Z Anną Cieplak o książce „Ma być czysto” rozmawia Joanna B. Bednarek
Zaryzykuję, zaczynając od innej powieści. W „Ościach” Ignacego Karpowicza, pośród nie-trafnych, nie-odpowiednich, zwichniętych definicji słownikowych, które raz po raz przerywają fabularną narrację, odnajdujemy definicję „Przetrwania”: „Przetrwanie; najpopularniejsza gra materii ożywionej, co warte odnotowania, w tę grę zawsze się przegrywa, mimo to grają wszyscy […]; gra w przetrwanie polega na tym, żeby wytrzymać dłużej niż ktoś lub coś, w związku z czym gra bezwzględnie wymaga punktów odniesienia, choć i tak przynosi wyłącznie przegraną”. Przytaczam tę definicję, ponieważ sądzę, że wszyscy bohaterowie Pani książki, z mniejszym lub większym powodzeniem, grają w przetrwanie. Mówiąc inaczej: czytając „Ma być czysto”, miałam wrażenie – nasilające się z każdą sekwencją zdarzeń, a nawet każdą pojedynczą sceną – że wchodzę na poligon społecznej akceptacji…
To prawda, w „Ma być czysto” bohaterowie walczą – jednak nie na wspólnym poligonie, ale wielu różnych. Nie jestem pewna, czy zakładają, że ktokolwiek z nich wygra lub przegra, bo raczej nie biorą pod uwagę, że gdzieś czeka zakończenie. To jest raczej taka improwizacja bez bliżej określonego celu, co wprowadza jeszcze większy zamęt.
Starałam się moich bohaterów wystawić na różne poligony społecznej akceptacji nie tylko po to, aby się nad nimi pastwić i patrzeć, jak się męczą, gdy inni poddają ich ocenie, ale żeby pokazać, jak w przeróżny sposób sobie radzą. Oczekiwania wobec każdego z nich są zupełnie inne, a oni czasem – moim zdaniem, w jakiś sposób nonkonformistycznie – im się nie poddają.
Jedni walczą o uwagę czy akceptację, inni o to, żeby nie trafić do ośrodka wychowawczego. Ale wydaje mi się, że faktycznie „przetrwanie” – chociaż brzmi dosyć dramatycznie – to bardziej autentyczna kategoria niż „zwycięstwo” czy „klęska”. Znajduje się gdzieś pomiędzy, a bohaterowie powieści nie zmierzają do żadnego z tych biegunów. Na co dzień częściej odwołujemy się do tych kategorii „zwycięstwo” – „klęska”, szukamy jakichś wskaźników satysfakcji, a przecież tak naprawdę częściej żyjemy w stanie przejściowym.
Poza tym z czym wiąże się zwycięstwo i jaką cenę trzeba za nie płacić? Sami zbyt często godzimy się na dosyć prymitywne, ilościowe skale, które miałyby nas określać. Dorośli sobie to zmierzą dochodami czy dobrami symbolicznymi, a młodzież ilością followersów czy lajkami.
Moi bohaterowie są ciągle wystawieni na ocenę, ale zdarzają się w ich życiu momenty zwrotne, kiedy lekceważą te wyśrubowane, często sprzeczne oczekiwania. Widzą, że pomiędzy „zwycięstwem” a „przegraną” jest wiele innych opcji niż „przetrwanie”.
Pisząc książkę, zastanawiam się nad tym, jak wiele dzieci od małego wychowuje się do zwycięstwa lub klęski.
Jak w tym świecie działa klasowość?
Kierunkuje, wpływa na aspiracje, często – choć nie zawsze – determinuje przyszłość. Starałam się jednak zostawić to socjologii, a poprzez prozę zobaczyć i pokazać trochę inaczej. Oczywiście posiłkuję się klasowością – ale nie chcę, aby była jedynie błędnym kołem czy nośnikiem stereotypów. Pisałam „Ma być czysto” trochę wkurzona na to, że w wielu książkach bohaterowie, którzy mają problemy, są odbierani przez pryzmat patologii czy wyuczonej bezradności. Albo że robi się z nich ofiary, co też jest drogą do unieważniania ich podmiotowości.
