że w Gdyni istnieje sekcja konkursowa poświęcona filmom krótkometrażowym. Dlaczego więc nagle jeden z nich dostąpił zaszczytu udziału w rywalizacji z pełnymi metrażami?

***

„Co to będzie, co to będzie…?” – co roku zastanawiają się miłośnicy polskiego kina, wyruszając nad morze, by wziąć udział w święcie rodzimej kinematografii. Wydaje się, że w tym roku niewiadomych i niepokojów jest więcej niż w poprzednich latach, które mijały pod znakiem względnej stabilizacji. Można mieć jednak nadzieję, że w trakcie i po zakończeniu festiwalu będzie się mówiło o świetnej kondycji polskiego kina, a nie o niejasnych kryteriach selekcji, dziwacznej zmianie formuły niektórych sekcji czy powrocie do starej, dłuższej nazwy. Oby kontrowersje zamieniły się w zachwyty, niejasności w olśnienia, a wątpliwości w liczne pochwały…

 

42. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych
Gdynia

18–23.09.2017