Archiwum
11.05.2017

Feminizm kontra folklor: Grzeszykowska vs Rydet

Anna Bartosiewicz
Sztuka

Na pomysł wspólnej wystawy Anety Grzeszykowskiej i Zofii Rydet w Galerii Raster wpadł Łukasz Gorczyca, współzałożyciel galerii. Czy jest jednak sens kojarzyć na siłę dwie zupełnie odmienne fotografki? Prędzej widziałabym Grzeszykowską w zestawieniu z Aliną Szapocznikow, jeżeli koniecznie już musimy szukać artystce Rastra towarzystwa wśród zmarłych. Obie kobiety rozkładały na czynniki pierwsze własne ciało, eksplikując i powielając jego fragmenty, przy czym cechuje je podobna wrażliwość. Tymczasem u Grzeszykowskiej i Rydet trudno jest znaleźć punkty wspólne.

Rydet przez dekady nie realizowała się jako fotografka. Zgodnie z wolą rodziców, w wieku 22 lat zarzuciła plany związane ze studiami artystycznymi, Grzeszykowska natomiast ukończyła grafikę na warszawskiej ASP. Rydet stała się kronikarką społeczeństwa, którego życie konstytuowała praca fizyczna, Grzeszykowska zaś jest mistrzynią autoportretów. Zafascynowana polskim folklorem Rydet podróżowała po polskich wsiach i miasteczkach, aby portretować ludzi w ich naturalnym otoczeniu. Grzeszykowska eksperymentuje z formą, wchodzi w dialog z kanonem, a nawet z przestrzenią muzealną, co miało miejsce chociażby w przypadku cyklu z nagimi aktami, który zrealizowała w instytucjach publicznych z Janem Smagą. Rydet w możliwie obiektywny sposób odtwarzała zastane obrazy, natomiast Grzeszykowska wiecznie kontestuje miejsce kobiety w kulturze, tworzy prace, w których daje wyraz swojemu subiektywnemu oglądowi rzeczywistości.

Argumentacja, że obie artystki połączyło przedstawianie „wizerunku kobiety”, a wystawa „Głowa, skóra, twarz” „dotyka także istoty fotografii”, pasowałaby prawdopodobnie do większości fotografek. Właśnie ten kierunek interpretacji wskazano w materiałach prasowych. Jednak tłumaczenie doboru artystek ich płcią i medium, jakim się posłużyły, jest, delikatnie mówiąc, naciągane.

Zarówno Rydet, jak i Grzeszykowska wypracowały własną stylistykę. Ich prace nie spotykają się na wspólnej drodze, a wręcz przeciwnie – prowadzą w zupełnie innych kierunkach. Dlaczego więc Grzeszykowska, która współpracuje z galerią Raster od wielu lat, znalazła się w otoczeniu fotografki, która nie dość, że zmarła w 1997 roku, to na dodatek nigdy wcześniej nie była prezentowana przy Wspólnej? Wytłumaczenie może być proste. Galeria Raster nawiązała współpracę z Fundacją im. Zofii Rydet w Krakowie, a warszawska wystawa stanowi inaugurację tej współpracy w Polsce.

Chociaż Zofia Rydet jest ciepło przyjmowana za granicą, zwłaszcza w krajach, gdzie fotografowana przez nią Polska wygląda egzotycznie, prawdopodobnie nie każdy bywalec Rastra wybrałby się specjalnie na jej wystawę. Jeżeli jednak przydzielimy jej „opiekunkę”, obecność pochodzącej ze Stanisławowa fotografki stanie się bardziej uzasadniona. Wystarczy zerknąć na listę artystów, którzy stale współpracują z Rastrem, aby domyśleć się, dlaczego wybór padł na Grzeszykowską. Znalazła się ona w gronie dwunastu artystów Rastra, dwóch kolektywów artystycznych i obok innej artystki.Zakładając, że Rydet miała towarzyszyć kobieta, wybór był dość ograniczony. Czerpiąca ze świata cyfrowego Michelle Rawlings sięga po odważne zestawienia kolorystyczne. Tworzy obrazy, które stylistycznie odbiegają od fotografii Rydet jeszcze bardziej niż prace Grzeszykowskiej.

