Co roku, by sprawdzić, w jakiej kondycji są polskie dokumenty, animacje i krótkie metraże, rzesze miłośników filmu obierają kurs na południe, kierując się na Krakowski Festiwal Filmowy. Choć z edycji na edycję festiwal powiększa liczbę swoich sekcji, a pokazy filmowe zalewane są produkcjami z całego świata, nadal pozostaje przede wszystkim barometrem rodzimej produkcji. W tym roku, być może dobitniej niż w kilku ostatnich latach, można było zauważyć formowanie się kilku ważnych zjawisk w polskim dokumencie.
Pierwszym z nich jest dostrzegalne już od pewnego czasu wyczerpywanie się formuły kina faktów spod znaku tak zwanej szkoły Karabasza, który pozostaje wierny przekonaniu, że dzięki kamerze filmowej jesteśmy w stanie dotrzeć do prawdy o obserwowanych osobach i wydarzeniach. Możemy to osiągnąć dzięki długiej i cierpliwej obserwacji oraz rezygnacji z ingerencji. Reżyser ten był więc najgorliwszym na naszym rodzimym gruncie propagatorem dokumentu obserwacyjnego. Podczas tegorocznego festiwalu wszyscy dokumentaliści nawiązujący w poetyce swoich filmów do dorobku Karabasza zaprezentowali dzieła miałkie tematycznie, nieciekawe formalnie i nierzadko zwyczajnie nudne. Symbolem upadku tej formuły może być film „Co dalej z Tobą Karolinko – Norwid i Nicole” Karoliny Bendery. Ten dokument, zasługujący na miano kuriozum, opowiada o dwudziestoparoletniej matce dwójki dzieci, z którymi komunikuje się wulgaryzmami. Ta najbardziej antypatyczna bohaterka festiwalowych filmów zainteresowała reżyserkę dzięki odtwarzanej przed laty roli Renaty w filmie „Cześć, Tereska”. Nie jest to jednak wystarczające usprawiedliwienie dla kręcenia już drugiego dokumentu o tej aktorce-amatorce, tym bardziej że został on zrealizowany w formule obserwacyjnego, mandaryńsko wręcz zachowawczego dokumentu, w którym nie ma miejsca na odautorski komentarz, interwencję czy niezgodę na obserwowaną sytuację. Jako widz nie zgadzam się na bierne przyglądanie się dokumentalistki psychicznemu znęcaniu się matki nad dziećmi.
Podobnie rozczarowujące były pozostałe filmy starające się naśladować styl Karabasza. Największą ich przewiną stał się całkowity brak pomysłowości zarówno w doborze tematu, jak i formy opowiadania. Ich krąg tematyczny ograniczał się do eksplorowania, przeoranego już przez rzesze dokumentalistów problemu samotności, jak w filmach „Razem” Macieja Adamka i „To tylko marzenia” Jakuba Michnikowskiego, oraz społecznego funkcjonowania osób niepełnosprawnych („Pozwól kochać, pozwól marzyć” Moniki Nawrot i Dominika Górskiego). Inną, równie niesatysfakcjonującą strategią było podejmowanie tematów, które już z racji skierowania na nich obiektywu kamery stały się źródłem atrakcji, jak cyrk objazdowy („Nóż w wozie” Vity Drygasa) czy pola Grunwaldu („Ze wsi Grunwald” Artura Wierzbickiego). Filmy te dowiodły, że interesujący dokument nie powstaje tylko poprzez nakierowanie kamery na chwytliwy temat – trzeba również nadać mu odpowiednią formę, pomagającą przekazać niebanalną autorską myśl. W wymienionych filmach tej ostatniej zabrakło.
Większość z twórców sięgających w tym roku po obserwacyjną formułę dokumentu to autorzy stawiający dopiero swoje pierwsze filmowe kroki. Stąd być może ich niepewność w kreowaniu formy filmowej i doborze tematów. Na szczęście nie zawiedli twórcy bardziej doświadczeni. I właśnie to okopywanie się mistrzów na zdobytych pozycjach jest drugim z charakterystycznych zjawisk. Nie zawiedli Maria Zmarz-Koczanowicz, Jakub Stożek ani Paweł Łoziński. Reżyserka przez pewien czas towarzyszyła środowisku „Krytyki Politycznej” w prowadzeniu przez nich lokalu o nazwie, która posłużyła reżyserce za tytuł filmu – „Nowy wspaniały świat”. Zmarz-Koczanowicz jednak nie ukrywa się ze swoją sympatią dla obserwowanej grupy ludzi i zdaje się, że podziela propagowane przez redakcję pisma idee. Dzięki temu film nabrał wyrazistości i zadziorności. Autorka nie zasłania się kamerą, wyraża wyraziste polityczne opinie, z którymi możemy się zgodzić albo nie, ale na pewno nie pozostaniemy wobec nich obojętni.
