Archiwum
02.04.2015

Przeciwko miejskiej mitologii

Katarzyna Trzeciak
Literatura

21 marca, południe, Park Krakowski w centrum miasta. Na pierwszym planie kolorowe transparenty, informujące, że drzewa z parku muszą zostać na swoim miejscu. Muszą, choć tego dnia nie było to wcale oczywiste w związku z projektem budowy czterokondygnacyjnego parkingu podziemnego w miejscu parku. Parking w jednym z bardziej newralgicznych punktów Krakowa miałby rozwiązać podstawowe dla tego miasta trudności poruszających się po nim samochodów. Jednak duże parkingi w centrum miasta już są i – jak twierdzą przeciwnicy najnowszej propozycji inwestycyjnej – świecą pustkami, tworząc betonowe pustynie; opustoszałe wyspy, które w upalne dni zalewają otoczenie falami ciepła. Park Krakowski miałby się stać kolejną taką betonową pustynią, „zamieniającą ulice w bezkształtne rozlewisko”; kolejną „pustą połacią” w centrum miasta.

Te dwa, ujęte w cudzysłów określenia, pochodzą od Jane Jacobs z przetłumaczonej niedawno na język polski książki „Śmierci i życia wielkich miast Ameryki”, napisanej w 1961 roku. Fakt, że pozwalają adekwatnie określać dzisiejszą sytuację polskich miast, nie jest zaskoczeniem. Pomysły amerykańskiej architektki, aktywistki i zaciekłej przeciwniczki modernistycznej organizacji miast, sygnowanej nazwiskiem Le Corbusiera, nie są w Polsce czymś absolutnie nowym. W rozmowie Agnieszki Kowalskiej z Grzegorzem Piątkiem, krytykiem architektury i redaktorem merytorycznym książki, padają słowa, że jeszcze w latach 90. prowadzone były dyskusje o niebezpieczeństwach związanych z pustoszeniem głównych ulic, z których życie wyprowadza się do centrów handlowych, a lokale w centrum miast zajmowane są przez banki, które stać na podwyższone czynsze, windowane wskutek wprowadzania do miast biurowców. Od czasu tych dyskusji w największych miastach naszego kraju masowo powstały i nadal powstają strzeżone osiedla, wyspecjalizowane dzielnice biurowe, kulturalne, rozrywkowe. Równocześnie coraz więcej mówi się o projektach zrównoważonego rozwoju, przeciwdziałaniu segregacji dzielnicowej i przełamywaniu reżimu samochodów w centrach wielkich miast. Czyli o tym, co pół wieku temu zajmowało amerykańską autorkę.

„Śmierć i życie…” to książka, która wyrosła z poczucia niezgody, jak wskazała sama autorka – „to atak na obowiązujące metody planowania i przebudowy miast”. Retoryce buntu towarzyszy mocna deklaracja skupienia się na sprawach zwyczajnych i codziennych – bezpieczeństwie ulic, statusie parków miejskich, slumsach czy przemieszczaniu się centrów miast. Ambicją Jacobs było bowiem napisanie o tym, jak miasta działają w rzeczywistości, a zatem poza abstrakcyjnymi konceptami teoretycznymi, poza zachwycającymi swą utopijnością projektami i wreszcie poza mitologizującym spojrzeniem wszystkich architektów-teoretyków. Stawką miało być uchwycenie życia i śmierci miast w ich najbardziej rzeczywistej, empirycznie doświadczanej formie. W tak zarysowanych założeniach głównym oponentem Jacobs jest Le Corbusier i jego miasto marzeń, które odurzyło architektów. Francuski teoretyk architektury zaprojektował nie tylko środowisko do życia, lecz przede wszystkim utopię społeczną, w której ludzie osiągali maksymalną wolność poprzez uwolnienie się od wszelkiej odpowiedzialności. „W mieście promiennym najwyraźniej nikt nigdy nie miał być stróżem swojego brata, zmagać się z realizacją własnych planów czy brać pod uwagę jakichkolwiek ograniczeń”. Równie ostro Jacobs rozprawia się w pomysłami Le Corbusiera dotyczącymi transportu. Krytykuje jego obsesję ograniczania liczby ulic na rzecz budowy szerokich, szybkich tras z podziemnymi przejściami dla pieszych i tworzenia z miasta „cudownej mechanicznej zabawki”.

