Moja szefowa kilka tygodni temu powiedziała:
– Tej! „Czas Kultury” ogłosił konkurs na list, a zwycięzca dostanie karnet do Jarocina. Napisz!
Skoro szefowa każe….
Napisałem o swoich doświadczeniach życiowych i o tym, że jak mnie wybiorą, to relacja będzie w stylu gonzo. No i wygrałem.
Wchodzę do redakcji; gratulują niemiłosiernie, mówią, że ten list był najbardziej freakowy ze wszystkich, a ja tylko opisałem wybiórczo swoje życie. Hm… ale do brzegu.
Poniższe kilkanaście tysięcy znaków o Jarocin Festiwal 2017 spisane zostało w stylu gonzo. Dlaczego? Jak? Po co?
Pamiętacie film w reżyserii Terry’ego Gilliama („Latający Cyrk Monthy Pythona”), „Las Vegas Parano”? To właśnie jest ten typ narracji w najczystszej postaci! Słowotok, subiektywizacja, obrazoburczy humor, dygresje i brak hamulców etycznych to główne składniki stylu przez duże „g”. Nijak mi do mistrza, Huntera S. Thomsona, oczywiście, ale jak mawiają, stylu się nie wybiera…
Gratuluję swoim mocodawcom odwagi, bowiem jak napisał Łukasz Badula: „obecnie tytuły prasowe zdecydowanie preferują zwartość i treściwość, a gilotyna tnąca wszelkie przejawy kwiecistego stylu hula po redakcjach w najlepsze. Czas na gonzo zatem albo przeminął, albo jeszcze nie nadszedł”.
A jednak nadszedł!!
Deal był prosty. Wygrałem – jadę – po kilku dniach przysyłam gotowy tekst, a redakcja go publikuje jako festiwalowe wspominki.
Mimo że jest to gonzotext, nie opiszę (a powinienem!) gehenny przebywania na poznańskim dworcu PKP, którego projektant powinien zostać skazany na łagry, baty, jeszcze raz łagry i słuchanie hip-hop popu po wsze czasy. Nie opiszę również podróży z dwoma wegekucharzami jadącymi na pleszewski Red Smoke Festival, nie opiszę również nieudanej próby samobójczej na jednej ze stacji i lekkiego opóźnienia pociągów.
W porównaniu z ubiegłoroczną edycją, w czasie której zagrały takie tuzy współczesnej, światowej melodii, jak Slayer czy The Prodigy, line up 2017 wyglądał po prostu biednie. Poza tym cena: 170 złotych za trzydniowy festiwal zdominowany przez polskich muzykantów, których spotkać możemy na juwenaliach… Ubyło blichtru, przybyło niekonwencjonalnych pomysłów, takich jak na przykład przeniesienie całej imprezy z obrzeży do centrum miasta, motyw przewodni (Niemen), zaproszenie ambasadorów (Wojciech Waglewski, Krzysztof Zalewski, Fisz i Emade) czy spektakle teatralne Trzy Marie i poznańskiego Chóru Czarownic. Tyle teorii.
Pisanie post factum to nie najlepsza droga relacji gonzo, dlatego też zapraszam do zapoznania się z treściami spisywanymi przeze mnie na gorąco (te w nawiasach); festiwalowa historia piątku/soboty/niedzieli pisana był piwnym atramentem, skąpana w dymie niezliczonej ilości papierosów, odrobinki bimbru, przemycanej wódki i…
„Z naczelnego piekła PRL zostało niewiele. Teraz punki to praktycznie gatunek wymarły, tylko gdzieniegdzie pojawia się maleńka grupka załogantów o twarzach ukazujących jednoznacznie, jak ciężko żyć „przeciw systemowi”. Teraz wszyscy jedzą fastfoody, lody tajskie, pije się jagodowe cappuccino, je belgijskie frytki, leży na leżaku plaży miejskiej, chodzi do Biedronki i Żabki (szkoda, że nie ma Małpki, wtedy zwierzyniec byłby w komplecie)… tanie wino spotkałem jedno, puste. W monopolowym Brok Pszeniczny kosztuje 99 groszy.
