Archiwum
30.12.2015

Ballada w rytmie disco

Maciej Bogdański
Film

Stało się. W ostatnich latach polskie kino zaczęło bez skrupułów wykorzystywać najbardziej absurdalne toposy popkultury lat osiemdziesiątych, próbując w możliwie inteligentny sposób skomentować nasze narodowe przywiązanie do kiczu. Żaden z filmów nie umiał wznieść się ponad tę specyficzną konwencję, grzęznąc w banałach, które próbował wyśmiewać i w krzykliwości formy, przyćmiewającej miałką treść. Jeżeli „Yuma” i „Disco Polo” musiały jednak zaistnieć, aby na ich porażkach mogła narodzić się nowa jakość – warto było czekać. Proszę państwa: oto „Córki dancingu” – energetyczne, bezkompromisowe, inteligentne i technicznie wysmakowane; przywracające nadzieję, że we współczesnym kinie wciąż można sobie pozwolić na upust bezgranicznej wyobraźni, do tego z wysoce satysfakcjonującym rezultatem.

Złota i Srebrna, dwie młode siostry skrywające mroczną tajemnicę, pojawiają się w zaskakująco kolorowej Warszawie lat osiemdziesiątych i rozpoczynają pracę w zapyziałym klubie dancingowym, robiąc „chórki i striptizy”. Ich pierwsze kroki w brudnym i niemoralnym, ale przyciągającym zakazanymi uciechami świecie dorosłych, ukazane są w konwencji baśni inicjacyjnej, odwołującej się zarówno do tropów mitologii greckiej, mrocznej estetyki oryginalnych opowieści braci Grimm, jak i do romantycznego klimatu ballad narodowych wieszczy. To jednak dopiero początek stylistycznych wycieczek twórców – podstawą gatunkową jest tu przecież musical, zdjęcia często utrzymane są w estetyce niskobudżetowego kina grozy, a całość przyprawiono samoświadomym, ale nie popadającym w parodię humorem. Ekran co chwila eksploduje feerią krzykliwych barw, z głośników sączy się mocne elektroniczne disco, a za każdą ekstrawagancką sceną taneczną czai się kolejna, jeszcze bardziej efektowna. W teorii przypomina to idealną receptę na totalną kinową katastrofę. W praktyce sprawdza się znakomicie.

Przede wszystkim dlatego, że Agnieszka Smoczyńska odnajduje we wszystkich wykorzystywanych konwencjach wspólny punkt i podporządkowuje je samej opowieści. „Córki dancingu” to przede wszystkim film o młodości; młodości jako pierwotnej sile natury, której nie interesują polityczne podziały i skostniałe struktury społeczne. Obok hiperbolicznie emocjonalnych piosenek, świetnie balansujących na granicy kiczu i powagi, znajdziemy tu niepokojące sceny erotyczne, przypominające najlepsze dokonania Davida Cronenberga. Całość aż kipi od seksualnej energii, ale sam fizyczny akt pozostaje odrażający i nie przynosi oczekiwanego spełnienia. Nasze młode bohaterki odkrywają swoją cielesność, z każdą minutą stając się mniej niewinne, a ich zwierzęca natura coraz bardziej wychodzi na wierzch. Wkraczanie w dorosłość nie jest bynajmniej procesem przyjemnym, a czekający na dziewczyny świat też pozostawia wiele do życzenia. Chaotyczna narracja, bez pardonu zestawiająca ze sobą realizm i oniryzm, co rusz wprowadza widza w konsternację i każe zadawać pytania o prawdziwość przedstawianych nam zdarzeń. Dobrze współgra to z prostą symboliką – chociaż historia nie zwalnia ani na chwilę, łatwo możemy się odnaleźć w wyrazistych odniesieniach i znajomych kontekstach kulturowych. Gdzieś w całym tym zgiełku bohaterki przeżywają pierwsze miłości, próbują się buntować, na przemian zbliżają i oddalają się od siebie. Przed formalnym bałaganiarstwem broni jednak mocna ręka reżyserki.

