Nowy tomik Katarzyny Fetlińskiej, „Sekstaśmy” jest książką wyrastającą, jak sądzę, z przeczuwanego bądź gotowego już przy „Glossolaliach” poetyckiego „projektu”. Nie mówię tutaj o konkretnych motywach i rozwiązaniach z „Glossolaliów”, które zostały powtórzone, przetworzone, rozwinięte albo pominięte w nowej książce, ale o pewien zamysł (realizowany częściowo przez improwizację), który teraz doszedł do głosu. Chodzi tu o głos w dosłownym znaczeniu: tym razem na tomik składają się 22 wiersze oraz płyta z nagraniami, w których owe teksty interpretowane są przez poetkę. Chciałoby się powiedzieć: autor ożywa i wraca do wierszy. Ale oczywiście nie jest tak łatwo, czy to z powodu nieoczywistości samego medium, czy ze względu na widmową wirtualność głosu, która współgra z logiką wierszy z „Sekstaśm” (o czym za chwilę).
Niemniej nie jest tak, że ów głos dał się łatwo spacyfikować i odesłać w przestrzeń całkiem abstrakcyjną – poszczególne teksty nie są po prostu czytane, lecz w sposób dla Fetlińskiej charakterystyczny, a przecież nadal nieoswojony i nieosłuchany, brawurowo wykonane. Należy przecież pamiętać, że głos to również ciało. To, które nakręca wibracje dźwięków i to, które nie może ze swojej strony pozostać na owe drżenia obojętne. Towarzyszy nam zatem podwójny akt: nie tylko akcji w stronę i wewnątrz wiersza, ale też całkiem zewnętrznych reakcji (czy jednak w przypadku poetyckiego głosu nadal możemy utrzymać takie granice?). Wypada zresztą wspomnieć, że wzajemne tarcia głosu i ciał to jakby trzeci, tym razem naoczny element tomiku. Premierze towarzyszą krótkie klipy przedstawiające reakcje osób związanych z powstaniem poszczególnych tekstów (w tomiku ma to odzwierciedlenie w postaci konkretnych dedykacji).
Taka piętrowość, rozgrywana na kilku płaszczyznach równocześnie, odsłania dynamikę tomiku. Skoro mowa o konkretnych osobach i sytuacjach, to i takie momenty oraz przestrzenie – zgoła codzienne, bliskie, osłuchane, niby znajome – odnajdziemy w wierszach. W związku z tym przesłuchujemy także całą gamę oklepanych klisz komunikacyjnych, w gruncie rzeczy zastępujących porozumienie: „Gdyby ojciec cię widział, byłby bardzo dumny” (s. 9), „zjedz, skarbie, chociaż mięso. A ziemniaczki zostaw” (s. 21), „koniecznie, ale to / koniecznie, po latach się zdzwonić” (s. 33). Dałoby się także odnaleźć pewne mikronarracje z mniej lub bardziej oczywistymi przebiegami zdarzeń, a jednak niewymagające wytężonego śledzenia („Wesołe Miasteczko”, „Ostre cięcie”, „Koleje losu”). Czy oznacza to, że Fetlińska postanowiła tym razem zmniejszyć stężenie słów w słowach, nasycając je zgoła odmiennymi niż w pierwszym tomiku składnikami, serwując, jak w tytule pierwszego wiersza „Sekstaśm”, obrazki wysokiej rozdzielczości? Oczywiście, że nie.
Ale trochę tak. W tym poniekąd cały urok „Sekstaśm” z całą ich świadomą potencjalnością: z jednej strony, częściowo reżyserowane, zapośredniczone przez medium, a z drugiej – intymne; należące do sfery własnej. Choć przecież gdy wyciekną do rąk czytelników, słuchaczy, podglądaczy, rozwiną się w rozmaite historie w sposób całkiem swobodny.
Takie tropy odnajdujemy we wspomnianym już wierszu, „High definition”, otwierającym zbiorek, gdzie tekstowa maszyna traci kontrolę nad swoim materiałem w dynamicznych ciągach sklejeń i repetycji, aż do ujawnienia tonu całego tomiku:
[…] Jesteśmy
Dla siebie stworzeni. Jesteśmy złudzeni. Od dawna
Monochromatyczni, zamknięci
Za szybą […]
musimy zaakceptować, że nie znajdziemy fikcji
w zębach ni w żadnej nocnej.transmisji. Ona jest wszystkim.
