Instalacje Natalii Kulki, Beaty Sosnowskiej i Elwiry Sztetner rozprzestrzeniają się jak wirusy, chwasty albo reprodukcje. Mieszkające w Warszawie artystki przygotowały wystawę dla Galerii Sztuki Współczesnej w Łomży. W ramach „Imaginariów, czyli trzech stanów skupienia” opowiadają o pułapkach kultury, natury i pamięci.
Jak zaistniał pomysł Waszej wystawy?
Elwira Sztetner: Do udziału w wystawie zaprosiła nas Natalia. Beata już od jakiegoś czasu współpracowała z Natalią.
Beata Sosnowska: Jakieś dwa lata temu wpadłyśmy na pomysł, żeby zająć się sztuką obwoźną: instalować nasze prace w różnych miejscach, w ramach wystawy mobilnej, i wpisywać je w konteksty związane z danym otoczeniem. Nie myślałyśmy o przestrzeni galeryjnej. Pomysł upadł, ale wola tworzenia i wspólnego wystawiania została. Potem okazało się, że mamy możliwość zrobić coś razem w Łomży.
Zgodnie z XVII-wiecznym podziałem wyróżnia się trzy stany skupienia materii: stały, ciekły i lotny. Do jakich stanów skupienia nawiązuje tytuł Waszej wystawy? Mam wrażenie, że odzwierciedla on różne sposoby postrzegania rzeczywistości. Każda z was inaczej traktuje twórczość. Beacie przypisałabym stan lotny, Natalii – stały, a Tobie, Elwiro – ciekły.
B.S.: Tytuł odnosi się do różnych stanów naszej świadomości i tego, jak projektujemy rzeczywistość, trzech imaginariów. Elwira odbiera świat poprzez biologiczność, prawa rządzące naturą, Natalia wchodzi w dialog z kulturą, a ja nawiązuję do mechanizmu pamięci – tego, jak postrzegamy wspomnienia i próbujemy unieruchomić czas.
Skąd się wziął tytuł Twojej pracy, Beato: „Alicje”?
B.S.: Jest to nawiązanie do „Alicji w krainie czarów” Lewisa Carrolla. Zrobiłam sztuczny ogród na planie koła o średnicy jednego metra. Porastają go plastikowe rośliny: mchy, trawy, kwiaty. Konstrukcję postawiłam na ziemi, na dużym płacie sztucznej trawy. Nad ogrodem unosi się zawieszona w powietrzu sukieneczka, którą nosiłam, gdy miałam półtora roku. Jej motyw wykorzystałam również wewnątrz instalacji. Wycięłam swoją postać ze zdjęcia, na którym sfotografowano mnie w tym samym ubranku między pierwszym a drugim rokiem mojego życia. Parę sklejonych ze sobą odbitek umieściłam w centrum sztucznego ogrodu, a z przodu i z tyłu dziewczynki ukryłam dwa lustra. Mała sylwetka odbija się w nich w nieskończoność. Aby w pełni zobaczyć instalację, trzeba zniżyć się do poziomu dziecka, zmienić perspektywę.
Twoja praca dotyczy również traum z dzieciństwa oraz idealizacji przeszłości.
B.S.: Pamięć wiąże się nie tylko z dobrymi wspomnieniami, ale jest również pułapką, w którą wpadamy. W naszym dorosłym życiu dają o sobie znać traumy z dzieciństwa. Przypominają lustrzane odbicia z mojej instalacji. Gdy postawisz naprzeciwko siebie dwa lustra, nie wiesz, gdzie jest początek, a gdzie koniec. W podobny sposób multiplikujemy wspomnienia. Nie możemy uwolnić się od tego, co nam się przytrafiło. Moja praca opowiada również o tym – sztuczności wspomnień i powielaniu w nieskończoność obrazów z przeszłości.
Dotyka ona poszukiwań własnej tożsamości. Wrócę do stanów skupienia i sukieneczki, która lewituje nad instalacją. Z jednej strony jest ona realna i rzeczywista, tak jak zdarzenia, które miały kiedyś miejsce, ale z drugiej – nie ma swojego wypełnienia, jest oderwana od ziemi. W ten sposób pokazuję ucieczkę przed traumą i bardzo trudnym doświadczeniem.
Natalio, instalacja, którą przygotowałaś na wystawę w Łomży, składa się z obrazu w złotej ramie oraz słupków ze sznurem oddzielającym dzieło od widza. Twoja praca stanowi odniesienie do destruktu Lucasa Cranacha Starszego pod tytułem. „Adam i Ewa”, który jest eksponowany w Zamku Królewskim w Warszawie. Zachował się jedynie fragment płótna przedstawiający górne partie ciała Adama i Ewy. Ty natomiast namalowałaś brakujące elementy postaci. Całość łudząco przypomina oryginał. Skąd ten przewrotny pomysł?