Na wystawie w Rastrze zobaczymy zdjęcia, obiekty i rzeźby z kilku okresów. „Kobiety na progach” Rydet zestawiono z fotografiami z cyklu „Negative Make-Up” Grzeszykowskiej, obiekty fotograficzne Rydet z cyklu „Przemiany” skonfrontowano ze skórzanymi głowami szytymi przez Grzeszykowską. Oddzielną przestrzeń poświęcono „Zapisowi socjologicznemu” Rydet – zdjęciom z lat 1978–1990, które zachowały się na kilkudziesięciu tysiącach negatywów. (Na początku 2017 roku Muzeum w Gliwicach wydało album Rydet „Zapis socjologiczny 1978–1990”. Wyboru zdjęć dokonał Wojciech Nowicki, który opatrzył publikację długim komentarzem.) W sali z „Zapisem socjologicznym” wyeksponowano między innymi odbitki kolaży, które przedstawiają siedzące na krzesłach kobiety z doklejonymi główkami cmentarnych aniołków. Ich kamienne twarze i zrezygnowane pozycje dają wyobrażenie o martwocie, której mogły doświadczyć za życia.

To nie pierwsza próba wrzucenia do jednego worka obu fotografek. W 2006 roku zorganizowano im wspólną wystawę w bytomskiej Kronice. Ich wspólnym mianownikiem miała być wówczas przestrzeń mieszkalna – zarówno ta z „Zapisu socjologicznego”, jak i ta z „Planu” zrealizowanego w prywatnym mieszkaniu Grzeszykowskiej. W wyniku współpracy Rastra z Fundacją im. Zofii Rydet, w 2016 roku warszawska galeria przygarnęła prace Rydet na stoisko na Vienna Contemporary, gdzie podobno cieszyły się dużym zainteresowaniem.

W autoportretach z serii „Negative Make Up” (tusz pigmentowy na papierze bawełnianym) Grzeszykowska wykorzystała konwencję zdjęć do dowodu osobistego (en face) i paszportu (z odsłoniętym uchem). Na fotograficznych dyptykach umieszcza po dwie fotografie do dokumentu tożsamości. Na jednej ma zamalowaną twarz i szyję, a na drugim – pomalowane wyłącznie usta. Sam tytuł serii jest wieloznaczny. Można go interpretować jako negatywną ocenę nakładania makijażu przez kobiety. Być może autorka zastanawia się nad tym, co każe im ukrywać kultura oraz kim stają się przed obiektywem.

Wieloznaczną symbolikę mają także skórzane „negatywy” przedstawiające córkę artystki, Franciszkę. Wyszywane ręcznie rzeźby, trójwymiarowe portrety dziewczynki, przywodzą na myśl sadomasochistyczne maski albo prymitywne posążki. Również w tym przypadku tytuł lalek można wielorako interpretować. „Skin Heads” to popiersia uszyte ze skórzanych ciuchów zakupionych w second handach, ale także nawiązanie do agresywnych skinheadów z wygolonymi głowami.

Grzeszykowska, podobnie jak Szapocznikow, sięgnęła także po imitację własnego ciała. W Rastrze można ponadto zobaczyć dokumentację fotograficzną, na której nakłada makijaż swojemu alter ego, które zamówiła w skali 1:1 w profesjonalnej firmie (jest to popiersie z silikonu). Owinięta folią postać do złudzenia przypomina żywą kobietę. Można odnieść wrażenie, że artystka zrealizowała tę pracy, by wziąć w nawias kulturowe i biologiczne ciało kobiety.

Duet Aneta Grzeszykowska – Zofia Rydet w Rastrze zupełnie mnie nie przekonuje. Nasuwa się pytanie, która artystka miała tworzyć tło dla tej drugiej: Rydet dla Grzeszykowskiej czy Grzeszykowska dla Rydet? Odpowiedź może się kryć w wypowiedzi Łukasza Gorczycy dla PAP: „Ta wystawa ma z założenia pokazać inny wymiar twórczości Zofii Rydet, a prace Anety Grzeszykowskiej w tym pomagają”. W tym kontekście nasuwa się wniosek, że cykl z silikonową Grzeszykowską zawiera pewną prawdę na temat uprzedmiotowienia artystki. Do silikonu z łatwością przywiera kurz. Podobnie na Grzeszykowskiej osiadło nazwisko, które w pewien sposób odbiera jej autonomię.

Niektóre zestawienia służą artystkom, ponieważ wzmacniają wydźwięk ich prac, inne – wręcz przeciwnie, kłują w oczy. Dobrym pomysłem była na przykład ekspozycja kolaży fotograficznych Zofii Kulik na Documenta 12 w Kassel. Inspirowane między innymi barokowymi obrazami prace Kulik zostały przemieszane z malarstwem dawnym. Dzięki temu niektóre wątki prac stały się bardziej czytelne. Tymczasem wystawa Grzeszykowskiej i Rydet przypomina nakrycie do stołu przy wykorzystaniu naczyń z dwóch różnych zastaw.

 

Aneta Grzeszykowska, Zofia Rydet, „Głowa, skóra, twarz”
Warszawa, Galeria Raster
1.04 – 20.05.2017