W kontrze do pomysłów francuskiego architekta amerykańska aktywistka proponuje radykalne przeformułowanie myślenia o mieście i jego związku ze społeczeństwem. Przede wszystkim odrzuca przekonanie, że istnieje związek między formami przestrzennymi i relacjami społecznymi. Nie ma, jak twierdzi, prostej zależności między warunkami mieszkaniowymi a dobrym zachowaniem i tym stwierdzeniem godzi w Le Corbusierowskie myślenie o „dobrych domach”, w których żyją dobrzy i szczęśliwi ludzie. Jacobs traktuje miasta raczej jak laboratoria, „w których dokonuje się prób i popełnia błędy, stawia się czoła porażkom i odnosi sukcesy w dziedzinie ich projektowania i budowy”. Wykonując taką laboratoryjną analitykę miast amerykańskich, autorka skupia się na elementach, które w miejskiej urbanistyce nie wydają się pierwszoplanowe. Wskazując na szczególną naturę miast, sporo uwagi poświęca roli chodników i ich różnym, często zaskakującym funkcjom (jak choćby „przygotowanie dzieci do życia”). Zajmują ją również parki, jednak nie pisze wyłącznie o nich jako uniwersalnym lekarstwie na wszystkie miejskie dolegliwości, lecz sugeruje raczej, by zastanowić się nad ich ukontekstowieniem. Łatwo bowiem doprowadzić, by nawet piękne i potrzebne przestrzenie miejskiej zieleni zamieniły się w miejsca niebezpieczne i niezachęcające do wizyt.

Jednym z kluczowych pojęć projektu Jane Jacobs jest różnorodność. Pojawia się ona jako odpowiedź na postępującą unifikację dzielnic z ich „bezbarwnymi, zaniedbanymi obszarami mieszkalnymi na przedmieściach”, które nie rozwijają się, ponieważ brakuje im różnorodnych funkcji, gdy sprowadza się je jedynie do miejskich „sypialni”. „Aby ulice miasta dobrze działały, ludzie muszą się na nich pojawiać o różnych porach”. A zatem dzielnice wyłącznie sypialniane, biurowe czy tylko z obiektami kulturalno-rozrywkowymi nie są dobrym pomysłem, bo odwiedzający je pojawiają się wyłącznie w określonych godzinach, po czym je opuszczają, pozostawiają wyludnione i pozbawione życia. W tym miejscu właśnie należy pomyśleć o różnorodności. Jacobs odpiera zarzuty o powiązanie jej z brzydotą i przestrzennym bałaganem, z którymi mylnie można skojarzyć postulat różnorodności. Monotonia tylko pozornie może zostać utożsamiona z porządkiem, w rzeczywistości jednak wnosi w tkankę miasta nieład związany z powtarzalnością wrażeń i poczuciem, że nie dociera się donikąd, brakuje bowiem wyrazistych punktów, które pomagają rozróżniać cele i drogi do nich.

Przeciwstawiając się przenoszeniu życia do hipermarketów w industrialnych dzielnicach i wyludnianiu centrów miast, Jacobs w pewnym podszytym nostalgią geście wspomina o niegdysiejszej świetności miejskich centrów i o potrzebie troski o całą ich szczególność, różnorodność i egzotykę.

Opisując amerykańskie miasta, autorka z rozmysłem odrzuca modernistyczne figury miejskie, czyli wieżowce, tak zmitologizowane między innymi przez Rema Koolhaasa. Zamiast fantazji i mitologii otrzymujemy bardzo przyziemne spojrzenie na pomniki modernizmu jako na elementy eliminujące tradycyjną, horyzontalną ulicę na rzecz wertykalnej, podniebnej, która przestaje być dostępna dla wszystkich.

To zaledwie kilka elementów i wątków z obszernych rozważań Jacobs, choć może nazwanie „Śmierci i życia wielkich miast Ameryki” rozważaniami nie jest zabiegiem szczególnie udanym. To nie rozważania, lecz dosadny głos oburzonej obywatelki Nowego Jorku. Stąd też i szczególna poetyka tej książki – pełna wyrazów osobistej niechęci do wielu nowojorskich urzędników i architektów, pełna również osobistych wyznań i dosadnych zaleceń. Dlatego siła tego głosu do dziś pozostaje niezwykle doniosła. A obserwując politykę miejską wielu miast Polski, gesty oporu wobec niej i nie zawsze udane kontrpropozycje, można chyba całkiem zasadnie sądzić, że głos Jacobs pozostał nie tylko doniosły, lecz przede wszystkim niepokojąco aktualny.

Jane Jacobs, „Śmierć i życie wielkich miast Ameryki”
tłumaczenie: Łukasz Mojsak
Centrum Architektury
Warszawa 2014

alt