Już przy samym wejściu do Art Stations Foundation wita nas znane z internetu wideo „The Dancing Queen at the Bus Stop”. Kobieta w średnim wieku, trochę zaniedbana, w workowatej niebieskiej kurtce czeka na przystanku, słuchając muzyki. Choć nie odrywa stóp od podłoża, jej korpus i dłonie wykonują drobne gesty. Z głośnika leci „Dancing Queen” Abby (czekająca na autobus najprawdopodobniej słucha tego utworu). Królowa Tańca jest świetna, ma doskonałe wyczucie rytmu, świetną, oszczędną ekspresję (powodowaną zapewne tym, że podryguje sobie w miejscu publicznym, przy ruchliwej ulicy). Ta prosta obserwacja z życia codziennego zawiera w sobie główne przesłanie całej wystawy o znamiennym tytule „Let’s Dance”. Afirmatywne, demokratyczne podejście do ruchu i tanecznej ekspresji jest głównym tematem wszystkich prac.
Wystawa „Let’s Dance”, składająca się głównie z prac wideo, wydaje się naturalnym przedłużeniem działalności Joanny Leśnierowskiej w poznańskim Starym Browarze. Jej autorski program „Stary Browar – Nowy Taniec”, który wykształcił nową generację polskich tancerzy (Pokolenie Solo), bazował między innymi na twórczym przetworzeniu dziedzictwa postmodern dance, kierunku, który narodził się w latach 60. w Ameryce.
Ruch tańca postmodern zupełnie zmienił podejście do zagadnienia ciała i choreografii. Tancerze już nie muszą katować się ćwiczeniami, dbać o wagę i niszczyć organizmu jak w balecie klasycznym. Na parkiet wchodzą ciała normalne, niedoskonałe. Ludzkie ciało w tańcu nie musi wyglądać jak z okładek kolorowych czasopism, a jednocześnie nadal jest piękne (spektakle Raimunda Hoghe są tu chyba najbardziej emblematycznym przykładem).
Postmodern dance zmieniło również obowiązujące podejście do choreografii. Każdy ludzki ruch jest już tańcem. Nie trzeba wykonywać skomplikowanych kroków i gestów, które korespondowałyby z rytmem muzyki. Najmniejszy gest dłoni czy codzienne fizyczne działania można już rozpatrywać jako taniec. Jedna z najsławniejszych choreografek i tancerek, Yvonne Rainer, której prace prezentowane są na wystawie, postulowała o brak wirtuozerii, linearnej narracji, emocjonalnego przeżywania, perfekcji choreograficznej. W oszczędnych i skupionych dziełach Rainer widać analityczne podejście do ruchu. Najmniejsze drgnienie palców może być odczytywane jako kolejny element choreografii, mający swoje znaczenie. „Let’s Dance” pokazuje wybrane, minimalistyczne prace Rainer, kontemplujące sam akt ruchu. Ciekawym przykładem jest dzieło Tony’ego Orrico „Accelerated Image: Yvonne Rainer’s Hand Movie” z 1966 roku. Film pokazuje ruchy dłoni, jakie Rainer improwizowała w szpitalu, po ciężkiej operacji. Orrico poprosił kompozytora, by każdy gest miał przypisany określony dźwięk. W ten sposób powstała minimalistyczna choreografia, która nie jest cielesną interpretacją muzyki – to właśnie ruch narzuca określony rytm i dźwięki.
Prace związane z dokonaniami Rainer kuratorzy wystawy: Joanna Leśnierowska, Agnieszka Sosnowska i Tomasz Plata połączyli z sztuką minima, prezentując jedno z dzieł Dana Flavina – prostą instalację świetlną. Ta strategia jest słuszna (w połowie XX wieku w Ameryce chyba wszyscy znaczący artyści wszystkich możliwych kierunków się znali), a jednocześnie została chyba za mało wykorzystana. Jedno dzieło Flavina kontrastuje z nagraniami wideo skupionymi na ruchu, ale obok dwóch żółtych lamp można przejść obojętnie. Prace nie mają podpisów z informacjami o dziele i artyście. „Let’s Dance” pokazuje, w jaki sposób taniec i sztuki wizualne obalają kanony i hierarchie, demokratyzują podejście do oglądania dzieł. Tak jak w ruchu ulicznym można dostrzec określoną, specyficzną choreografię, tak można uznać wszystko za niepotrzebny naddatek znaczenia do codziennych czynności i przedmiotów.