Pogrzebmy razem w ropie i w głowach, szukając
resztek. Rzeczywistych” (s. 5–6).
Świadome owej złudności, tytuły kolejnych wierszy podążają zgodnie z myślą pięknie krótkiej diagnozy, bowiem pojedyncze historie zostają wzięte w nawias odprysków ze spektaklu życia i mediów, jak na przykład w „awkwardfamilyphotos.com”, „Grobbing”, „Kuchennych rewolucjach” czy „Back to the future”. Wtóruje temu język momentami złudnie przejrzysty i oczywisty, a jednak przez nastawanie na jego foniczną warstwę szybko wytracający w czytelniku łatwowierność. Szczególnie gdy poetka prowadzi przez odsłuch pewnych dźwięków, frywolnie odrywających się od znaczeń słów i trafiających w inne miejsca, tworząc atmosferę przesunięcia głosu, dźwiękoczułych fajerwerków:
Cuggi, Estacada, egzotyczne owoce: pajpaje z rajskich wysp,
Tangerynki, grajfruty oblane rumieńcem, awokadła
Śliskie, w zielonkawych gruzłach jak beznogie ciała żab […] (s. 10).
To zaś sprawia, że komunikacja (także z samym/samą sobą) okazuje się zgoła niewydarzona, a bohaterowie tomiku żyją w efektach płynności i przypadkowej zmienności. Schizofreniczne próby zarówno powtórzenia i zachowania siebie, jak i pozostania niepowtarzalnym prowadzą do kolapsu – wpadnięcia w stan zawieszenia pomiędzy przeszłością a przyszłością („Jedyne, co zostało, / to plany, tęsknoty i radosne wizgi spadających samo-lotów”, s. 6), które odklejają się od człowieka i zaczynają żyć samosterownie, tyle że na ludzki rachunek. Stąd również kruchość granic między poszczególnymi wydarzeniami i wrażeniami, które, jak się wydaje, budują tożsamość bohaterów Fetlińskiej:
[…] Każda wewnątrz nosi jakieś własne trwanie […]
lecz zanim zdążymy objaśnić sobie kształt, w jaki wezbrały
nasze wnętrza, trzeba iść do łóżka, sekundować myślom,
gdy płyną w nas wspomnienia – urojone, wpół wyobrażane (s. 28).
Taka też pozostaje logika obrazu w „Sekstaśmach”. Początkowe punkty zaczepienia, wokół których organizują się wiersze, podlegają skokowym zmianom, przejściom i podmianom we frywolnym ruchu skojarzeń, jakby świadomość działała jedynie poprzez zmianę uwagi, podświetlając coraz to bardziej fantazyjne metamorfozy.
I wreszcie ciało, eksponowane przez Fetlińską w najrozmaitszych pozach. Mowa więc o ciele mocno erotycznym, a równocześnie śmiertelnym, jakby obu właściwościom towarzyszyła jedynie różnica wrażeń (podparta humorem słownych kalamburów, czego doskonałym przykładem jest wiersz „Grzybobranie”). Ponadto ciało uwikłane w ciągłą metamorfozę, reorganizujące się i pytające o własne granice (np. w „Kraksie”), w owym ruchu okazuje się w dużym stopniu bezwolne, funkcjonuje jedynie jako nośnik zdarzeń i doznań. Ale mimo tej kruchości i niepewności nadal pozostaje epistemologiczną czujką oraz formą kontaktu – z „zewnętrznymi” formami chaosu, ale też ciałem innej osoby („Terra Incognita”).
Fetlińska szuka więc rozwiązań, które nie będą w żadnym miejscu zastygać i opowiadać się za jakąkolwiek gotową formą. Koordynowane przeobrażenia, heterogeniczność i poszukiwanie luk – to być może daje pewną możliwość, aby jednoznacznie nie opaść w (resztkową) rzeczywistość, ale i nie ulotnić się w całkowitą fikcję. I być może o takie tymczasowe pomieszkiwanie, z nadzieją na kilka jeszcze ożyw(i)ających punktów zwrotnych, chodzi („czeka na jeszcze / kilka dobrych zwrotników”, s. 22). W tym chaosie tkwi zatem i pewna „obietnica” – interesująca, a, co najważniejsze, lekturowo absolutnie przyjemna i wyczerpująca.
Katarzyna Fetlińska, „Sekstaśmy”
Biuro Literackie
Wrocław 2015