Archiwum
27.09.2016

Wokół nowych słuchowisk, cz. 1: science fiction po polsku

Marek S. Bochniarz
Rozmowy

I. bajka SF | „Droga do Tarszisz” Krysi Zalewskiej i Filipa Kalinowskiego

„Gdzie opadną moje kości? / Lewa płetwa opada. / Gdzie opadnie prawa płetwa? / Skoro wszechświat nie ma dna” – melancholijnie i delikatnie śpiewa Krysia Zalewska na początku „Drogi do Tarszisz”, niejako budząc kosmonautę Vadima ze snu. Rozpoczyna się akcja bajki: wycinka in medias res z dalekich kosmicznych podróży. Bohater znajduje się w permanentnym stanie „drogi do”. Symptomatyczne jest to, że wyruszył w absurdalnie długi rejs w kierunku gwiazdy o enigmatycznej nazwie SIGMA/607/TAR_SZISZ. W sumie po co? – Co z tego, że Vadim ma służbowo wyznaczony cel i określony kurs? Jak każdy musi odnaleźć własną drogę – wyjaśnia Zalewska. Jako badaczka rosyjskiej filozofii srebrnego wieku, czytelniczka Lema i opowiadań chasydzkich, podróż bohatera Zalewska potraktowała symbolicznie, odwołując się do wielu tropów.

– Szkoda, że gdy Tarkowski ekranizował „Solaris”, to zachował kostium SF. „Stalker” jest o tyle lepszy, że w nim z tej stylistyki zrezygnował. Z kolei u samego Lema lubię ten sztafaż. Nie wtedy, gdy opisuje on nowy lepszy świat, ale taki, w którym wszystko, choćby rakiety, jest już bardzo stare i zwyczajne. Pokazuje to, że roboty n-tej generacji ulegają takiej samej przemijalności jak nasza rzeczywistość. Gdy w świecie SF ciekną baterie, to u nas liście spadają z drzew – opisuje Zalewska.

W „Drodze do Tarszisz” autorka daje upust swojej fascynacji „Moby Dickiem” i prozą Josepha Conrada, rozbudowując opisy statku kosmicznego o metafory akwaryczne. Podczas odsłuchu mamy często wrażenie, jakby Vadim podróżował statkiem po pełnym morzu: „Od dziobu po ogon wieje wiatr. Omija wentylatory i ciągnie korytarzem jak wielką tchawicą”; „Dziwne uczucie – zaczął łapać równowagę dopiero, gdy wyobraził sobie, że chodzi po pokładzie okrętu. Widać ocean dziś niespokojny”.

Wydane na kasecie magnetofonowej słuchowisko jest ziszczeniem marzenia kogoś, kto tęskni do fantastyki złotej ery i autorów poruszających dylematy humanistyki w wyrafinowanej formie. Stąd bierze się podobieństwo do prozy Lema, który jest chyba pisarzem bardziej popularnym wśród filozofów niż fanów fantastyki naukowej.

– „Test pilota Pirxa” z 1978 roku to – patrząc na światową kinematografię science-fiction – film… dosyć specyficzny. Niewiele się w nim dzieje i dla wielu widzów będzie on przez to nieco nużący, ale wydaje mi się, że właśnie w tym nieśpiesznym rytmie udało się jego autorom zawrzeć bardzo dużo z Lema. Jednocześnie przez to przegadanie i brak efektów specjalnych jest znakiem czasów, kosmiczną epopeją czasów niedoboru, co – nie do końca zamierzenie – pasuje jak ulał, bo SF według Lema też było przecież przegadane, filozoficzne i rozgrywało się bardziej w głowie niż w statku kosmicznym – przyznaje Kalinowski*.

