Siedem esejów o innych twórcach, których w odczytaniu Susan Sontag połączyło pewne saturniczne usposobienie; melancholijny rys pisma. Rys ten niekiedy odciska się wyraźniej (jak w przypadku Waltera Benjamina, Rolanda Barthes’a czy Eliasa Canettiego), czasem natomiast pozostawia jedynie delikatną smugę, rozciągniętą na opisywanych postaciach za sprawą autorki zbioru. „Pod znakiem Saturna” to szkice – opowieści o fascynacjach innymi, pomiędzy którymi sytuuje się głos Sontag. Głos tym trudniejszy do uchwycenia, że odbijający się od tych wszystkich postaci, którym poświęcone są kolejne teksty.
Cały zbiór poprzedza motto z „Końcówki” Samuela Becketta: „Lubię stare pytania. Ach, stare pytania, stare odpowiedzi, nic im nie dorówna!”. W kontekście wszystkich esejów ze zbioru sympatia Sontag do „starych pytań” i „starych odpowiedzi” staje się zrozumiała. Pisze bowiem to wszystko, co w przypadku Antoine’a Artauda czy Waltera Benjamina dobrze już rozpoznane w kulturowym obiegu (choć trzeba pamiętać, że to eseje z lat 70.). Artaud to dla Sontag przede wszystkim „najbardziej dydaktyczny i bezkompromisowy biczownik w świecie literatury nowoczesnej”, który nieustannie musiał się zmagać ze wszystkim, co w nim wrodzone, by wciąż na nowo konstytuować swoją świadomość twórczą. Francuski teoretyk teatru poniósł klęskę, a cała jego twórczość to dziś wyłącznie zbiór fragmentów, „pęknięty, samookaleczony korpus dzieł”. To, co zostało po Artaudzie, to pewna specyficzna obecność, teologia kultury i fenomenologia cierpienia. Melancholijność Artauda jest nie tyle właściwością podmiotu, ile raczej jego dzieła, czy też – pozostałości po nim. To dzieło zrujnowane, awangardowe, którego nie udało się wchłonąć w ujednolicające i oswajające każdą obcość mechanizmy kultury współczesnej. Teatralnych działań autora „Rodziny Cenci” nie sposób w ten sposób przyswoić, bowiem były zbyt wąskie i histeryczne, by przekonać widzów. Jednak to właśnie pozwoliło ocalić jego dzieło czy raczej jego paradoksalną nieobecność jako fragmentaryczność i rozproszenie. „Znaczącą cechą jego niezwykle wpływowych koncepcji teatru było właśnie to, że nie potrafił wcielić ich w życie”.
W tytułowym tekście, „Pod znakiem Saturna”, Sontag przygląda się fotografiom Benjamina. Na większości z nich pisarz patrzy w dół, tak jak zwykle spoglądał, gdy rozmawiał z innymi. Benjamin zawsze wpatrywał się w najdalszy kąt wzrokiem niewidzącym, a jednocześnie przenikającym wszystkie przeszkody, by spocząć na jakimś najodleglejszym, nikomu niedostępnym punkcie. To szczególne spojrzenie nakłada się na powracający w pismach Benjamina motyw przestrzennego ukazywania świata, jak choćby doświadczanie ruin. „Zrozumieć jakąś rzecz znaczy przeniknąć jej topografię, wiedzieć, jak wykreślić jej mapę. I umieć się w niej zgubić”.
Sontag precyzyjnie śledzi i rekonstruuje Benjaminowską melancholijność, zwracając uwagę na realizowanie w jego życiu i dziele wszystkich elementów melancholijnego dyskursu (strategia przybierania masek czy odczytywanie świata poprzez rzeczy). W pismach Benjamina melancholia dotyka także sfery pragnień piszącego podmiotu, to podmiot, który „musi powiedzieć wszystko”; musi zdążyć, nim koncentracja wewnętrznego oka rozproszy się i wszystko ulegnie rozmyciu. Benjamin pisze tak, by pismo mogło uchwycić to wszystko, co za chwilę rozpłynie się w barokowym stylu, który przyprawia o zawrót głowy. Pisanie to – podobnie jak w przypadku Artauda – akt „wyrywania siłą z krainy szaleństwa”.