Natalia Kulka: Jest to forma gry, w ramach której zastanawiam się, co decyduje o tym, czy dzieło jest cenne, w jaki sposób widz może rozpoznać wartość dzieła. Poprzez ekspozycję dajemy zwiedzającym pewne wskazówki. Mówimy, kiedy powinni zatrzymać się i zwrócić na coś uwagę. W wielkich muzeach ludzie często tłoczą się tam, gdzie umieszczono ograniczniki albo dostęp do dzieła jest utrudniony tak, jak ma to miejsce w przypadku „Mony Lisy”, która znajduje się za pancerną szybą. Poprzez domalowanie nóg Adamowi i Ewie podkreślam to, że dzieło zachowało status wynikający z nazwiska i renomy twórcy, mimo że zostało poważnie uszkodzone. W przeszłości obrazy niejednokrotnie były dopasowywane do ram lub miejsc. Przycinano je, a także – cięto na kawałki dla zysku. Nawet jeżeli nie zachowała się oryginalna myśl twórcy, jego sława mogła przetrwać we fragmentach – elementach, które się wystawia. Do tego też nawiązuje moje instalacja.
Spłatałaś widzom w Łomży figla. Rysunki, które możemy zobaczyć na wystawie, to narysowane fragmenty obrazów eksponowanych w muzeach. Widać, że stanowią one efekt długiej i mozolnej pracy. Jednocześnie zostały wyeksponowane jak kosztowne dzieła sztuki: w pięknych i, mam wrażenie, że starannie dobranych ramach. Wszystkie prace zgrupowałaś w jednym miejscu, co kontrastuje z pustymi ścianami dookoła.
N.K.: Stłoczyłam rysunki w jednym kącie pomieszczenia, by nawiązać do przepełnionych ścian bogatszych muzeów tego świata.
Mam dwojaki stosunek do obrazów, które rysuję. Z jednej strony bardzo je cenię, nieraz wprawiają mnie w zachwyt, a z drugiej traktuję je bez dystansu. Mam ochotę pogawędzić z nimi, stoczyć potyczkę, co nie oznacza, że ich nie podziwiam. Fakt, że je rysuję, może wynikać stąd, iż przez większość życia nie miałam do nich dostępu, ponieważ pochodzę z małego polskiego miasta. Wiele obrazów znam z reprodukcji, ze czasów wczesnej edukacji, ale tak naprawdę zobaczyłam je na żywo bardzo późno, bo dopiero po trzydziestce. Wiązało się to z ograniczeniami finansowymi. Moje rysunki są pielgrzymkami do rzeczy dalekich i niedostępnych, a jednocześnie wchodzę w dialog z obrazami i nie oszczędzam ich w tej rozmowie.
W jaki sposób?
N.K.: Dowcipkuję sobie, ironizuję, zwracam uwagę na inny element, niżby twórca sobie tego życzył, na przykład w obrazie Lucasa Cranacha Młodszego rozczula mnie paluszek, który wyłania się z futra, a ignoruję twarz portretowanego, chociaż to ona stanowiła główny przyczynek do powstania obrazu. Podkreślam to, co mnie intryguje i zmieniam jednocześnie znaczenie obrazu. Pozornie maluję to samo, ale opowiadam w inny sposób. To tak, jakbym przytaczała czyjąś opowieść, ale akcentowała inne fragmenty, wręcz przeinaczała je.
Czy Twoje prace są efektem peregrynacji do muzeów w czasie rzeczywistym, czy też tworzysz z pamięci albo ze zdjęć?
N.K.: Różnie. Lubię przebywać w towarzystwie obrazów. Na żywo więcej widać, dla przykładu: tkankę obrazu. Liczy się też format; przy dużych wymiarach łatwiej dostrzega się szczegóły. Przeczesuję także zbiory muzeów online, na przykład jeżeli nie mogę wybrać się do Londynu, odwiedzam stronę Victorii i Alberta, jednego z moich ulubionych muzeów. Bardzo ważne jest dla mnie spotkanie „twarzą w twarz”, ale czasem robię zdjęcia i dopiero podczas ich oglądania przychodzi mi do głowy jakiś pomysł. Za to na żywo mogę zobaczyć, jaka jest struktura obrazu. Do tego nawiązuję w swoich ostatnich rysunkach. Podkreślam na nich werniks, którego często nie widać w internecie czy na reprodukcji.
To, w jaki sposób oprawiam rysunki, też stanowi ważny element ekspozycji. Staram się ubierać je „na staro”. Ramki wyciągam z Allegro, z pchlich targów. Kiedy nie stać mnie na te najdroższe, kapiące złotem, kombinuję inaczej. Oprawa jest dla mnie bardzo istotna. Nie pozostawiam jej przypadkowi.
Elwiro, jak powstał Twój cykl „Populacja”?
E.S.: Instalacja, którą przygotowałam na wystawę w Łomży, nigdy wcześniej nie była pokazywana w galerii. Jest to jej pierwsza oficjalna odsłona. Do zrobienia instalacji wykorzystałam: szklane bańki, zdjęcia noworodków oraz stary stolik medyczny, który kupiłam na Allegro. Wyobrażam sobie, że kiedyś mógł służyć do przechowywania narzędzi podczas operacji chirurgicznych.