Zalewska i Kalinowski od dawna planowali stworzyć coś razem, dlatego ich podejście do poetyki słuchowiska nie jest szkolną realizacją konkretnych zasad. Jeśli średnia długość typowego dramatu radiowego wynosi niewiele ponad 40 minut, to „Drogę do Tarszisz” charakteryzuje znaczna skrótowość. Dlatego określają je mianem bajki SF, do której dobrze pasuje wydawnictwo na taśmie MC i okładka o minimalistycznej grafice.

– W latach 50. czy 60. ludzie nie wiedzieli do końca, co robić z tymi dziwnymi, mechanicznymi dźwiękami, które zaczęły się pojawiać wraz z pierwszymi generatorami. Wówczas nie było jeszcze syntezatora, na którym można było zagrać konkretną melodię. Dostępne były tylko urządzenia strojone pod jedną tonację i to one burczały jednostajnie w G albo F. Elektronika – poza obiegiem akademickim, w którym co bardziej progresywnie myślący kompozytorzy eksperymentowali z nowymi narzędziami – była wykorzystywana wówczas jako soundtracki do filmów SF, jingle do radia albo traktowana jako muzyka dla dzieci. Większość ludzi nie uznawała jej zresztą za pełnoprawną muzykę, tylko za jakieś dziwne nieskoordynowane wizgi elektronicznych narzędzi – streszcza Kalinowski.

Jako pioniera w popularyzacji muzyki elektronicznej muzyk wskazuje BBC Radiophonic Workshop, w którym powstała oprawa dźwiękowa do „Doktora Who” i wiele słuchowisk SF, wydanych na taśmach MC, jak na przykład: „Fundacja” Asimova, „Wojna światów” czy „Dzień Tryfidów”. A co robili Polacy?

– Choć nad Wisłą powstawało bardzo wiele słuchowisk, bajek dźwiękowych i innych form literacko-muzycznych, science-fiction nigdy nie było w łaskach ich twórców. Właściwie jedynym przykładem fantastyczno-naukowych nagrań, jaki przychodzi mi teraz do głowy, jest „Pan Kleks w kosmosie” – płyta ważna, bo pionierska na polu krajowego electro, synth-popu czy nawet hip-hopu. Ale niewykluczone, że gdzieś się czają jeszcze jakieś nieodkryte przeze mnie międzygwiezdne słuchowiska, bo powstawało w tamtym czasie naprawdę dużo bardzo dziwnych płyt. Dopiero niedawno na przykład trafiłem na nieco rasistowską – jak na dzisiejsze standardy – „Hebanową baśń” o „leniwych murzynach” z Harlemu. Muzykę do tego zrobili polscy jazzmani. I jest to wyjątkowo ciekawy obraz tego, jak czasach w PRL-u wyobrażaliśmy sobie Nowy Jork – śmieje się Kalinowski.

Muzycznie bogata i pełna trzasków „Droga do Tarszisz” oddaje jego zamiłowanie do kolażowego posługiwanie się płytami winylowymi, którymi manipulował, cofając nagrania, zwalniając czy wycinając mikrofragmenty i klejąc je w szersze całości, uzupełniane syntezatorem i generowanymi dźwiękami.

II. operowy audio-komiks | „Robot Czarek” Kamila Szuszkiewicza

„Wszyscy wiedzą. Moja żona nie wie. Młodsza córka nie wie. Starsza córka wie. Wszyscy inni wiedzą” – tak zastraszony robot Czarek streszcza, co kto o nim wie.

Gęsty muzycznie i dość ofensywny dla słuchacza „Robot Czarek” to efekt formalnego eksperymentu – bądź wyzwania – jakiego podjął się Kamil Suszkiewicz, sięgając po niewdzięczną poetykę syntezatorów mowy. I tak jak dana technika malarska niejako wyznacza określone tematy, tak muzyk dopasował do wybranego przez siebie środka motyw przewodni – zaburzeń tożsamości.