A przecież gdyby spojrzeć na nich inaczej – na przykład na Oliwkę, która ma wiele zdolności, jest sprytna, ma poczucie humoru, do tego radzi sobie z różnymi obowiązkami jak opieka nad rodzeństwem – to oni mają bardzo ciekawe, złożone osobowości i jest wiele rzeczy, których można by się było od nich uczyć. Mają wiele cech, których ze świecą szukać u wielu bohaterów z klasy średniej. Rzadko dramatyzują – są w pewien sposób solidnie zbudowani, jakkolwiek dziwacznie by ta solidność nie brzmiała.
Wiem, że w Polsce nierówności społeczne się dziedziczy, ale to nie oznacza, że zawsze tak jest i że literatura nie powinna jakoś tego inaczej opisywać, podważać. Oczywiście bez estetyzacji biedy i godzenia się na nierówności społeczne. Jakoś jednak spojrzeć inaczej, nie wykluczać wykluczanych jeszcze bardziej. Zazwyczaj nie jest im potrzebne nasze współczucie.
Pani powieść to zapis ustawicznego eksperymentowania w obrębie społeczeństwa. W obrębie narracji testowane są zasadniczo dwie kwestie: model rodziny (wadliwość jego dotychczasowej konstrukcji, jej uszkodzenia, widzimy w „Ma być czysto”, ale też w sporej części współczesnej prozy polskiej) oraz problematyczny styk rzeczywistości realnej z wirtualną. Zacznijmy może od pierwszej – tradycyjny model ulega awarii, wobec czego „rodzinę” trzeba skonstruować na nowo.
Nic, tylko czekać, ale wyłonią się patchworkowi coache i nas zbombardują nowymi receptami w zakresie konstrukcji rodziny. Żartuję. W książce piszę o „wybuchu rodziny nuklearnej”. W zasadzie to chyba bardziej podaję w wątpliwość sztuczne, pozorne i pewne modele życia, niż problematyzuję te trudne, w jakimś sensie nowe. Wiele wysiłku wymaga wchodzenie w nieoczywiste role, budowanie więzi innego rodzaju niż w rodzinie 2+2.
Zawsze mnie ciekawiły takie relacje i wydawały mi się wyjątkowo wymagające – miłość wobec kogoś, kto znajduje się w „szarej strefie”, pozostaje symbolicznie niewidoczny dla otoczenia społecznego i instytucji. Tak często zdarza się w przyjaźni, która bywa głębsza niż niektóre rodzinne relacje.
Eksperyment drugi dotyczy zwłaszcza młodego pokolenia: chodzi o nowy rodzaj uspołecznienia, rozgrywający się jednocześnie w świecie realnym (szkoła, imprezy) i wirtualnym (media społecznościowe). Młodzi bohaterowie budują relację za pośrednictwem obu. Rozpoznają reguły (jedną z moich ulubionych sekwencji jest ta, kiedy dziewczyny wrzucają swoje zdjęcie z przewrotnym komentarzem do sieci, obserwują, czekają na lajki, a widząc, że nie ma informacji zwrotnej, pytają same siebie: „kasujemy?”), testują, co wolno w każdym ze światów. Jak się odnajdują – i jakie ponoszą konsekwencje?
Nowe media są z pewnością przełomowym narzędziem i na ich przykładzie można wielu sprawom się przyjrzeć czy używając języka mediów społecznościowych, opisać pewne zjawiska. Oczywiście zazwyczaj wychodzi to w trochę przerysowany sposób, bo portale społecznościowe to „powierzchnia”. Komunikaty rządzą się tutaj innymi prawami. Nowe media nie są jednak same w sobie przyczyną ogromnej przemiany relacji międzyludzkich. Nie przeceniam ich wpływu na nasze życie, chociaż są bardzo ważne i dają nowe możliwości. Choćby upływanie czasu z siecią i bez sieci jest inne. Wiem, bo byłam w czasie ostatnich wakacji przez tydzień z młodzieżą w miejscu bez Wi-Fi!
Młodzi często testują w wirtualnej rzeczywistości, jacy są, jacy chcieliby być – i czują się dziwnie, kiedy taka okazja znika.
Są też oczywiście ciemne strony. Ciekawą uwagę miała ostatnio Olga Tokarczuk, która mówiła o tym, jak hejt w sieci oddziałuje na ciało – ono odbiera atak wirtualny podobnie jak atak fizyczny. Młodzi – i nie tylko młodzi, bo dorośli przecież też – mają różne reakcje na takie zagrożenie. Ale w świecie wirtualnym czy realnym (zresztą one przecież się zlały) osoby wrażliwe w dalszym ciągu będą się martwić, czy kogoś nie krzywdzą słowem albo same nie widzą siebie jako ofiar. Ilu ludzi, tyle rodzajów odporności.
