Archiwum
26.11.2014

Symulakry i wampiry

Michał Piepiórka
Film

Gdyby Jean Baudrillard zajmowałby się kręceniem filmów, zapewne chętnie zrealizowałby scenariusz, na podstawie którego powstał „Wolny strzelec” Dana Gilroya. Opowiedziana w nim historia ujawnia wampiryczną naturę obrazów, które wysysają rzeczywistość z realności. Telewizja została ukazana w filmie jako miejsce, w którym najbardziej wyeksponowaną pozycję, wpływającą na zwyżkowanie słupków oglądalności, zajmują serwisy informacyjne, przetwarzające dramatyczne wydarzenia w papkę taniej, świetnie sprzedającej się sensacji.

Jednak francuski socjolog przestrzegał przed symulakrami już ponad 30 lat temu. Od tamtego czasu jego – jak na tamte czasy – futurystyczne wizje zdążyły się zrealizować, a przy tym zostać dobrze opisane. Tymczasem Gilroy zabrał się za krytykę współczesnych mediów z gorliwością neofity przekonanego, że objawia nieznaną nikomu prawdę. Poskutkowało to opowieścią całkowicie jednowymiarową – opisującą rzeczywistość plugawą – w której brakuje pogłębionej refleksji nad statusem współczesnych środków przekazów, rzetelnością dziennikarstwa obywatelskiego i presją oglądalności.

Emanacją współczesnego zła jest postać głównego bohatera Louisa Blooma, granego przez Jake’a Gyllenhaala. Jest on drobnym złodziejaszkiem, gotowym pobić człowieka za markowy zegarek. Z powodu braku pracy handluje kradzionym złomem, do czasu jednak, gdy napotyka ludzi zarabiających kręceniem materiałów filmowych wypadków, katastrof czy innych nieszczęśliwych wydarzeń. Lokalne telewizje – w myśl zasady bad news is a good news – kupują je za niemałe pieniądze. Bohater szybko dochodzi do wniosku, że to właśnie chce w życiu robić. Kupuje niezbędny sprzęt, zatrudnia współpracownika i razem stają w wyścigu o jak najlepsze ujęcie krwawych i szokujących telewidzów wydarzeń.

Od samego początku Louis wydaje się osobą odrażającą. Wielka w tym zasługa Gyllenhaala, który potrafił szalonym wytrzeszczem oczu i demonicznym uśmiechem wykreować postać przypominającą komiksowego Jokera. Jego nieznająca granic determinacja i podła natura sprawiają, że nie jesteśmy zaskoczeni, gdy bohater łamie kolejne etyczne bariery – podchodzi ze swoją kamerą coraz bliżej umierających ofiar albo dokonuje małych manipulacji w celu udramatyzowania rejestrowanych wydarzeń. Oglądając kolejne eskapady Louisa, przestajemy zadawać sobie pytanie, do czego jest on zdolny, by stworzyć następny mrożący krew w żyłach materiał, warty dla lokalnej telewizji grube pieniądze – wiemy, że możemy się po nim spodziewać wszystkiego najgorszego. Zastanawiamy się raczej, jak daleko posuną się twórcy filmu, chcąc nam unaocznić jego bezgranicznie złą naturę. Film w pewnym momencie zaczyna przypominać jeden z krytykowanych przez siebie programów, próbujących zahipnotyzować widza coraz bardziej szokującymi obrazami.

„Wolnemu strzelcowi” brakuje nie tyle umoralniającej refleksji nad działalnością bohatera i współczesnymi środkami przekazu – tej jest aż zanadto, negatywna ocena ukazywanych wydarzeń jest od początku oczywista – ile próby odpowiedzi na pytanie o ich przyczynę. Media nie zalewałyby nas przemocą i śmiercią, gdyby nie było na tego typu materiały zapotrzebowania. Gilroy skupił się jedynie na braku moralności wśród dostarczycieli pożądanych przez publiczność obrazów, zapominając, że nie byłoby ich, gdyby nie siedzący po drugiej stronie ekranu widzowie.

Twórcy mieli problem z wyborem odpowiedniej formy do opowiedzenia swojej historii. Film szamocze się pomiędzy rozrywkowym kinem sensacyjnym, satyrą na współczesne media a dziełem społecznie zaangażowanym. Ostatecznie dostajemy wszystkiego po trochu. Mamy kilka scen całkiem widowiskowych samochodowych pościgów, na chwilę zaglądamy za kulisy lokalnej telewizji, a motywacji działań głównego bohatera dostarcza zaznaczony w tle kryzys gospodarczy. Film ponadto cierpi pod naporem nadmiernej krytyczności. Wszystko, co twórcy chcieli napiętnować, upchnęli w postać Louisa, który stał się symbolem nieetycznego dziennikarza, bezdusznego pracodawcy, nielojalnego partnera w interesach i cynicznego kochanka. Przez to daleko mu do osoby z krwi i kości, a znacznie bliżej do słomianej kukły, w którą można wymierzać kolejne ciosy. Podobnie jest z pozostałymi bohaterami, którzy pojawiają się jedynie po to, by wyostrzyć którąś z wad Louisa. Ich jednowymiarowość i niedookreślenie sprawiają, że gdy dzieje im się krzywda, naszą reakcją może być tylko wzruszenie ramion.

Dużo ciekawszej charakterystyki i krytyki współczesne media doczekały się w „Zaginionej dziewczynie”, wciąż goszczącej na naszych kinowych ekranach. David Fincher potrafił ukazać w niej proces współzależności środków przekazu, odbiorców i bohaterów telewizyjnej opowieści. Gilroy natomiast tak bardzo skupił się na stworzeniu groteskowego obrazu wampirycznych mediów, że zapomniał o podjęciu jakiejkolwiek refleksji na temat ich współczesnego statusu. Zapewne o wiele ciekawsza byłaby ekranizacja jednej z socjologicznych książek Baudrillarda.

„Wolny strzelec”
reż. Dan Gilroy
premiera: 21.11.2014.

alt