– Słuchałem bardzo nieudolnego rapu. Jakiś gimnazjalista się nie wyrabiał i miał strasznie pocięty wokal, żeby zmieścić się w bicie. A jeśli coś jest źle pocięte i niechlujnie poklejone, to brzmi wtedy jak syntezator mowy. Pomyślałem, że trzeba by sprawdzić, jakie są jego możliwości. Syntezator mowy przecież nie rozumie, co czyta. Jeśli zdanie będzie miało szyk przestawny albo napiszemy zbyt długie – przeczyta je nieudolnie – kwituje Szuszkiewicz.

Po ukończeniu nagrania nie był pewien, na ile materiał będzie komunikatywny dla słuchaczy. Dlatego rozesłał album do różnych ludzi, którzy – jak się okazało się – nie zawsze byli w stanie rozszyfrować, co miały im do przekazania syntezatory mowy. Ostatecznie nie miało to tak dużego znaczenia. – Ten tekst jest trochę jak audio-komiks – odbiera się go podobnie jak podczas lektury komiksu, którego język znasz, ale nie do końca. Można jednak dojść do sensu za pomocą kontekstu. A nawet jeśli czegoś się nie wie – nic się stanie – przyznaje artysta. Zacieranie klarowności przekazu działa zresztą tak, że coraz uważniej wsłuchujemy się w narrację, odrywając się od świata. I przeżywamy z Czarkiem jego popadanie w paranoję – bądź pułapkę.

Aby ułatwić odbiór, Szuszkiewicz dołączył do albumu libretto, bardziej zbliżając swoje słuchowisko do poetyki operowej. Gdy w procesie redukcji usuwał wszystkie zbędne zdania, w zamian budował serie powtórzeń, działających jak refreny. Jeśli przeczytamy libretto, to odkryjemy, że opowieść jest – jak to w operze – dość prosta i odwołuje się w dużym stopniu do naszych emocji. Dopiero muzyka (wbrew pozorom – nie tylko elektroniczna) i zabawa syntezatorami mowy tworzą klaustrofobiczną atmosferę słuchowiska.

Nie muszę być miły dla robota”

Tytułowy bohater ma wrażenie, że jest robotem. Ta świadomość przebudowuje jego codzienny pejzaż i relacje międzyludzkie. Oto nagle ludzie dzielą się na tych, którzy wiedzą o jego byciu robotem (i go prześladują) i tych, którzy nie mają o tym pojęcia. Sztafaż science-fiction opiera się głównie na tym, że sięgamy po to słuchowisko z myślą, iż odkryjemy w nim wyznania robota. Bohater zresztą działa niejako według praw robotyki, które niegdyś obmyślił Asimov. Nie może krzywdzić ludzi. Te prawa jednak nie mówią nic o tym, jak ma się odnosić do tych, których będzie postrzegać jako roboty. I tu pojawia się wentyl bezpieczeństwa przygotowany na sytuacje, gdy chce kogoś zranić.

– Lubię, jak coś jest ambiwalentne. Dlatego wszystko zależy od tego, jak będziesz to chciał zinterpretować. Być może Czarek jest chory psychicznie? Lub jest prześladowanym robotem? A może jedno i drugie? – zastanawia się muzyk.

Jako frapujący kontekst Szuszkiewicz wskazuje monumentalną PRL-owską powieść Jerzego Krzysztonia „Obłęd”, opartą na doświadczeniach autora, który cierpiał na schizofrenię. W pewnym momencie bohater uznaje, że ludzie ubrani na niebiesko mu sprzyjają, a ubrani na czerwono – ścigają go.

– Gdy jest przekonany, że międzynarodówka mózgów zamierza porwać jego żonę i córkę, aby je torturować i wydobyć od nich informacje, postanawia je zabić, by oszczędzić im cierpień. Nie chce tego robić, ale musi. Rozmyśla o tym, gdy kroi warzywa na kolację w swoim mieszkaniu w blokowisku. Tego wieczoru jego córka licealistka wyszła na koncert, a on płacze – bo wie, że musi je zabić, krojąc cebulę. Żona stoi obokm i nic z jego wewnętrznych rozterek nie rozumie – streszcza Szuszkiewicz. Kim jest zatem robot Czarek – czy tylko tym, co „ma napisane w kodzie”?

