Archiwum
02.05.2017

Skóra, w której żyję

Maciej Bogdański
Film

„Są twórcy horrorów, którzy wyrażają się za pomocą tego gatunku i są też tacy, którzy wyrażają się na przekór jemu”, powiedział kiedyś Jack Sholder, twórca wiekopomnego arcydzieła filmowego zatytułowanego „Koszmar z ulicy Wiązów 2: Zemsta Freddy’ego”. Do pierwszej kategorii zaliczył Wesa Cravena, twórcę świetnej pierwszej części, do drugiej samego siebie. To rozróżnienie wydaje się trafiać w sedno problematyki nie tylko horroru, ale kina gatunkowego w ogóle. Tłumaczy przy okazji, dlaczego jesteśmy w stanie przystać na nieco naciągane psychoanalityczne konteksty oryginalnego „Koszmaru…”, ale już nie na niezręczne, homoerotyczne wtręty kontynuacji, najpewniej wykorzystane nieświadomie i nijak mające się do tematyki samego filmu. Gatunek musi w końcu zostać podporządkowany tematowi, a temat musi wynikać z gatunku – fałsz jest tutaj bardzo łatwy do wyłapania. Z tego powodu jakość serii tak drastycznie spada, gdy lawina kolejnych części nakazuje producentom na angażowanie twórców szukających w horrorze przede wszystkim okazji na zarobienie niezłych pieniędzy. Dlatego też tak wielkim skarbem (a przy okazji tak dużym sukcesem) okazuje się zwykle taki film jak „Uciekaj!”. Wyreżyserowana przez Jordana Peele’a, znanego dotąd przede wszystkim jako członka duetu komediowego „Kay And Peele”, pozycja to horror szczery, nakręcony z potrzeby serca i pozbawiony nachalnej pretensjonalności. A przy okazji o wiele inteligentniejszy, niż przyzwyczaili nas do tego ostatni reprezentanci gatunku.

Streszczenie fabuły „Uciekaj!” byłoby niesprawiedliwością wobec samego filmu. Dużą część radości płynącej z seansu stanowi samodzielne odkrywanie niecodziennej treści. Wystarczy powiedzieć, że mamy tu do czynienia z horrorem o dużym pierwiastku komediowym, który mierzy się z tematyką rasowości we współczesnym amerykańskim społeczeństwie. Już samo to odróżnia go zdecydowanie od gatunkowych pobratymców (jedyną pozycją zahaczającą o podobną problematykę byłby „Krzyk 2”, ale i tutaj mówimy jedynie o pierwszych dziesięciu minutach filmu) i pozwala na przyciągnięciu do ekranu także tych podchodzących zwykle do kina grozy z pobłażliwym dystansem.

„Uciekaj!”, jak zdecydowana większość najlepszych horrorów, ma swoje źródło w pozornie błahej sytuacji z codziennego życia, rozbuchanej przez krzykliwą i sensacyjną konwencję do hiperbolicznych rozmiarów, które eksponują czające się w niej hipokryzje i niepokoje. W tym wypadku swoistym centrum akcji filmu staje się spotkanie rodzinne dziewczyny Chrisa, głównego bohatera opowieści, na którym znajduje się on przypadkiem i gdzie każda próba nawiązania komunikacji międzyludzkiej kończy się fiaskiem. Peele jako źródło niepewności i obaw ukazuje właśnie kolor skóry skazujący Chrisa, czarnoskórego mężczyznę, na ciągłe spojrzenia i niepokojące komentarze ze strony innych gości, niemalże w stu procentach białoskórych. Rasizm ukazany zostaje jako zupełnie nowe zjawisko kulturowe, w którym chodzi już nie tyle o niechęć czy nienawiść wobec osobnika o innej rasie, ile o nieumiejętność spojrzenia na niego jako oddzielną jednostkę. Chris nawiązuje kilka konwersacji z napotkanymi ludźmi, starając się wtopić w tłum i porozmawiać o prostych, codziennych tematach, jednak nawet kiedy wszystko zdaje się iść dobrze, w pewnym momencie zawsze słyszy jakiś niewybredny komentarz dobitnie przypominający mu o tym, że ma inny kolor skóry, a przez to w domyśle jest „inny”. I nie chodzi nawet o to, że są to obelgi czy stwierdzenia otwarcie rasistowskie (w ogromnej większości wypowiadane są one z dobrymi intencjami, co prowadzi do eskalacji świetnych komediowych sytuacji), a o to, że skupiają się one na jego jednej, najbardziej oczywistej cesze, niewiele mającej zresztą wspólnego z osobowością czy życiem osobistym bohatera. Nagle Chris przestaje być oddzielną jednostką, a staje się pustym schematem, do którego otoczenie wkłada najczęściej kojarzone z afroamerykańską kulturą stereotypy. Nie dość, że ukazanie tematu samo w sobie jest bardzo oryginalne, to jeszcze pozwala ono na identyfikację z postacią o wiele większej części widowni, niekoniecznie tylko tej, która doświadczyła we własnym życiu dyskryminacji rasowej. Stereotypizacji, czy to związanej z wyglądem, ubiorem, czy sposobem mówienia doświadczył przecież w życiu niemal każdy. Peele dobrze rozumie, że najbardziej intymne i personalne przeżycia na ekranie często stają się właśnie tymi najbardziej uniwersalnymi – i wykorzystuje tę wiedzę, aby nawiązać dyskusję na konkretny temat.