Wszystko to byłoby na nic, gdyby techniczne wykonanie nie dorównywało wysokim ambicjom. Każdy element jednak dopięty jest tutaj na ostatni guzik. Kamera rzadko stoi w miejscu, rozlicznie stosuje się nietypowe zmiany ostrości, kolory drastycznie zmieniają się nie tylko w ramach jednej sceny, ale nawet jednego ujęcia. Muzyka wypełnia większość seansu i idealnie wpasowuje się w specyficzny klimat filmu, zapewniając oryginalne połączenie prostych melodii z ambitnymi aranżacjami. Kreacje aktorskie Marty Mazurek i Michaliny Olszańskiej, nieznanych jeszcze szerszej publiczności, zaskakują dojrzałością i wyczuciem konwencji, a bardziej rozpoznawalne twarze na drugim planie, z fenomenalną Kingą Preis na czele, odpowiednio wspomagają pierwszoplanowe popisy. Nie sposób nie docenić też wybitnego na tle naszych rodzimych produkcji montażu dźwięku – przyzwyczailiśmy się w końcu, że nawet dobrego polskiego filmu słucha się po prostu źle. Tutaj zrywa się z tą niechlubną tradycją; dialogi i muzyka zgrywają się świetnie, a niektóre zabiegi zaskakują niespotykaną u nas oryginalnością. „Córki dancingu” to wirtuozeria na najwyższym, jak najbardziej światowym poziomie, która wykorzystuje zaangażowany talent w najlepszy możliwy sposób.

Początkowe poczucie obcowania jedynie z oryginalną filmową zabawą słabnie wraz z biegiem czasu projekcji. Złota i Srebrna idą w kierunku dorosłości zupełnie innymi drogami; obie jednak dobitnie przekonują się o fałszu skrywanym za fasadą ckliwych piosenek popowych i hipokryzji zastanego świata dorosłych. Podskórny smutek całej opowieści, potęgowany przez subtelnie wprowadzane drugoplanowe wątki przemocy rodzinnej, zdrady, czy alkoholizmu, staje się oczywisty dopiero pod koniec, kiedy całość decyduje się uderzyć w tony melodramatu. Krew miesza się z łzami, postaci obracają się przeciwko sobie, a na ekranie zaczyna królować mocno kontrastująca z wcześniejszą ekstrawagancją biel. I ten ryzykowny pomysł sprawdza się jednak znakomicie. Od początku mamy przecież do czynienia ze swoistą baśnią dla dorosłych – mityczną historią o najwyższych wartościach i wzniosłych uczuciach. Patos i moralizatorstwo muszą zostać wprowadzone, aby filmowa układanka została ukończona. Dzięki temu nagle z poszarpanej narracji i nietypowej struktury wyłania się dzieło kompletne – pomimo natłoku pomysłów zupełnie konsekwentne i dogłębnie przemyślane. Widz może wyjść z kina usatysfakcjonowany.

Jeżeli oczywiście uda mu się wytrwać do napisów końcowych. „Córki dancingu”, pomimo dosyć rozległej kampanii reklamowej, nie są w żadnym razie skierowane do masowej widowni. To kino oparte na poetyce obrazu, mocno eksperymentalne, wymagające od odbiorcy skupienia i pewnej znajomości kulturowej. Dzięki temu też tak angażujące. W obliczu zbliżającego się końca roku i atmosfery podsumowań mogę z czystym sercem powiedzieć: „Córki dancingu” to jeden z najlepszych filmów roku. Tym bardziej cieszy, że polski. Pozostaje życzyć mu szczęścia na amerykańskim festiwalu w Sundance i szturmem pędzić do kin. Może w naszym małym filmowym światku znajdzie się więcej miejsca na takie perełki.

„Córki dancingu”
reż. Agnieszka Smoczyńska
premiera: 25.12.2015