„Przyciągam szaleńców i zwierzęta”
Gustaw Flaubert
Pamiętacie „Spiskowców rozkoszy” Jana Švankmajera? Listonoszkę, która niestrudzenie gniecie chlebowe kulki, Peony’ego, budującego skrzydła nietoperza i innych spiskujących, którym pragnienie realizacji swoich fantazji podsuwa coraz to bardziej zaskakujące działania? A może w pamięci utkwili Wam bardziej „Guzikowcy” Petra Zelenki i widzicie teraz scenę, w której psychiatra radzi porzuconemu chłopakowi, by poprzez czesanie się i mycie wykształcał w sobie proste nawyki cywilizacyjne, które ocalą go przed upadkiem? Albo Ana z „Kredożerców” Oscara Aibara, która w swoim zwyczajnym, nudnym życiu odnajduje wyjątkową pasję jedzenia kredy i trafia do sekretnego stowarzyszenia kredożerców? Pamiętacie? Jeśli tak, to zapomnijcie teraz o nich, zachowajcie jedynie pamięć swoich wrażeń, towarzyszących podczas poznawania tych historii. Poznajcie natomiast Marię, Dzieciątko Bożątko, Piotrusia, kosmonautę Pączko, Kindlera i jeszcze kilka innych postaci, które w „Uprawie roślin południowych metodą Miczurina” udowodnią wam, że „świat jest wielkim zdumieniem”. I wcale was to nie zdziwi.
Debiutanckiemu zbiorowi opowiadań Weroniki Murek patronuje postać Iwana Miczurina, radzieckiego hodowcy głoszącego kontrowersyjne tezy o możliwościach całkowitego przekształcania przyrody przez człowieka. W jego teorii „mentora” możliwe było przekazywanie cech osobników silniejszych na słabsze, dzięki czemu odpowiedni dobór miałby gwarantować tworzenie coraz to bardziej doskonałych gatunków, jak mrozoodporna grusza czy odporne na choroby wirusowe pomidory. Miczurinizm byłby więc synonimem możliwości wszystkiego, choć owo „wszystko” szybko zostało uznane za genetyczną bzdurę. Radzieckiemu wirtuozowi genetyki nie chodziło jednak o fantazje na temat ludzkiej omnipotencji, lecz o całkiem realne przekształcenie świata tak, by element niemożliwości stał się jego powszednią częścią. To jeden z licznych kluczy do prozy Murek – nie oniryczne fantazje, a całkiem materialne uobecnienie w świecie tego, co zdaje się podważać rządzącą nim logikę. I właśnie materialność tych opowiadań dostarcza najciekawszych wrażeń lekturowych.
Zbiór otwiera opowieść o Marii, która „o tym, że nie żyje, dowiedziała się jako ostatnia”. Nieprawdopodobne? Nic podobnego. Umarła Maria żyje dalej i stopniowo konfrontuje się ze wszystkimi oznakami własnej śmierci i reakcjami otoczenia na ten właśnie przykry fakt. Śmierć dziewczyny nie robi na nikim wrażenia, powoduje wyłącznie drobne zamieszanie i konieczność przeprowadzenia dodatkowych czynności, jak identyfikacja ciała czy dezynfekcja mieszkania. „Ja pierdolę, w swetrze mnie chowają” – to reakcja Marii na widok zabiegów, które przy jej ciele wykonują bliscy. Bohaterka spotyka się z innymi zmarłymi na wieczorku zapoznawczym, poznaje Dzieciątko Bożątko, które ma ją zabrać do Matki Boskiej (przygłuchej od oglądania ryczącego telewizora) i nieustannie próbuje wszystkich przekonać, że wciąż żyje, choć nikt nie słucha jej głosu. W opowiadaniu roi się od precyzyjnych opisów rzeczy – na przykład w niebie, które przypomina wnętrze mieszkania z lat 70. z imponującą meblościanką, gdzie reprezentacyjnie błyszczą góralskie dekoracje. Precyzja tych opisów uderza tym bardziej, im bardziej czytelnik uświadamia sobie absurdalność całej tej opowieści i sytuację Marii, która wciąż upomina się o swoje życie. W groteskowym sztafażu jest bowiem ukryta opowieść o dziewczynie, która chce odzyskać własny głos, lecz konfrontuje się tylko z życzeniami i nakazami innych, pragnących przez śmierć Marii zrekompensować sobie jej wcześniejszą nieobecność. Anioły w niebie chrupią, Matka Boska robi na drutach w przyciasnej podomce, a czytelnik coraz mniej dziwi się tym obrazom.