Stożek i Łoziński natomiast znajdują się na drugim biegunie dokumentalnej wrażliwości. Nie interesują ich społeczne problemy ani polityczne spory, w centrum swoich opowieści stawiają człowieka, posiadając jednocześnie pomysł na jego ukazanie z nieoczywistej strony. Film „Salon sióstr W.” Stożka opowiada o rodzeństwie, które wygrało walkę z nowotworem, a po wyleczeniu postanowiło założyć salon fryzjerski specjalizujący się w usługach dla osób chorych na raka. Ta nieformalna i luźna sytuacja zakładu kosmetycznego, tak bardzo odległa od szpitalnej przestrzeni cierpienia, pozwoliła uchwycić Stożkowi inny wymiar mocowania się z niedomaganiem własnego organizmu.
Jeszcze ciekawszy okazał się film „Werka” Łozińskiego, w którym opowiedział o kobiecie decydującej się na adopcję małej, niesłyszącej i niewidzącej dziewczynki. Dokument ogląda się jak świetnie przemyślany kryminał z ukrytą tajemnica, do odkrycia której nieśpiesznie kroczymy podczas seansu. Łoziński umiejętnie dawkuje nam informacje o głównej bohaterce, dzięki czemu wciąga nas zarówno intelektualnie, jak i emocjonalnie w rzeczywistość wrażliwej bohaterki decydującej się na tak wielkie życiowe wyzwanie. „Werka” to znakomity dowód umiejętnego łączenia dokumentalnego współodczuwania z warsztatową wirtuozerią.
Czwarty z zasłużonych twórców, który potwierdził w tym roku swoją pozycję, to Bartosz Konopka, autor nominowanego do Oscara „Królika po berlińsku”. W „Nowej Warszawie” przedstawił realizowany przez zespół Royal String Quartet projekt muzyczny, który nie jest tylko pretekstem do przyjrzenia się Stanisławie Celińskiej, wykonawczyni na nowo zaaranżowanych piosenek o Warszawie. Dokumentalista umiejętnie zbalansował ilość znakomicie skomponowanych utworów z wypowiedziami członków zespołu i samej Celińskiej, której osobowość, a także życiowe doświadczenie dodały wyjątkowego wymiaru śpiewanym piosenkom. Film ma więc trzech równoważnych i wzajemnie dopełniających się bohaterów – aktorkę, Warszawę i muzykę.
Film Konopki wpisał się w trzeci z wyrazistych trendów tegorocznego festiwalu – ekspansję dokumentów muzycznych. Na świecie tego typu filmy już od kilku lat święcą tryumfy – wystarczy wspomnieć o tym, że dwa ostatnie Oscary za długometrażowy dokument przypadły właśnie filmom o tematyce muzycznej. Pierwszym zwiastunem nadchodzącej fali był zeszłoroczny hit festiwalu, czyli „Miłość” Filipa Dzierżawskiego. Podczas tegorocznej edycji w samym konkursie polskim mieliśmy trzy długometrażowe filmy dokumentalne o muzyce, obok filmu Konopki były nimi „Sen o Warszawie” Krzysztofa Magowskiego i „Za to, że żyjemy, czyli punk z Wrocka” Tomasza Nuzbana. Niestety ich poziom nie był równy, film opowiadający o punkowym podziemiu postawił na eksplorowanie raczej kultury narosłej wokół muzyki niż samych utworów i zespołów, co świetnie się sprawdziło. Powstała zatem wciągająca opowieść o nieistniejącym już świecie punkowych imprez, walce z systemem i kształtowaniu nowej wrażliwości w kontakcie z niespotykanym w latach 80. na polskiej scenie muzycznej zjawiskiem. Natomiast próba Magowskiego zmierzenia się z gigantem polskiej muzyki – Czesławem Niemenem – niestety okazała się spektakularną porażką. Autor filmu bowiem nie udźwignął ciężaru życiorysu piosenkarza, jedynie napomknął o momentach zwrotnych w karierze, nie zgłębił problemu konfliktu z władzą ani nie wniknął w jego fenomen artystyczny i popkulturowy. Po seansie „Snu o Warszawie” dla widza Niemen nadal pozostaje postacią nieodkrytą, a jego biografia i twórczość z pewnością na to zasługują.
54. Krakowski Festiwal Filmowy dobitnie pokazał, że dzisiejszemu dokumentowi nie wystarczy cierpliwe obserwowanie przypadkowych bohaterów. Być może brakuje po prostu twórców na miarę Karabasza, jednak tym razem zdecydowanie lepiej sprawdziła się formuła wychodząca od spektakularnego pomysłu. Tak było w przypadku najbardziej oryginalnego filmu tegorocznej edycji, czyli „6 kroków” Bartosza Dombrowskiego, który stanowi rodzaj dokumentalnego eksperymentu. Wraz z ekipą przetestował on teorię, że od dowolnego człowieka na Ziemi dzieli nas tylko sześć osób. Ten rozrusznik filmowego projektu pozwolił przedstawić być może najbardziej fundamentalną sprzeczność naszej współczesnej kultury – choć żyjemy w czasach globalnej komunikacji i kurczenia się odległości, to świat wciąż buzuje zupełnie odmiennymi kulturami, które więcej dzieli, niż łączy. Niebanalny pomysł, spektakularna realizacja, warsztatowa sprawność, autorska wyrazistość i zaangażowanie – właśnie te cechy decydują obecnie o atrakcyjności dokumentu. Szkoda, że tak niewielu z polskich twórców to zauważyło.
54. Krakowski Festiwal Filmowy
Kraków, 25.05. – 1.06.2014