Archiwum
14.04.2014

Błędy młodości

Michał Piepiórka
Film

„Nad rzeczką, opodal krzaczka, mieszkała kaczka dziwaczka” – recytuje mała dziewczynka na początku filmu Krzysztofa Skoniecznego, „Hardkor Disko”. Słowa z wiersza Jana Brzechwy okazały się świetnym wstępem do debiutanckiego obrazu młodego filmowca, znanego do tej pory głównie jako aktor i twórca świetnych teledysków. Stworzył on bowiem dzieło pokraczne – filmowego ni psa, ni wydrę. Trochę tu teledysku, kilka dialogów – zlepek efektownych scen, nanizanych na cieniutką nitkę fabuły. Mimo wielu psychologicznych naiwności, scenariuszowych wpadek i narracyjnych luk, nie sposób jednak odmówić reżyserowi talentu – niespotykanego wśród rodzimych twórców wyczucia formy, umiejętności pisania, wydawałoby się, banalnych, ale trafiających w sedno dialogów oraz prowadzenia aktorów. Dlatego film ogląda się zaskakująco dobrze, choć niekoniecznie przyjemnie.

Marcin pochodzi ze świata wyjętego wprost z „Nieustających wakacji” Jima Jarmusha. Zapełniają go poprzewracane, stare, gumowe dinozaury na tle rdzewiejącego lunaparku. Z tej zapomnianej przez świat krainy rusza do Warszawy z konkretnym zadaniem do wykonania. Nie może być ono przyjemne, gdy w tylniej kieszeni spodni trzyma się ostry nóż. Na drodze bohatera staje dziewczyna, która wciąga go w świat warszawskich lokali. A co potem? Właściwie niewiele – kilka scen, parę dialogów. Ale będzie w nich miejsce i na harkor, i na disko.

Film Skoniecznego przemawia do widza tak jak jego główny bohater. Postać grana przez Marcina Kowalczyka, znanego z roli Magika w „Jesteś bogiem”, odzywa się niezwykle rzadko, Marcin jest raczej człowiekiem czynu, niż słowa. Dlatego jego misja musi zostać wykonana, choć do końca nie dowiadujemy się, czym była umotywowana. Skonieczny bawi się niedopowiedzeniami, podsyła nam kilka interpretacyjnych tropów, ale wszystkie one są zarazem skąpe i naiwne. Przez swój fabularny minimalizm „Hardkor Disko” przypomina inny, niedawny debiut filmowy – „W sypialni” Tomasza Wasilewskiego. Oba łączy tajemniczość głównych bohaterów – skąd się wzięli, kim są, dlaczego robią to, co robią? Na te pytania musimy sobie odpowiedzieć samemu. Jednak u Wasilewskiego porozrzucane, skromne tropy interpretacyjne były ciekawsze, dało się odczuć, że coś za nimi rzeczywiście się skrywa – nie były tylko alibi dla wizualnej zabawy. U Skoniecznego jest niestety inaczej. Tutaj w niedopowiedzeniach znajdziemy jedynie pustkę bez tajemnicy.

Fabularna asceza została zrekompensowana wizualnymi fajerwerkami. Nie może być inaczej, gdy reżyserem filmu jest twórca tak świetnie przyjętych teledysków, jak „Nie ma cwaniaka na warszawiaka” czy choćby „Krzyżówka dnia” Moniki Brodki. I są to efekty prawdziwie spektakularne i co równie ważne, niesprowadzające się jedynie do roli ozdobnika. Duża część „Hardkor Disko” filmu przypomina muzyczny klip. Dudni głośna muzyka, obrazy skaczą nam przed oczami szybciej, niż jesteśmy w stanie percypować. Na ekranie natomiast leje się alkohol, z wyświetlaczy smartfonów znikają kolejne białe ścieżki, ciała podrygują, a emocje buzują. Trudno lepiej oddać współczesną kulturę miejską, budzącą się pod wieczór, by zawładnąć modnymi klubami i domówkami. Sfotografowani dwudziestoparolatkowie mają nienaganne fryzury, hipsterskie ciuchy i wielką chęć odurzenia się prochami, wódą i transową muzyką. Nie ma w tym na szczęście za wiele moralizatorstwa, momentami całe sekwencje przypominają „Spring Breakers” Harmony Korine’a, w którym kilka nastolatek spędza swoje wiosenne wakacje w morzu dragów, alkoholu i seksu. Środowisko obrazowane przez Skoniecznego wydaje się mu dobrze znajome, dlatego nasze wrażenia w trakcie seansu  mają skodko-gorzki posmak. Kadry „Hardkor Disko” zarazem przyciągają zmysłowością, jak i odpychają dosadnością wulgarności.

Skonieczny nie jest jednak aż tak subwersywny jak Amerykanin. Nie poddał dekonstrukcji środka przekazu, którym sam na co dzień operuje. Korine sięgnął po teledyskową estetykę, by ukazać, w jaki sposób kreuje ona współczesną wideosferę, jak konstruuje pragnienia i popkulturową wizję rzeczywistości. Twórca „Hardkor Disko” nie bawi się formą, by ją obnażyć. Choć jest świadomy, że współczesna kultura to rzeczywistość obrazków, które – używając cytatu z filmu – muszą przypierdolić. Ale z tej świadomości za wiele nie wynika, a reżyser świetnie wpisuje się w stworzony przez siebie krytyczny opis dzisiejszej kultury wizualnej: dowala nam obrazami, nie cofa się przed dosadnością, miesza ze sobą estetyki w jedno wielkie kłębowisko wizualiów.

Skonieczny mimo wszystko świetnie odnajduje się w tym świecie – jego klipowe sekwencje w „Hardkor Disko” to najlepsze, co film ma do zaoferowania. To nie wystarczy jednak, żeby powstał dobry obraz. A to, że kręci świetne klipy, wiedzieliśmy już wcześniej. Jego debiut przypomina ukazane środowisko młodych ludzi – nabuzowane, napięte i gotowe do bójki, ale za bardzo nie wie, o co i po co. Ale młodzież, jak mawiają starsi, musi się wyszumieć. I może tak samo będzie ze Skoniecznym – bo już bardzo dobrze wie, jak, ale póki co nie ma pomysłu, o czym.

„Hardkor Disko”
reż. Krzysztof Skonieczny
premiera 11.04.2014

alt