Uniwersalizacja pozostaje zresztą jednym z ważniejszych pojęć w „Uciekaj!”. To w końcu kino rozrywkowe, skrojone pod masową publiczność i mające na celu przyciągnięcie do kin jak najbardziej różnorodnej widowni. Schemat fabuły nie wykracza więc poza strukturę typową dla horroru, a całość wypełniona jest rozładowującymi napięcie żartami i ogólnym poczuciem uczestnictwa w przyjemnym, zabawowym doświadczeniu. Komediowa przeszłość Peele’a dosyć mocno daje się we znaki, przez co właśnie te luźniejsze sceny zdają się najciekawsze, przyćmiewając nieco konwencjonalne momenty, które mają nas przestraszyć. Ponieważ jednak reżyser celuje bardziej w klimat z „Martwego zła 2” niż z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, a komediowy horror tak rzadko przychodzi nam zobaczyć na dużym ekranie, nie przeszkadza to w odbiorze, o ile ktoś nie jest uczulony na tego rodzaju konwencję. Do tego sprawia to, że „Uciekaj!” – wbrew temu, co twierdzą jego najbardziej zagorzali krytycy – nie stawia wcale jednoznacznej tezy na przedstawiany przez siebie temat, a jego miejscami nieco dosadną symbolikę można traktować z przymrużeniem oka. Ludzie o białym kolorze skóry nie są tutaj definitywnie stawiani na poziomie bezdusznych oprawców, a cały film nie staje się też jedynie rozbudowaną metaforą niewolnictwa, chociaż odwołania do niego można tutaj oczywiście znaleźć. Peele nie wydaje się zainteresowany wydawaniem sądów, a raczej ukazaniem konkretnego problemu i nawiązaniem na jego temat dyskusji. To ogromna sztuka (zwłaszcza w kinie rozrywkowym), wymagająca przede wszystkim inteligencji i stonowania, a tego jest tutaj zdecydowanie pod dostatkiem.

I to też staje się niestety największą wadą „Uciekaj!”. Wszechogarniająca przyzwoitość filmu ujawniająca się we wszystkich elementach produkcji, od poprawnego scenariusza do prostych i efektywnych zdjęć, sprawia, że pomimo absurdalności pomysłu wyjściowego, całość zdaje się rzadko podejmować ryzyko. Przeszkadza to o tyle, że konwencja horroru, zwłaszcza w tym mniej poważnym wydaniu, pozwala na najbardziej szalone wybryki wyobraźni i wybacza wiele, jeśli chodzi o realizm i niekonsekwencje fabularne. Nie powinno to wpłynąć na odbiór przeciętnego widza, ale fani gatunku mogą poczuć pewien zawód. Nie zmienia to jednak faktu, że „Uciekaj!” to film ważny, o którym szybko nie zapomnimy, co poświadcza również skala jego sukcesu w Stanach Zjednoczonych. Mówiąc krótko: nie uciekać, pójść do kina, przekonać się samemu, skąd cały ten zgiełk.

 

„Uciekaj!”
reż. Jordan Peele
premiera: 28.04.2017