III. superprodukcja z Lemoteki | „Niezwyciężony” Stanisława Lema jako audiobook

„Kochani, w związku ze zmianą kierunku polskiej polityki uznaliśmy za nieodzowne dorzucić swoje trzy grosze. Przez Lema bliżej do Orwella. Poza tym w nadchodzących czasach trzeba będzie od czasu do czasu zażyć odświeżającej wycieczki w kosmos. Dla zdrowia umysłu” – tak osobne wydanie płyty z muzyką do audiobooka „Niezwyciężony” wyjaśnia zespół Ścianka.

Audiobook to zresztą trochę niefortunne określenie, bo z całej serii nagrań audio prozy Stanisława Lema (Lemoteki, która ponoć do końca 2017 roku ma objąć wszystkie powieści tego autora), „Niezwyciężonego” z 2013 roku wyróżnia rozmach realizatorski. Siedmiogodzinne słuchowisko w reżyserii Grzegorza Pawlaka z narracją Krystyny Czubówny ma dialogi z powieści rozłożone na różne głosy (m.in. Daniel Olbrychski, Marcin Kowalczyk czy Eryk Lubos), a efekty dźwiękowe zostały zrealizowane w technice binauralnej.

Potencjał odczytywania literatury fantastycznonaukowej w coraz to nowych kontekstach – a także problematyczność Lema, którego twórczość trudno byłoby zaadaptować na potrzeby obecnej polityki kulturalnej ukazał zespół Ścianka. Muzycy stworzyli soundtrack do „Niezwyciężonego”, a pod koniec ubiegłego roku wydali osobną płytę z materiałem z audiobooka i ruszyli z nim w trasę koncertową. Stanisława Lema określają jako „polskiego Żyda, cudowne dziecko z przedwojennego Lwowa, który wsławił się, pisząc książki o kosmosie i nie tylko”. Zabawne to zwłaszcza w kontekście roli Bogusława Lindy jako Władysława Strzemińskiego w „Powidokach” Andrzeja Wajdy i jego gorzkich słów: „Śmiałem się, mówiąc Andrzejowi, że znowu, po latach zrobiliśmy film moralnego niepokoju”.

I tak oto złota era polskiej fantastyki naukowej doskonale wpisuje się w naszą teraźniejszość.

Krysia Zalewska i Filip Kalinowski, „Droga do Tarszisz”, Latarnia Records 2014
Kamil Szuszkiewicz, „Robot Czarek”, Bôłt Records 2015
Krojc (Jakub Pokorski), „Pirx”, Inner Gun 2012
Krojc, „0101”, BDTA 2015
Stanisław Lem, „Niezwyciężony”, MDPL 2013
Ścianka „Niezwyciężony”. Muzyka do słuchowiska wg powieści Stanisława Lema o tym samym tytule, My Shit in Your Coffee 2015

* Grupa Organowa Krzysztofa Sadowskiego, „Na kosmodromie”, GAD Records 2015. To zremasterowana edycja programowego albumu jazzowego z 1972 roku. Na oryginalnej okładce płyty winylowej o tytułowej suicie można było przeczytać: „Potężny i jakże jeszcze tajemniczy dla nas Kosmos ilustruje melodia pełna spokoju, wewnętrznego ładu i dostojeństwa. Na początku otworu obrazuje ona marzenia i dążenia współczesnego człowieka do wyrwania się (może ucieczki?) z Ziemi”. W suicie, która do wykonań na żywo wymagała dużych sal koncertowych, nie zostały wykorzystane syntezatory, tak typowe dla „kosmicznych” utworów. Jeśli posłuchamy, być może emocjonalnie zrozumiemy polski futuryzm lat 70., kiedy premierę miał polsko-radziecki „Testu pilota Pirxa” Marka Piestraka.

alt