Spanie. Szkoła, która obiecała nas przyjąć, koniec końców nie przyjęła, bo podobno remont się wydłużył, dlatego za rok uważajcie na Szkołę Podstawową numer 4. Po desperackich poszukiwaniach znaleźliśmy w końcu miejsce na namioty. Ludzi jest tu znośnie, choć szału nie ma. Dziś raczej na spokojnie. Kaliber 44 zagra „Księgę Tajemniczą. Prolog”, na co czekam, ale obawiam się, bo konfrontacja oczekiwań, młodości z TERAZ może się okazać zabójcza”.
Z racji tego, że nie dało się wysłuchać wszystkiego (nachodzące na siebie wydarzenia), moja selekcja piątkowa wyglądała następująco:
Hey, jak to Hey – uroczo. Nawet nie będę się silić na opisywanie zespołu, o którym napisano już wszystko. Sentymentalnego smaczku dodał fakt, że zespół 20 lat temu stawiał pierwsze muzyczne kroki właśnie w Jarocinie!
Krzysztof Zalewski ma muzyczno-sceniczne ADHD, co słychać, widać – i to się udziela. Na poznańskim Kontener Art widziałem tego multiinstrumentalistę, tekściarza, kompozytora w solo akcji i nawet wtedy nie wydał mi się ubogi. Na J17 wraz z towarzyszącymi muzykantami pokazał się jako niezły frontman nietracący nic ze swego osobistego uroku. Lekcja odrobiona.
Dezerter zagrał w całości swą sztandarową płytę pod tytułem „Kolaboracja”. Punk rock w ich wydaniu zabrzmiał – jak zwykle zresztą – solidnie. Choć grają od prawie czterdziestu lat, ich komentarze w dzisiejszych czasach nabierają świeżości.
Kaliber 44 powalił. Muzycy towarzyszący grali ciężko i neurotycznie jak smoła. Zrobili mocne show – występ, który przyćmił wszystko inne w piątkowy wieczór. Gościnny udział Fejza (poczytajcie, kto to). Energia i cicha umowa między muzykantami a nami zaowocowała poziomem komunikacji godnym mistrzów. Szkoda tylko, że podczas podscenicznych pląsów jedna mała pani weszła pod mój łokieć i padła. Podniosłem ją, otrzepałem i wykrzyknąłem do ucha nieco zdezorientowanej słowa piosenki: „nasze mózgi wypełnione są Marią”.
Poza tym widząc tysiące ludzi skandujące: „do boju do boju do boju”, miałem wrażenie, że zaraz zrobimy dym w obronie Polski…
Fisz Emade Tworzywo – do chłopaków zawsze szacuj, ale po Kalibrze 44 jakoś już nie miałem siły na nieco wyciszonego i lirycznego Waglewskiego&Waglewskiego. Żałując, po dwóch kawałkach poszedłem do namiotu, bo dostałem cynk, że czeka na mnie grill: bimber i kiełbasy z musztardami (sarepska i piekielna)… Zabawa trwała do 6 rano.
Punk i hip-hop – dwa bratanki, warto zauważyć powinowactwo. Kiedyś to punk był głosem młodych, głosem buntu, głosem ludzi, którzy więcej chcieli, niż umieli. Z biegiem czasu ten urągający wszelkim konwenansom bezkompromisowy styl stał się wartością samą w sobie i wyznaczył na wiele lat kierunek, jakim podążały garażowe kapele. Chciałeś grać? Grałeś punka. Proste.
Punk to dziś gatunek na wymarciu, ale idea pozostała. Wykrzyczeć swój gniew, pokazać swój bunt! Z tą małą różnicą, że teraz już się nie krzyczy, a melodeklamuje; nie łupie się w instrumenty, tylko tworzy bity. Dlatego J17 zdecydował się na odważny i słuszny krok, aby zaprosić silną reprezentację młodych komentujących rzeczywistość: Reno, Sigma, Śliwa, Kuba Knap, Fejz, Green… To taki współczesny głos młodych, których należy słuchać i słyszeć, bo nie wiadomo kiedy ich ktoś zastąpi.
Coś jeszcze? Zakład Aktywności Zawodowej „Promyk” wypożyczał rowery za free, odbywały się warsztaty wszelakie (DJ-skie, produkcji muzycznej), wystawy…
W tym miejscu pragnę podziękować ochronie, która przychylała się do mej prośby o nieotwieranie plecaka na bramkach, a tylko o „zmacanie” go. Było bezproblemowo, a to nie wcale takie oczywiste na imprezach masowych.