Hans-Jürgen Syberberg, twórca obrazu „Hitler. Film z Niemiec”, zbliża się do Benjaminowskiego rozumienia melancholii i wplata w kadry filmu związaną z nią symbolikę. Korzysta z melancholijnych narzędzi, jednak jemu samemu brakuje Benjaminowskiej ambiwalencji, złożoności i napięcia. Syberberg bowiem jest artystą nadmiaru, a myśl to forma przesady, nadwyżkowa produkcja obrazów związanych z Hitlerem.
„Pod znakiem Saturna” to jednak nie tylko szkice o życiu i twórczości tych, którzy dla Sontag stanowią ważne źródło intelektualnej i artystycznej inspiracji. To także bardzo osobiste opowieści o tych, z którymi autorka nawiązywała bardziej osobiste relacje, owszem, oparte na intelektualnych fascynacjach, ale także pewnych bezpośrednich kontaktach, które przerwane zostały śmiercią opisywanych postaci.
Paula Goodmana Sontag podziwiała jako twórcę, jego teksty budziły w niej czytelniczą ciekawość, a jednocześnie nie znosiła go jako człowieka. O Barthes’ie pisze z kolei, że miał smutne oczy, a cały jego literacki dyskurs rozkoszy i uwodzenia podszyty był właśnie smutkiem. Śmierć obu tych postaci pozwoliła autorce rozpoznać swój stosunek do nich, zdiagnozować własne uczucia i postawę wobec oficjalnych, upamiętniających ich życie głosów. Niczym w zamykającym zbiór eseju o Eliasie Canettim, opisując usposobienie autora „Auto da fé”, Sontag zdaje się konstruować swoje pisanie wokół zasady opisywania innych, by móc się skoncentrować na samej sobie. To niezwykle trudna strategia, która u Canettiego ma źródło w przywiązaniu do wielbienia innych po to, by w akcie pokory jeszcze bardziej skupiać się na sobie; Canetti pragnie być kimś, kogo sam by podziwiał. Sontag pisze o innych, ale to być może jedyny sposób, by pismo stało się zwierciadłem, w którym może się odbić piszący podmiot. Pisanie o innych uruchamia ten rodzaj pokory, jaki pozwala ustawić siebie w centrum w ten osobliwy, zapośredniczony sposób. Otaczanie się historiami o innych nie ma więc na celu unieważnienia własnego głosu. To raczej prawdziwie melancholijna praca przybierania masek, które są jedyną możliwością chwilowego ustabilizowania siebie pośród rozproszenia świata. W sterylnych warunkach koncentrowania się wyłącznie na sobie „ja” nie może zaistnieć w tekście, bowiem tylko maski są dla melancholika sposobem wpisywania się w rzeczywistość. Dlatego usłyszeć siebie można wyłącznie słuchając innych głosów; książki innych, pisanie o innych – to melancholijne rozpoznawanie własnego głosu, który rozbrzmiewa tylko, gdy ucho otworzy się na to, co wobec „ja” zewnętrzne i obce.
„Choć od roku staram się żyć bez książek, kilka sztuk zdołało się tu zakraść. Jest w tym coś stosownego, że nawet tu, w małym pokoiku, do którego zabraniam książkom wstępu, aby lepiej słyszeć własny głos i odkrywać, co naprawdę myślę i czuję, leży przynajmniej jedna książka Paula Goodmana – w każdym z mieszkań, w których żyłam przez ostatnie dwadzieścia dwa lata, znajdowało się niemal wszystko, co wydał”.
Susan Sontag, „Pod znakiem Saturna”
Przekł. Dariusz Żukowski
Karakter
Kraków 2014