Nigdy nie miałam stawianych baniek, ale zawsze fascynowała mnie, a zarazem niepokoiła ich forma. Bańki kojarzą mi się z inkubatorem. Ułożyłam je na stoliku, a pod każdą z nich umieściłam wyciętą z fotografii twarzyczkę niemowlaka. Zdjęcia przedstawiają najmłodsze pokolenie warszawiaków, ich portrety pochodzą z gazet. Wycinam je skrupulatnie od dwóch lat.
Dzieci w bańkach kojarzą się z kontrolą reprodukcji, zapłodnieniem pozamacicznym. Czy w swoich pracach odnosisz się do aktualnych problemów związanych z rozrodczością?
E.S.: W tej części projektu – zdecydowanie tak. Zainspirowała mnie twórczość Aldousa Huxleya. Nasz gatunek jest silnie związany z technologią, rozrodczość również. Coraz więcej osób może mieć potomstwo. Wpadliśmy w pułapkę, która stanowi pewną cechę naszego gatunku. Technologia jest integralnie związana z naszym życiem i walką o przetrwanie. Druk 3D już teraz umożliwia produkcję organów. W wielu laboratoriach hoduje się sztuczne tkanki, na przykład mięso – tkankę mięśniową. Jest to przerażające.
Oprócz baniek z główkami dzieci, prezentujesz w Łomży rzeźbę, która przypomina układ molekularny albo komórki nowotworu. Model składa się z połączonych ze sobą kul różnej wielkości. Ich ściany pokryłaś fragmentami zdjęć, które przedstawiają główki noworodków. Praca zawisła w powietrzu jak chmura gradowa…
E.S.: Praca stanowi dla mnie eksperyment i znajduje się w procesie. Mam nadzieję, że będzie się rozrastała. Z założenia powinna przypominać żywy organizm. Do instalacji wykorzystuję zdjęcia nowo narodzonych dzieci, ponieważ młody, rozrastający się organizm tworzą młode komórki. Im są młodsze, tym szybciej się rozrastają.
Co zainspirowało Cię do stworzenia „Populacji”?
E.S.: Przypadek. Zajmowałam się techniką gobelinu – tworzyłam prace z papieru gazetowego To wtedy zafascynowały mnie zdjęcia noworodków. Początkowo naklejałam ich główki wycięte ze zdjęć w pustostanach. Wybierałam mury, które posiadały ślady zniszczenia: odpadał z nich tynk czy zostały zaatakowane przez różne formy grzybów. Szukałam organicznych plam, a następnie wypełniałam je rozrastającymi się formami z papierowych twarzy, które kształtem przypominały grzyba.
Rozprzestrzenianie się każdego gatunku – niezależnie od tego, czy jest to organizm jednogatunkowy, czy cała populacja, ma taki sam przebieg. Zauważyłam pewną zależność. Miasta rozrastają się według takiej samej zasady jak małe kolonie bakterii. Ich ekspansja odbywa się we wszystkich kierunkach, ale największa koncentracja następuje tam, gdzie występuje korzystny czynnik, na przykład dostęp do wody i ciepła. Wynikiem tych przemyśleń jest projekt „Populacja”.
W jaki sposób projekt ewoluował z działalności wirusowej w pustostanach do przestrzennej rzeźby w przestrzeni galeryjnej?
E.S.: Chciałabym, żeby „Populacja” jeszcze bardziej się rozrosła – nie w otoczeniu białych ścian, ale w opuszczonych obiektach. Kiedy jakiś budynek przestaje funkcjonować, za chwilę znajduje nowych lokatorów. Najpierw są to bezdomni, ale później – grzyby, bakterie, rośliny. W tym kontekście „Populacja” oznacza spontaniczną kolonizację. Myślę, że docelowo zostawię tę pracę w miejscu, które na pewno nie będzie galerią.
Jak Twoje prace wpisują się w tytuł wystawy?
E.S.: Jestem racjonalistką, staram się tropić mity na temat natury życia, na kulturę również patrzę z tej perspektywy. Inspiruje mnie podejście Richarda Dawkinsa, który wymyślił teorię memu. Dawkins zauważył analogię między rozprzestrzenianiem się pewnych cech organizmów, które niosą ze sobą potencjalne korzyści a rozprzestrzenianiem się „wirusów” w kulturze, które posiadają potencjalną zdolność do tego, żeby inni je przechwytywali. Ten biologiczny kontekst sprawia, że kultura i natura przestają być dwoma przeciwstawnymi pojęciami. Myślę, że przekonanie, iż istnieje coś poza biologicznością, jest złudzeniem. Biologia może być również źródłem kultury, a nawet – najbardziej skomplikowanych aspektów duchowości.
„Imaginaria, czyli trzy stany skupienia”
artystki: Natalia Kulka, Beata Sosnowska, Elwira Sztetner
Galerii Sztuki Współczesnej Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży
8.04 – 10.05.2017