„Dziś dzień drugi. W sklepach spożywczych ludzie o mętnych, szklanych oczach kierują się szybko do lodówek ze sfermentowanym chmielem. Patrzą na butelki i bezgłośnie wymawiają nazwy: Żubr, Tyskie, Lech, Halne, Praga, Brok… Kupują pasztety, zupki chińskie, kefiry i bułki z ziarnem… panuje atmosfera rozluźnienia i lekkiego zgnicia. Wszędzie biegają dzieciaki, które podczas koncertów siedzą rodzicom na barana, a w uszach mają słuchawki izolujące od nadmiaru decybeli.
Moja sobotnia selekcja wygląda tak: Mitch & Mitch, Wojtek Mazolewski Quintet, Illusion, Chór Czarownic. Niestety grafik występów nakłada się i tak aby na przykład połknąć Chór Czarownic, muszę zrezygnować z Voo Voo, Pere Ubu i Lao Che. Taka cena…”.
Na otarcie łez (po nieobejrzeniu Pere Ubu w akcji) dostałem maila od znajomego, stanowiącego komentarz do publikowanych na bieżąco festiwalowych treści, który mnie zauroczył. Mirek pisze:
Adiku jak wiesz byłem na Jarocinach 1993 i 1994 który po wielkiej zadymie na małej scenie przestał istnieć, przeżyłem metalową noc w ’93 na małej scenie wtedy zespoły metalowe traktowane były jak dziś Zenek Martyniuk a Vader to było bóstwo oraz występ Kat na dużej scenie w ’94 spanie na stogu siana w polu cebuli gdzie parka wyżej dbała o formę aż słoma leciała na resztę leży, krojenie, kordony ćpunów wąchających klej w parku oraz podróż w PKP w ścisku jak sardynka z punkami którzy mieli przepiękne kolorowe koguty na cukrze w stronę Jarocina i resztki włosia z powrotem. Zebrało się na wspominki po twoich postach, pozdro.
Mitch & Mitch po raz kolejny rozbili system. Były momenty, że nie wiedziałem, czy jestem na włoskim dancingu, jazzowej, dzikiej improwizacji czy na brazylijskiej potańcówce. Żonglerka stylami, timing godny fabryki Toyoty, charyzma, warsztat i to coś… zjawiskowo po prostu. Myślę, że ich muzyka potrafiłaby nakłonić zatwardziałego kawalera do wstąpienia w związek formalny tylko po to, aby na weselu grali właśnie oni.
Wojtek Mazolewski, stary punk o wykształceniu i skłonnościach jazzowych, nie zawodzi nigdy. Czy to w Baabie, Bassisters Orchestra, Pink Freud czy jako Wojtek Mazolewski Quintet doświadczać możemy propozycji muzycznej świeżej i energetycznej, łączącej nowe ze starym. Czy WMQ strzepuje kurz z jazzu? Posłuchajcie i przekonajcie się sami.
Chór Czarownic to dwadzieścia cztery kobiety-amatorki-czarownice, które stoją na scenie w burych halkach, na boso, nieupiększone i krzyczą. Wykrzykują treści niewygodne, trudne i biologiczne, na przykład: „moja wagina jest bardzo zużyta”. Za największy sukces tego zaangażowanego społecznie projektu uważam to, że przebił się przez mój testosteronowy pancerz i zacząłem odczuwać – patrzeć na świat nieco estrogenowo. Było strasznie, mocno i zmuszająco do myślenia. I pomyśleć, że gdyby nie spalono czarownicy w Poznaniu, zespół nie zaistniałby w tej formie…
Chłopaki z Illusion przeleżeli milion lat pod lodem i… nic się nie zmieniło. Ta sama energia, ten sam wokal, nowe kawałki takie same jak stare. Tupanie nóżką było chyba nienajgorsze…
Coś jeszcze? Tak. Warsztaty gry na instrumentach klawiszowych, Giełda Winylowa, animacje dla dzieci, spotkania, projekcje…
„Festiwalowa niedziela to jak widok kombajnu na polu. Zwiastuje koniec. Koniec muzycznego spotkania i żniwa – koniec lata. Na szczęście dla nas słońce jeszcze trochę poświeci (albo nie), ale Jarocin 2017 dobiega końca. Na ulicach coraz więcej zmęczonych ludzi w wytarganych ciuchach… Energia o godzinie 13 na jarocińskim rynku przybrała wartości ujemne. Wiara zdycha w namiotach, pokojach, w parku, gdziekolwiek… i szykuje się do ostatniej serii koncertów”.