Chyba ciężko tutaj o jakąś regułę czy precyzyjne określenie, jak nowe media nas zmieniły. Ale z pewnością młodzież czuje się w nich najzwyczajniej na świecie. Od najmłodszych lat im towarzyszą, więc oni od urodzenia żyją w przyzwyczajeni do tego, co my nazywamy „przemianą mediów”.
Istotny jest fakt, że oba te eksperymenty działają w laboratorium języka. Takich momentów w powieści jest wiele, na przykład bohaterowie orientują się, że nie istnieją słowa na oddanie niektórych relacji – Julka określa Magdę „Magcoch”, kiedy nie odnajduje słowa ilustrującego status partnerki ojca. Albo rzeczywistość wirtualna rządzi się innymi regułami komunikacji (wiele uwagi przywiązywać trzeba np. do odpowiedniego hashtaga, żeby post zebrał satysfakcjonującą ilość lajków). Można poradzić sobie z niewystarczalnością języka?
Języka zawsze nam będzie brakować i zawsze będziemy musieli używać wyobraźni, aby go odświeżać, wymyślać. On może zarówno poprzedzać rzeczywistość, jak i za nią nie nadążać.
Co do nowych mediów i ich reguł językowych, wydaje mi się – przynajmniej na gruncie literatury – że nie warto sztucznie ich przerysowywać czy wyolbrzymiać. Język nowych mediów i tak już jest dosyć mało subtelny. Można się na nim opierać, ale należy próbować jakoś to urefleksyjnić, zobaczyć, co działa na wyobraźnię, co wywołuje ciekawe skojarzenia albo dobrze brzmi. Nie chodzi oczywiście o konkretne słowa. Zapożyczenia towarzyszą nam od zawsze i ubolewanie nad ubożeniem języka jest trochę daremne. Chodzi natomiast o rytuały komunikacyjne, szybkość odpowiedzi, rodzaj reakcji.
W „Ma być czysto” nie chciałam z tego nowego języka kpić lub wyśmiewać czy pouczać osoby posługujące się nim. Nie chciałam też go szczególnie stylizować, tylko jakoś przyjrzeć się temu, jak można się komunikować i zobaczyć, jak to wpływa na relacje bohaterów. Nie czerpię przyjemności z obnażania błędów językowych czy tego, że ktoś wyraża się mniej składnie bądź skrótowo. To ma swój urok.
Poza tym język pozwala na stwarzanie pewnych kodów. W mojej książce użyłam na przykład słowa „hatifnackie” (jako określenia, które rzekomo stosują pracownicy socjalni, opisując osiedla, na których mieszkają biedni ludzie) – ono oczywiście nie istnieje w obiegu, ale chciałam zrobić taki eksperyment, wprowadzić coś nowego. I na dwóch spotkaniach o książce posługiwano się tym słowem i ja sama zaczęłam je stosować jako skrót myślowy. Ale w gruncie rzeczy to nie był żart czy próba zmylenia czytelnika, tylko właśnie eksperyment. Codziennie do sieci trafiają nowe zwroty, typu „zaorane”, „ale rak” i tak dalej. Te mody językowe szybko się zmieniają i nie ma znaczenia, kto jest ich autorem. Tak samo jak nie miało w gruncie rzeczy znaczenia, że w swojej książce użyłam fragmentów piosenki własnego autorstwa, a kojarzy się ona jakoś automatycznie z jednym, popularnym zespołem nieprzebierającym w słowach.
Eksperymentowanie bohaterów w obrębie powieściowej rzeczywistości przynosi intrygujące wnioski. Kapitalne zdanie końcowe – „[…] Oliwka przypominała sobie, co w nim lubi najbardziej – jest wymyślony, więc bezpieczny. Szkoda, że cała reszta jest na serio” – odsłania strategię, którą odkrywa młode pokolenie: należy podstawiać pozór (używam tego słowa niewartościująco) w miejsce realności. Odpowiednim słowem do nazwania tej strategii wydało mi się „fingowanie” – ze względu na swoją dwuznaczność: z jednej strony to zmyślanie, udawanie, z drugiej – wytwarzanie świata, jego kształtowanie i wymyślanie…
Owszem, fingujemy. Oczywiście można to wykorzystywać instrumentalnie, ale częściej taka strategia służy do jakiegoś rodzaju ucieczki, szukania ukojenia. Dlatego bardziej mnie zastanawia przyczyna fingowania niż sam fakt, że tak jest.