Drugie piętro wystawy pokazuje taniec w wersji glamour. Na ogromnym ekranie wyświetlane są teledyski najróżniejszych gwiazd: od Atoms for Peace po Beyoncé (słynny teledysk „Countdown”, w którym piosenkarka splagiatowała choreografię Anny Teresy De Keersmaeker, obecnej na zeszłorocznej Malcie). Inne prace to między innymi rejestracje pokazów mody, gdzie catwalk staje się parkietem do tworzenia coraz bardziej wymyślnych póz. Na tym piętrze znajdują się również fragmenty rejestracji spektakli – słynne „Shirtology” Jérôme’a Bela, jedno z tak zwanych „Durational pieces” Forced Entertainment. W „12 a.m. Awake & Looking Down” performerzy przez sześć godzin improwizują bez słów. Temat jest zapisany na kawałku kartonu, który trzyma partner. Spektakl można rozpatrywać jako ujawnienie teatralizacji tożsamości, a zarazem jako okrutną, długą, męczącą grę, w której liczą się pomysłowość i niewerbalny przekaz.
Jednym z najciekawszych i najdowcipniejszych pomysłów jest spektakl Frédérica Gies’a „Dance (Practicable)”. Na „Let’s Dance” umieszczony jest nagrany fragment spektaklu, ale w dniu wernisażu odbył się pokaz na żywo. Wernisażowa publiczność, trzymająca w dłoniach kieliszki wina z bankietu, patrzyła na brodatego tancerza, który rzucał się po scenie, wykonywał nieudolne fikołki, w kompletnej ciszy. Niektórzy wychodzili zażenowani, inni próbowali interpretować poszczególne sekwencje ruchu. Nagle Gies stanął i odtworzył całą choreografię, z tą różnicą, że z głośników leciało „Hung up” Madonny z albumu „Confessions on a Dance Floor”. Okazało się, że to, co w ciszy wygląda jak nieudolny eksperyment artystyczny i nieskoordynowana improwizacja, z podłożoną muzyką jest idealnie dopracowaną, rytmiczną choreografią. Spektakl dotyczył nie tylko problemu oryginalności samej partytury ruchowej, ale również tego, w jaki sposób kształtuje się percepcja tańca, jakie są przyzwyczajenia widza wobec określonych form choreograficznych. Wpływ muzyki może zmienić narrację ruchową, nadać jej dodatkowe znaczenie.
Na ostatnim piętrze ekspozycji na ziemi rozłożone są dziesiątki obręczy do hula-hoop. Można samemu kręcić, można też naśladować Suat Ling Chua, bohaterkę pracy „Rooftop Routine” Christiana Jankowskiego, która codziennie wchodziła na dach swojego budynku i ćwiczyła z hula-hoopem. Obok tej pracy znajdują się również inne, które podejmują zagadnienia gimnastyki i treningu ciała (w znaczeniu fizycznym i społecznym).
W pracy „Cheerleaderka” Katarzyna Kozyra, ubrana niczym rasowa „pomponiara”, śpiewa „What you waiting for” Gwen Stefani. Fałszuje niemiłosiernie, a swoją niezbyt skomplikowaną choreografię wykonuje w męskiej szatni obok prężących się, półnagich męskich ciał. Przebierające się „byczki” zupełnie nie zwracają na nią uwagi. Dopiero w finale wideo Kozyra w monstrualnym kostiumie, który sprawia, że wygląda jak Wenus z Willendorfu, kroczy dumnie po ławce, a ubrani w stringi sportowcy salutują jej. Później artystka robi to samo, naga, jedynie z doczepionym penisem. Praca, obecna również na wystawie „Gender w sztuce” w Krakowskim MOCAK-u, jest nie tylko grą z homospołecznym nastojem męskiej szatni czy obrazem opresyjności modelu męskiej tożsamości, która kształtuje również kulturowe wzorce kobiecości. „Cheerleaderkę”, mimo licznych skojarzeń krytycznych, można rozpatrywać także jako swoistą afirmację cielesności. Nagie ciało artystki, zderzone z idealnie wyrzeźbionymi mężczyznami, jest elementem rozsadzającym normy kulturowe. Męski, samczy dyskurs zostaje poddany intymizacji (szatnia) i redefinicji. Kobiece ciało z doczepionym penisem (symboliczna androgynia?) bierze we władanie przestrzeń przeznaczoną dla mężczyzn i narzuca swoje warunki.
„Let’s Dance” to wystawa przepełniona pozytywną energią, zachęcająca do rozpatrywania każdego ruchu jako tańca. Poprzez ukazanie różnorodnych form obecności ruchu w naszym życiu, niestety, zatraca się potencjał problemowy wystawy. Chociaż dostajemy niemal wszystko – od tak zwanej sztuki wysokiej po „filmiki z internetu” – i spotykamy się z ogromną ilością zagadnień, to brakuje w „Let’s Dance” analitycznego spojrzenia na poszczególne zagadnienia związane z tańcem. Może to pomysł na kolejne, mniejsze wystawy?
„Let’s Dance”
kuratorzy: Joanna Leśnierowska, Agnieszka Sosnowska, Tomasz Plata
Poznań, Art Stations Foundation
20.06. – 18.10.2015