Moje niedzielne typy to:
O.S.T.R. – jedna z największych legend polskiego hip-hopu. Doskonale wykształcony, wrażliwy, utalentowany i po przejściach. Zawsze ceniłem artystów, którzy potrafili przekraczać granice, a Adam Andrzej Ostrowski nie dość, że umie to robić, to jeszcze „zmusza” słuchacza, aby przyłączył się do zabawy. Bo Ostrego na koncercie po prostu czuć!
Organek – jeżeli ktoś wieszczy śmierć muzyce rock, to po koncercie Organka stwierdzi, że definitywny koniec z pewnością nadejdzie, ale nie tak szybko. Fajny wokal, fajna gitara, fajne odniesienia. Wszystko fajne!
Tomasz Stańko & Enrico Rava Quintet – byli w Wiedniu, byli w Rzymie, teraz zawitali na jeden koncert w Polsce. Wielki sukces Jarocina! Gratulacje. Może festiwal powinien iść w tym kierunku?
Bajzel – to człowiek-orkiestra w jednoosobowym wydaniu. Po świecie jeździ z gitarą imasą efektów, które sprawiają, że chłop brzmi jak cały zespół. Ponoć wyobraźnia i głupota nie znają granic. U Piotra Piaseckiego stawiam na to pierwsze!
Zalewski/Niemen – wisienką na torcie jarocińskiego festiwalu były interpretacje mistrza widziane oczami artysty młodego pokolenia. Na potrzeby projektu stworzono supergrupę: gitara – Jurek Zagórski, klawisze – Jarosław Jóźwik (Łąki Łan), bębny – Kuba Staruszkiewicz i chórki – Natalia i Paulina Przybysz. Interpretator Zalewski bardzo serio potraktował swoją misję, tak serio, że porzucił swój ulubiony nałóg, palenie papierosów, aby wyciągać tak jak Mistrz, wysokie Es. Co ważne, na tribute koncercie zostały zaprezentowane nie tylko szlagiery, ale też utwory mniej znane z płyty „Terra Deflorata”.
Coś jeszcze? Akademia Spichlerza Polskiego Rocka, msza święta w intencji zmarłych muzyków…
Oczywiście można kwękać, że była rażąca wręcz dysproporcja pomiędzy polskimi a zagranicznymi artystami, że J17 cierpiał na brak gwiazd, a line up był ubogi jak wystrój izby w Biskupinie. Na dobrą sprawę dobór artystów godny był bardziej Męskiego Grania niż festiwalu, który złotymi zgłoskami zapisał się w historii polskiej muzyki rozrywkowej. Widać było starania, aby urozmaicić, tchnąć nowe życie (np. silna reprezentacja hip-hopu, teatry) w imprezę.
Można również mękolić, że różne lokalizacje, drogi bilet… Dla mnie najważniejszy był jednak spokój, obyło się bez bójek, chamstwa, nerwów i agresji, z czego słynął Jarocin wcześniejszy. Nie było negatywnych emocji wysokiego szczebla, ale nie było też spontanicznego bratania się z ziomkami. To już niestety norma na festiwalach, że każdy ma swoją ekipę, swoją bajkę i jakoś nie widziałem, żeby festiwalowicze dążyli spontanicznie do zawiązywania nowych znajomości – to już (prócz Woodstocka) niestety norma. Ciekawe, że festiwal słynący niegdyś z epickich zadym, w czasie których subkultury walczyły na śmierć i życie (jak pisał Mirek) zamienił się w… rodzinny piknik z całym inwentarzem.
Jarocin Festiwal 2017 porównam do dobrej, ale biednej kucharki, która gotuje z tego co ma, a ma niewiele. Dwoi się i troi, aby upichcić fajne danie, a efekt zawsze ten sam: „dobre, ale biedne” – pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć… Mimo kontrowersji, statek festiwalowy zawitał po raz kolejny do portu.
Jarocin Festiwal 2017
Jarocin
14–16.07.2017