Efekt rzeczywistości, zgodnie z Barthesowską strategią kumulowania detali, działa w „Uprawie roślin…” z iście Miczurinowskim rozmachem. Dlatego na przykład zupełnie zrozumiałe staje się, że kiedy pszczelarz z gospodarstwa zatrudniającego chorych psychicznie odwiedza sklep i uważnie przygląda się ladzie z mięsem („Przesunął dłonią delikatnie po różowym mięsie przecinanym gdzieniegdzie białymi pasmami. Badał kciukiem szaroróżowy zarys żeber, przesuwał po nich z góry na dół, jakby szarpał struny, wierzchem palców głaskał linię kręgosłupa i równoległe pąsowe wgłębienie przepasane smugami beżowego tłuszczu i brązowych włókien, obszywających mięśnie grzbietu niby ściegi dratwy, muskał fałdy mięsa naruszone nożem, składające się – gdy je ścisnąć – w łódeczkę wykończoną okrągłym zgrubieniem”) – mięso staje się źródłem narodzin pszczół. To zaledwie jeden z wielu przykładów umiejętności literackich autorki, dzięki którym miczurinizm wydobywa się wprost z języka i zarazem staje się jego nieodłączną właściwością. W opowiadaniu „Alergia na pióra pudrowe”, w którym dziewczyna chciałaby wyjść, a dopiero po chwili orientujemy się, że rzecz dotyczy wyjścia za mąż. Murek wydobywa wiele takich właściwości logiczno-językowych, by przekształcać je według zaprzeczających im zasad. W opowiadaniu o teatrzyku oświaty sanitarnej (sic!), który oglądają dzieci w przedszkolu, głównym bohaterem jest Piotruś. Inne dzieci boją się go, bo „jest z mięsa” i dopiero po chwili jedna z przedszkolanek przytomnie uświadamia, że przecież wszyscy są z mięsa, więc dziecięca fantazja okazuje się po prostu diagnozą cech ogólnoludzkich.
Niektórzy bohaterowie są tu przedstawiani ze względu na swoje osobliwe rytuały, jak na przykład Kindler, który chodzi na dancingi, tańczy zawsze z brzydkimi kobietami i ukradkiem zerka za okno, by cieszyć się spojrzeniem ludzi, którzy obserwują go przez szybę. Jest tu także miejsce na rytuał cyklicznych pogrzebów generała Sikorskiego i na księżycową wyprawę kosmonauty Pączki. Wszystkie te postacie mają swoje osobliwości i ich siłą przekształcają rzeczywistość niczym Iwan Miczurin swoje gruszki i morele. Nie ma to nic wspólnego ze snuciem fantazji, to ingerencja nieomal genetyczna w świat i jego reguły. Groteskowy sztafaż jest tu właśnie mięsny, jak mięsny jest Piotruś, pszczoły i wszystkie materialne opisy tej rzeczywistości. Dlatego śmierć, samotność, problem niezrozumienia jednostki mają tu charakter bardzo konkretny, daleki od metafizycznej symbolizacji, bo zaszczepiony właśnie na „mięsie” świata. I z powodu tego „mięsa”, postaci i szczególnego literackiego miczurinizmu wchodzi się w świat Murek z przyjemnością.
Można byłoby na koniec przypomnieć, że „Uprawa roślin…” to debiut Weroniki Murek, a jako debiut – tak świetny, że tym bardziej zasługuje na uwagę. Pamiętajcie o tym, jeśli chcecie. Ale nie musicie, bo tych opowieści nie trzeba dowartościowywać statusem debiutu. Zapamiętajcie szarlatańskiego Miczurina, gdy będziecie chcieli sięgnąć na przykład po gruszkowe jabłka. „Świat jest wielkim zdumieniem”.
Ps. To nieprawda.
Weronika Murek, „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina”
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2015