To zdanie o Oliwii ma też podkreślać jej skłonność do niepohamowanych wyobrażeń – co łączy się z jej wiekiem, pewnym etapem rozwoju. Ale ona już przeczuwa, że pewnych rzeczy nie wprowadzi w życie i to są mrzonki, których tak naprawdę nawet by nie chciała. Jest w tym jakiś smutek, ale i rodzaj dojrzałości.
Z drugiej strony można też mówić o pozorach, które nas krzywdzą. Wiele osób dorosłych – a nie tylko młodych – żyje, nie wykraczając z pewnych ram, które dają im poczucie bezpieczeństwa. Wtedy łatwo można się stać zakładnikiem swojej wyobraźni i niespełnionych marzeń. Albo, co jeszcze gorsze, wmawiać sobie, że marzenia innych są nasze i brnąć w te pozory.
Jak Pani doświadczenie w pracy z młodzieżą wpłynęło na koncepcję powieści, jej kształt?
Na pewno wątek młodzieżowy był dla mnie szalenie ważny, kluczowy. Bo w naszej kulturze mamy raczej lekceważący stosunek do dojrzewania i rzadko traktujemy takich bohaterów poważnie. Nie chciałam opisać dziwacznych, sztucznych wyobrażeń o młodych ludziach. Osoby, o których piszę, to nie „jakieś” pokolenie, nie „gimbaza”, ale konkretni bohaterowie z bagażem doświadczeń i problemami, jakich nie da się łatwo zuniwersalizować. Jednak cała historia – szczególnie Oliwii – opisana w powieści wydaje mi się bliska rzeczywistości nastolatków, którą znam. Napisałam o nich, bo ich głos jest ważny, a rzadko słyszalny. A przecież żyją wśród nas. Okres dojrzewania to moment, który czasami rodzice chcą „przeczekać”, a przecież jest szalenie istotny dla rozwoju! Sami, już jako dorosłe osoby, pamiętamy mnóstwo ważnych, burzliwych momentów ze swojego nastoletniego życia. Ono nie jest białą plamą na życiorysie, tylko jego istotnym elementem, bez którego nie możemy stać się dojrzali. Dlatego nie można go lekceważyć.
Lidia Ostałowska napisała o książce pięknie i celnie, że „sporo brudu, choć ma być czysto”. Jednym z najsilniej działających na bohaterów afektów jest wstyd. Działa on w zasadzie we wszystkich kierunkach – co widać w scenie pierwszej randki Usziego i Julki, i zaraz potem pierwszej wizyty w domu dziewczyny. Oboje wstydzą się tego, że nie należą do świata tego drugiego (ona, że ma ładny i czysty dom; on, że ma dziurawe skarpetki i nie mówi takim językiem jak ona). W zasadzie wstyd zagarnia świat bohaterów powieści. A jeśli tak, to „sporo wstydu, choć ma być…”?
Nie wiem, jak ma być – ale na pewno żyjemy w czasach, w których zbyt często wstydzimy się rzeczy, jakie nie powinny być wstydliwe, i na odwrót – lekceważymy i wyśmiewamy to, co mogłoby być uznane za ważne. Moi bohaterowi często muszą wstydzić się za rzeczy, na które nie mają wpływu. Wstyd jest uczuciem, które rodzi się z poczucia bycia gorszym. Może mieć różne podłoże. Od biedy, poprzez kompleksy, kończąc na wstydzie, który uniemożliwia zaangażowanie czy wrażliwości, bo jeszcze się wyjdzie na kogoś żałosnego, bez dystansu. Ale wstyd jakoś jeszcze można ukryć. Zazwyczaj się to udaje, co nie oznacza, że poczucie wstydu znika. Nie bez powodu mówi się, że XX wiek to wiek strachu, a XXI jest wiekiem wstydu.
Anna Cieplak znalazła się w gronie nominowanych do Nagrody – Stypendium im. Stanisława Barańczaka. Ogłoszenie laureata – 19 maja 2017.